top of page
teatr

V Kongres Teatru Polskiego
w Chicago

Wileńska Nostalgia w Chicago

Polski Teatr STUDIO z Wilna

DARIUSZ LACHOWSKI

W maju tego roku Polski Teatr STUDIO w Wilnie otrzymał zaszczytny status teatru zawodowego, co stanowi niezwykłe wyróżnienie i wyraz uznania po ponad 60 latach owocnej działalności.

Polskie Studio Teatralne w Wilnie powstało

w listopadzie 1960 roku jako Polski Zespół Dramatyczny przy Klubie Pracowników Łączności. Była to pierwsza tego typu instytucja artystyczna utworzona w Wilnie po II wojnie światowej. Do dziś pełni funkcję ważnego ośrodka kultury i jest miejscem spotkań polskiej inteligencji w Wilnie. Głównym celem Teatru jest promocja

i upowszechnianie polskiej kultury teatralnej na Litwie oraz wspieranie dziedzictwa teatru na Pohulance i teatru „REDUTA” Juliusza Osterwy. Przez lata działalności Teatr wystawił ponad 90 spektakli i przedstawień, bazujących na różnych gatunkach dramatycznych, poetyckich

i muzycznych.

Spektakle Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie były wystawiane na licznych scenach w Polsce, Niemczech, Łotwie, Czechach, Słowacji, Austrii, na Ukrainie, Białorusi, w Rosji i Wielkiej Brytanii. We wrześniu tego roku artyści po raz pierwszy

w historii odwiedzili Chicago w ramach V Kongresu Teatru oraz 5. rocznicy powstania „Teatru Nasz”. Artyści z Wilna przybyli z niezwykłym spektaklem muzycznym zatytułowanym „Na wileńskiej ulicy”. Pierwsza premiera tego spektaklu odbyła się przed widownią w sali koncertowej nowej siedziby Paderewski Symphony Orchestra w piątek, 22 września.

Spektakl ten narodził się z inspiracji i wizji kierowniczki Polskiego Teatru STUDIO w Wilnie, Lili Kiejzik. Jego celem jest ukazanie Wilna jako wielokulturowego i wielonarodowego miasta

z okresu przedwojennego. Wówczas na scenie Teatru na Pohulance rozbrzmiewało polskie słowo, a znani polscy aktorzy tworzyli jeden z głównych ośrodków teatralnych ówczesnej Polski. Scenariusz spektaklu opiera się na wierszach Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, które powstały podczas jego pobytu w Wilnie, utworach Edwarda Hulewicza oraz znanych piosenkach z lat 30. i 40. Teksty śpiewane są głównie po polsku, ale także po litewsku i jidysz, co podkreśla wielokulturowy charakter tego miasta. Na scenie nie brakuje także wileńskiego humoru, charakterystycznego języka i wzruszających chwil.

Przedstawienie jest nasycone liryczną

i sentymentalną atmosferą, wzbogacone

o czarno-białe fotografie przedwojennego Wilna. Te zdjęcia przenoszą nas w atmosferę tamtych czasów, ukazując nam Wilno, które przeminęło

i już nie istnieje, choć nadal żyje w sercach wielu. Tego wieczoru, ci, którzy podążyli za artystami ulicami Żelazną i Niemiecką, odwiedzili Małe Kino

i spróbowali słodkich bułeczek, poczuli się jak prawdziwi Wileńczycy. Aktorzy na deskach Paderewski Symphony Orchestra czuli się jak

u siebie w domu, z zadowoleniem i uśmiechem przekazali opowieść o miłości i romantycznej melancholii, która po latach nadal trwa. Tego wieczoru wszyscy na chwilę stali się Wileńczykami.

Wykonawcy:

Reżyseria: Lila Kiejzik

Wokal: Ewa Rawłuszewicz, Justyna Stankiewicz

Recytacja: Justyna Stankiewicz, Edward Kiejzik, Marek Pszczołowsk

Akompaniament: Jurgita Umaraite, Daniel Gancewski

wilenska nostalgia 2.jpg

Otwarcie wystawy "Krótko na styku" z okazji 5-lecia chicagowskiego Teatru Nasz, w którym udział wzięli również zaproszeni goście z Wilna; Dwell Studio Chicago / fot.: Dariusz Lachowski; kolekcja prywatna autora

wilenska nostalgia 1.jpg

Scena z widowiska "Na wileńskiej ulicy" / fot.: Dariusz Lachowski; kolekcja prywatna autora

wilenska nostalgia 3.jpg

Lila Kiejzik i Teatr STUDIO  w Akademii Muzycznej PaSO, Chicago / fot.: Dariusz Lachowski; kolekcja prywatna autora

Teatr STUDIO  z Wilna w Akademii Muzycznej PaSO, Chicago / fot.: Dariusz Lachowski; kolekcja prywatna autora

W życiu do teatru pojde

W życiu do teatru nie pójdę... 

ANNA CZERWIŃSKA 

Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto stanowczo rezygnuje z literatury. Nawet jeśli ktoś nie czytuje, nie stwierdza z niechęcią – po co ta cała literatura istnieje.

Podobnie jest z muzyką. Czy ktoś krzyknął ze złością – precz z Chopinem, nie znoszę Vivaldiego, Marka Grechuty i Edith Piaf…

Ze sztukami pięknymi to samo... Nawet gdyby nie przypadły komuś do gustu współczesne instalacje z patyków, sznurków, dziurawych wiader i potłuczonego szkła, pokiwałby głową z aprobatą i doszukiwał się jakiegoś sensu. Film popierają  nawet ci, którzy chodzą do kina raz na cztery lata… Ogólnie film jest w porządku! A teatr? Niejednokrotnie spotkałam takich, co deklarowali wprost: nienawidzę teatru; w życiu do teatru nie pójdę…

W jednej ze słynnych scen Barejowskiego „Misia” warszawski węglarz od córeczki Tradycji, pytał Palucha:

     - „Stasiek! Tyś się na Amerykanina zrobił! Kojak? W tym filmie tak się ciebie stało?

     - Nieee. W teatrze…

     - W mordę kopany! W życiu bym do teatru nie poszedł!”

Podejrzewam, że niemała część kumpli taty-węglarza zgodziłaby się z taką deklaracją. I to nie dlatego, że kiedyś zawiedli się na teatrze (niestety, częsty przypadek), tylko tak w ogóle. Teatr jakoś nie cieszy się specjalnym zaufaniem. A niektórzy wręcz nie znoszą go organicznie. Cóż, nikt im tego nie zabroni.

Ale przekora w człowieku tkwi i dopytać się musi, bo jakże tak… bez teatru? Jeden z moich znajomych powiedział wreszcie… że nie chce przeżywać na widowni porażek aktorów czy obsługi technicznej. „Denerwuję się razem z nimi… Jest mi wstyd za tego, któremu spadła peruka, albo za brak światła … i nie chcę już tam być... Rozpamiętuję potem tygodniami i zastanawiam się, po cholerę tam poszedłem. Trzeba było zostać w domu. I zostaję…”.

Inny mój kolega, człowiek inteligencji wielkiej, jeden z lepszych dziennikarzy, obyty w kulturze, do teatru nie chodzi. Książki, wystawy, koncerty, kino – owszem. Robi wszystko to, czego wymaga jego zawód i wewnętrzna potrzeba. W teatrze bywał kiedyś, w szkole, dzięki polonistce. „Dzisiaj nie jestem w stanie wysiedzieć na widowni. Akcja się toczy, a ja nie wiem po co. Sprawy nie rozumiem, dialogów nie słyszę, i boję się, że gdybym siedział blisko, to wpadłbym do nich na scenę i coś popchnął, zmienił, przyłączył się. Rozumiesz…”

Nie rozumiem, więc tłumaczę: „Przecież jak siedzisz na widowni to też masz wpływ na to, co dzieje się na scenie, wpływ psychiczny. Aktorzy czują, czy jesteś z nimi czy przeciw nim.” – powiadam. „Co ty opowiadasz…” - krzyczy na mnie. „- Oni czegoś ode mnie oczekują, a ja – nie czuję się bezpiecznie, kiedy nic ode mnie nie zależy”.

Nie rozumiemy się… Przecież ludzie chodzą do teatru właśnie dla żywego planu i nieprzewidywalności. Dla nich ważna jest ta realność drugiej osoby na scenie, ten szept, ten śmiech, ta rozpacz...

Doszłam do wniosku, że z koleżanką szybciej nawiążę teatralny kontakt i zaprosiłam ją na poczynania kongresowo-teatralne w Chicago. A ona puka się w czoło… „nie namówisz mnie, nienawidzę teatru, to bzdurność, niepoważność… Kiedyś dawałam się wciągać w temat, nastrój, otaczałam się emocjami płynącymi ze sceny. Teraz jest inaczej. Koniec spektaklu, czar pryska… Ktoś wychodzi i brutalnie przerywa to, co zbudował wokół widza, opowiada, zaprasza, przedstawia, dziękuje, robi zdjęcia... Wszystko zamienia w chaos, niepoważność… Jak się opowiada o zapachu kwiatów w ogrodzie, a pachnie kapusta, wybacz…. Nie idę. Ten twój Kongres nic nie zmienił przez pięć lat, chociaż miał wielkie plany… Za dużo tam ignorancji… I chodzi o ludzi, nie o miejsce. Sama wiesz, że teatr może być wszędzie. Opowiesz mi…”

 

Poszło ostro… Nie opowiem… Trochę się z nią zgadzam, a trochę nie… Na kongresie byłam. Na wszystkich pięciu edycjach. Bywało różnie, ale pierwszy z nich był najciekawszy, z zapowiedzią czegoś niesamowitego. Nie powtórzyło się, bo pandemia, bo po pandemii, bo… trudno zorganizować i poprowadzić teatr na emigracji, kiedy nie ma odpowiednich warunków finansowych, miejsca na próby i przedstawienia, pomieszczeń do przechowywania dekoracji, kostiumów, nawet najmniejszych akcesoriów scenicznych… Ale jest coś najważniejszego – zapał ludzi uzależnionych od teatru, ich chęć tworzenia i stworzenia czegoś niepowtarzalnego, zaskakującego, barwnego. Efekty ich pasji i pomysłów bywają różne, ale zawsze są zauważalne bez względu na ich „zapisanie się” w kręgach kongresowych… A tak to się zaczynało po raz piąty, bo V Kongres Teatru Polskiego w Chicago już za nami…

Choć jubileusz mały, jego ranga rośnie, grup teatralnych przybywa, repertuar rozszerza, pojawiają się teatry gościnne… W tym roku wystąpił przed nikłą publicznością polonijną polski Teatr STUDIO z Wilna (Litwa). To pierwsza wymiana teatralna w historii teatru polskiego w Chicago. Teatr Nasz w listopadzie tego roku wystawi w Wilnie dwa przedstawienia: „Bal w operze” według poematu satyrycznego Juliana Tuwima (rok napisania – 1936; rok wydania w całości – 1982) oraz „Kwartet dla czterech aktorów” według Bogusława Schaeffera (twórca tekstów dla teatru, kompozytor, historyk muzyki). Brawo!

W tym roku kongresowe spotkania zbiegły się z pięcioleciem istnienia Teatru Nasz. Wystawa prezentująca dorobek teatru – plakaty, dekoracje, kostiumy z przedstawień, notatki z prób – stała się jedną z imprez towarzyszących Kongresowi. Oficjalne otwarcie ekspozycji teatralnej odbyło się 21 września w Dwell Studio Chicago (prezentację dorobku Teatru Nasz można było oglądać do 6 października tego roku). Skupmy się jednak na Kongresie…

Kolejne dwa dni kongresowe to warsztaty teatralne, prowadzone przez znaną aktorkę Teatru Narodowego w Warszawie – Beatę Fudalej (rozmowa z pakamerą.polonia niebawem), a wieczorami – urocze spotkania z wileńskim Teatrem STUDIO (relacja Dariusza Lachowskiego powyżej) w sali koncertowej  Akademii Muzycznej PaSO.

W Muzeum Polskim w Ameryce spotkaliśmy się kongresowo czwartego, ostatniego dnia. Tłumów zabrakło. Szkoda. Zabrakło też wielu aktorów, występujących pod auspicjami licznych grup teatralnych. Dowiedziałam się podczas tegorocznego Kongresu, iż takich grup mamy dziesięć – niektóre z nich działają od kilkudziesięciu lat (i do tej pory Kongres ich nie zauważył?). Osobiście doliczyłam się ich więcej, biorąc pod uwagę lekko „udziwnione” kryteria kongresowe. I gdyby wszyscy lub prawie wszyscy pojawili się w Muzeum, nie wystarczyłoby miejsca w Sali głównej… I tak powinno być, a nie było…

W mocno uszczuplonym gronie gości Kongres Teatru Polskiego w Chicago wręczył doroczną nagrodę dyrekcji i pracownikom Muzeum Polskiego w Ameryce. Oto fragment laudacji, dołączonej do statuetki urody "może być": „(…) Muzeum Polskie w Ameryce pielęgnując wartości, które definiują nas jako Polaków od wielu lat jest strażnikiem naszej historii i sztuki. Dzięki swojemu niezachwianemu zaangażowaniu stało się składnicą cennych artefaktów i ośrodkiem, gdzie w przeprowadzanych kwerendach badacze przeszłości mogą odnaleźć cenne dokumenty.

To właśnie tutaj w archiwum Muzeum Polskiego odnajdziemy informacje o pierwszym udokumentowanym, polskim wydarzeniu teatralnym w Chicago, które odbyło się w 1891 roku (…)”. Gratulacje z podziękowaniem!

Poza kilkoma krótkimi wypowiedziami  przedstawicieli miejscowych teatrów i opowieścią Teatru STUDIO z Wilna o trudnej drodze do uzyskania statusu teatru zawodowego, co stało się w tym roku, a zajęło niemal sześćdziesiąt lat, Beata Fudalej zaprezentowała kilka fraszek i ciekawych krótkich wierszy Wisławy Szymborskiej. Było radośnie, nie zabrakło zbiorowego zdjęcia, które staje się niemal nieodłącznym elementem większych imprez, chociaż nie wiadomo, kto na nich jest, bo nie bardzo widać i nie są podpisane przez prezenterów w mediach społecznościowych…

Działo się dużo i bardzo niewiele. I aż trudno uwierzyć, że ani jedna grupa teatralna – a jest ich więcej niż dziesięć, choć nie wszystkie zostały wymienione - nie przygotowała nawet pięciominutowej scenki i nie zaprosiła swoich aktorów (poza Teatrem Nasz, chylę czoła!). Przedstawiciele Unii Teatrów Polskich poza Polską nie mieli więc okazji spotkania się z najważniejszymi – aktorami i adeptami sztuki scenicznej – przedstawicielami grup teatralnych w Chicago. Szkoda!

V Kongres_edited.jpg
P_edited.jpg
bottom of page