pismo społeczno-kulturalne
pakamera.polonia
czasopismo pakamera.chicago, numery 1-13 pod adresem internetowym: www.pakamerachicago.com
styczeń 2024 - Karnawał w poezji
grudzień 2023 - Wigilia w polskiej poezji
listopad 2023 - Agnieszka Wolny-Hamkało
październik 2023 - Ewa Szczepaniak; Aga Sarrafian
Każdy jest poetą... (Edward Stachura)
Na prośbę naszych Czytelników otwieramy kącik poetycki……
Część z państwa pisze - czy to wiersze okolicznościowe czy z potrzeby tworzenia i potem chowa je do szuflady, czy też „terapeutycznie”, żeby podzielić się swoim widzeniem świata…
Jesteśmy całym sercem „za”… Pisanie, jak każde działanie twórcze, przynosi radość, rozwija język, wrażliwość, percepcję, a nawet leczy „duszę”.
Ale nie będziemy tych wierszy oceniać, bo nie jesteśmy pismem literackim. Będziemy państwu udostępniać odpłatnie (nasze reguły tutaj) nasze gościnne łamy i zachęcać do odkrywania radości z pisania…
Wszyscy jesteśmy homo narrans i wszyscy, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi, mamy potrzebę opowiedzenia swoich historii.
Inaczej nie powstałaby literatura.
marzec/kwiecień 2024
Regina Wasiak-Taylor, prezes Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, pisała w „Arkuszu Londyńskim” przed dwoma laty:
Joanna Miłosz-Piekarska przypomniała ostatnio, że kiedy wybierała się na studia, jej znakomity Stryj (Czesław Miłosz – przyp. red.) napisał tak: „Droga Joanno, radzę ci nie zajmować się literaturą, bo wkrótce nie będzie już czytających, będą sami piszący”.
A w „Polityce” znalazłam niedawno żartobliwe stwierdzenie, że w Polsce kilka milionów ludzi pisze wiersze. Można zaobserwować to zjawisko również wśród rodaków rozrzuconych po świecie. Do niedawna muzy liryki, poezji śpiewanej, epickiej, miłosnej miały tu tylko garstkę twórców i wyznawców, dzisiaj szał wierszowania opanował Polaków wielu pokoleń. Wspominam o tym, ponieważ chciałabym wyjaśnić skąd wziął się w Londynie pomysł wydania Arkusza Poetyckiego. Róg obfitości poetów to sprawił, jak też chęć spojrzenia na tę obfitość. Nie mogąc zebrać utworów wszystkich poetów, o których wiemy, że tworzą poza Krajem, przedstawiamy tych należących do Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie – najpierw piętnastu, a w kolejnych edycjach Arkusza pojawią się następni.
Antologia wierszy poetów polonijnych jest czymś zupełnie nowym w historii wydawniczej Związku Pisarzy. Już od jego początków wydawano – ale nie było to jednak nigdy główne zadanie stowarzyszenia – utwory żyjących pisarzy, publikacje jubileuszowe
i wspomnieniowe, zdarzały się przedruki klasyków literatury polskiej, w latach 50. i 60. XX wieku wychodziła seria „żywych”, wreszcie od 1976 ukazuje się „Pamiętnik Literacki” drukujący również poezję i krótkie formy prozą. Wszystko to jednak za mało na szerszą prezentację współczesnej poezji polonijnej. Życie polskich poetów mieszkających w tylu różnych miejscach i krajach, nazywanych często „drugimi ojczyznami” wpływa na ich wrażliwość, poszerza ich wyobraźnię i pojmowanie otaczającej rzeczywistości. Warto też przyjrzeć się warsztatowi poetów-emigrantôw. Mamy nadzieję, że przegląd piętnastu autorów i lektura ich prawie stu wierszy otworzy okno na panoramę rozwijającej się obecnie w takim nasileniu poezji polonijnej.
Do pierwszego londyńskiego Arkusza poetów zaprosiliśmy również artystów plastyków działających w diasporze. Związek Pisarzy od lat przyciąga do tworzonego przez siebie środowiska literackiego artystów uznających wspólnotę wszystkich sztuk. Słynne córy Zeusa
i Mnemosyne, dziewięć muz poezji, muzyki, tańca i nauki, tworzyły jedna rodzinę z utrwalonymi w kulturze antycznej atrybutami. Pióro
i pędzel pojawiły się w nowożytnych czasach, ale starożytny Simonides z Keos pozostawił wnikliwą i ciągle żywą myśl: „Malarstwo jest milczącą poezją, a poezja mówiącym malarstwem”.
Ze względu na bardzo niski nakład „Arkusza” i minimalną jego dostępność, postanowiliśmy zaprezentować na łamach pakamery.polonia prezentowanych tam poetów polonijnych.
*** [PRZEMYKAM PRZEZ CMENTARZ]
przemykam przez cmentarz
kołami łamiąc przepisy
obowiązuje ograniczenie prędkości
do dziesięciu kilometrów na godzinę
przemykam przez cmentarz
tratując myślami tysiące
różnych krzewów
zmarli siedzą na moich ramionach
znam ich życiorysy
z których każdy kończy się
dokładną datą odejścia
nie mogą trzymać mnie za gardło
to wyobraźnia tak dusi
spopielone sukienki
zgnile garnitury i koszule
zmurszałe gotowe wyruszyć
w powrotna drogę buty
przemykam przez cmentarz
I tylko przemykam
na miejsce spoczynku
w y b r a ł a m p o w i e t r z e
*** [NIKOMU NIE UFAŁA]
nikomu nie ufała
chciała majątek zabrać do nieba
zostawiła nieporządek w papierach
z drobin pyłu złożona
leżakuje w krematorium
z biurokracją jeszcze nikt nie wygrał
choć czas to pieniądz
zanim rozdadzą potrącą
za dwanaście kilogramów
oleju opałowego
rozdrabnianie opornych kości
i przesyłkę urny z zawartością
z miasta słońca do miasta umarlych
w pogrzeb weźmie udział
s a m b ó g m i ł o s i e r n y
REWIA MODY
piżamy w kropki
szlafroki w kratkę
koszulki zgrzebne
pończochy dopasowane do łydki
na boso lub w bamboszach
na kółkach lub o własnych siłach
chorzy in
zdrowi out
na wbiegu - wybiegu
podmiejskiego szpitala w b
ŚPIESZNO MI
coraz spieszniej
ogarnąć czas
przeszły
zwołać
rozbiegłych
po świecie
współtwórców
mojego życia
a była ich
od położnej
przez nauczycieli
po czytelników
spora gromada
śpieszno mi
podziękować
że byli są i będą
OSIEDLE DOMKÓW NIECHCIANYCH
granit
alabaster
marmur
piaskowiec
i dużo gliny pod nogami
w której grzęzną
wyelegancone buciska
rzadkich tu gości
przejezdne aleje
zarośnięte dojścia
to osiedle domków niechcianych
przeważnie jednoosobowych
gdzie piętrowce na trzy trumny
schodzą w głąb gruntu
na dwa metry dziewięćdziesiąt
a domek wielournowy
nie przekracza wymiarów
pojedynczego grobu murowanego
chcę być jedynie
ptakiem przelotnym tego miejsca
BOGUMIŁA ŻONGOŁŁOWICZ (Melbourne, Australia)
Dziennikarka, poetka, pisarka, biografka, dokumentalistka. Urodzona w 1955 roku w Słupsku. Studiowała filologię polską w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku, następnie dziennikarstwo, edytorstwo, nauki polityczne i kilka innych kierunków. W 2003 roku obroniła doktorat z zakresu slawistyki na Macquarie University w Sydney. Debiutowała poezją na łamach „Głosu Pomorza” w 1983 roku. Jest autorką kilkuset artykułów prasowych, które ukazały się w dziennikach i czasopismach krajowych i polonijnych. Wydała książki (między innymi): Lato w Surrey (1984), Andrzej Chciuk. Pisarz z antypodów (1999), Śmierci nie moje (2002), Kabaret Literacko-Satyryczny „Wesoła Kookaburra” (2004), O pół globu do domu. Obraz Polonii australijskiej w twórczości Andrzeja Chciuka (2007), Śmierci mi bliskie (2008), Jego były „Czerwone maki…”. Życie i kariera Gwidona Boruckiego – Guido Lorraine’a (2010). Artykuly, wiersze, szkice literackie publikuje w ważniejszych pracach zbiorowych i antologiach. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół losów Polaków
w Australii po II wojnie światowej, ich wkładu w rozwój kultury i nauki Polski i kraju osiedlenia. W 2018 roku laureatka wyróżnienia w Konkursie Historycznym MSZ, a w 2020 roku uhonorowana odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.
ARKUSZ LONDYŃSKI (1)
styczeń 2024
Karnawał w Europie przede wszystkim kojarzy się z Wenecją. Wenecki karnawał kojarzy się z kolei z maskami. (...)
Wenecki karnawał według tradycji miał mieć swoje początki w uroczystym świętowaniu zwycięstwa Wenecji nad Akwileą w 1162 roku; najlepsze czasy przeżywał w XVII i XVIII wieku, a w końcu został zabroniony przez austriackie władze w 1797 roku. Jak łatwo się domyślić, władze te zabroniły przede wszystkim używania masek, obawiając się, że anonimowość ułatwi Wenecjanom spiskowanie. Karnawał powrócił do Wenecji w 1979 roku, i dziś jest wydarzeniem przyciągającym co roku do tego miasta około 3 miliony turystów. W kasynach zostawiają pieniądze, w hotelach nawiązują romanse – ale już raczej nie chowają twarzy przy tych czynnościach. Czy wstydzimy się dziś mniej, niż w XVIII wieku? Czy może w przeludnionej globalnej wiosce czujemy się tak anonimowi, że maski nie są nam już potrzebne? (Magdalena Łanuszka, posztukiwania.pl)
Bal kreślarzy
Stanisław Staszewski
Patrz, płynie
Kolorowych świateł nad Sekwaną sznur...
W dolinie
Grzmi Paryża nocny śpiew jak świerszczy chór...
Jak noże -
Czarne ostrza dachów kroją nieba tło,
W nich okno lśni,
Tam jak i Ty
Ktoś spać nie może.
Dziś w chambre de bone bal kreślarzy,
Każdy wytworny jest jak lord,
Nikt dnia im wspomnieć się nie waży,
Ni pracy, praca - chamski sport.
Odbijaj flaszkę, żądz nie kiełznaj,
Hej, na orbitę wszyscy wraz!
Bo gdy tak człek od rana pełza,
To wieczór spędzić chce wśród gwiazd.
I Ty tu jesteś, Ty, o rękach,
Co tak gotycki mają rys,
I piękna jesteś jak jutrzenka,
W swoich sukienkach z marche aux puces.
Chciałbym się zbliżyć, ukochana,
Wprost w uszko nucić Ci mój śpiew,
Cóż, kiedy leżysz na dwóch panach,
A między nami kran i zlew.
Któż umie,
Tak jak Polak, mówiąc - milczeć, milcząc - pić?
Tak szumieć,
Tak o słowo jedno zaraz w mordę bić...
Ech biada,
Te gotyckie ręce znów nie tam gdzie trza,
Darujcie mi
Wybite drzwi
Łbem żabojada.
Dziś w chambre de bone draka w sali,
Znowu z lokalem będzie źle,
Cóż, gdy żabojad się napali,
To zawsze może nadziać się.
Co mi ich franki, ich ostrygi,
Wywiozłem z Polski com tam miał
I zawsze mogę bez fatygi
Przygrzmocić temu co bym chciał.
Cóż z tego, że wybiegła za nim?
Że mu w banioli skleja łeb?
Cóż, że dla niego zdejmie stanik?
Ja mam swój cios, on - tylko sklep.
Więc wolę zrzec się mych karesów
I z wami moją whisky pić,
Na całe życie bez adresu,
Ale z imieniem własnym być.
Cóż z tego, że wybiegła za nim?
Każdy urządzić się jest rad.
I bierze on ten towar tani,
A mój jest przecież cały świat!
Więc jeszcze seta, znakomicie,
Padniemy, ale zgódźmy się,
Że z tylu różnych dróg przez życie,
Każdy ma prawo wybrać źle...
Że z tylu różnych dróg przez życie,
Każdy ma prawo wybrać źle!
Niech żyje bal...
Agnieszka Osiecka
Patrz, płynie
Kolorowych świateł nad Sekwaną sznur...
W dolinie
Grzmi Paryża nocny śpiew jak świerszczy chór...
Jak noże -
Czarne ostrza dachów kroją nieba tło,
W nich okno lśni,
Tam jak i Ty
Ktoś spać nie może.
Dziś w chambre de bone bal kreślarzy,
Każdy wytworny jest jak lord,
Nikt dnia im wspomnieć się nie waży,
Ni pracy, praca - chamski sport.
Odbijaj flaszkę, żądz nie kiełznaj,
Hej, na orbitę wszyscy wraz!
Bo gdy tak człek od rana pełza,
To wieczór spędzić chce wśród gwiazd.
I Ty tu jesteś, Ty, o rękach,
Co tak gotycki mają rys,
I piękna jesteś jak jutrzenka,
W swoich sukienkach z marche aux puces.
Chciałbym się zbliżyć, ukochana,
Wprost w uszko nucić Ci mój śpiew,
Cóż, kiedy leżysz na dwóch panach,
A między nami kran i zlew.
Któż umie,
Tak jak Polak, mówiąc - milczeć, milcząc - pić?
Tak szumieć,
Tak o słowo jedno zaraz w mordę bić...
Ech biada,
Te gotyckie ręce znów nie tam gdzie trza,
Darujcie mi
Wybite drzwi
Łbem żabojada.
Dziś w chambre de bone draka w sali,
Znowu z lokalem będzie źle,
Cóż, gdy żabojad się napali,
To zawsze może nadziać się.
Co mi ich franki, ich ostrygi,
Wywiozłem z Polski com tam miał
I zawsze mogę bez fatygi
Przygrzmocić temu co bym chciał.
Cóż z tego, że wybiegła za nim?
Że mu w banioli skleja łeb?
Cóż, że dla niego zdejmie stanik?
Ja mam swój cios, on - tylko sklep.
Więc wolę zrzec się mych karesów
I z wami moją whisky pić,
Na całe życie bez adresu,
Ale z imieniem własnym być.
Cóż z tego, że wybiegła za nim?
Każdy urządzić się jest rad.
I bierze on ten towar tani,
A mój jest przecież cały świat!
Więc jeszcze seta, znakomicie,
Padniemy, ale zgódźmy się,
Że z tylu różnych dróg przez życie,
Każdy ma prawo wybrać źle...
Że z tylu różnych dróg przez życie,
Każdy ma prawo wybrać źle!
Bal maskowy
Max Jacob
Kryształ bufetów stylem telegraficznym
skarży się na twe pocałunki, tłumie żądny blichtru,
próżnej wielkości fałszywego błysku.
Księżyc poleruje licznych luster słońca.
Brzęczą tam pszczoły wiolonczel.
Lustro i księżyc w tym ognisku
zelektryzowanego tłumu – w iskrzącym skupisku
gdzie dywan wyszywany tygrysami.
Scapin, pieśniarz, laseczką i gestami
poleruje, księżycu, lustra, w których bałamutnie
walczą wdzięcznie gracje sprośnych fletów:
lutnie.
Na tym pośmiertnym, zagrobowym balu
tłum rozpacza, że nie rozszarpał odstępy-apostoła.
Tłum jest impertynentem w każdym calu:
krwiożerczy golas.
Tak niewiele go obchodzi
świecznika idealny karczoch,
gorejący płomieniem, ciężki łzą woskową.
O biegunie gada z freskami sufitu...
...W guście Watteau te zwierzęta wszystkie
w głębi, i te lekkie stateczki piniowe
(sosny, zieleń – niestety – daremnie rymować z Guignolem).
Feliks i Felicja wychwalają Fenicję
(czemu nie uroki Rawenny?),
kapelusz tej Persjanki spowitej aksamitami,
w długiej sukni przybranej płowymi sępami.
Córki Akteona i Marzenny
Przez Europryzmat wołają: Guastalla!
A grecka Pallas siada tam, gdzie Allach.
Habitu szkarłatny łach
odstąpiony przez pokątnego handlarza
przemienia głupiego Sobowtóra w pomidor. Ach!
Sobowtórowa dama w męskiej fanaberii
płacze tonąc we łzach na sztucznej galerii.
Leander jest za żołnierza, Dafniś za skarabeusza,
trwożliwa Dorymena – popielniczką z kryształu.
Przybyły z gór pasterz towarzysko wzrusza
łupiąc na parkiecie orzechy podeszwą sandału.
Zakłócałeś, Arystryku, tryktraka kadrylów
Twym kostiumem błazeńskim, szuraniem espadrylów.
O, to Massena! Massena! Krawiec Ludwika Piętnastego!
Coppelia! To Coppelia! Tancerka prowincjonalna,
dzieweczka nie od tego, chociaż ciut banalna.
„Sądzę, że to się przyjmie, tak to z modą bywa”.
„Coś takiego! No wie pan! To mnie wprost zadziwia!”
„Tak, ten wypadek niezwykle jest rzadki”.
„Proszę, oto kawior, a tu wykałaczki”.
Tancerze kostiumami – jak tam kto potrafił –
uczyli ten tłum pogrobowy miłości do geografii.
Najgorsi tancerze przybyli aż zza Pirenejów,
z Empire!
Zachwycali kalabryjskim strojem: kapeluszami i spodniami
i mankietami –
podobni do koni spiętych ostrogami.
Hełmy zaś trzeba by wyglansować, zwycięzcy spod Salaminy.
Mieli jednonose maski i złe, groźne miny.
Powrót z balu
Marian Ośniałowski
Co będzie jutro – nie myśl o tym
Usta wtul w futro
Noc jest zielona w gwiazdy złote!
Patrzę w owal twej pachnącej twarzy
I wiem, że „to” się więcej nie zdarzy!
Potem drzewa brązowo-złote
Jesień rudo-błękitna
Rdzawo-zielona
Niebo rozpaczy przecięte samolotem
Tęsknota nieokreślona…
Bal
Wiesława Szymborska
Dopóki nie wiadomo jeszcze nic pewnego,
bo brak sygnałów, które by dobiegły,
dopóki Ziemia wciąż jeszcze nie taka
jak do tej pory bliższe i dalsze planety,
dopóki ani widu ani słychu
o innych trawach zaszczycanych wiatrem,
o innych drzewach ukoronowanych,
innych zwierzętach udowodnionych jak nasze,
dopóki nie ma echa, oprócz tubylczego,
które by potrafiło mówić sylabami,
dopóki żadnych nowin
o lepszych albo gorszych gdzieś mozartach,
platonach czy edisonach,
dopóki nasze zbrodnie
rywalizować mogą tylko między sobą,
dopóki nasza dobroć
na razie do niczyjej jeszcze nie podobna
i wyjątkowa nawet w niedoskonałości,
dopóki nasze głowy pełne złudzeń
uchodzą za jedyne głowy pełne złudzeń,
dopóki tylko z naszych jak dotąd podniebień
wzbijają się wniebogłosy –
czujmy się gośćmi w tutejszej remizie
osobliwymi i wyróżnionymi,
tańczmy do taktu miejscowej kapeli
i niech się nam wydaje,
że to bal nad bale.
Nie wiem jak komu –
mnie to zupełnie wystarcza
do szczęścia i do nieszczęścia:
niepozorny zaścianek,
gdzie gwiazdy mówią dobranoc
i mrugają w jego stronę
nieznacząco.
grudzień 2023
W polskiej tradycji wigilia ma szczególny charakter. Od wieków była też wdzięcznym tematem utworów naszych poetów. Łacińska nazwa vigiliae oznaczająca zwyczaj nocnych czuwań, czy też straży nocnych, przejęta została przez kościół katolicki na oznaczenie wieczoru poprzedzającego ważne święto kościelne, zwłaszcza Boże Narodzenie.
W Polsce wigilią, albo wilią, nazywa się także wieczerzę spożywaną w przeddzień Bożego Narodzenia. Z nastrojem wigilijnym – czuwania przed narodzinami Zbawiciela – wiążą się specyficzne obyczaje: wypatrywanie pierwszej gwiazdki na niebie, dzielenie się opłatkiem podczas składania sobie życzeń świątecznych przy choince.
Ryba
Tadeusz Śliwiak
W rybnym sklepie
kupiłem przerażonego karpia
ładna sztuka
powiedział sprzedawca cuchnący tranem
zabić – spytał z uśmiechem
nie trzeba nie trzeba
kupiłem go razem z jego rybim życiem
moje jest jego poruszanie pyszczkiem
i prężenie płetw
i cekiny łusek
poszedłem nad Wisłę
rzuciłem rybę do wody
ludzie patrzyli
rysowali kółka na zdumionych czołach
jakby nie wolno mi było
choć raz nie być człowiekiem
Boże Narodzenie
Ernest Bryll
Kiedy dziecko się rodzi i na świat przychodzi
Jest jak Bóg, co powietrzem nagle się zakrztusił
I poczuł, że ma ciało, że w ciemnościach brodzi
Że boi się człowiekiem być. I że być musi
Wokół radość. Kolędy szeleszczące złotko
Najbliżsi jak pasterze wpatrują się w Niego
I śmiech matki – bo dziecko przeciąga się słodko
A ono się układa do krzyża swojego
Nie-kolęda
Kazimiera Iłłakowiczówna
Nie wyjdzie z tego kolęda.
Obcy przybłęda
szedł, i nic nie wart był, i nic już nie chciał,
zużyty, ot, na kształt wiechcia...
Słońce czy deszcz ― było mu wszystko jedno:
niczym, nikogo nie jednał,
i nikt mu nic dać nie mógł, ani też odebrać.
Ot, żebrak.
Tak szedł... I w szalejącą grudniową zawieję
trafił, choć mu o to nie szło,
nie do aresztu, ale do Betlejem.
Tam wśród aniołów śpiewania i bydlątek ryku
obok pastuchów przystanął w kącik
i patrzył na Dzieciątko, patrzył, ludzie moi,
i pewnie, gdy to piszę, dotychczas tam stoi,
wpatrzony i – jak jak! – i jak ja
zapomniał kolęd.
Kolęda
Marian Hemar
W dzień Bożego Narodzenia
Radość wszelkiego stworzenia
Tylko Polacy płaczą.
Twarze u nich niby uśmiechnięte
Ale serca pod uśmiechem ściśnięte
Rozpaczą.
Raju utracony
Kraju opuszczony
Trzej królowie pogubili
Złociste korony –
Ptaszki w górę podlatują,
Jezusowi wyśpiewują
Hosanna!
Wół ryczy i wesołek
Pokrzykuje osiołek
i uśmiecha się Panna.
Biegli w takiej zamieci –
Jeden, drugi i trzeci –
I na mrozie zgrabiały im ręce –
jakże staną królowie nędzarze
Przed tą radością w stajence?
O, Dzieciąteczko, w żłobie,
Przebacza naszej żałobie!
Uśmiechamy się. Siły ostatkiem.
Już twarze łez się wstydzą,
Już oczy przez łzy nie widzą,
Trzęsie się ręka z opłatkiem.
listopad 2023
Nasi
Nie jestem sama: mądralo, popatrz, idą nasi. Są źle ubrani i nie potrafią
niczego załatwić. Mają charakterystyczną dla ludzi biednych
tendencję do gromadzenia. Idą nasi i są śmieszni, przegrani
od chwili, gdy zrozumieli, że będą się tym zajmować. I może nie są
tak silni, żeby tutaj żyć, ale w sam raz samotni, w sam raz załapani,
żeby sklecić kilka zdań i móc je zapisać prosto, rzeczowo,
jakby coś odzyskiwali. Idą nasi, żartują – nikt nie rozumie ich żartów.
Nigdy nie zarobią na nic naprawdę zbędnego, jak perły, srebrne
łyżeczki,
kryształy. Zawsze będą się czuli tak, jakby się wpraszali. Mali
sprzedawcy
nostalgii, zbędnych eksperymentów, zamachów tak niemedialnych,
że nawet w godzinach najniższej oglądalności, między śpiewającymi
strażakami a reklamą płynu na łysienie męskie – pominięto by ich
jakby tu nigdy nie stali.
Dom
Niedźwiedzie przychodziły pod nasze
okna
i opierały o nie kwadratowe szczęki.
Dom był kruchy, młodziutki, wystarczyło
krzyknąć,
żeby ściany rozpadły się, odsłoniły serce
mrowiska
nieodporne na niedźwiedzie spojrzenia i
światło.
Niebo było skórą naciągniętą na dom i
teraz
wypadły z niej shuriken, metalowe
gwiazdy ninja
i powbijały się w nasze plecy i ręce.
Mati liże jak dziewczyna! – syczały
księżyce. Niedźwiedzie
zaczęły przeżuwać.
Prawnicy wręczyli nam ulotki
AGNIESZKA WOLNY-HAMKAŁO - żona i matka, poetka, autorka prozy, dramatopisarka. Kuratorka literacka Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Mieszka we Wrocławiu
i nie lubi mówić o sobie...
październik 2023
Po trzeciej kawie
Przed pierwsza kawą świat się jeszcze nie zbudził,
jawa i sen splecione, do siebie tulą się,
sen wolno się rozsnuwa, jawę szturcha,
powrót do znanego łagodnie skrada się.
Po pierwszej kawie świat zamglony kontur ma,
błogość pierwszej kawusi kolorem białość nasyca,
rozlewa się w przestrzeni i czasem lekko drga
wiedząc, że egzystencja nas wkrótce pozachwyca.
.
Po drugiej kawie jawa nie zerka już w cień gasnącego snu,
upojny aromat roznosi się na wszystkie strony,
zmory minionego dnia jeszcze nie-przeminęły,
lecz nowy pomysł wpadł, odsunął nocne maszkarony.
Po trzeciej kawie świat wiruje i do galopu rwie,
serce w szalonym tempie wali, smak jest gorzkawy,
jeśli nie zwolnisz tempa wnet, zachwiejesz się niebawem,
nie słuchasz mnie, nie słyszysz mnie…, byle do czwartej kawy…
Jesień
Schyłek lata wplata w jesień wygaszony blask,
powolnie wsuwa się w liść ton złotawy,
cień chłodem swym ogarnia nas,
wilgocią ciągnie od pożółkłej trawy.
Liście opadają, plusk fontanny ginie w szumie fal,
zmierzch nadciąga cichy i szarawy,
misterna pajęczyna frunie w zadumaną dal,
wiatr szeptem wyznaje sekret, potwierdza obawy,
że jesień już wkrótce otuli nas mgłą.
EWA SZCZEPANIAK - absolwentka Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Łódzkiego i DePaul University w Chicago. Lubi podróże i weekendowe wyjazdy do Michigan. Interesuje się sztuką, filmem i poezją. Entuzjastka dobrej, aromatycznej kawy.
VXII.
nic z tego nie będzie
zaszumiały sroki
i nad drzew korony
wzbiły się ponownie
płynąc dalej dalej w
niebieskie obłoki
w czystość ich
bezgrzeszną i braną
dosłownie
pora nam uciekać
cykady syczały
wypijając w sadach
cierpki sok czereśniom
jak raz przyszły tak nikły
w ziemie wrastały
fragmentami tęsknot
podawanym pieśniom
dotąd znany stawał się
świat kwadratowy
miał w dole klepisko i
nad sobą wieko
lecz świat tamten istniał
tylko do połowy
i w innych godzinach
trwał gdzieś niedaleko
widziały to sroki i rój
cykad wołał
o tym do każdego
robaka z daleka
jakże ta przedziwna
kwadratura koła
wcale nie zadziwia
zwykłego człowieka
Liryk miłosny
Czas płynie, och jak
szybko płynie.
Wiecznie zmienia się
wszystko w tym świecie,
nad ranem dałeś kwiaty
dziewczynie,
wieczorem dajesz bukiet
kobiecie.
Niby tyle zostaje w
pamięci,
barwa oczu, dotyk,
smaki, twarze.
Wszystko plącze się i
wszystko kręci,
dni, godziny znikających
zdarzeń.
A gdy już noc, gdy
księżyc wygładzi
cały zgiełk i
przewrotność losu,
nie chcę nic, prócz
szeptu co prowadzi
w dobry sen,
szeptu twego
głosu.
AGA SARRAFIAN – poetka nocnych strof, których spisywanie wpędza ją w bezsenność. Wówczas czyta i rozmyśla. Aby niekiedy uciec od poezji, pisze sztuki teatralne prozą albo uczy angielskiego. Tak naprawdę nawet studia historyczne, czy tłumaczenie starych dokumentów nie pozwoliły jej nigdy choć na moment wyzwolić się z poezji. Bo jak sama napisała w jednym z wierszy „w poezji najmniej jest pisania, a najwięcej patrzenia”.