prywatne, niezależne pismo społeczno-kulturalne
pakamera.polonia
czasopismo pakamera.chicago, numery 1-13 pod adresem internetowym: www.pakamerachicago.com
/ kino
Ogromny sukces polskich twórców - dokument "Pianoforte" otrzymał nagrodę Emmy!
Pierwszy "Joker" przeżuł mnie i wypluł. Drugi? "Folie a deux" wszystko psuje
Oscary 2024 - Billie Eilish - historyczne zwycięstwo
Oscary 2024 - Polska koprodukcja z dwoma Oscarami
Wes Anderson znów zaskakuje w filmie "Zdumiewająca historia Henry'ego Sugara"
"Saltburn" intryguje i dzieli publiczność
Międzynarodowe Festiwale Filmowe 2024 (najważniejsze)
Nagrody 35 Festiwalu Filmu Polskiego w Ameryce
Rozmowa z Veerle Baetens, reżyserką filmu "Kiedy stopi się lód"
Chicago International Film Festival i nagroda publiczności dla polskiego filmu
American Film Festival - czternasta edycja we Wrocławiu
Taylor Swift miała uratować amerykańskim kinom jesień. I chyba jej się udało...
Kochanica króla Jeanne du Barry
"Zielona granica" Agnieszki Holland - nagroda specjalna jury Festiwalu Filmowego w Wenecji
Agnieszka Holland o "Zielonej granicy"
35 Festiwal Filmów Polskich w Ameryce
/ kino
Odszedł wizjoner.
David Lynch, uważany za jednego
z najważniejszych filmowców naszej ery, zmarł w wieku 78 lat. Pozostawił po sobie dzieła uznawane za absolutne klasyki kina. Ale
i książek było w twórczości Lyncha niemało.

„W niebie wszystko jest w porządku” – od rana nucę piosenkę Petera Iversa, do której tekst napisał sam Lynch i którą wykorzystał
w swoim debiucie, „Głowie do wycierania”. Pocieszam się tą melodią.
Nie żyje David Lynch, czyli skupmy się na pączku
David Lynch zmarł 16 stycznia. Łatwo rzucać podobnymi frazesami, ale w tym przypadku nie są one czcze: odszedł twórca, który zmienił kino. Czy też, jak pisze „Variety”, zradykalizował je swoją surrealistyczną wizją artystyczną. „Blue Velvet”, „Mulholland Drive”, „Miasteczko Twin Peaks”, wymieniajcie sami. W 2019 roku Lynchowi przyznano honorowego Oscara za całokształt twórczości.
Trudno więc uniknąć smutku. Słowa otuchy znaleźć można na szczęście w oświadczeniu rodziny zmarłego reżysera. Na oficjalnym Facebooku artysty napisano: „Jego nieobecność pozostawiła wielką pustkę na świecie. Ale, jak sam mawiał: „»Skup się na pączku,
a nie na dziurze«”.
Skupmy się więc na pączku.
David Lynch i książki
Filmową spuściznę Lyncha streścić trudno. Twórca „Zagubionej autostrady” nie ograniczał się jednak artystycznie. Malował. Tworzył muzykę. I pisał. A także – inspirował pisarzy i inspirował się nimi. Porozmawiajmy zatem o książkach.
Zacznijmy od Lyncha autora. Kto się poglądami reżysera interesował, ten z pewnością słyszał o medytacji transcendentalnej. Temat
– a także sprawę kreatywności, procesu twórczego i ciekawostek z planu – poruszył w książce „W pogoni za wielką rybą”, wydanej po polsku niedawno przez wydawnictwo Samsara. Na rynku dostępne jest również wydanie proponowane przez Dom Wydawniczy Rebis.
Po polsku znajdziecie też „Widzę siebie”, wydany przez Znak w 1999 roku zbiór rozmów Lyncha z Chrisem Rodleyem. Na ponad 360 stronach przeczytacie o dzieciństwie przyszłego mistrza, jego fascynacji malarstwem, pierwszych sukcesach filmowych, wreszcie
– nominacjach do Oscara. Wszystko opatrzone reprodukcjami obrazów autorstwa reżysera.
By lepiej poznać Lyncha, warto przyjrzeć się książce „Room to Dream: A Life” – to częściowo autobiografia, częściowo biografia,
w której dzieli się swoimi refleksjami na temat swojego życia. Dostajemy tu Lyncha, który odkrywa historię swojego życia kryjącą się za sztuką. Niestety dotąd nie przetłumaczono jej na polski.
W tłumaczeniu znajdziecie za to zbiór Richarda A. Barneya – „David Lynch. Rozmowy”. Autor przekonuje, że Lynch uwielbiał rozmawiać. „Czerpie wyraźną przyjemność z opowiadania różnych historii i dowcipów, spontanicznych filozoficznych dygresji i tym podobnych. Pewne tematy jednak skrzętnie omija. Nie lubi zdradzać szczegółów życia prywatnego ani wykładać sensu swoich filmów – unika nawet jasnych deklaracji na temat znaczenia twórczości dla niego samego jako artysty”, pisał.




David Lynch – książkowe inspiracje
Książki stały też w centrum filmowych inspiracji Lyncha. Trzeba nam pewnie zacząć od „Diuny”, nie najfortunniejszej adaptacji prozy Franka Herberta. Jedni ten film kochają i uznają za lepszy od ekranizacji Denisa Villeneuve’a, inni – wybuchają śmiechem (rudy Sting!) i o tej odsłonie reżyserskiej kariery Lyncha woleliby zapomnieć. Jak by nie było, film z 1984 roku znać warto. A przy okazji – poznać lub odświeżyć sobie jeden z książkowych cykli science fiction wszech czasów. Jeśli zaś zniechęca was zawiłość historii, którą po ojcu kontynuuje jego syn, Brian (na uniwersum składa się dziś ponad 20 książek, które bynajmniej nie prowadzą fabuły w sposób chronologiczny), sprawdźcie nasz artykuł, w którym wyjaśniamy, jak czytać „Diunę”.
Książki posłużyły też za inspirację do tych filmów Lyncha, co do których krytycy są zdecydowanie zgodniejsi. Uwielbiana zarówno przez widzów, jak i krytyków „Dzikość serca” (Złota Palma na festiwalu w Cannes) to adaptacja powieści Barry’ego Gifforda opowiadającej o młodych kochankach, Sailorze i Luli, uciekających przed bandą zbirów. Znajdziecie ją po polsku, wydaną nakładem wydawnictwa Replika.
Niewielu wie, że na książce Lynch oparł też jedno ze swoich przełomowych dzieł. „Człowiek słoń”, drugi po „Głowie do wycierania” film w dorobku mistrza, był inspirowany tytułem „Elephant Man And Other Reminiscences” (Człowiek słoń i inne wspomnienia) autorstwa Fredericka Trevesa, brytyjskiego chirurga żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, który zasłynął dzięki przyjaźni
z Josephem Merrickiem, znanym jako tytułowy człowiek słoń.
Rzecz jasna w księgarniach znajdziecie też mnóstwo książek, które analizują filmową twórczość Lyncha – lub ją wzbogacają. Choćby „Sekretny dziennik Laury Palmer”, centralnej postaci kultowego „Miasteczka Twin Peaks”. W tym miejscu warto polecić wam też „Sekrety Twin Peaks” Marka Frosta, drugi tom wydawanej przez Znak serii poświęconej wybitnemu serialowi. Trzeci z nich, „The Final Dossier”, nie został dotąd przetłumaczony na polski.
Na zakończenie warto wspomnieć też książkę „In Heaven, Everything Is Fine: Fiction Inspired by David Lynch”, czyli zbiór opowiadań inspirowanych twórczością Lyncha. Znajdziecie w nim teksty autorstwa między innymi Thomasa Ligottiego czy Johna Skippa. Niestety w tym wypadku również nie doczekaliśmy się polskiego tłumaczenia.
Szczęśliwie jest z czego wybierać. Czytajcie więc. I śpiewajcie ze mną dalej: „W niebie wszystko jest w porządku…”.
/ kino
Floryda to żart



Serial HBO Max „Człowieku, to jest Floryda” (2024) opiera się na relatywnie nowym archetypie amerykańskiego antybohatera – „Florida Mana”, czyli człowieka z Florydy lub Florydczyka (ze względu na grę słów w oryginalnym tytule serialu, w tekście używać będę pierwszego z tych nieformalnych tłumaczeń). Kim jest człowiek z Florydy i co go cechuje? Najkrócej mówiąc: głupota lub ogromny pech. Nasz antybohater może być w równej mierze ofiarą własnych wyborów, co okoliczności. Człowiek z Florydy może zarówno wyłudzić 250 tysięcy dolarów, podszywając się pod Elona Muska, jak i przeżyć starcie z pszczołami i upadek z drzewa. W kulturze popularnej wśród ludzi z Florydy mamy na przykład: Aliena (James Franco) ze „Spring Breakers” (2013), Chirona (Alex R. Hibbert, Ashton Sanders, Trevante Rhodes) z „Moonlight” (2016), Stefani (Riley Keough) z „Zoli” (2020) czy Halley (Bria Vinaite) z „The Florida Project” (2017). Choć często można odnieść takie wrażenie, nie wszyscy ludzie z Florydy są immanentnie źli. Po prostu znajdując się
w dość osobliwych okolicznościach, popełniają błędy.
W latach 2013–2019 na Twitterze istniało konto Florida Man, na którym pojawiały się nagłówki w stylu: „Człowiek z Florydy próbował zapłacić ziołem w McDonaldzie” czy „Człowiek z Florydy aresztowany za masturbację na plaży, twierdzi, że tylko wietrzył penisa” – wszystkie z linkami do prawdziwych artykułów. Historie zamieszczone na profilu były niezwykłe, a jedynym łącznikiem między nimi była Floryda jako miejsce akcji lub pochodzenia bohaterów. Choć w innych stanach nie brakuje kuriozalnych przestępstw, to Floryda, półwysep na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych, w memicznej i zbiorowej wyobraźni zdecydowanie wysunął się na pierwsze miejsce, jeśli chodzi o (mówiąc delikatnie) nieszablonowe zachowania i nietuzinkowe osobowości.
Trzeci największy stan w kraju słynie z pięknej pogody, która zapewnia turystyczną popularność: miliony ludzi przybywają na Florydę, żeby zwiedzać i imprezować. Najlepiej widać to zepsucie w nowszych filmach Harmony’ego Korine’a, takich jak wspomniane „Spring Breakers” czy „Plażowy haj” (2019). Ale do tego dochodzi rosnąca populacja emerytów, którzy przeprowadzają się na Florydę, by spędzić tu jesień życia, o czym opowiada dokument „Some Kind of Heaven” (2020). Odsłania to potencjał regionu dla budowania opowieści wyrastających z różnic pokoleniowych i materialnych. Według danych z 2018 roku Floryda plasowała się na czterdziestym dziewiątym miejscu wśród pięćdziesięciu amerykańskich stanów pod względem nierówności rozkładu dochodów, a najbardziej regresywny system podatkowy w kraju tylko pogłębia wyrwę między bogatymi a biednymi i klasą średnią.
W stanie panują też spore różnice etniczne. Szacuje się, że co piąty mieszkaniec Florydy jest imigrantem, a co czwarty Florydczyk jest Afroamerykaninem. To tu w 2012 roku koordynator straży sąsiedzkiej, George Zimmerman, zastrzelił czarnoskórego, nieuzbrojonego nastolatka Trayvona Martina, którego śmierć stała się jednym z zapalników ruchu Black Lives Matter. W ramach panującego na Florydzie i w trzydziestu siedmiu innych stanach prawa stand-your-ground Zimmerman został uniewinniony.
Niestabilny charakter – obok krajobrazu społecznego – współtworzą warunki klimatyczne. Nie można się dać zwieść przyciągającej turystów pięknej pogodzie: tutejsze środowisko naturalne odznacza się brutalną gwałtownością. Florydę regularnie nawiedzają huragany, tornada, burze tropikalne, pożary i powodzie.
Kulturowa istotność Florydy uwidoczniła się, kiedy prezydentem został Donald Trump, kierujący krajem w równej mierze
z Waszyngtonu, co ze swojej rezydencji Mar-a-Lago, położonej we florydzkim Palm Beach. Trump uwielbia spędzać tam czas, grając
w golfa i zajadając się burgerami w łóżku. Podobnie jak w przypadku ostatniego prezydenta elekta, pod groteskową, głupawą, ale też zabawną fasadą kryje się poważne zagrożenie. Człowieka z Florydy charakteryzują ignorancja, brak poszanowania dla własności
i wartości innych, a co za tym idzie, także prawa. Obśmiewanie go to śmianie się z nim, a zatem stawianie rozrywki ponad normami,
na których zbudowany jest porządek społeczny.
Pierwsza wzmianka o człowieku z Florydy w amerykańskiej prasie, jaką udało mi się znaleźć, pochodzi z 21 marca 1895 roku. Tym mianem określony został mężczyzna przedstawiający się jako George F. Carlisle, oskarżony o fałszerstwo. Ponieważ policja nie mogła do końca ustalić tożsamości mężczyzny, bezimienny dziennikarz nazwał go „człowiekiem z Florydy”. Trudno powiedzieć, w którym momencie ta łatka odkleiła się od przeciętnych kryminalistów urodzonych na Florydzie, a zaczęła określać osoby przypominające bohatera „Plażowego haju”. Grany przez Matthew McConaugheya poeta Moondog oscyluje między bogatymi i biednymi Florydczykami. Czuje się naprawdę w domu wśród tych drugich, ale gdy potrzebuje wytchnienia, ucieka do tych pierwszych.
„Człowieku, to jest Floryda” uwzględnia cały ten skomplikowany społeczno-kulturowy krajobraz i czyni z niego fabularna ramę. Również sprawnie, co mój tekst i inne portrety Florydy, przeskakuje od ubogich w kryzysie bezdomności do bogaczy, których największym zmartwieniem są osiedlowe króliki.
Opisane w serialu historie zostały oparte na prawdziwych wydarzeniach, a ich bohaterowie są narratorami inscenizacji z udziałem rozpoznawalnych komediowych aktorów, jak Anna Faris czy Simon Rex. Mamy tu do czynienia z formą znaną w Polsce z programów „997” i „Telewizyjne Biuro Śledcze”, opartych na rekonstrukcjach przestępstw popełnianych przez nieznanych i/lub poszukiwanych sprawców. W serialu HBO sprawcy są nie tylko dobrze znani, ale swobodnie i bez konsekwencji opowiadają o swoich wyczynach. Dzieje się tak dzięki lokalnemu prawu, pozwalającemu na powszechny dostęp do rządowych i stanowych akt. Bez tej legislacyjnej jawności człowiek z Florydy nie stałby się tak rozpoznawalnym i popularnym memem. Od 1909 roku każdy obywatel może nie tylko przeglądać rejestr publiczny Florydy, ale też kopiować z niego wszelkie materiały, w tym zdjęcia, a bardziej współcześnie także filmy. Oznacza to, że zarejestrowane przez policyjne kamery przestępstwa mogą legalnie krążyć po całym świecie, podobnie jak portrety aresztowanych, bez potrzeby zasłaniania im oczu i ukrywania tożsamości. W ten sposób dowiedzieliśmy się na przykład o próbie obrabowania restauracji z użyciem aligatora czy niedoszłym złodzieju pawi, zaatakowanym przez inne ptaki.
Można więc powiedzieć, że pomimo komediowego charakteru, serial stanowi próbę przekrojowego przedstawienia, a więc
i zrozumienia specyfiki tak ważnego dla Ameryki regionu. Szczególnie skutecznie robi to szósty odcinek, który na pojedynczym przykładzie eksploruje archetyp człowieka z Florydy. Podobnie jak w innych epizodach, bohater historii opowiada o tym, co go spotkało, ale tu także w niej występuje, jeszcze raz przeżywając wydarzenia, które uczyniły go rozpoznawalnym. Zasadność tego zabiegu można kwestionować, to w końcu gloryfikacja przestępstwa i przestępcy, ale… to Floryda, człowieku. Wszystko należy traktować z dystansem i humorem.
Bohaterowie przedstawionych w serialu opowieści wyszli na prostą, ale to jednostkowe przypadki, wybrane przez HBO, ponieważ wpasowywały się w ramy historii, które twórcy chcieli opowiedzieć. Jak wspomniałem wyżej, w swojej formie serial jest pokrewny
z innymi rekonstrukcjami przestępstw, istotną różnicę stanowi sam ich dobór, zdradzający fascynację tym, co niezwykłe i… społecznie nieszkodliwe. Nawet opowieść o straceniu ręki w pysku krokodyla podana jest na wesoło, również dlatego, że wydarzenie prowadziło do przemiany duchowej bohatera. Nie ma tu nic o realnych ofiarach przemocy fizycznej i psychicznej. Trudno tego wymagać, w końcu to serial komediowy, ale nie zależy zapominać o drugiej, brzydkiej twarzy człowieka z Florydy. Jeden z nich został niedawno ponownie wybrany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. I nie ma w tym nic śmiesznego.
/ kino

Ogromny sukces polskich twórców – dokument „Pianoforte” otrzymał nagrodę Emmy!
ALEKSANDRA URBANIAK
Nagroda Emmy to najbardziej prestiżowa statuetka honorująca osiągnięcia przemysłu telewizyjnego. Raz do roku przyznawana jest też jej edycja międzynarodowa, w której nagradzane są produkcje spoza USA. Na tegorocznej gali, która odbyła się w Nowym Jorku, jednym ze zwycięzców okazał się polski film dokumentalny „Pianoforte” w reżyserii Jakuba Piątka.
International Emmy Awards przyznawane są przez Międzynarodową Akademię Sztuki Telewizyjnej i Nauki (IATAS) za produkcje zrealizowane poza Stanami Zjednoczonymi. W tym roku do rywalizacji stanęło 56 tytułów z całego świata – w tym nakręcony w Polsce „Pianoforte”. Dokument ukazuje dorastanie i rywalizację młodych pianistów, którzy biorą udział w legendarnym Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina. Obraz otrzymał statuetkę Emmy w kategorii „najlepszy artystyczny program dokumentalny”. Nagroda trafiła wprost do rąk Jakuba Piątka, reżysera obrazu, absolwenta Łódzkiej Szkoły Filmowej.
Polski tytuł pokonał w rywalizacji między innymi brytyjski film dokumentalny „Robbie Williams”, argentyński „Virgilio” oraz japoński „Who I Am Life”.
Podczas gali nagrodę Emmy rozdano w 14 kategoriach,wśród nich dla najlepszych: aktora, aktorki, komedii, dokumentu, serialu dramatycznego, telenoweli, filmu telewizyjnego/miniserialu oraz kilku za produkcje dla dzieci. Wśród aktorów najlepszy okazał się Timothy Spall, który uhonorowany został za rolę w brytyjskim filmie „The Sixth Commandment”. W kategorii „najlepsza aktorka” wyróżniono Aokbab-Chutimon występującą w tajlandzkim filmie Netflixa „Głodni”.
KULISY KONKURSU CHOPINOWSKIEGO NA FESTIWALU SUNDANCE
Zbigniew Banaś: Moim gościem dzisiaj jest Jakub Piątek, reżyser filmu dokumentalnego „Pianoforte”, który miał swoją premierę na dorocznym festiwalu Sundance. Film pokazuje losy kilku wybranych młodych muzyków, którzy uczestniczą w warszawskim Konkursie Chopinowskim. (...)
W tym roku najwięcej statuetek udało się zdobyć produkcjom brytyjskim, natomiast w najważniejszych kategoriach triumfowały Francja i Argentyna.
O czym jest „Pianoforte”?
Dla tych, którzy widzieli „Pianoforte”, sukces polskiego dokumentu nie jest zaskoczeniem. Produkcja została doskonale przyjęta przez krytyków i uhonorowana statuetką Orła za najlepszy film dokumentalny. Tytuł może poszczycić się też nagrodą publiczności festiwalu Millennium Docs Against Gravity, a także nominacją do Nagrody Głównej Jury prestiżowego festiwalu w Sundance.
Dokument opowiada o wchodzących w dorosłość uczestnikach i uczestniczkach legendarnego Konkursu Chopinowskiego. Bohaterami filmu są młodzi ludzie pochodzący ze wszystkich stron świata. Łączy ich jedno – od dzieciństwa poświęcili się bez reszty grze na fortepianie. Twórcy dokumentu relacjonują ich codzienną pracę, ukazują pasję, talent, ale też nie boją się pokazywać, jaką cenę uczestnicy płacą za sukces. Jako widzowie obserwujemy ich obsesyjne dążenie do doskonałości, które czasem kończy się wielką wygraną, a czasem – trudną do przełknięcia porażką.
Narracja podporządkowana jest regułom konkursu i podzielona jest na trzy etapy oraz finał. Wszyscy dzielą podobne marzenie
i zostaną bezlitośnie zweryfikowani przez konkursowy mechanizm – okaże się, że liczba miejsc na podium jest ograniczona, więc część z nich odpadnie, a tylko nieliczni trafią do finału.
Obraz „Pianoforte” swoją światową premierę miał 20 stycznia 2023 roku. Zwycięski dokument dostępny jest między innymi na platformie Player. Obecnie grany jest też w kinach sieci Multikino w kilku miastach Polski. (zwierciadlo.pl)
/ kino

Pierwszy "Joker"
przeżuł mnie i wypluł.
Drugi? "Folie a deux" wszystko psuje...
JOANNA CHOJNACKA
Z pierwszej części "Jokera" wyszłam zapłakana, na trzęsących się nogach. Film był trafnym studium kulejącego systemu przedstawionym na skrajnym przykładzie jednostki. Dziś w komercyjnym kinie pełnym dosłowności na manewrowanie symbolami
i figurami retorycznymi jest coraz mniej miejsca, a "Joker: Folie a deux" zapamiętam głównie jako niechlubny przykład tych tendencji.
Kino superbohaterskie rzadko zostaje zauważane przez Akademię, gdy przychodzi do nominacji za najważniejsze kategorie. Oscary 2020 były pod tym względem przełomowe. "Joker" Todda Philipsa miał aż 11 szans na zdobycie nagrody, ostatecznie otrzymał dwie statuetki. Dzieło luźno oparte na komiksach DC odstawało od swojego gatunku. Subtelne nawiązania do uniwersum klasycznych trykociarzy było fabularnie wręcz nieistotne. Znana na całym świecie postać Jokera posłużyła za lekcję, którą nie wszyscy dobrze przyswoili.
"Joker: Folie a deux" to reinterpretacja poprzedniej części filmu. I to jego największa wada
Nie da się ocenić filmu "Joker: Folie a deux" bez odwołań do poprzednika. Nowe dzieło Phillipsa jest bowiem jego reinterpretacją. Po premierze "Jokera" w 2019 roku pojawiło się sporo głosów, że film za bardzo sympatyzuje z głównym bohaterem i gloryfikuje przemoc. Zdaniem wielu krytyków stawianie na piedestale mordercy i sprawienie, że widz mu współczuje, było wręcz nieetyczne. Jednak tam, gdzie zwolennicy tych teorii widzą błąd, ja w "Jokerze" widzę ogromną wartość.
Zrozumienie skąd bierze się agresja, strach, szaleństwo i chęć mordu oraz kolektywna fascynacja postaciami o skrajnych poglądach
i zachowaniach, to pierwszy krok do tego, żeby zapobiegać kreowaniu takich postaw. Co więcej, nie spodziewałam się, że dla kogokolwiek po seansie nie będzie oczywiste, że współczucie i sympatia, którą wywołuje u widza Joker, jest skierowane w stronę tej części jego osobowości, która została skrzywdzona - nie tej, która krzywdzi.
Brak dosłowności "Jokera", łopatologicznego przekazu i mówienia do widza drukowanymi literami zaprowadził nas do jego sequela, który zamiast skupić się na własnej myśli przewodniej, próbuje odpowiadać na wcześniejszą krytykę. Sztuka nie musi korespondować z rzeczywistością, ale kiedy to robi, zyskuje kolejny wymiar wartości. Gorzej, gdy nie prowadzi z realnym światem dialogu, a się mu tłumaczy. To właśnie największa bolączka nowego "Jokera". Film tak zapętla się w usprawiedliwianiu kolejnych wizji artystycznych, że traci grunt.
W efekcie dostajemy obraz o wszystkim i o niczym.
Za dużo wątków, za mało sensu
W "Joker: Folie a deux" tytułowy bohater przebywa w Arkham, znanym wszystkim fanom komiksów DC szpitalu psychiatrycznym.
W przydługim wstępie filmu poznajemy rutynę Arthura Flecka, krzywimy się na widok brudnych korytarzy, a karykaturalnie szczupła sylwetka Jokera ponownie budzi współczucie. Zamknięty na oddziale o zaostrzonym rygorze morderca czeka na proces. Ma być on największym wydarzeniem w historii sądownictwa w Gotham. Jednak proces to tylko jeden z wielu (zbyt wielu) wątków w filmie.
Zagadnień, które stanowiłyby doskonały fundament pod kolejny wartościowy dramat społeczny, jakim niewątpliwie była pierwsza część "Jokera", znajdziemy w nowym dziele Phillipsa bez liku. Ponownie mamy tu do czynienia z rosnącym problemem pogłębiającej się przepaści między warstwami społecznymi, która owocuje buntem niezrozumianych i odrzuconych. Ci w Jokerze widzą nie mordercę, a bohatera, a w Gotham eskaluje fanatyzm.
"Joker: Folie a deux" zahacza także o ostrą krytykę rządzących, punktowanie nieudolnego wymiaru sprawiedliwości, systemu opieki zdrowotnej, a nawet środowiska prawniczego, które wtóruje dziennikarzom i zamiast wypełniać swoją zawodową misję, stara się wykorzystywać słabości i tragedie do wspięcia się na kolejny szczebelek kariery. W efekcie ci, którzy mają pomagać, zaczynają krzywdzić, bo usilnie pragną zostać zauważeni - jak Joker.
Zaskakującym i najmocniejszym, jednak zdecydowanie zbyt nieznaczącym dla całości filmu, akcentem jest sama sytuacja chorych
w Arkham. Problem zamkniętych ośrodków o podwyższonym rygorze to nie nowość w kinie, jednak w tym przypadku trudno pozbyć się żalu, że wątek został zaledwie liźnięty przez twórców. Jedna mocna scena, która nie miała czasu odpowiednio wybrzmieć to początek problemów. Ważny fragment, który tak umiejętnie oddziałuje na wyobraźnię dzięki niedopowiedzeniu, może też zostać zbagatelizowany z powodu chwilami absurdalnie nierealnym rozwiązaniom fabularnym zaproponowanym wcześniej przez twórców. Człowiek, który zabił sześć osób, raczej nie mógłby pozwolić sobie na taką swobodę za kratami, jak Joker. Ten co chwila paraduje bez kajdanek i dostaje nagrody za dobre sprawowanie. Raz są to papierosy, innym razem wizyta na oddziale "zwykłych" pacjentów
i uczestnictwo w zajęciach z muzykoterapii.
"W każdej talii jest Joker"
W fabule nowego "Jokera" najbardziej dziwi mnie jednak kompletne odejście od pomysłu zasugerowanego w tytule filmu. Folie a deux to tzw. obłęd udzielony. To zjawisko, w którym osoba blisko związana z chorym zaczyna nie tylko traktować jego zachowanie bezkrytycznie, ale również podziela paranoiczne urojenia. Ta definicja to w zasadzie gotowy scenariusz. Czerpałby on sporo
z komiksów DC, gdzie Harley Quinn, a w zasadzie jeszcze dr Harleen Quinzel była psychiatrką Jokera. Jakiż tu był doskonały potencjał na psychologiczne studium toksycznej miłości i zakazanej pod każdym względem fascynacji szaleństwem.
Zamiast tego dostajemy dość płytką i mało satysfakcjonującą relację Jokera i Lee, która nie miała czasu wiarygodnie się rozwinąć. Niestety nie było na to czasu, bo Joker musiał sobie trochę pośpiewać i potańczyć. I nie zrozumcie mnie źle. Musicalowe wstawki są tutaj fenomenalnie zrealizowane. Wesoła muzyka jednocześnie kontrastuje jak i koresponduje z wydarzeniami na ekranie, a niemal każdy kadr pochodzący z urojonych wizji Jokera nadaje się na plakat. To wizualny i dźwiękowy majstersztyk. Szkoda, że zupełnie niepotrzebny.
Musicalowe wstawki nie uzupełniają narracji, a z niej wytrącają. Nie wnoszą wiele poza byciem furtką do tłumaczenia fabularnych dziur i obrazkiem, na który się miło patrzy. To element filmu, który pokazuje, że twórcy stracili zaufanie do inteligencji swoich widzów. Phoenix i Gaga są wybitni w swoich rolach. Uważne śledzenie ich mimiki i gestów często wystarcza, żeby znać myśli postaci, w które się wcielają. Naprawdę wiele scen nie potrzebowało aż tak dosłownego doprecyzowywania.
Całkowicie brutalny realizm pierwszej części w "Joker: Folie a deux" został zastąpiony dość chaotycznym, a przede wszystkim surrealistycznym obrazem. Tu mroczna, osadzona w przybrudzonych kolorach rzeczywistość lat 70. w Gotham miesza się
z pstrokatym marzeniem sennym i chorobliwymi urojeniami Jokera. Ta oniryczność, karykaturalne, jaskrawe kadry idealnie pasują do bohaterów i ich historii. Niestety te świetnie przemyślane estetyczne rozwiązania nie zostały dobrze wykorzystane do budowania świata i historii i posłużyły wyłącznie popisom wizualnym.
W tym szaleństwie metody brak
Pozostając w temacie "Jokera 2" jako musicalu to, o ironio, w pierwszej części filmu sceny tańca miały dużo większe znaczenie symboliczne niż motyw przewodni - muzyka - w jego kontynuacji. Każdy taniec Jokera zwiastował niegdyś kolejny przełom, zbrodnię lub metamorfozę bohatera. Utrata tej symboliki wprowadza w konsternacje, czy w poprzednim filmie elementy czyniące go tak wyjątkowym nie były dziełem przypadku.
Dużo kontrowersji przy ogłaszaniu kontynuacji "Jokera" wzbudził casting Lady Gagi. Jednak artystka jako Lee jest absolutnie fenomenalna. Dotrzymuje kroku Phoenixowi zarówno pod względem charyzmy, jak i rozumienia swojej postaci. Tym bardziej żałuję, że w filmie Lee dopiero przeistacza się w Harley i nie mogliśmy dostać od Gagi pełnej palety niekontrolowanego szaleństwa. A jestem przekonana, że stać ją w tej kwestii na wiele, wiele więcej.
W "Folie à deux" niezmiennie zachwyca również Joaquin Phoenix, który jest najlepszym castingiem do roli, jaki spotkał kino
w ostatnich latach. Gorzej wypadają nowe postacie drugoplanowe, które nie wyróżniają się w zasadzie niczym. Ot, grają, co kazali grać. Ponownie mroczne kadry z Gotham uzupełnia przejmująca muzyka Hildur Gudnadottir, jednak piękne kompozycje artystki giną wśród melodyjnych piosenek.
"Joker: Folie à deux" to bez wątpienia wizualne, aktorskie i dźwiękowe arcydzieło. Jednak scenariusz tak bardzo wije się tu między brakiem pomysłów, a ich nadmiarem, pozorną odwagą, a zachowawczością, że serwuje widzom opowieść znacznie uboższą, niż wszyscy chcieli dostać. W filmie widać rozkrok między próbą zaspokojenia oczekiwań niektórych widzów i krytyków a artystyczną wizją twórców. Nie powiedziałabym, że to sequel niepotrzebny. Jest trafną przestrogą dla twórców przed nadmiernym konformizmem.
Oscary 2024
Billie Eilish -historyczne zwycięstwo
JUSTYNA GROCHAL
Za nami rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej, czyli Oscarów. Nie było zaskoczeniem, że statuetka
w kategorii najlepsza piosenka filmowa w tym roku trafiła
w ręce Billie Eilish i jej brata Finneasa, autorów utworu "What Was I Made For?" do filmu „Barbie".
To emocjonalna, wpadająca w ucho ballada o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie, która zarówno wpisuje się
w opowieść o lalce Barbie, jak i ubiera w słowa uniwersalne rozterki człowieka. Opowiadając o kulisach pracy nad piosenką, Billie zdradziła w rozmowie z Jimmym Fallonem, że według instrukcji reżyserki filmu Grety Gerwig miał to być "utwór o sercu Barbie".
Niedzielna wygrana sprawiła, że 22-letnia Billie i 26-letni Finneas stali się najmłodszymi dwukrotnymi zdobywcami Oscara za najlepszą piosenkę filmową. Rodzeństwo zostało wcześniej wyróżnione za "No Time to Die", tytułowy utwór do filmu o Jamesie Bondzie z 2022 roku.
- Nie sądziłam, że to się wydarzy, nie spodziewałam się. Jestem niesamowicie szczęśliwa i zaszczycona. Dziękuję Grecie. Jestem bardzo wdzięczna za tę piosenkę, za ten film i za to, jak się dzięki niemu poczułam. Dziękuję wszystkim, na których wpłynął ten film i to, jak jest wspaniały. Chcę też podziękować mojemu zespołowi i rodzicom. Tak bardzo was kocham – mówiła ze sceny Billie. Za wsparcie podziękowała również przyjaciółce Zoe, z którą dorastała i bawiła się lalkami Barbie.
"What Was I Made For?" była jedną z dwóch nominowanych do Oscara piosenek powstałych do filmu "Barbie". W tym roku Akademia wyróżniła nominacją także utwór "I'm Just Ken", który w filmie wykonuje grana przez Ryana Goslinga postać Kena (aktor wykonał piosenkę na żywo podczas gali i był to chyba najbardziej feministyczny akcent oscarowej nocy). "I'm Just Ken", stworzyli Mark Ronson i Andrew Wyatt, czyli duet nagrodzony wcześniej Oscarem za utwór "Shallow" do filmu "Narodziny gwiazdy" z 2018 roku.
Nie tylko Oscar 2024. Długa lista nagród dla "What Was I Made For?"
Gdy w lipcu ubiegłego roku Billie Eillish zapowiadała na Instagramie premierę utworu "What Was I Made For?", pisała: "Stworzyliśmy tę piosenkę do ‘Barbie’ i znaczy ona dla mnie absolutnie wszystko. Ten film zmieni wasze życie i miejmy nadzieję, że piosenka również. Przygotujcie się na szlochanie".
Billie i Finneas wykonali piosenkę - tylko we dwoje - na żywo podczas ceremonii, co publiczność nagrodziła owacją na stojąco. Jeszcze przed galą Billie mówiła, że oscarowy występ to ostatni etap wspaniałej podróży, jaką przebyła ich piosenka. "To najwspanialszy sposób, by ją zakończyć" – oznajmiła w rozmowie z Amelie Dimoldenberg.
Na początku roku do długiej listy nagród za "What Was I Made For?" Finneas i Billie dodali także między innymi Złotego Globa oraz dwie statuetki Grammy – dla piosenki roku oraz najlepszej piosenki napisanej do mediów wizualnych. Był to pierwszy raz od czasu zwycięstwa Celine Dion z 1999 r. (za piosenkę „My Heart Will Go On" z dramatu „Titanic"), kiedy w kategorii piosenka roku Grammy nagrodzono kompozycję powstałą do filmu.
Utwór "What Was I Made For?", tak jak sam film „Barbie" wzbudził ogromne zainteresowanie i odniósł duży komercyjny sukces. W serwisach streamingowych przesłuchano go ponad 633 mln razy, a teledysk do niego obejrzano w serwisie Youtube ponad 116 mln razy.
Oscary 2024
Polska koprodukcja z dwoma Oscarami.
PAULINA REITER
Rozmowa z Sandrą Hüller,
która w nagrodzonym dwoma Oscarami
filmie "Strefa interesów" wcieliła się
w Hedwig Höss.
"Bycie faszystą jest kwestią wyboru.
Nasz film to ostrzeżenie"
Sandra Hüller – ur. w 1979 r. niemiecka aktorka, laureatka Europejskiej Nagrody Filmowej dla najlepszej aktorki za rolę
w filmie „Anatomia upadku" w reżyserii Justine Triet. Za tę samą rolę jest też nominowana do Oscara. Odtwórczyni głównej roli w nagrodzonym dwoma Oscarami filmie Jonathana Glazera „Strefa interesów".Wcześniej widzieliśmy ją w filmach „Toni Erdmann" (za tę rolę otrzymała Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszej aktorki) i „Requiem" (Srebrny Niedźwiedź na Festiwalu Filmowym w Berlinie).

Sandra Hüller; kadr z filmu "Strefa Interesów" / fot.: materiały prasowe
W filmie „Strefa interesów" Jonathana Glazera wciela się pani w Hedwig, żonę komendanta Auschwitz Rudolfa Hössa. To kobieta, którą cieszy porządny dom, duży ogród i piękna okolica, których wreszcie się dochrapała. Zamyka oczy na to, co dzieje się za murem, do którego przylega posiadłość – murem obozu zagłady Auschwitz. Czy udało się pani w jakikolwiek sposób zrozumieć tę bohaterkę?
Przede wszystkim nie chcę nazywać jej bohaterką. Nigdy tego nie zrobię. Czułam, że jest obiektem śledztwa, które usiłujemy przeprowadzić. To śledztwo dotyczące ignorancji i emocjonalnego chłodu. Śledztwo, które ma na celu wyjaśnić, jak takie życie, które wybrała Hedwig, jest możliwe. I czy przypadkiem my dziś nie robimy dokładnie tego samego, czy dla świętego spokoju nie odwracamy oczu od cierpienia innych. To również śledztwo, które być może mogłoby dać odpowiedź, jak przeciwdziałać takim postawom, takiemu złu.
Jeśli chodzi o Hedwig, nigdy nie próbowałam nawet jej polubić. I nie starałam się odnaleźć podobieństw między nami. Oczywiście jest język ciała, którego mogłam użyć, obdarować ją ciałem, które doświadczyło ciężkiej pracy w ogrodzie i na polu, kilku porodów, braku odpowiedniej opieki zdrowotnej. Ale grając ją, doświadczyłam bycia osobą niezdolną do odczuwania rzeczy, bycia osobą odrętwiałą emocjonalnie. Z jakiego powodu taka była – w to nie wnikałam. Nasze śledztwo ma bardziej charakter filozoficzny i polityczny niż psychologiczny. Ale miałam wrażenie, że jest w niej jakaś pustka, której nie da się niczym wypełnić – nie wypełni jej piękny ogród ani kolekcjonowanie futer i jedwabnej bielizny po więźniarkach Auschwitz.
Ale de facto dość łatwo zrozumieć jej pragnienie, by mieć dom z ogrodem, poczucie bezpieczeństwa, przestrzeń do życia. Czy i my nie mamy takich pragnień? To właśnie źródło horroru w tym filmie.
Tak, sądzę, że taka właśnie była intencja Jonathana Glazera – abyśmy poczuli dyskomfort, oglądając rodzinę Hössów. Byśmy pomyśleli z przerażeniem: ich pragnienia nie są tak bardzo inne od tego, czego i ja pragnę. I czy naprawdę każdego dnia zastanawiam się, co jest niezbędne, bym mogła żyć na wymarzonym poziomie? Kto cierpi z powodu decyzji, które podejmuję? Czyim kosztem spełniam te marzenia?
Czy to było dla pani istotne, że kręciliście film w pobliżu obozu koncentracyjnego Auschwitz – nie w samym domu Hössów, ale blisko?
Cieszę się, że nie kręciliśmy w prawdziwym domu Hössów – dla mnie to byłoby jakieś niestosowne przekroczenie. Sama bliskość była wystarczająca. Oświęcim to bardzo wyjątkowe miejsce. Uderzyło mnie to, jak niesłychanie mili byli jego mieszkańcy dla naszej ekipy. Jako Niemka nie spodziewałam się tak ciepłego, życzliwego przyjęcia i na zawsze zachowam wspomnienie tego w swoim sercu. Ludzie byli wobec nas bardzo delikatni, spotkaliśmy się z szacunkiem. To całe małe miasto połączone jest z przerażającą zbrodnią
i z cierpieniem, jakie z niej wynikło. To cierpienie jest tam nadal obecne, wyczuwalne. W oczywisty sposób to miało na nas wpływ, przenikało nas, myślę, że zupełnie inaczej przebiegałaby praca w studiu filmowym. Nawet fakt, że ciągle słyszałam wokół siebie język polski, sprawiał, że czułam autentyczność tej historii, że wydarzyła się właśnie tu. Myślę, że Jonathan podjął bardzo mądrą decyzję, kręcąc film w Oświęcimiu.
Proszę mi wybaczyć, jeśli to pytanie jest nietaktowne, ale czy to, że pani jest Niemką, ma znaczenie? Czy grając tę rolę, czuła się pani obciążona jakimś poczuciem winy za przodków?
Ależ oczywiście! Odczułam coś, co nazwałabym właśnie poczuciem winy kolejnego pokolenia, i chciałam się z tym zmierzyć. Znam Niemców, którzy nie chcą żyć z tym poczuciem winy, odrzucają je, byle się nie mierzyć z bólem, który z niego wynika. Wolą udawać, że nie było i nie ma problemu.
Ja czuję ten ból i mam to poczucie winy. Dla mnie to są sprawy, których nie można odrzucać, którym nie możemy zaprzeczać. To sprawy, z którymi trzeba stanąć twarzą w twarz. I to nie jest jakieś heroiczne zachowanie, nie chcę sprawiać wrażenia, że robię coś odważnego. Pamiętam rozmowę z producentami na początku zdjęć do filmu. Usłyszałam, że robimy coś bardzo odważnego. „Przestań!" – powiedziałam. „Ja nie robię nic odważnego. To wy musicie być odważni, by ochronić nas przed popełnieniem błędów". Bo to, co robiliśmy, pokazując Zagładę od strony sprawców, nie pokazując zupełnie cierpienia ludzi, którzy tu byli torturowani i zmarli, było bardzo ryzykowne. To jasne, że taka próba może się skończyć katastrofą. Moglibyśmy włożyć te nazistowskie kostiumy i poczuć się w nich heroicznie, wyglądać heroicznie, bo te mundury miały dawać poczucie siły, poczucie, że nic ci nie jest w stanie zagrozić, bo jesteś herosem.
Rozumiem, że ten lęk wynika nie tylko z tego, że moglibyście tę historię źle przedstawić, ale też że mogłaby być również opacznie interpretowana.
Tak, właśnie takie było niebezpieczeństwo – że ludzie, którzy nie wiedzą nic o Holocauście, obejrzą nasz film i pomyślą: przecież ci ludzie nie robili nic złego. Bo tego, co dzieje się za murem, nie widzimy w filmie. Istniało ryzyko, że ktoś taki może poczuć więź
z postaciami, które przedstawiamy, może chcieć ich bronić, sympatyzować z nimi. I my, aktorzy, wiele naturalnych impulsów przy budowaniu postaci musieliśmy odłożyć na bok. Uważam, że decyzja, którą Jonathan podjął wraz z operatorem Łukaszem Żalem, by nie pokazywać żadnych zmanipulowanych kadrów, żadnych zbliżeń, by nic nie upiększać światłem, nie zmiękczać makijażem, była bardzo ważna. Bo każda z tych rzeczy mogłaby sprawić, że postacie byłyby postrzegane jako bohaterowie i bohaterki – słowo, którego pani użyła, a które jest tu nieadekwatne. Ale oczywiście, gdy zaczyna się kręcić film, nie można mieć pewności, że to się uda. Nie wiadomo, jak widzowie film odbiorą, jaką dyskusję wywoła.
Często słyszymy od aktorów, że nie chcą oceniać postaci, które grają. A pani?
Och, wręcz przeciwnie. Bardzo chcę ją oceniać. Chcę ich oboje osądzać. Oczywiście, że mamy prawo to robić. Nawet musimy to robić. Nie można pozostać obojętnym w obliczu faszyzmu. Naprawdę nie można. Jeśli nie wyrażasz sprzeciwu wobec faszyzmu, to go wspierasz. To sytuacja, która wymaga tego, by zabrać głos.
Gdy przyjmowała pani nagrodę dla najlepszej aktorki europejskiej podczas gali Europejskich Nagród Filmowych, mówiła pani, że aktorzy i aktorki nie występują w próżni – że sytuacja na świecie ma wpływ na sztukę. Poprosiła pani widzów o minutę ciszy
w intencji pokoju. Powiedziała pani, że zbyt rzadko myślimy o pokoju i zbyt rzadko go sobie wyobrażamy.
„Wyobraź sobie pokój" to myśl Yoko Ono, którą przekazuje w swojej sztuce. Wierzę, że nasze myśli kształtują świat, w którym żyjemy. Ciągle ostatnio słyszymy wiadomości o kolejnej wojnie i kolejnym bombardowaniu, o dzieciach z amputowanymi kończynami
i o cierpieniu tak wielu ludzi. Tych wiadomości jest w tej chwili tak wiele, że stają się dla nas białym szumem, przestają do nas docierać. To przecież nie jest normalne, żebyśmy zobojętnieli na takie wieści. Taka obojętność to horror. A wydaje mi się, że zaczęliśmy być obojętni na całe to cierpienie. Zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu nie mam w głowie obrazu tego, jak by to było żyć w pokoju na ziemi. Straciłam nawet samo wyobrażenie o tym. A w chwili, w której zaczęłam sobie ten pokój wyobrażać, natychmiast poczułam zmianę w ciele, nawet jeśli nie na długo, to na chwilę, co sprawiło, że moje interakcje z ludźmi były inne. Nie chcę pozostawać w tym ciągłym stanie terroru, przerażenia. Wyobraźmy sobie pokój. Myślę, że jest w tym odwaga – nie z mojej strony, lecz ze strony ludzkości – by mówić: „Chwila! Zatrzymajmy się. A może możemy wyobrazić sobie inny świat, nie zgodzić się na to, co jest? Może to nie jest los zesłany przez Boga, lecz wynik ludzkich decyzji i może jesteśmy w stanie podjąć inne decyzje?". Nie chcę akceptować tego cierpienia, tego bólu.
Czy postrzega pani „Strefę interesów" jako film propokojowy? Jako ostrzeżenie dla nas?
Jonathan Glazer użył właśnie tego słowa, mówiąc o tym filmie: ostrzeżenie. I ja również tak ten film postrzegam. Tak jak powiedziałam wcześniej – bycie faszystą jest kwestią wyboru. Nie rodzimy się z takimi poglądami. To nie jest coś, co ci się przydarza nagle. To coś, na co się decydujesz. Podejmujesz decyzję, że wykluczysz część ludzi, że przestaniesz być łagodny, rozumiejący, że będziesz samolubny, że będziesz uważał się za lepszego niż inni, ważniejszego, kogoś, komu więcej się należy. Dziś widzimy znów, jak faszyzm próbuje wzrastać, i musimy to powstrzymać. Są ludzie, którzy uważają, że wykluczanie, przemoc mogą prowadzić do zbudowania lepszego świata. Chcę podkreślić: wykluczanie zawsze prowadzi do przemocy. Nie ma innej drogi. Myślę, że nasz film bardzo dobrze pokazuje, iż wykluczający inność sposób myślenia prowadzi do wojny i śmierci.
W filmie widać mur, który dzieli dwa światy. Mur obozu koncentracyjnego. Dziś żyjemy w świecie pełnym murów i powstają nowe. Myślała pani, patrząc na tamten mur, o dzisiejszych murach i płotach kolczastych?
Tak. Dużo o tym rozmawialiśmy. Dzielimy świat: to nasza strona, a to wasza. To prowadzi do cierpienia, przemocy, śmierci. Często myślę – jednocześnie napominając się, że ta myśl jest nieodpowiednia, ale jednak w to wierzę – że im więcej różnorodnych ludzi
i opinii jest w naszym życiu, tym bardziej jest ono pełne pokoju. Po prostu nie umiem myśleć i wierzyć inaczej.
Oscary 2024 - nominacje
Oscary to najbardziej prestiżowe nagrody filmowe na świecie, przyznawane od 1929 roku przez Amerykańską Akademię Sztuki
i Wiedzy Filmowej. Zgodnie ze wcześniejszymi przewidywaniami w tym roku najwięcej nominacji, bo aż 13 (!), otrzymał „Oppenheimer” w reżyserii Christophera Nolana – biograficzny dramat opowiadający o Robercie „niszczycielu światów” Oppenheimerze, amerykańskim fizyku, który kierował pracami nad rozwojem bomby atomowej. Trzymający w napięciu mroczny obraz z Cillianem Murphym, Robertem Downeyem Jr. i Emily Blunt w rolach głównych to zdecydowanie jedna z najgłośniejszych produkcji filmowych ubiegłego roku.
Reszta nominacji również nie przyniosła większych zaskoczeń. Wśród wyróżnionych filmów znalazły się bowiem takie tytuły, jak „Biedne istoty” Yórgosa Lánthimosa (11 nominacji), „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsesego (10 nominacji), „Barbie” Grety Gerwig (8 nominacji) oraz „Maestro” Bradleya Coopera (7 nominacji). Akademia postanowiła docenić też „Przesilenie zimowe”, „Anatomię upadku”, „American Fiction” oraz „Strefę interesów”, które otrzymały po 5 nominacji. Szansę na Oscara stracili jednak twórcy obrazu „Saltburn” w reżyserii Emerald Fennell, który w ostatnim czasie zdominował wszelkie filmowe dyskusje w sieci, ale również mocno podzielił publiczność.
Warto również zaznaczyć, że spore szanse na nagrodę Akademii Filmowej mają także nasi rodacy. Masowo oglądani w kinach „Chłopi” co prawda nie załapali się na nominacje, jednak wspomniana wcześniej „Strefa interesów”, czyli brytyjsko-polsko-amerykańska koprodukcja – już tak. Dramat wojenny w reżyserii Jonathana Glazera otrzymał nominacje w następujących kategoriach: najlepszy film, reżyseria, scenariusz adaptowany, film międzynarodowy oraz dźwięk – i wiele wskazuje na to, że przynajmniej jedna z nich przyniesie twórcom filmu wymarzone zwycięstwo.
Które filmy będą triumfować w tym roku? Tego dowiemy się już niebawem. 96. gala rozdania Oscarów odbędzie się bowiem 11 marca 2024 roku, a już teraz prezentujemy pełną listę nominowanych do Oscarów 2023:
Najlepszy film:
-
„American Fiction”
-
„Anatomia upadku”
-
„Barbie”
-
„Przesilenie zimowe”
-
„Czas krwawego księżyca”
-
„Maestro”
-
„Oppenheimer”
-
„Poprzednie życie”
-
„Biedne istoty”
-
„Strefa interesów”
Reżyseria:
-
Justine Triet („Anatomia upadku”)
-
Martin Scorsese („Czas krwawego księżyca”)
-
Christopher Nolan („Oppenheimer”)
-
Yórgos Lánthimos („Biedne istoty”)
-
Jonathan Glazer („Strefa interesów”)
Aktorka:
-
Annette Bening („Nyad”)
-
Lily Gladstone („Czas krwawego księżyca”)
-
Sandra Hüller („Anatomia upadku”)
-
Carey Mulligan („Maestro”)
-
Emma Stone („Biedne istoty”)
Aktor:
-
Bradley Cooper („Maestro”)
-
Colman Domingo („Rustin”)
-
Paul Giamatti („Przesilenie zimowe”)
-
Cillian Murphy („Oppenheimer”)
-
Jeffrey Wright („American Fiction”)
Aktorka drugoplanowa:
-
Emily Blunt („Oppenheimer”)
-
Danielle Brooks („Kolor purpury”)
-
America Ferrera („Barbie”)
-
Jodie Foster („Nyad”)
-
Da'Vine Joy Randolph („Przesilenie zimowe”)
Aktor drugoplanowy:
-
Stirling K. Brown („American Fiction”)
-
Robert De Niro („Czas krwawego księżyca”)
-
Robert Downey Jr. („Oppenheimer”)
-
Ryan Gosling („Barbie”)
-
Mark Ruffalo („Biedne istoty”)
Scenariusz oryginalny:
-
„Anatomia upadku”
-
„Przesilenie zimowe”
-
„Maestro”
-
„Obsesja”
-
„Poprzednie życie”
Film międzynarodowy:
-
„Io Capitano” (Włochy)
-
„Perfect Days” (Japonia)
-
„Śnieżne bractwo” (Hiszpania)
-
„The Teachers’ Lounge” (Niemcy)
-
„Strefa interesów” (Wielka Brytania)
Muzyka oryginalna:
-
„American Fiction”
-
„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”
-
„Czas krwawego księżyca”
-
„Oppenheimer”
-
„Biedne istoty”
Charakteryzacja:
-
„Golda”
-
„Maestro”
-
„Oppenheimer”
-
„Biedne istoty”
-
„Śnieżne bractwo”
Montaż:
-
Laurent Senechal („Anatomia upadku”)
-
Kevin Tent („Przesilenie zimowe”)
-
Thelma Schoonmaker („Czas krwawego księżyca”)
-
Jennifer Lame („Oppenheimer”)
-
Yorgos Mavropsardis („Biedne istoty”)
Krótkometrażowy dokument:
-
„The ABCs of Book Banning”
-
„The Barber of Little Rock”
-
„Island in Between”
-
„The Last Repair Shop”
-
„Nǎi Nai & Wài Pó”
Scenariusz adaptowany:
-
„American Fiction”
-
„Barbie”
-
„Oppenheimer”
-
„Biedne istoty”
-
„Strefa interesów”
Dokument:
-
„Bobi Wine: The People’s President”
-
„The Eternal Memory”
-
„Cztery córki”
-
„To Kill a Tiger”
-
„20 dni w Mariupolu”
Piosenka:
-
„The Fire Inside” („Flamin’ Hot: Smak sukcesu”)
-
„I’m Just Ken” („Barbie”)
-
„It Never Went Away” („Jon Batiste: Amerykańska symfonia”)
-
„Wahzhazhe” („Czas krwawego księżyca”)
-
„What Was I Made For?” („Barbie”)
Scenografia:
-
„Barbie”
-
„Czas krwawego księżyca”
-
„Napoleon”
-
„Oppenheimer”
-
„Biedne istoty”
Dźwięk:
-
„Twórca”
-
„Maestro”
-
„Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One”
-
„Oppenheimer”
-
„Strefa interesów”
Krótkometrażowa animacja:
-
„Letter To a Pig”
-
„Ninty-Five Sensen”
-
„Our Uniform”
-
„Pachyderme”
-
„War is Over”
Film animowany:
-
„Chłopiec i czapla”
-
„Między nami żywiołami”
-
„Nimona”
-
„Pies i robot”
-
„Spider-Man: Poprzez multiwersum”
Zdjęcia:
-
„Hrabia”
-
„Czas krwawego księżyca”
-
„Maestro”
-
„Oppenheimer”
-
„Biedne istoty”
Efekty specjalne:
-
„Twórca”
-
„Godzilla Minus One”
-
„Strażnicy Galaktyki: Volume 3”
-
„Mission: Impossible – Dead Reckoning Part One”
-
„Napoleon”
Kostiumy:
-
„Barbie”
-
„Czas krwawego księżyca”
-
„Napoleon”
-
„Oppenheimer”
-
„Biedne istoty”
Film krótkometrażowy:
-
„Później”
-
„Invincible”
-
„Knight of Fortune”
-
„Red, White and Blue”
-
„Zdumiewająca historia Henry’ego Sugara”
Wes Anderson znów zaskakuje w filmie „Zdumiewająca historia Henry’ego Sugara”
Pierwszą niespodzianką wokół najnowszego filmu Wesa Andersona jest jego długość. Reżyser słynie przecież z niespiesznych opowieści,
a „Zdumiewająca historia Henry’ego Sugara” to film krótkometrażowy, trwający niecałe 40 minut. Kolejne niespodzianki odkryje przed widzami już sam obraz, bo według światowych recenzentów jest to jeden z najciekawszych filmów w karierze amerykańskiego reżysera. Produkcja powstała na kanwie opowiadania Roalda Dahla o tym samym tytule i traktuje swój pierwowzór niemal jak biblię. Film miał swoją premierę na festiwalu filmowym w Wenecji i wkrótce zadebiutuje na platformie Netflix.
Film opowiada o tytułowym Henrym, bogaczu, który pewnego dnia dowiaduje się o człowieku z Indii widzącym bez użycia oczu. Henry jest
hazardzistą, dlatego momentalnie przewiduje w tej umiejętności możliwość zarobienia niewyobrażalnej sumy pieniędzy. Postanawia więc sam posiąść tę metodę i po latach nauki faktycznie zyskuje zdolność do podglądania kart do gry, a nawet przewidywania przyszłości. Zabiera swoje nowo odkryte talenty do kasyna, wygrywa duże pieniądza i jednocześnie uświadamia sobie, że wszyscy otaczający go w tym miejscu ludzie mają w sobie ogromną chciwość. Mężczyzna traci poczucie rozrywki i postanawia wykorzystać pieniądze do szczytnych celów. Pragnie otworzyć wspaniałe domy dziecka na całym świecie, ale by to osiągnąć, potrzebuje więcej pieniędzy. W ten sposób wpada w poważne tarapaty, które związane są z pewnym mafiosem z Las Vegas.
W rolach głównych zobaczymy Benedicta Cumberbatcha, Ralpha Fiennesa i Dev Patel. W filmie wystąpią również: Ben Kingsley, Rupert Friend i Richard Ayoade. Reżyserem filmu jest wspomniany wcześniej Wes Anderson, który jest również producentem
i odpowiada za scenariusz. (materiały prasowe)
„Saltburn” intryguje
i dzieli publiczność
pierwszy filmowy przebój 2024 roku
MARTA WASZKIEWICZ
(...) Jeśli jeszcze nie znacie Emerald Fennell, macie sporo do nadrobienia. To wschodząca gwiazda kina, której poczynania w branży zdecydowanie warto śledzić. Utalentowana Brytyjka najpierw dała się poznać widzom jako świetna aktorka: zagrała m.in. w oscarowej „Dziewczynie z portretu”, serialu „The Crown” oraz wspomnianej wcześniej „Barbie”, jednak praca przed kamerą okazała się dla niej niewystarczająca i jako baczna obserwatorka społeczna Fennell postanowiła spróbować swoich sił jako scenarzystka i reżyserka. Jej pełnometrażowy debiut – wyróżniony przez Akademię Filmową za najlepszy scenariusz oryginalny dramat „Obiecująca. Młoda. Kobieta.” z 2021 roku – okazał się tym, czego kino oraz widzowie potrzebują najbardziej – powiewem świeżości. Liczne nagrody i słowa uznania sprawiły, że 38-latka postanowiła iść za ciosem i stworzyć kolejny film, który – podobnie jak feministyczna produkcja z Carey Mulligan – rozgrzeje widzów do czerwoności. Tym razem padło na artystyczne połączenie neogotyckiego thrillera, dramatu i czarnej komedii.
W „Saltburn” twórczyni odkłada na bok wątki feministyczne i serwuje widzom mroczną opowieść o przywilejach, pożądaniu, toksycznej miłości, obsesji, zazdrości oraz zwycięstwie ludzkich żądz nad wszelkimi cnotami. Historia zaczyna się całkiem zwyczajnie i wydawałoby się niewinnie. Oliver Quick (w tej roli porywający Barry Keoghan), niezamożny i dość nieśmiały student prestiżowego Uniwersytetu Oxfordzkiego, zostaje wciągnięty w świat czarującego arystokraty Felixa Cattona (równie świetny Jacob Elordi), który zaprasza go do Saltburn, imponującej posiadłości swojej nieprzyzwoicie bogatej i nieco ekscentrycznej rodziny. Tam młodzi bohaterowie spędzają wakacje, których nigdy nie zapomną. Brzmi banalnie? Być może pierwsza połowa filmu może się taka wydawać, ale im dalej w las, tym więcej się dzieje – relacja bohaterów staje się coraz bliższa i pełna erotycznego napięcia, a sam Oliver coraz bardziej zapętla się w swoich kłamstwach i chorych zagrywkach, aby zdobyć to, na czym mu najbardziej zależy. I nie cofnie się przed niczym. Więcej szczegółów w kwestii fabuły filmu nie zdradzimy, aby nie psuć seansu tym, którzy mają go dopiero przed sobą, jednak zapewniamy, że wszystko to prowadzi do iście wstrząsającego finału.
„Salburn” zachwyca jednak nie tylko znakomicie napisaną i wciągającą historią, ale również warstwą wizualną, nad którą można się dosłownie rozpłynąć. I chociaż zwykło się mówić, że komplementowanie zdjęć filmu to obraza dla twórców i pochwała najniższego sortu, oglądając nowość od Emerald Fennell, po prostu nie sposób jest nie odnotować przepięknych kadrów, które z jednej strony nawiązują do klasyki kina, a z drugiej utrzymane są w pinterestowej estetyce teledysków z drugiej połowy lat zerowych. Nie bez przyczyny akcja filmu osadzona jest w 2006 roku, czyli czasie z jednej strony dość bliskim, a z drugiej na tyle dalekim, aby uzyskać smakowity retroobrazek i przy okazji wywołać u widza ogromne pokłady nostalgii. Dało to także spore pole do popisu twórcom kostiumów i scenografii, którzy również dołożyli swoją cegiełkę, aby w kamerze wszystko się zgadzało. Na uwagę zasługuje również ścieżka dźwiękowa, na której znalazły się największe przeboje minionych lat: popowe „Murder on the Dancefloor” Sophie Ellis-Bextor, indierockowe „Electric Feel” MGMT, synthowy „Rent” Pet Shop Boys czy klasyki muzyki electro: „Loneliness” Tomcrafta oraz „Perfect (Exceeder)” Masona. W połączeniu z tym, co widzimy na ekranie, tworzą one klimat, w którym trudno się nie zakochać.
Doskonale spisują się również aktorzy, bez których „Saltburn” z pewnością nie byłby tym, czym jest w finalnym rozrachunku. Najwięcej daje z siebie wcielający się w głównego bohatera hipnotyzujący Barry Keoghan, 31-letni Irlandczyk, którego widzowie mogą znać z filmów „Zabicie świętego jelenia”, „Dunkierka”, „Zwierzęta Ameryki” czy „Duchy Inisherin”, gdzie stworzył równie intrygującą co Oliver – choć znajdującą się na zupełnie przeciwległym biegunie – postać. W „Saltburn” natomiast wręcz nie można oderwać od niego wzroku. Obok niego mamy niesamowicie pięknego, ale niemniej uzdolnionego Australijczyka Jacoba Elordi, gwiazdę serialu „Euforia”, któremu Fennell w końcu dała możliwość rozpostarcia aktorskich skrzydeł i pokazania, na co tak naprawdę go stać (mamy nadzieję, że nie zawiedzie również w oczekującej na polską premierę „Priscilli”). Na drugim planie mamy z kolei fenomenalne panie: świetną jak zwykle Rosamund Pike („Zaginiona dziewczyna”, „O wszystko zadbam”), której gra nadaje filmowi nieco komediowy ton, oraz debiutującą na dużym ekranie Alison Oliver („Rozmowy z przyjaciółmi”), o której na pewno jeszcze nieraz usłyszymy.
Dlaczego więc film wywołał takie kontrowersje oraz skrajne opinie widzów i krytyków? Jedną z przyczyn może być fakt, że Fennell garściami czerpie z dobrze znanych motywów, które widzieliśmy już między innymi w „Utalentowanym Panie Ripleyu” z 1999 roku czy oscarowym dramacie „Parasite”, który ukazał się dwie dekady później. To zabieg, z którym trzeba obchodzić się ostrożnie, łatwo bowiem wtedy stworzyć nieznośną kalkę, której widzowie po prostu nie kupią. „Saltburn” nie naśladuje jednak filmu z Mattem Damonem ani dzieła Joon-ho Bonga i poza motywacjami głównego bohatera obrazy te mają ze sobą tak naprawdę niewiele wspólnego. Propozycja Fennell jest świeża i absolutnie autorska. I wbrew pozorom, jeśli widz ma wyobraźnię, nie jest przewidywalna. Zarzuty dotyczące pewnej dosłowności, która sprawia, że zamiast tajemnicy otrzymujemy wszystko podane na tacy, również można łatwo odeprzeć. Końcowa sekwencja scen, chociaż w nieco łopatologiczny sposób tłumaczy wydarzenia, które doprowadziły do finału, dosłownie wbija w fotel i zwala z nóg. I jest zdecydowanie atrakcyjniejsza niż wszelkie niedopowiedzenia.
I chociaż „Saltburn” nie jest filmem bez wad, jednego nie można mu zarzucić: nie jest nijaki i banalny. To obraz, który wzbudza emocje i prowokuje do dyskusji. Raz zapiera dech w piersiach, a innym razem wręcz odpycha. A że opinie są tak spolaryzowane, działa tylko na jego korzyść. No i ogląda się go naprawdę świetnie – fabuła trzyma w napięciu, aktorzy wspinają się na wyżyny swoich możliwości, zdjęcia cieszą oczy, muzyka uszy, całość wywołuje przyjemną nostalgię, a do tego na końcu otrzymujemy zaskakujący twist. Jest dekadencko i bardzo stylowo. Czego chcieć więcej? Jeśli zatem zastanawiacie się, czy „Saltburn” jest rozrywką wartą waszego czasu, zapewniamy, że absolutnie tak, więc z czystym sumieniem możecie po niego sięgnąć. Gwarantujemy, że seans was zafascynuje i pozostawi z głęboką refleksją na temat ludzkiej natury i mrocznych zakamarków umysłu.
Międzynarodowe
Festiwale Filmowe 2024
(najważniejsze)
Sundance Film Festival
(18 stycznia - 28 stycznia 2024)
... (dawniej Utah/US Film Festival, następnie US Film and Video Festival) to coroczny festiwal filmowy organizowany przez Instytut Sundance od 1984 roku. Jest to największy festiwal filmów niezależnych w Stanach Zjednoczonych, w którym w 2016 roku wzięło udział ponad czterdzieści sześć osób. Doroczny festiwal odbywa się w styczniu w Park City (Utah); Salt Lake City (Utah); Sundance Resort (ośrodku narciarskim w pobliżu Provo w stanie Utah) W trakcie festiwalu prezentowane są nowe prace niezależnych twórców filmowych z całego świata. Festiwal składa się z sekcji konkursowych dla amerykańskich i międzynarodowych filmów dramatycznych i dokumentalnych, zarówno fabularnych, jak i krótkometrażowych, oraz grupy sekcji pozakonkursowych, między innymi: NEXT, New Frontier, Spotlight, Midnight, Sundance Kids, From the Collection, Premiery i premiery dokumentalne. Wiele filmów, których premiera odbyła się na festiwalu Sundance, było nominowanych i zdobywało Oscary, na przykład dla najlepszego filmu, najlepszego reżysera
i najlepszego aktora pierwszoplanowego.
Warto nadmienić, iż Festiwal Sundance rozpoczął się w Salt Lake City w sierpniu 1978 roku jako Festiwal Filmowy w Utah/USA. Jego celem było przyciągnięcie do Utah większej liczby filmowców. Został założony przez Sterlinga Van Wagenena, szefa firmy Roberta Redforda Wildwood Enterprises, Inc, Johna Earle’a i Cirinę Hampton-Catania z Komisji Filmowej Utah. Na festiwalu w 1978 roku zaprezentowano takie filmy jak "Wybawienie", "Tramwaj zwany pożądaniem", "Nocny kowboj", "Ulice nędzy" i "Słodki zapach sukcesu".
W tym roku programistką Festiwalu Filmowego Sundance, skupiającą się na amerykańskich i światowych filmach dokumentalnych. jest Ania Trzebiatowska. Przed dołączeniem do Sundance była dyrektorem do spraw sprzedaży i przejęć w agencji sprzedaży dokumentów Autlook Filmsales, a także starszym dyrektorem do spraw przejęć w nowojorskiej agencji Visit Films. Oprócz pracy
w Sundance Ania prowadzi Sands: Międzynarodowy Festiwal Filmowy w St Andrews (Szkocja) oraz była dyrektorem artystycznym Off Camera IFF (Kraków, Polska) w latach 2008-2020. Szkoliła się w zakresie produkcji i postprodukcji w BBC i British Museum. Posiada tytuł magistra filmoznawstwa oraz tytuł magistra kultury i technologii cyfrowej w King’s College w Londynie.
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie
(15 lutego - 25 lutego 2024)
Pierwszy festiwal filmowy w Berlinie "Berlinale Festival" odbył się w 1951 roku. Zainaugurował go film Alfreda Hitchcocka "Rebecca"
z Joan Fontaine w roli głównej. Festiwal miał nawiązywać do lat dwudziestych, kiedy to Berlin stanowił jeden z najbardziej prężnych ośrodków światowej kultury.
Co roku podczas trwającego dwa tygodnie festiwalu pokazywanych jest około 350 filmów, większość z nich to światowe lub europejskie premiery. Festiwal w Berlinie jest jednym z najbardziej prestiżowych festiwali na świecie, ale także jednym
z największych - co roku sprzedawanych jest około stu pięćdziesięciu tysięcy biletów. Rokrocznie do Berlina przyjeżdża około szesnaście tysięcy osób związanych z branżą filmową, w tym ponad trzy tysiące dziennikarzy z ponad siedemdziesięciu krajów.
Tegoroczny (74.) Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Berlinie odbędzie się w lutym. Pełny program imprezy podany zostanie do publicznej wiadomości w styczniu 2024.
Międzynarodowemu jury konkursu głównego przewodniczyć będzie kenijska aktorka Lupita Nyong’o. Honorowego Złotego Niedźwiedzia za całokształt twórczości odbierze amerykański reżyser Martin Scorsese.
Nagrody przyznaje się w następujących kategoriach:
-
Złoty Niedźwiedź dla najlepszego filmu
-
Srebrny Niedźwiedź za najlepszą muzykę
-
Srebrny Niedźwiedź za wybitne osiągnięcie artystyczne w kategoriach:
-
zdjęcia
-
montaż
-
muzyka
-
kostium
-
scenografia
-
-
Nagroda im. Alfreda Bauera (ku pamięci założyciela festiwalu) dla filmu pełnometrażowego za innowacyjność
-
Panorama Publikumspreis – nagroda publiczności
-
Nagroda Teddy dla filmów o tematyce LGBT
najchętniej
czytane...
KULTURA / FILM
Kulisy Konkursu
Chopinowskiego
na festiwalu Sundance
Zbigniew Banaś
(...) A teraz było naprawdę wspaniale!
I zobaczyć te góry, i poczuć atmosferę festiwalową, a na sali kinowej usłyszeć, jak publiczność oddycha razem z tym filmem
i reaguje śmiechem w momentach przez nas przewidywanych. Tym większa była radość, że dołączyła do nas dwójka bohaterów
z Chin, którzy lecieli do nas 25 godzin, (...) https://www.pakamerachicago.com/kulisy-konkursu-chopinowskiego
STYL ŻYCIA / PODRÓŻE
Muzeum Sztuki
w Milwaukee (USA)
Stanisław Błaszczyna
(...) Najbardziej rzucają się w oczy olbrzymie białe „skrzydła” – poruszające się (a raczej poruszane) w zależności od siły wiatru oraz nasłonecznienia. (...) https://www.pakamerachicago.com/podroze-2
Oscars - Academy Awards
(10 marca 2024)
Nagrody Akademii, powszechnie znane jako Oscary, to nagrody przyznawane przemysłowi filmowemu za zasługi artystyczne i techniczne. Są one przyznawane co roku przez głosujących członków Akademii Sztuki i Nauki Filmowej z siedzibą
w Beverly Hills (Kalifornia) w Stanach Zjednoczonych. Nagrody Akademii są przez wielu uważane za najbardziej prestiżowe i znaczące nagrody w branży rozrywkowej na całym świecie.
Figurka Oscara przedstawia rycerza w stylu Art Deco. Wykonana jest z brązu platerowanego 24-karatowym złotem. Elegancka nagroda ma 13,5 cala wysokości
i waży 8,5 funta. Nagroda odlana z 24-karatowego złota ważyłaby 22,7 funta (co odpowiadałoby masie bardzo dużego arbuza lub dwuletniego dziecka), ponieważ złoto jest 2,7 razy gęstsze od brązu.
Pierwsza ceremonia rozdania Oscarów odbyła się 16 maja 1929 roku podczas prywatnej kolacji w hotelu Hollywood Roosevelt z udziałem około 270 osób.
Impreza po wręczeniu nagród odbyła się w hotelu Mayfair. Koszt biletów dla gości na tę nocną ceremonię wynosił 5 dolarów (85 dolarów według cen z 2020 roku). Przyznano piętnaście statuetek honorujących artystów, reżyserów i innych uczestników ówczesnej branży filmowej za ich twórczość w latach 1927–28. Ceremonia trwała 15 minut.
Podczas tej pierwszej ceremonii trzy miesiące wcześniej ogłoszono mediom zwycięzców. Podczas drugiej ceremonii w 1930 roku i przez resztę pierwszej dekady wyniki przekazano gazetom do publikacji o godzinie 23:00 w noc wręczenia nagród. W roku 1940 "Los Angeles Times" ogłosił zwycięzców przed rozpoczęciem ceremonii; w rezultacie w następnym roku Akademia zaczęła używać zapieczętowanej koperty do ujawnienia nazwisk zwycięzców.
Termin „Oscar” jest zastrzeżonym znakiem towarowym firmy AMPAS; jednakże
w języku włoskim jest ono używane ogólnie w odniesieniu do dowolnej nagrody lub ceremonii wręczenia nagród, niezależnie od dziedziny.
Z niecierpliwością oczekujemy tegorocznej, 96. edycji oskarowej, wszak nominowano do Oscara film produkcji polskiej"Chlopi".
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes
(14 maja - 25 maja 2024)
Cannes Film Festival − międzynarodowy festiwal filmowy, który odbywa się od 1946 roku w Cannes na francuskim Lazurowym Wybrzeżu. Doroczny festiwal (z pewnymi wyjątkami) gromadzi wiele osób związanych z przemysłem filmowym.
Podczas canneńskiego festiwalu przyznawana jest nagroda Złota Palma (Palme d'Or) dla najlepszego filmu. Najczęściej nagrodę tę zdobywali twórcy amerykańscy, włoscy, francuscy oraz brytyjscy. Jedynymi polskimi filmami, które otrzymały Złotą Palmę, są "Człowiek z żelaza" Andrzeja Wajdy oraz "Pianista" Romana Polańskiego (film polsko-francuski).
Ponadto przyznawane są następujące nagrody:
-
filmy pełnometrażowe
-
Prix de la mise en scène (za reżyserię)
-
Prix du Jury (nagroda jury)
-
Prix du scénario (za scenariusz)
-
Prix d'interprétation féminine du Festival de Cannes (za rolę kobiecą)
-
Prix d'interprétation masculine du Festival de Cannes (za rolę męską)
-
filmy krótkometrażowe
-
Prix du Jury − court métrage (nagroda jury)
Oprócz wyżej wymienionych nagród przyznawana jest również między innymi Złota Kamera (oryginalnie: Caméra d'Or) dla najlepszego kinowego debiutu reżyserskiego, nagroda Cinéfondation za najlepszy film studencki, nagroda za najlepszą ścieżkę dźwiękową, nagroda Un Certain Regard dla filmów wyróżniających się oryginalnym stylem oraz Palm Dog za najlepszy psi występ.
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji
(28 sierpnia - 7 września 2024)
Mostra Internazionale d'Arte Cinematografica di Venezia (oryginalna nazwa włoska) uznawany jest za najstarszą imprezę filmową na świecie. Utworzony został w 1932 roku przez hrabiego Giuseppe Volpi di Misurata jako Esposizione Internazionale d'Arte Cinematografica. Festiwal nie odbywa się w Wenecji właściwej, lecz na wyspie Lido, na przełomie sierpnia i września i jest obecnie częścią Biennale w Wenecji (20 kwietnia - 24 listopadfa 2024).
Festiwalowe nagrody:
Złoty Lew - najważniejsza nagroda festiwalu dla najlepszego filmu, ustanowiona przez komitet organizacyjny w 1949 roku.
Puchar Volpiego - to nagroda dla najlepszej aktorki i aktora; istnieje od 1935. W połowie lat 90. nagrody były przyznawane także najlepszym aktorkom i aktorom drugoplanowym.
Wielka Nagroda Jury - to druga nagroda festiwalu. Nagradza się nią filmy, które według Jury zajęły drugie miejsce w Konkursie Głównym o Złotego Lwa. Laureaci otrzymują statuetkę Srebrnego Lwa.
Nagroda Specjalna Jury - to trzecia nagroda festiwalu. Laureaci tej nagrody otrzymują brązową statuetkę Lwa Weneckiego.
Srebrny Lew - to nieregularnie przyznawana nagroda dla najlepszego reżysera wybranego filmu z sekcji konkursowej. Dawniej nagradzano nią także najlepszy filmowy debiut, najlepszy film krótkometrażowy oraz najlepszy scenariusz.
Złota Osella - to nagroda dla reżyserów, scenarzystów, montażystów oraz kompozytorów za wkład w rozwój technologii filmowej.
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Toronto
(9 września - 19 września 2024)
Toronto International Film Festival (TIFF) to jeden z najważniejszych festiwali filmowych w świecie rozrywki. Patrząc na jego historię, zaczęło się od Festiwalu Festiwali w Toronto, zorganizowanego przez Billa Marshalla i Henka Van Der Kolka. Pierwsza edycja odbyła się w 1976 roku i obejmowała wielokrotne pokazy, prezentujące najbardziej nowatorskie filmy z innych festiwali filmowych odbywających się w tym samym roku. Festiwal szybko stał się jednym z najchętniej odwiedzanych przez entuzjastyczną publiczność wydarzeń w Toronto.
Dwa lata od powstania festiwal przyjął obecną nazwę. W latach 90. festiwal cieszył się szczególną popularnością, stając się jednym z najbardziej renomowanych festiwali filmowych.

Nagrody Festiwalu Filmu Polskiego w Ameryce
19 listopada 2023 zakończył się 35 Festiwal Filmu Polskiego w Ameryce. Wszystkie informacje podawalismy poniżej. Dzisiaj lista filmów nagrodzonych we wszystkich kategoriach.
2023 PFFA GOLDEN TEETH OF CAMERA FOR THE MOST INTERESTING FICTION FILM
THE GREEN BORDER (ZIELONA GRANICA)
Directed by Agnieszka Holland
Marcin Wierzchosławski, Fred Bernstein, Agnieszka Holland, Producers
Produced by Metro Films, Astute Films
2023 PFFA GOLDEN TEETH OF CAMERA FOR THE MOST INTERESTING DOCUMENTARY FILM
FLEDGLINGS (PISKLAKI )
Directed by Lidia Duda
Anna Bławut-Mazurkiewicz, Tomasz Rychter, Producers
Produced by Aura Film
2023 PFFA SPECIAL JURY AWARD TO FICTION FILM
FILIP
Directed by Michał Kwieciński
Krystyna Swieca, Producer
Produced by TVP
2023 PFFA SPECIAL JURY PRIZE TO DOCUMENTARY FILM
THE PAWNSHOP (LOMBARD)
Directed by Łukasz Kowalski
Anna Mazerant, Łukasz Kowalski, Producers
Produced by 4.30 Studio
2023 PFFA AUDIENCE AWARD
FEAST OF FIRE (ŚWIĘTO OGNIA)
Directed by Kinga Dębska
Piotr Dzięcioł, Producer
Produced by Opus Film
2023 PFFA CHICAGO FILM CRITICS AWARD
THE GREEN BORDER (ZIELONA GRANICA)
Directed by Agnieszka Holland
Marcin Wierzchosławski, Fred Bernstein, Agnieszka Holland, Producers
Produced by Metro Films, Astute Films
2023 PFFA HUMANITARIAN AWARD
STRAWMAN (FIGURANT)
Directed by Robert Gliński
Zbigniew Domagalski, Włodzimierz Niderhaus, Producers
Produced by Feature & Documentary Film Studio
2023 PFFA PRESIDENT’S AWARD FOR FICTION FILM (ex-aequo)
HUNTING (POLOWANIE)
Directed by Paweł Chmielewski
Olga Bieniek, Mirosław Piepka, Producers
Produced by Filmikon
&
THE SECRET OF LITTLE ROSE (RÓŻYCZKA 2)
Directed by Jan Kidawa-Błoński
Mariusz Łukomski, Producer
Produced by Monolith Films
2023 PFFA PRESIDENT’S AWARD IN DOCUMENTARY FILM (ex-aequo)
THE STORY OF ONE CRIME (HISTORIA JEDNEJ ZBRODNI)
Directed by Mariusz Pilis
Barbara Pajchert, Dagmara Pilis, Producers
Produced by IST Film Production
&
ALWAYS FRESH MONEY (ZAWSZE ŚWIEŻY PIENIĄDZ)
Directed by Krzysztof Talczewski
Zbigniew Domagalski, Producer
Produced by Feature and Documentary Film Studio
2023 PFFA BEST DEBUT FILM
DAD (TATA)
Directed by Anna Maliszewska
Marcin Wierzchosławski, Producer
Produced by Metro Films
2023 PFFA YOUNG JURY AWARD
SHE CAT HIM
Directed by Marta Chyła-Janicka
Piotr Furmankiewicz, Piotr Michalak, Producers
Produced by Fumi Studio
2023 PFFA DISCOVERING EYE AWARD
in a documentary film category
Ming-Wei Chiang for CALLS (POŁĄCZENIA)
Produced by National Film School in Łódź
2023 PFFA SPECIAL ACHIEVEMENT AWARD
TV STUDIO OF ANIMATION FILMS IN POZNAŃ
for 43 years of extraordinary artistic output with outstanding present continuation which is well illustrated by 2023 PFFA film “A Great Worry” by Zbigniew Kotecki

Kilka lat temu aktorka Veerle Baetens otrzymała od jednego z producentów egzemplarz powieści „Szpadel” Lize Spit z karteczką: „Przeczytaj, bo uważam, że musisz to wyreżyserować”. Była wtedy w trakcie kręcenia serialu telewizyjnego i nie miała żadnego doświadczenia w sztuce reżyserskiej. Książka zachwyciła ją jednak do tego stopnia, że postanowiła podjąć wyzwanie i uczynić ją podstawą swojego reżyserskiego debiutu. Film „Kiedy stopi się lód” wchodzi w piątek 1 grudnia do polskich kin. To historia Evy, która próbuje rozprawić się z duchami przeszłości. Co tak naprawdę przydarzyło się jej w dzieciństwie? Jakie sekrety skrywa jej rodzinna miejscowość? Przekonacie się, oglądając film.
Booklips: Co przyciągnęło cię do tej historii, kiedy pierwszy raz czytałaś powieść Lize Spit „Szpadel”?
Veerle Baetens: Przemówiła do mnie porażająca samotność dziewczynki szukającej swojego miejsca, uznania i akceptacji innych. A potem kobiety, która jest zupełnie odizolowana od świata i prześladowana przez brak pewności siebie, co nie jest mi obce. Uznałam też, że ten blok lodu, który ma przez całą historię, jest świetnym źródłem suspensu. Natychmiast dostrzegłam potencjał na film.
Z jakimi wyzwaniami wiązała się ekranizacja książki?
Istotną zmianą jest fakt, że Eva, zarówno młodsza, jak i starsza, jest u mnie znacznie bardziej aktywna niż w książce. W przeszłości częściej wykazuje inicjatywę, aby znaleźć się w grupie dzieci, a w teraźniejszości celowo stara się powrócić do miasteczka. W książce jest bardziej pasywna, a narracja jest jej wewnętrznym monologiem. Postanowiłam jednak nie nagrywać głosu z offu. Poza tym bohaterowie książki są oziębli, a mnie zależało na tym, aby ludzie nawiązali z nimi więź. Musieliśmy wprowadzić zmiany bez uszczerbku dla atmosfery książki. W książce mamy też trzy osie czasu – rozsnute na 430 stronach – i należało je skondensować do dwóch.
Czy autorka Lize Spit była w jakiś sposób zaangażowana w powstanie filmu?
Rozmawiałam z nią kilkakrotnie, przeczytała scenariusz dwa czy trzy razy. Widziała też wersję roboczą filmu i pozytywnie ją oceniła. Mój współscenarzysta Maarten Loix bardzo pomógł mi wyklarować pomysł na zakończenie, kiedy trochę z nim utknęłam. Maarten i ja mamy świetną komunikację. Jeśli nie byłam z czegoś zadowolona, wciąż dopytywał, co chcę zmienić i jak wpłynie to na inne sceny. Jest bardzo inteligentny, ale też wrażliwy.
Co było najtrudniejsze w połączeniu dwóch osi czasu?
Widz musi być pewien, że mała Eva jest tą samą osobą, co Eva dorosła. Musieliśmy więc zmontować film tak, aby zachować tę ciągłość. Na etapie scenariusza mieliśmy krótkie bloki przeszłości i teraźniejszości, potem okazało się, że musimy je wydłużyć. Z obecną Evą trudniej jest nawiązać więź, ponieważ jest wyobcowana, wycofana, nie uśmiecha się. Niełatwo jest się z nią utożsamiać.
Jak doszło do obsadzenia Rosy Marchant w roli młodej Evy i Charlotte De Bruyne jako starszej Evy? Miałaś pewność, że są w stanie zagrać różne wersje tej samej osoby?
Najpierw obsadziłam aktorów dziecięcych, ponieważ trudniej jest ich znaleźć. Co do dorosłych, wiedziałam, że potrzebuję świetnej aktorki, kiedy zobaczyłam zdjęcie Charlotte. Zaprosiłam obie do jednego pokoju i poleciłam naśladować się nawzajem, a potem porozmawiać. Nie miały przeprowadzać przesłuchania, a po prostu być razem w jednym miejscu. Wtedy przekonałam się, że to zadziała. Ponieważ w pierwszej kolejności kręciliśmy sceny z przeszłości, Charlotte mogła oglądać grę Rosy, co na pewno stanowiło pewną sugestię dla jej występu, który jest wspaniały.
Jak przygotowałaś Rosę do jej pierwszych zdjęć filmowych?
Ona chodzi do szkoły steinerowskiej, w której kładzie się większy nacisk na kreatywność i zapewnia więcej swobody. Kiedy się pojawiła, wniosła wiele światła. Wszystko, co mówiła, było prawdziwe i wierzyło się jej od razu. To bardzo łagodne, miłe, urocze dziecko. Bardzo szybko pomyśleliśmy: „Łał, ona ma wyobraźnię!”. Potrafi być niewidzialna, aby po chwili wejść w skórę swojej bohaterki i zdominować przestrzeń. Urządziliśmy wiele warsztatów i spędziliśmy masę czasu z innymi dzieciakami. Chciałam nawiązać z nimi relację i zyskać ich zaufanie w przyjaznym otoczeniu.
Film porusza kłopotliwe tematy. Czy podczas produkcji konsultowałaś się ze specjalistami zdrowia psychicznego?
Mieliśmy psycholożkę specjalizującą się w terapii traumy. Na wczesnym etapie pracy rozmawiała z dziećmi i ich rodzicami, a podczas kręcenia najtrudniejszych scen była obecna na planie. Czasami w pierwotnym odruchu miałam ochotę przytulić któregoś z dzieciaków. Przekonałam się jednak, że lepiej pozwolić im wyjść z pomieszczenia i pograć w Tetrisa albo zrobić coś zupełnie innego.
Co się zaś tyczy dorosłych, to ponieważ sama jestem aktorką, wiem jak ważne jest poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do reżysera. To niezbędne dla komfortu, dla odwagi do działania i pełnego zaangażowania.
Co było największym wyzwaniem podczas kręcenia filmu – przygotowania, zdjęcia czy montaż?
Czułam się bardzo dobrze przygotowana do zdjęć. Miałam doświadczenie także ze współpracy z uznaną autorką warsztatów dla filmowców Judith Weston. Wiedziałam czego chcę, wiedziałam co robię, więc wszystko na planie zagrało jak należy. Pewne trudności napotkałam na etapie preprodukcji, ponieważ mając wszystko w głowie, musiałam włożyć wiele wysiłku w wyjaśnienie tego współpracownikom. Postprodukcja była zaś dla mnie najbardziej tajemniczym etapem procesu, ponieważ jako aktorka brałam wcześniej udział jedynie w nagrywaniu postsynchronów.
Jak wizualny język filmu rozwinął historię, którą chciałaś opowiedzieć?
Nasz operator Frederic Van Zandycke jest niesamowity. Podał mi przykład filmu „Blue Valentine”, a więc pozostanie blisko bohaterów, ale nie zawsze pokazywanie tego, co widzą oni. Pozostawiamy sporo wyobraźni widza. Perspektywa młodej Evy jest szeroka, aby potem ulec zwężeniu. Mamy też relację między Evą i jej matką, które nigdy nie pojawiają się w jednym kadrze. To ważne dla ukazania dystansu panującego pomiędzy nimi.
W przypadku współczesnej Evy jesteśmy wciąż bardzo blisko niej, ponieważ jest jakby uwięziona w małym kadrze. Zrealizowaliśmy też wiele długich dubli i ciągłych ujęć. Co się zaś tyczy kolorów, postawiliśmy na letnie, radosne barwy bez dodatkowych warstw. Miało to dać efekt w stylu „Goonies” czy „Stań przy mnie”. Podobne kolory i trochę rozpikselowania. Zimą z kolei robi się ciemniej i chłodniej, ale bez wrażenie zlodowacenia czy śnieżnej bieli. Eva często ubiera się na niebiesko, także w przeszłości, więc tego się trzymaliśmy.
Do jakich przemyśleń chciałabyś zainspirować widzów filmu?
Chciałam nakręcić film o kruchych ludziach, którzy przyjmują wiele do siebie, a przeciwko którym nieraz obraca się cały świat. Wiele filmów opowiada o wytrzymałości, o byciu silnym. Ten jest dla tych, którzy skrywają swój ból głęboko w sobie, gdzie nikt nie może go dostrzec, a gdzie po cichu ich on drenuje. W prawdziwym życiu niektórzy bywają trochę skryci, wycofani, zimni lub przygnębieni. Łatwo jest mówić: „No dalej, wyrzuć to z siebie”, ale nie każdy jest w stanie to zrobić. Nie wszystko jest takie, jakim się wydaje być. Trauma niektórych ludzi jest pogrzebana głęboko w nich samych i nie można wydobyć jej na zewnątrz, bo to zbyt groźne. Mam nadzieję, że film wzbudzi odrobinę empatii.
Tłumaczenie: Sebastian Rerak
Źródło: Booklips, materiały prasowe
Chicago International Film Festival
i nagroda publiczności dla polskiego filmu
Po raz pięćdziesiąty dziewiąty mieliśmy okazję zapoznania się ze światową kinematografią podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Chicago, najdłużej działającego tego typu festiwalu w Ameryce Północnej. Dramaty, thrillery, komedie, filmy dokumentalne pokazano w różnych chicagowskich kinach i wirtualnie, opatrując je anglojęzycznymi napisami.
Poszukując tego, co najlepsze w kinie międzynarodowym, Festiwal odkrywał nowe talenty. Umożliwił też pokazy filmów z różnych powodów niedostępnych w kinach chicagowskich. Przez lata Festiwal sprowadził do Chicago między innymi nowych reżyserów kreatywnych, takich jak Martin Scorsese, Wim Wenders, Bertrand Tavernier, Margarethe von Trotta i Krzysztof Kieślowski. Festiwal poświęcony jest także prezentacji filmów zrealizowanych przez twórców z całego stanu Illinois.
Podczas tegorocznego maratonu filmowego pokazano również produkcję w reżyserii Agnieszki Holland „Zielona granica”, która została zauważona nie tylko przez publiczność polonijną, ale również amerykańską i jury. Film Agnieszki Holland otrzymał nagrodę publiczności za najlepszy film międzynarodowy. Gratulujemy! Nie wykluczone, że reżyserka pojawi się na chicagowskim Festiwalu Filmu Polskiego; film zostanie zaprezentowany publiczności polonijnej na zakończenie Polish Film Festival, 19 listopada. Biletów (niestety) już brak! Na razie nie mamy informacji o dodatkowych projekcjach. (redakcja)
American Film Festival
- czternasta edycja we Wrocławiu
Niemal w tym samym czasie w Chicago odbędzie się doroczny Festiwal Filmów Polskich, zaś we Wrocławiu - filmów amerykańskich (7-12 listopada). Zapowiada się uczta duchowa dla kinomanów, godziny przesiedziane przed ekranami kin, na dyskusjach o trendach polskich i amerykanskich, wartosciach artystycznych, walorach etycznych i estetycznych...
W programie tegorocznej edycji American Film Festival tradycyjnie znajdą się najnowsze i najlepsze filmy niezależne z USA, przeboje ze światowych festiwali, Hollywood z górnej półki, kultowe klasyki oraz dzieła znanych-nieznanych mistrzyń oraz mistrzów kina. Łącznie zobaczyć będzie można 126 produkcji (94 długie i 32 krótkie metraże), z czego 63 zostaną pokazane w Polsce po raz pierwszy, a 15 będzie miało premierę europejską.
Nicolas Cage na otwarcie, Jessica Chastain i Peter Sarsgaard na zamknięcie
W tym roku na dobry początek – po raz pierwszy w Polsce – „Dream Scenario” Kristoffera Borgliego, z rewelacyjnym Nicolasem Cage’em w roli głównej. To czarna komedia o przeciętnym nauczycielu akademickim, który pewnego dnia odkrywa, że jest bohaterem snów wielu osób na całym świecie. Z miejsca staje się celebrytą, jednak cena sławy bywa wysoka, zwłaszcza kiedy w tych snach przestaje być tylko obserwatorem. Festiwal zamknie natomiast pokaz „Pamięci” Michela Franco – jednego z najbardziej wyrazistych reżyserów współczesnego kina („Nowy porządek”, „Sundown”). W swoim najnowszym filmie w przenikliwy i jednocześnie niezwykle czuły sposób portretuje losy dwójki życiowych rozbitków, którzy próbują zaleczyć dawne traumy i przygotować się na nadchodzące wyzwania. W rolach głównych Jessica Chastain oraz Peter Sarsgaard.
Hity światowych festiwali
AFF to świetna okazja, aby premierowo zobaczyć w Polsce przeboje z najważniejszych światowych festiwali. W tym roku sekcję Highlights tworzą m.in. „Priscilla” Sofii Coppoli – historia o ciemnych stronach życia u boku króla rock and rolla, opowiedziana
z perspektywy żony Elvisa Presleya – tytułowej Priscilli (w tej roli nagrodzona w Wenecji Cailee Spaeny); pokazywana na Sundance „Eileen” Williama Oldroyda, z rewelacyjnym duetem Thomasin McKenzie-Anne Hathaway – nieoczywista, przewrotna opowieść
o życiowej emancypacji; „Przesilenie zimowe” Alexandra Payne’a – z bodaj najlepszą w karierze rolą Paula Giamattiego (wykładowca neurotyk, który mógłby podać rękę Nicolasowi Cage’owi z „Dream Scenario”); „Pierwszy Gol” niezawodnego Taiki Waititiego,
z Michaelem Fassbenderem próbującym ratować najgorszą drużynę piłki nożnej na świecie (dla jasności: mowa o Amerykańskim Samoa).
Indie Star Awards: Adele Romanski oraz Alex Ross Perry
W ramach 14. AFF-u przyznane zostaną dwie nagrody Indie Star Awards, którymi wyróżnione będą najważniejsze, najciekawsze twórczynie i twórcy amerykańskiego kina niezależnego. W tym roku statuetki otrzymają (podczas gali otwarcia) Adele Romanski
i Alex Ross Perry. Romanski to wybitna producentka, stojąca za sukcesami między innymi „Moonlight” (Oscar dla najlepszego filmu) czy „Aftersun”, zaś Perry, autor m.in. „Do ciebie”, „Philipie” i „Her Smell”, to reżyser, którego autorski, niezależny głos skupia wokół siebie środowisko filmowe wschodniego wybrzeża i wyznacza kierunki nowojorskiej sceny filmowej. Laureaci Indie Star Awards wezmą udział w spotkaniach z publicznością po seansach wybranych filmów, a także przybliżają tajniki swojej pracy twórczej.
Po obejrzeniu filmow polskich podczas chicagowskiego festiwalu - jedyna okazja do wspaniałego przeglądu filmow fabularnych, krótkometrażowych, dokumentalnych i retro - zainteresujmy się filmami amerykańskimi, które będą prezentowane w Polsce.
Z pewnością będzie można je zobaczyc w kinach, również studyjnych czy licznych platformach streamingowych. (redakcja)
Taylor Swift
miała uratować amerykańskim kinom jesień. I chyba jej się udało...
MAJA STANISZEWSKA
Koncertowy film Taylor Swift "The Eras Tour" zarobił w pierwszy weekend 130 milionów dolarów.
W samych Stanach - około 96 milionów.
Tańce między rzędami kinowych foteli, chóralne śpiewy, stroje inspirowane kolejnymi „erami" w karierze największej obecnie muzycznej światowej gwiazdy, selfie solo i grupowe. Takie widoki dominowały w amerykańskich kinach w mijający weekend.
Wszystko za sprawą premiery koncertowego filmu „Taylor Swift: The Eras Tour" zmontowanego z materiałów z trzech występów, które Swift dała w sierpniu w kalifornijskim Inglewood podczas swojej bijącej rekordy trasy koncertowej „The Eras Tour".
Film wyreżyserowany przez Sama Wrencha, specjalistę od tego typu produkcji, który ma na koncie między innymi koncertowe filmy Billie Eilish czy Blur, już mogą oglądać widzowie na całym świecie. I ci, którzy już na koncertach Amerykanki byli, i ci, którzy nie mogą się ich już doczekać. Tych pierwszych najwięcej jest w USA i to właśnie tam film Swift zarobił w weekend, według wyliczeń przedstawionych przez serwis Deadline.com, między 95 a 97 mln dolarów.
Swift, tworząc swój koncertowy film, zdecydowała się na nietypowy ruch – przy produkcji i dystrybucji całkowicie pominęła wielkie hollywoodzkie studia. Dzięki temu pierwszemu dostała zgodę wciąż strajkującego związku zawodowego aktorów SAG-AFTRA na nakręcenie filmu. Dzięki temu drugiemu wsparła amerykańskie kina, cierpiące z powodu strajków i przesuniętych premier potencjalnych filmowych hitów, w tym drugiej części „Diuny".
Jak głoszą przecieki, bezpośrednia umowa artystki z siecią kin AMC zakłada, że kina zatrzymają 43 procent przychodów z biletów,
a ona i firma dystrybucyjna AMC podzielą się pozostałymi 57 procent (przy czym sama Swift dostanie aż połowę całkowitej kwoty).
W ślady młodszej koleżanki poszła druga wielka amerykańska gwiazda. Beyonce 1 października ogłosiła, że jej koncertowy film
z trasy „Renaissance World Tour" również trafi do kin. Beyonce podpisała podobną do Swift umowę, także pomijając Hollywood. Premiera „Renaissance: A Film by Beyoncé" zaplanowana jest w USA na 1 grudnia. Zainteresowanie jest jednak zdecydowanie mniejsze niż koncertem Swift. Pierwszego dnia przedsprzedaży widzowie kupili bilety za mniej więcej 7 mln dolarów. Swift pierwszego dnia sprzedała ich za rekordowe 37 mln dolarów.
A to zapewne nie będzie jej ostatni rekord tej jesieni. 27 października ukazał się nagrany przez nią ponownie album "1989 (Taylor's Version)", jedna z najważniejszych płyt w jej karierze. I znów zapewne trafi na listy przebojów, dziewięć lat po premierze, sprawiając, że Taylor Swift stanie się w świecie rozrywki wszechobecna. (Wyborcza)
Chłopi
JAN BRZOZOWSKI
To w pewnym sensie idealny polski towar eksportowy. Film łączący lokalny koloryt
z uniwersalną wymową, wyrafinowaną formę
z prostą, tragiczną opowieścią o krępujących więzach tradycji, patriarchalnej władzy oraz jednostce, która musi zostać zniszczona, jeżeli społeczność dostrzeże w niej zagrożenie dla własnej integralności.

Kadr z filmu "Chłopi". Robert Gulaczyk, Sonia Mietielica / materiały prasowe
Twórcy przesuwają akcenty względem powieści, protagonistką „Chłopów” czyniąc Jagnę (Kamila Urzędowska). Choć wielowątkowość literackiego oryginału zostaje zarysowana, to właśnie perspektywa Jagny jest w filmie dominująca – bohaterka rzadko znika z ekranu, a pierwsze i ostatnie ujęcia należą wyłącznie do niej. Jej oczami spoglądamy również na zamieszkujących Lipce mężczyzn: przede wszystkim na Antka (Robert Gulaczyk) i Macieja Borynę (Mirosław Baka). Opędzając się od zalotników, którzy widzą jedynie jej fizyczne walory, bohaterka skrycie marzy o innym życiu – spogląda z rozmarzeniem w chmury, opatruje ranne zwierzęta, robi papierowe wycinanki.
Pod względem duchowym jest najbardziej rozwiniętą i skomplikowaną postacią filmu – wybija się ponad materialistycznie zorientowaną społeczność wsi. Gdy zostaje wtłoczona w ciasne ramy społeczne i wydana, a właściwie sprzedana za mąż – zaczyna niknąć w oczach. Bolesny i niesprawiedliwy okazuje się los, który ją spotyka, a który wszyscy doskonale znamy ze szkolnej lektury powieści Reymonta (albo z jej streszczenia).
Oczywiście, trudno pisać o „Chłopach”, nie odnosząc się do oryginalnej – na skalę międzynarodową – formy filmowej. Przepis poznaliśmy dzięki poprzedniemu dziełu Welchmanów, nominowanemu do Oscara „Twojemu Vincentowi” . W dużym uproszczeniu: najpierw powstają ujęcia z aktorami, które następnie przenoszone są klatka po klatce na płachty malarskie, a na koniec cyfrowo dopieszczane za pomocą efektów komputerowych i animacji rotoskopowej. O liczbie utalentowanych jednostek, które zostały zaangażowane w cały proces, świadczą długie napisy końcowe, podzielone według kolejnych etapów pracy, oraz informacja, że powstało ponad 40 000 namalowanych obrazów. Część malowideł można zresztą kupić – funkcjonują zatem jako osobne dzieła sztuki – w internetowym sklepie filmu. Ceny wahają się od, bagatela, 250 do 2 tysięcy euro.
Zastosowana forma w naturalny sposób uwypukla oniryczne oblicze realistycznej prozy Reymonta. Najbardziej efektowne są sceny rozgrywające się na pograniczu snu i jawy, metafory i dosłowności: ekstatyczny taniec Antka i Jagny, wizyta kolędników (zmontowana równolegle z aktem seksualnym) czy śmierć starego Boryny, zainscenizowana na modłę mrocznego koszmaru. Przypominają się w tych momentach dokonania Piotra Dumały i Aleksandra Petrova.
„Chłopi”, podobnie jak krótkie animacje tych twórców, wprowadzają widza w audiowizualny trans – odbiera się ich najpierw zmysłowo, a dopiero potem intelektualnie. I tak, liczą się tu przede wszystkim obrazy (po części inspirowane dokonaniami malarzy młodopolskich), ale nie do przecenienia jest również rola fantasmagorycznej ścieżki dźwiękowej, stworzonej przez polskiego producenta muzycznego i rapera Łukasza L.U.C. Rostowskiego. Nadał on swojskim, ludowym utworom nowoczesne, z lekka halucynacyjne brzmienie.
Co istotne, malarskie warstwy nie przykrywają aktorskiej ekspresji – w pewnym sensie ją uwydatniają, sprowadzając każdy grymas (dosłownie!) do rangi dzieła sztuki. W tej specyficznej konwencji najlepiej odnajdują się Kamila Urzędowska, Robert Gulaczyk
i Mirosław Baka. Stworzony przez nich trójkąt miłosny tętni życiem – targające bohaterami emocje przebijają spod olejnej farby
i komputerowych filtrów. Dla Urzędowskiej i Gulaczyka występ w „Chłopach” może być przepustką do wielkiej kariery. Dla Baki
– szansą na powrót do ról pierwszoplanowych. Kto pamięta „Krótki film o zabijaniu” i „Nad rzeką, której nie ma” ten doskonale zna skalę jego talentu. Na drugim planie nie jest jednak aż tak kolorowo – jak pięść do nosa pasują tutaj Małgorzata Kożuchowska oraz Sonia Bohosiewicz, czyli wielkomiejskie panny z komedii romantycznych w rolach wiejskich strażniczek moralności. Tym razem casting wbrew emploi nie przyniósł interesujących efektów. A można było sięgnąć po jeszcze więcej świeżych, nieopatrzonych twarzy. Zwłaszcza, że te, które na ekranie się pojawiają (Sonia Mietielica, Mateusz Rusin, Matt Małecki), pozostawiają po sobie bardzo dobre wrażenie.
„Chłopi” rodzili się w bólach. Na przeszkodzie stanęła – tak jak w przypadku wielu innych produkcji – pandemia, która uniemożliwiła skompletowanie wymaganej liczby artystów i opóźniła premierę filmu. Jeden problem pociągnął za sobą kolejny: w związku
z opóźnieniami zdecydowano się na znacznie większą ingerencję efektów komputerowych niż w przypadku „Twojego Vincenta”. Na jakości filmu znacząco się to jednak nie odbiło.
Dowodzony przez Welchmanów zespół skutecznie ożywił „Chłopów” Reymonta – nie tylko pod względem formalnym. Twórczo zaadaptował ponad stuletnią opowieść, wydobywając z niej akcenty ponadczasowe i ponadnarodowe. Miarą dotychczasowego sukcesu niech będą entuzjastyczne recenzje z festiwalu w Toronto. Amerykańscy krytycy (nawet jeżeli Jagnę nazywają „Jamilą”,
a słowo „Boryna” traktują jako imię) jednym głosem zachwycają się zarówno formą, jak i treścią „Chłopów”. Tak, to idealny towar eksportowy, ale też zwyczajnie świetny film – i bardzo poważny kandydat na kandydata do Oscara. (Kino)
kultura / kino
Kochanica króla Jeanne du Barry
ALINA ERT-EBERT

Kadr z filmu Kochanica króla Jeanne du Barry / foto.: materiały prasowe

Kadr z filmu Kochanica króla Jeanne du Barry / foto.: materiały prasowe

Kadr z filmu Kochanica króla Jeanne du Barry / foto.: materiały prasowe

Kadr z filmu Kochanica króla Jeanne du Barry / foto.: materiały prasowe
Żeby zapalić – trzeba samemu płonąć. To powiedzenie jak ulał pasuje do Maïwenn, zafascynowanej osobowością Jeanne du Barry – osiemnastowiecznej kurtyzany, która została metresą króla Francji Ludwika XV. Maïwenn (francuska aktorka i reżyserka) przeczytała o hrabinie du Barry wszystko, co było dostępne. Sama napisała scenariusz; pisała go trzy lata. Jak mówiła w wywiadach, czuła się tak związana z tytułową bohaterką, że nie mogłaby powierzyć zagrania tej postaci innej aktorce. Byłoby to dla niej, cytuję, „zbyt bolesne”.
W roli Ludwika XV na początku widziała konkretnego francuskiego aktora, ale on nie był zainteresowany, nie chciał nawet przeczytać scenariusza. Inny francuski aktor, który przyjął rolę, nagle z niej zrezygnował z powodów zdrowotnych. Za radą znajomej, Maïwenn wytypowała trzech aktorów z kina światowego najlepiej odpowiadających jej wizji Ludwika XV w Kochanicy króla. Nie oglądała się ani na narodowość, ani na barierę językową. Najpierw zwróciła się do «numeru drugiego» na swojej liście, bo wydawał się być najbardziej w zasięgu możliwości finansowych produkcji filmu. Po dwóch miesiącach
z agencji reprezentującej tego aktora, nadeszła odpowiedź odmowna. Nie robiąc sobie nadziei, głównie po to, żeby mieć poczucie, że zrobiła wszystko, co mogła – uderzyła bezpośrednio do «numeru pierwszego», którym był Johnny Deep. Kiedy się z nim spotkała, zgodził się bez wahania.
Udział we francuskim filmie gwiazdora kina amerykańskiego, w dodatku dawno niewidzianego na dużym ekranie, a priori gwarantuje zainteresowanie widzów. Ale sam Depp, który rzeczywiście świetnie zagrał, i to w języku francuskim (nienagannie wyszlifował wszystkie kwestie, które wypowiada
w filmie) nie zapewniłby sukcesu temu filmowi. Zawdzięcza go on przede wszystkim talentowi, entuzjazmowi, a także urodzie i temperamentowi Maïwenn. W Kochanicy króla nie można od niej oderwać oczu. Wydaje się niezastąpioną odtwórczynią Jeanne du Barry.
Można powiedzieć, że Kochanica króla Jeanne du Barry jest filmem o pięknej, wzajemnej miłości.
W istocie to opowieść o kobiecie z charakterem, zawsze wiernej sobie. Oś fabularna rozciąga się od jej dzieciństwa do przedwczesnej śmierci.
Jeanne du Barry wiele zawdzięczała w życiu nie tylko swojej urodzie, ale przede wszystkim inteligencji. Na tyle, na ile było to możliwe w tamtej epoce, łamała zasady krępujące wolność kobiety. To portret budzącej sympatię emancypantki. Temat bardzo na czasie.
Niezależnie od fabuły, to uczta dla oczu. Niektóre kadry przypominają osiemnastowieczne obrazy. Operator mistrzowsko grał światłem. Część zdjęć nakręcono we wnętrzach i plenerach Wersalu. Przyjemnością samą w sobie jest patrzenie na kostiumy. Nad wieloma z nich miał pieczę dom mody Chanel.
Wszystkie sceny miłosne są ujmująco subtelne, co na tle wyuzdania w dzisiejszym kinie jest rzadkością,
i tym bardziej staje się piękne. To trzeba zobaczyć!
(Segregator)
"Zielona granica" Agnieszki Holland
nagroda specjalna jury w konkursie głównym 80. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji
Już po pierwszych weneckich pokazach "Zielona granica" wymieniana była wśród najważniejszych obrazów tegorocznej edycji festiwalu. Wenecka publiczność nagrodziła film Agnieszki Holland trwającą piętnaście minut owacją na stojąco, a krytycy nie szczędzili komplementów tej opowieści o migracyjnym kryzysie rozgrywającym się w ostatnich latach na polsko-białoruskiej granicy.
"Zielona granica" zachwyca krytyków
Leslie Felperine z "Hollywood Reporter" nawiązując do słynnej frazy legendarnego krytyka Rogera Eberta, nazywała film polskiej reżyserki "maszyną do wzbudzania empatii", Damon Wise z "Deadline" określał "Zieloną granicę" "humanitarnym arcydziełem"
i "wstrząsającą wizją kryzysu uchodźczego", a Peter Bradshaw z "Guardiana" przyznawał mu cztery gwiazdki, nazywając go "ważnym świadectwem tego, co dzieje się dziś w Europie".
Film komplementowali także polscy krytycy. Małgorzata Steciak w Gazeta.pl wskazywała, że "to film, który ogląda się ze ściśniętym żołądkiem, przełykając łzy", a Jakub Popielecki z Filmwebu pisał m.in.:
Kamera Holland wychodzi poza "strefę wyjątkową", nie ogranicza się do perspektywy uchodźców. Reżyserka uruchamia bohatera zbiorowego, otwiera wachlarz postaw i zaczyna cieniować: widzimy mniej lub bardziej radykalny aktywizm, widzimy hipokryzję
i wygodnictwo, widzimy okrucieństwo i oportunizm, widzimy wahanie i dylematy.
Odbierając wenecką nagrodę, Agnieszka Holland mówiła ze sceny, że "To nie był prosty film do zrobienia". Istotnie, jeszcze w trakcie realizacji zdjęć "Zielona granica" budziła spore kontrowersje. Głównie za sprawą tematu kryzysu migracyjnego, który podejmuje
w swoim obrazie polska reżyserka, a który silnie dzieli nie tylko polskie społeczeństwo.
Scenariusz "Zielonej granicy" jest dziełem Agnieszki Holland, Macieja Pisuka i Gabrieli Łazarkiewicz-Sieczko. Autorem zdjęć jest Tomasz Naumiuk, a w obsadzie znaleźli się m.in. Maja Ostaszewska, Tomasz Włosok, Piotr Stramowski, Maciej Stuhr, Jaśmina Polak, Magdalena Popławska, Marta Stalmierska i Agata Kulesza, którym towarzyszyli zagraniczni aktorzy – Jalal Altawil, Behi Djanati Atai, Mohamad Al Rashi, Dalia Naous i Joely Mbundu.
Lanthimos ze Złotym Lwem
Weneckiego Złotego Lwa dla najlepszego filmu festiwalu zdobyły "Biedne istoty" Yorgosa Lanthimosa.
To niesamowita opowieść o ewolucji Belli Baxter (Emma Stone), młodej kobiety, która zostaje przywrócona do życia przez genialnego i niekonwencjonalnego naukowca, doktora Godwina Baxtera (Willem Dafoe). Pod jego opieką Bella chętnie uczy się wszystkiego od nowa, ale chce też doświadczyć pełni życia. W poszukiwaniu nowych doznań wyrusza w burzliwą i pełną przygód podróż przez kontynenty w towarzystwie sprytnego i rozpustnego prawnika, Duncana Wedderburna (Mark Ruffalo). Wolna od uprzedzeń swoich czasów, Bella z determinacją dąży do celu, jakim jest walka o równość i niezależność.
Wśród filmów wyróżnionych przez jury pod przewodnictwem Damiena Chazelle'a ("La La Land") znalazły się także "Evil Does Not Exist" Ryusuke Hamaguchiego, "El Conde" Pablo Larraina i "Io Capitano" Matteo Garrone. Nagrodę dla najlepszej aktorki zdobyła Cailee Spaena za "Priscillę", a laury dla najlepszego aktora przypadły Peterowi Saarsgardowi za "Memory". Za debiut aktorski nagrodzona została Seydou Sarra za rolę w filmie "Io Capitano".
Wyróżniony przez jury film Agnieszki Holland był jedną z dwóch polskich produkcji w Konkursie Głównym – o Złotego Lwa rywalizowała także "Kobieta z…" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta.
80. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji odbywał się w dniach 30 sierpnia-9 września 2023 roku. (FilmWeb)
Agnieszka Holland o "Zielonej granicy"
AGNIESZKA HOLLAND
KARINA JAWORSKA
Reżyserka ustosunkowała się do oskarżeń rządzących, według których film jest "antypolski".
- Mną nie kierował kalendarz wyborczy, a kalendarz festiwali filmowych - podkreśliła.
- Opowiadam o tym, co zdarzyło się i co się dzieje na granicy białorusko-polskiej o sprowokowanym przez Łukaszenkę i Putina korytarzu uchodźczym, który został otworzony i który spowodował wiele zamieszania w naszym życiu - powiedziała Agnieszka Holland.
- To jest na pewno film o dobrych aktywistach, oczywiście aktywiści nie są aniołami, zachowują się według etosu, który jest nam bardzo bliski cośmy pokazali na ukraińskiej granicy, w taki sposób samarytański - dodała.
Reżyserka odniosła się także do pracy i postawy strażników granicznych, podkreśliła, że są osobami "tragicznymi".
- Pogranicznicy są w naszym filmie osobami chyba najbardziej tragicznymi. To są normalni ludzie, którzy też chcą się realizować, żyć, mają rodzinę, dzieci, ambicję, mają poczucie, że spełniają misję, służbę i nagle są konfrontowani z rozkazami, których się nie spodziewali i nie umieją sobie z tym poradzić - stwierdziła Holland podczas wywiadu.
Film spotkał się z krytyką obozu rządzącego. Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Błażej Poboży zapowiedział, że przed filmem ma być puszczany specjalny spot przygotowany przez jego resort.
- Szczerze mówiąc to jest humorystyczne. Władza obecna ma ogromne środki przekazu i nagle chcą jeszcze coś przed tym filmem wepchnąć, ale nie mogą tego zrobić bez zgody kin. Jeżeli widzowie pójdą na ten film do kina, szczególnie studyjnego i zobaczą taki spot, to przecież wyśmieją, zaczną gwizdać - przekazała reżyserka.
- Mną nie kierował kalendarz wyborczy, a kalendarz festiwali filmowych - podkreśliła.
- "Zielona granica" jest filmem fabularnym. Jeśli chodzi o fakty to wszystkie są prawdziwe, udokumentowane - podała Holland.
Przekazała, że za każdą prawdziwą sceną stoją przynajmniej dwa źródła dokumentujące dane zdarzenie. Stwierdziła, że film jest autentyczny, dlatego silnie oddziałuje na emocje.
- Myślę, że to film dla każdego. Może ludzie wychodzą zapłakani, ale z takim poczuciem jakiegoś sensu, wspólnoty - dodała.

Festiwal Filmu Polskiego w Ameryce (PFFA) jest uważany za najobszerniejszy na świecie coroczny przegląd filmu polskiego.
Celem festiwalu jest promocja polskiego kina na kontynencie północnoamerykańskim. Założony w 1989 przy współudziale Centrum Filmowego Chicagowskiego Instytutu Sztuki, każdego roku festiwal przedstawia ponad 70 filmów fabularnych, dokumentalnych i krótkometrażowych, goszcząc licznych filmowców polskich z całego świata.
Głównym organizatorem festiwalu jest Towarzystwo Sztuki (The Society for Arts), organizacja o charakterze niedochodowym, której celem jest popularyzacja sztuki europejskiej w Stanach Zjednoczonych. Wsparcie osób prywatnych, korporacji oraz instytucji rządowych umożliwia atrakcyjne programy Towarzystwa.
Liczba uczestników festiwalu sięga 35 tysięcy kinomanów z całego świata, którzy zjeżdżają do Chicago na dwa pełne rozrywki tygodnie listopada. Festiwal spełnia także misję edukacyjną, adresując swoje programy do dzieci i młodzieży, rodzin
i wychowawców. Wiele programów rodzinnych jest bezpłatnych lub opatrzonych specjalnymi zniżkami.
Festiwal cieszy się świetną reputacją w mediach lokalnych i międzynarodowych. „The New York Times” uważa PFFA za jeden z pięciu najważniejszych festiwali kina europejskiego w Ameryce Północnej, a „The Chicago Tribune” nazywa imprezę historią chicagowskiego sukcesu.
Organizatorzy PFFA zostali uhonorowani nagrodą Laterna Magica za osiągnięcia
w promocji polskiego kina, specjalną nagrodą Ministra Spraw Zagranicznych RP oraz nagrodą Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w dziedzinie promocji filmu polskiego za granicą. Oprócz Chicago, miasta o ponad milionowej społeczności pochodzenia polskiego, satelitarne pokazy festiwalowe odbywają się
w prestiżowych ośrodkach filmowych w Los Angeles, Houston, Seattle, Bostonie, Minneapolis, Rochester, N.Y.
PFFA mają charakter nie konkursowy, a dwa główne wyróżnienia to Nagroda Złotych Zębów przyznawana przez jury publiczności najciekawszemu filmowi fabularnemu
i dokumentalnemu oraz Nagroda Skrzydeł, którą festiwal honoruje polskich artystów za całokształt dokonań w dziedzinie sztuki filmowej poza Polska.
4 listopada w Cinema NewCity 14 w Chicago odbędzie się otwarcie 35 Festiwalu Filmów Polskich w Ameryce.
"Różyczka 2" to film, który zostanie zaprezentowany podczas otwarcia festiwalu, a gośćmi będą: twórca filmu Jan Kidawa-Blonski, Magdalena Boczarska i Robert Więckiewicz. Szczegółowy program festiwalowy: www.pffamerica.com. Karnety i bilety na poszczególne seanse należy rezerwować: www.pffamerica.com lub dzwoniąc: (773) 486 9612.
Niestety, nie ma już biletów na otwarcie festiwalu. Natomiast w ciągłej sprzedaży (nie wiemy, jak długo, więc proponujemy dosyć szybko podejmować decyzje) są bilety i karnety na oficjalne zamknięcie festiwalu, poszczególne seanse, pokazy specjalne, w tym film "Zielona granica" (19 listopada).