pismo społeczno-kulturalne
pakamera.polonia
czasopismo pakamera.chicago, numery 1-13 pod adresem internetowym: www.pakamerachicago.com
Rzeźbiarka szczęścia
Wrota wyobraźni
Piotra Kirkiłło
W swoim twórczym surrealizmie wprawdzie nie unika zdefiniowania przekazu, burzy jednak logiczny porządek, porywa do świata fantazji, prowokuje do podjęcia gry skojarzeń.
Piotr Kirkiłło, tworząc swoje minigrafiki, kwestionuje narzucone wartości i normy, poszukuje wolności
w wyrażaniu swoich odczuć, zagłębia się w świat odwróconego ludzkiego doświadczenia rzeczywistości.
Emil Zola, wytykając swojemu ilustratorowi książek ucieczki od realizmu, pisał: „(…) kiedy bierze ołówek do ręki, muza nie każe się prosić; jest zawsze gotowa u boku poety, z rękoma pełnymi świateł i cieni, hojnie szafująca łagodnymi i straszliwymi wizjami, które jego ręka notuje szybko i gorączkowo (…) rysuje senne marzenia tak, jak inni rzeźbią rzeczy konkretne. [...] Żaden artysta nie troszczył się mniej od niego o rzeczywistość (…)”. Czy bardzo odbiega dzisiejszy surrealizm od XIX-wiecznego? Nie sadzę, wszak wrota wyobraźni artysty tworzą granice lub wolne przestrzenie…
„Inspiracje czerpię z otaczającego mnie świata, z moich snów i pełnego wydarzeń życia. Każdy dzień obfituje w nowe wrażenia
i zachęty.
Główną techniką mojej twórczości jest akwaforta, czasami posługuję się suchą igłą. Nigdy nie robię szkiców do moich grafik. Kiedy nałożę pierwszą kropkę na płytę, wiem, jaki będzie efekt końcowy. Zwykle wykonuję jedną akwafortę do jednej pracy, ale czasami robię ich więcej, aby uzyskać specjalny efekt. Do druku używam papieru o dużej gęstości lub papieru czerpanego
i najczęściej tuszu drukarskiego w jednym kolorze.”
Urodził się w Lubartowie, niedaleko Lublina (rok 1965). Jest artystą autodydaktą, czyli samoukiem. Tworzy rysunki tuszem, ołówkiem, węglem, techniką akwaforty czy suchej igły. Specjalizuje się w małych formach graficznych i ekslibrisach. Jego prace znajdują się w kolekcjach muzealnych, bibliotecznych i prywatnych na całym świecie. W 2004 roku wyjechał z rodziną do Londynu na stałe. Został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków w Wielkiej Brytanii (APA). Od 2006 jest członkiem szacownego Królewskiego Towarzystwa Malarzy i Grafików z siedzibą w Bankside Gallery. Od 2021 mieszka w Bathgate,
w Szkocji. (ac)
kultura / sztuka
Nowe dzieło NeSpoon...
KAMIL BIAŁAS
Mural projektu NeSpoon powstał w mieście Blagnac we Francji (w maju 2023 roku - przyp. red.). Jego autorka wykorzystała charakterystyczny dla siebie motyw reinterpretując symbol regionu – Krzyża Oksytanii.
NeSpoon słynie z realizacji projektów w nietypowych miejscach. Wystarczy jej skrawek chodnika, skrzynka techniczna czy stara budka, które ozdabia motywami koronek. Najnowsze dzieło to mural, który powstał we Francji.
Blagnac to idylliczne miasteczko na południu Francji, w regionie Oksytania. To spokojne, willowe przedmieście Tuluzy, ale właśnie tutaj swoją siedzibę ma największy koncern lotniczy świata, Airbus. Huk odrzutowców startujących co chwila z miejscowego lotniska to właściwie stały element tutejszego tła dźwiękowego.
…przez pierwsze dni cały czas odruchowo patrzyłam w niebo, czy nie idzie burza – spomina NeSpoon.
Artystka została zaproszona do Blagnac przez kuratorkę Maud Denjean. Przy okazji solowej wystawy jej obrazów w centrum kultury Odyssud, poproszono ją także o wykonanie dwóch murali na budynku urzędu miasta. Władze sugerowały stworzenie projektu, który będzie nawiązywać do pradawnego symbolu tego regionu – Krzyża Oksytanii, zwanego też Krzyżem Tuluzy lub (mylnie) Krzyżem Katarów. To symbol używany na tych terenach od ponad tysiąca lat, w średniowieczu był herbem rodziny St-Gilles, hrabiów Tuluzy. Dziś odnaleźć go można wszędzie – w oficjalnych symbolach organów samorządowych, na flagach, jest wyryty na murach domów, wykuty na balustradach mostów, wydrukowany na pocztówkach. Jest nim oznaczone tutejsze metro, jest noszony jako biżuteria, sprzedawany jako pamiątki dla turystów, znaleźć go można na ścianach jako graffiti. Niektórzy uważają, że pochodzenie krzyża z Tuluzy jest przedchrześcijańskie, początkowo mogło być to koło słoneczne z dwunastoma promieniami. Liczby 3, 4 i 12 są tradycyjnie wpisane w ten symbol.
W swoim projekcie artystka przełamała ten rytm, dekonstruując symbol, dodając do niego nowe elementy, tworząc nowy podział i nowe symetrie.
Liczby, które opisują mój projekt to 4, 5, 8 i 20. Wzór muralu został zainspirowany techniką koronczarską zwaną frywolitką – tłumaczy artystka.
Prace trwały 10 dni, pogoda jak na maj i ten region, była zaskakująco chłodna i deszczowa, ale realizacja dzieła zakończyła się sukcesem
i z mieszkańcami pozostanie przez długie lata.
(whitemad.pl; nespoon.art)
Z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet 2019 zostałam zaproszona do Delhi, aby namalować mural inspirowany tradycyjnym rzemiosłem kobiet, łączący europejskie wzory koronek z indyjskimi wzorami rangoli. Finalna praca była również efektem warsztatów z udziałem 25 kobiet z obszaru Nizamuddin, średniowiecznej dzielnicy islamskiej w Delhi. […] Inspiracją powstania muralu są kobiety z Dzielnicy Sztuki Lodhi / Lodhi Art Festival, Indie | 2019. / fot.: kolekcja prywatna
"Art Breath": Co spowodowało Twoje zainteresowanie sztuką? I jak trafiłaś do sztuki ulicznej?
NeSpoon: Maluję odkąd pamiętam, od przedszkola, a „prawdziwą artystką” chciałam być już w wieku pięciu lat. Jednak sztukę na ulicach zaczęłam robić dopiero w 2009 roku, co było swego rodzaju odrodzeniem. Wcześniej malowałam smutne, abstrakcyjne obrazy olejne, co w pewnym momencie wydawało mi się ślepym zaułkiem. Zrobiłam sobie dwuletnią przerwę, po czym zaczęłam uczyć się ceramiki. To właśnie ceramiczne przedmioty z motywami koronkowymi były pierwszymi pracami, które umieściłam na ulicy.
Twoje prace ceramiczne znajdują się w otwartych przestrzeniach, jak i są przyklejane do ścian. Kiedy zaczęłaś postrzegać glinę jako materiał, z którym chciałaś pracować i z czym kojarzy Ci się ceramika?
Glina była moim naturalnym materiałem od dziecka. To element ziemi. Lubię pracować w ziemi, lubię ogrodnictwo, lubię brudzić sobie ręce. Na Akademii uczęszczałam na zajęcia z rzeźby w glinie, jednak ceramiką poważnie zainteresowałam się, gdy zaczęłam pracować z porcelaną, materiałem bardzo wymagającym. Lubię powtarzać, że glina to przedszkole, porcelana to uniwersytet. Pomimo twórczego przejścia blisko piętnastu lat pracy z ceramiką, wciąż się jej uczę i poznaję. To podróż, która nigdy się nie kończy.
Jak doszło do malowania wzorów koronkowych na budynkach i czym dla Ciebie jest koronka?
Nigdy nie lubiłam koronek. Zawsze wolałam minimalizm i nowoczesny design. Zanim zaczęłam pracować z koronką, myślałam, że to coś przestarzałego. Kiedy już poważnie zajęłam się ceramiką, okazało się, że na całym świecie jednym z najpopularniejszych sposobów ozdabiania naczyń jest wypychanie koronki na świeżą glinę; w ten sposób powstaje wzór. Któregoś dnia pomyślałem, że te motywy same w sobie są interesujące. Nie potrzebują wymówki w postaci talerza czy kubka, aby istnieć. Zaczęłam robić takie bezużyteczne koronkowe przedmioty i przyklejać je gdzieś na ulicach. Potem te wzory zaczęły pojawiać się w mojej głowie jako wielkoformatowe obrazy na budynkach, więc zacząłem malować je realnie na ścianach. Dzięki podróżom poznawałam coraz więcej fascynujących historii tego rzemiosła. Nie mogę powiedzieć, że zakochałam się w koronce; koronki właśnie mnie wybrały, przyszły do mnie i teraz z nimi pracuję.
Tworzysz sztukę na całym świecie. Czy możesz nam opowiedzieć o swoim procesie twórczym, koronkach, którymi się inspirujesz i swojej pracy z lokalnymi społecznościami?
Moje prace powstają na miejscu, osadzają się w lokalnym kontekście i zawsze wykorzystuję lokalne wzory koronek, jeśli takie istnieją. Badam i przeglądam lokalne muzea. Szanuję i upamiętniam więź emocjonalną pomiędzy poszczególnymi wzorami a konkretnymi miastami. Jeśli w okolicy, w której pracuję, nie ma tradycji koronkarstwa, proszę o koronki z domów osób mieszkających w pobliżu. Zawsze coś znajduję. Lubię też, gdy ludzie uśmiechają się, widząc moją pracę. Koronkowe motywy są im znane na całym świecie, a reakcje na to, co robię, są zazwyczaj bardzo pozytywne. Motywy koronkowe łączą starsze i młodsze pokolenia, kojarzą się ze wspomnieniami z domu babci, bezpieczeństwa, „starych dobrych czasów”. Lubię też, gdy starsi mieszkańcy okolicy zbierają się przy moim muralu i przyglądają się, jak pracuję. To jest bardzo częste w różnych krajach. Kiedy wysiadam z podnośnika, podchodzą do mnie uśmiechnięci, rozmawiają, czasem przynoszą słodycze i pamiątki. Często kupuję stare koronki. I zwykle zostawiam im coś miłego, co im się podoba, co lubią...
Le Locle to piękne małe miasteczko w Szwajcarii, które dziś jest siedzibą światowych marek zegarków, takich jak Tissot, Zenith, Ulisse Nardin czy Mont Blanc. Jednak w XIX wieku miasto słynęło z pięknych koronek – w mieście pracowało około sześciuset koronkarek.
Z ostatnią z nich spotkałam się, by upamiętnić ich dziedzictwo / Le Locke, Szwajcaria, 2019 / fot.: kolekcja prywatna
Calais w północnej Francji słynie z tradycji koronkarstwa.
W przeszłości lokalne koronkarskie fabryki zatrudniały około 40 000 osób. Dziś w mieście istnieje wyjątkowe muzeum koronek. Mieści się ono w niedawno odrestaurowanej XIX-wiecznej fabryce. Oprócz wspaniałej kolekcji koronek mieści 200-letnie, wciąż działające maszyny koronkarskie. Nauka obsługi tej maszyny na poziomie mistrzowskim trwała aż 12 lat. Mistrz tkactwa kontrolował w fabryce
11 000 nitek w tym samym czasie. Namalowałam mural oparty na wzorze koronki maszynowej zaprojektowanej w 1894 roku, który wybrałam z jednego z katalogów znajdujących się w archiwum muzeum.. Stworzyłam także inne prace inspirowane tamtejszą koronką / Calais, Francja ,2020 / Muzeum Wzornictwa i Koronki / fot,: kolekcja prywatna
Założyłaś organizację pozarządową, której celem było zaproponowanie ustawy ograniczającej reklamy w przestrzeni publicznej,
i stworzyłaś dzieła sztuki, takie jak projekt „Jeden z 1580”, które wyrażają ta ideę. Jakie są Twoje przemyślenia na temat roli sztuki w przestrzeni publicznej i jej mocy?
Pochodzę z kraju, w którym sztuka uliczna była wykorzystywana przez młodych opozycjonistów, często wywodzących się ze środowisk punkowo-anarchistycznych, do walki z komunistyczną dyktaturą. Na przełomie lat 80. i 90. mury polskich miast dosłownie pokryły się politycznymi szablonowymi graffiti z przesłaniem wolnościowym. Tutaj dorastałam; ten wczesny okres polskiej sztuki miejskiej określił, jak widzę swoją rolę jako artysty. Koronkowa sztuka miejska to projekt, w którym poszukuję podstawowych kodów piękna; to próba szerzenia dobrej energii poprzez sztukę dekoracyjną, cokolwiek to znaczy. Ale dla mnie, jako artysty, ważne jest też niesienie przesłania, zwracanie uwagi na realne problemy, zmuszanie do myślenia.
Twoja sztuka porusza też tematy społeczno-polityczne. Odpowiedź o tych projektach, na przykład: „Świat bez wody” czy „Epitafium dla lasu”?
Uważam, że kurczące się zasoby wody pitnej to jeden z najważniejszych problemów świata. W przeszłości z tego powodu upadły wielkie cywilizacje. Wraz z postępującą zmianą klimatu brak wody powoduje masowe migracje i wojny. Możemy temu zapobiec, możemy zapewnić wodę milionom potrzebujących, technologie istnieją, ale na wojnach wodnych można zarobić więcej pieniędzy. Pieniądze są także powodem wycinania ostatnich lasów naturalnych. Wszyscy wiedzą o Amazonii, ale także w moim kraju rząd podjął decyzję o zwiększeniu wycinki chronionych starodrzewów pod pretekstem walki z kornikami. Na takie problemy staram się zwracać uwagę w swoich pracach.
Brałaś udział w wydarzeniu „Art Embraces Politics” w Parlamencie Europejskim. Swoim dziełem wystąpiłaś w obronie praw człowieka?
W lipcu 2010 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję uznającą, że prawo do bezpiecznej, czystej wody pitnej jest prawem podstawowym ze wszystkich pozostałych praw człowieka. Woda, podobnie jak powietrze, jest podstawą życia. Prawda jest taka, że ten, kto kontroluje wodę, kontroluje wolność. Zrobiłam z lodu napis „Prawa Człowieka” i sfilmowałem jego topnienie. Ten krótki film ostrzega przed erozją praw człowieka w miarę wyczerpywania się zasobów wody pitnej.
"Myśli" to Twoje chyba największe dzieło w trakcie tworzenia. Na czym ono polega i jak się rozwija?
„Myśli” to mój najważniejszy projekt. Zaczęłam przez przypadek dziesięć lat temu i będę to kontynuować do 2042 roku. Chciałam wykorzystać resztki gliny pozostałej po zrobieniu koronek chińskich, a miałam tego naprawdę sporo. Któregoś dnia zaczęłam robić
z tej gliny cienkie płatki porcelany. Kiedy pracowałam, stawałam się spokojniejsza i bardziej skupiona. To było jak medytacja. Zauważyłam, że im więcej czasu poświęcałam na ich wykonanie, tym płatki stawały się delikatniejsze i bardziej regularne. To było jak zapisanie moich uspokajających myśli na glinie. Proces ten w jakiś sposób przypomina mi stary sposób nagrywania płyt, kiedy wibrująca igła rzeźbiła rowki w matrycy woskowej, rejestrując dźwięk. Projekt łączy w sobie sztukę miejską, ceramikę i sztukę konceptualną. Jest to próba zapisania stanu medytacji w materiale stałym. Tworzę płatki siedząc bezpośrednio na ulicach odwiedzanych przeze mnie miast, obserwując życie i pozwalając swoim myślom płynąć. Postanowiłem, że każdego roku znajdę dwa, trzy miesiące na uspokojenie się i skupienie wyłącznie na tym, co robię. Co roku produkuję około 50 kg „Myśli”; gotowych jest ponad 450 kg, a docelowo na wystawie finałowej w 2042 roku będzie ich 1500 kg. (artbreath.org; opracowanie: redakcja pakamery.polonia))
NeSpoon o sobie:
Urodziłam się w 2009 roku (jako artystka pod pseudonimem, w Wartszawie, Polska - przyp. redakcji). Od tego czasu moje prace pojawiły się w ponad 100 miastach, w 40 krajach na 5 kontynentach, zarówno w galeriach, jak i w przestrzeni publicznej. Moje prace prezentowane były m.in. na Expo w Dubaju oraz w zbiorach Luwru w Lens we Francji. Tworzę na pograniczu sztuki miejskiej, malarstwa i tradycyjnej ceramiki. Koronkowe wzory stały się moim charakterystycznym stylem.
Dlaczego sztuka uliczna? Bo daje wolność.
Najłatwiej potraktować to, co robię, jako sztukę dekoracyjną. Wszystkie moje prace inspirowane sztuką koronkarstwa są poszukiwaniem najprostszych kodów piękna i harmonii. Symetryczne wzory koronek mają hipnotyzujący charakter, pochodzą ze świata natury, są wszędzie wokół nas, w kielichach kwiatów, szkieletach stworzeń morskich, płatkach śniegu, we wzorach malowanych szronem na oknach. Są uniwersalne i rozpoznawalne na całym świecie, we wszystkich kulturach. Często kojarzą się z domem rodzinnym, dzieciństwem, bezpieczeństwem, starymi dobrymi czasami. Wierzę, że moje prace oparte na motywach koronek emanują dobrą energią, ludzie po prostu je lubią i uśmiechają się, gdy je widzą.
Z drugiej strony moją twórczość można postrzegać jako symbol połączenia ludzi i kultur. Przeplatanie się nici z ceramicznymi przedmiotami czy prawdziwymi koronkami to doskonała metafora relacji społecznych. Moja sztuka ma także wyraźnie kobiecy aspekt. Koronkarstwo było (i nadal jest) uprawiane niemal wyłącznie przez kobiety i utożsamiane z kobiecością. Jeszcze do niedawna koronkowe koła damskie były ważnym elementem codziennego życia. Pracujące razem kobiety rozmawiały o codziennych problemach, dzieliły się radościami i zmartwieniami, wspierały się nawzajem. Do dziś związek koronki z kobiecością jest widoczny w moich mediach społecznościowych – prawie 80% moich obserwujących identyfikuje się jako kobiety.
kultura / sztuka
„Dopiero kiedy zrozumiesz swoją samotność, zareagujesz na moją sztukę”
Witold-K
Kaczanowski
...malarz, rzeźbiarz, grafik, fotograf, scenograf, ale przede wszystkim nietuzinkowa osobowość
w panteonie współczesnych artystów. Twórca największego plafonu w Polsce, znajdującego się w Oświęcimskim Centrum Kultury.
Jedyny Polak, któremu zorganizowano indywidualną wystawę w najstarszym domu aukcyjnym Sotheby's
w Amsterdamie.
ANNA ŁAPPO-MALOSSE
Zdjęcia: prywatna kolekcja Witolda-K
Bezgrzeszne lata
Jest warszawiakiem (urodził się w roku 1932). Jego ojciec - dyrektor szpitala psychiatrycznego w Tworkach pełnił też funkcję wiceprezesa Polskiego Czerwonego Krzyża. Mamy w zasadzie nie pamięta, stracił ją bardzo wcześnie, dlatego duży wpływ na jego wychowanie mieli dziadkowie. Jak sam przyznaje, był dzieckiem rozpieszczanym nie tylko przez służącą Milcię obdarowującą go słodkościami, ale i przez dziadka Kazimierza Kaczanowskiego (poseł na sejm podczas międzywojnia), od którego niemal codziennie otrzymywał - w tajemnicy przed babcią - jakiś drobiazg w prezencie.
Kiedy wybuchła II wojna światowa miał niewiele ponad 7 lat, jednak pamięta ten czas doskonale - wchodzący do Tworek niemieccy żołnierze zastrzelili jego ukochanego psa, pacjenci szpitalni powoli umierali z niedożywienia, braku leków i odpowiedniej opieki... Dotychczasowy świat małego dziecka pogrążył się w chaosie, co zresztą znalazło odzwierciedlenie w późniejszym malarstwie. Czas umieścił go w pokoleniu doznającym zła, niesprawiedliwości i samotności. A on tak kochał zwierzęta i marzyła mu się kariera dyrektora ogrodu zoologicznego. Uwielbiał wzruszający zbiór opowiadań „Serce” Edmunda de Amicisa... Jednak życie toczyło się innym torem...
Jako nastolatek uczęszczał do prywatnego gimnazjum, gdzie wykładali profesorowie wyrzuceni z uniwersytetów przez partię. Po zdaniu matury nie wiedział co dalej zrobić ze swoim życiem. Dostał się na architekturę, jednak stamtąd przeniesiono go, wbrew jego woli, na Politechnikę. Niechciany kierunek studiów nazywał się bardzo wdzięcznie - „Elektryfikacja rolnictwa”, jednak nie miało to nic wspólnego ze światem zainteresowań przyszłego artysty. Zamiast wysłuchiwać nieciekawych wykładów, uciekał z zajęć najczęściej na zaplecze Muzeum Narodowego i tam malował, pisał wiersze... W końcu za namową przyjaciela swojego ojca postanowił zdawać na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Na początku lat 50. studiował już na Wydziale Grafiki, a jego profesorami byli między innymi: Wojciech Fangor, Henryk Tomaszewski, Eugeniusz Arct.
Pierwsze sukcesy i wyjazd do Paryża
Po studiach krótko pracował jako ilustrator magazynu „Świat”, „Wydawnictwa Literackiego”, projektował plakaty, malował freski...
Wcześnie zaczął wystawiać swoje prace na ekspozycjach krajowych i zagranicznych (rok 1960 - pierwsza indywidualna wystawa w warszawskim Klubie Aktora SPATiF).
Tworzył scenografie na targi: w Poznaniu, Krakowie, Ankarze, Budapeszcie, Lipsku, Moskwie czy Brukseli. We wczesnych latach twórczości Witold-K czerpał inspiracje z obrazów Pabla Picassa, Tadeusza Makowskiego czy rzeźb Henry’ego Moore’a.
W 1959 roku wygrał konkurs na stworzenie monumentalnej kompozycji malarskiej na sklepieniu sali widowiskowej Oświęcimskiego Centrum Kultury. Witold Kaczanowski podczas już tworzenia plafonu zmienił zatwierdzony - również politycznie - projekt. Namalował ludzkie postacie, tak charakterystyczne dla swojej twórczości, odchodzące w kierunku nieba, a może niewiadomej przestrzeni bez horyzontu. Gotowy już plafon wywołał skandal wśród władz, ponieważ nie zgadzał się z pierwotnym projektem. Przed zamalowaniem uratował go ówczesny premier Józef Cyrankiewicz, który sam był więźniem obozu w Oświęcimiu, a oryginalna koncepcja artystyczna bardzo mu się spodobała. Do tej pory polichromia mierząca aż 408 m2 pozostaje największym tego typu obiektem artystycznym
w Polsce.
Lata trzydzieste XX wieku; Warszawa; fot.: kolekcja prywatna artysty
Lata trzydzieste XX wieku; Warszawa; fot.: kolekcja prywatna artysty
Fot.: kolekcja prywatna artysty
Lata trzydzieste XX wieku; Warszawa; fot.: kolekcja prywatna artysty
Obiecujący artysta otrzymał stypendium (rok 1964) na wyjazd do stolicy Francji. Zabrał ze sobą - nielegalnie - manuskrypt zakazanej w PRL książki Stanisława Cata-Mackiewicza, który miał dostarczyć Jerzemu Giedroyciowi, redaktorowi naczelnemu paryskiej „Kultury”. Jak się szybko okazało został zdradzony, ktoś zawiadomił Urząd Bezpieczeństwa o tym przedsięwzięciu. "Nie wracaj. Oni wiedzą". Taką ukrytą (w paczce papierosów) informację otrzymał od żony. Co dalej? Kiedy będzie mógł ponownie zobaczyć rodzinę i kraj? Kto? Dlaczego?
Dopiero przed kilku laty dowiedział się, że donos do UB pochodził od samego Cata-Mackiewicza!
Paryż – drzwi do kariery
O dłuższym pobycie w tym mieście marzył niemal każdy artysta. Piękny Paryż lat 60., mekka sztuki, niezliczone możliwości i sen o sławie. Faktycznie, artysta zawarł tam wiele znajomości, bardzo szybko wszedł w kręgi artystyczne tego miasta, był także częstym gościem paryskiej „Kultury” w Maisson Lafitte. Dzięki Konstantemu Kotowi Jeleńskiemu, nieocenionemu ambasadorowi polskich artystów na emigracji, Witold Kaczanowski otrzymał Stypendium Kongresu Wolności Kultury, które pozwoliło mu przetrwać przez pierwsze najtrudniejsze miesiące życia na emigracji.
Zaraz po przylocie do Paryża znalazł się w pracowni malarza Alberta Diato dzięki jego nowym znajomym przypadkowo poznanym na lotnisku. Artyści błyskawicznie przypadli sobie do gustu i Witold został tam przez kilka tygodni. Przyznaje, że ma łatwość nawiązywania kontaktów, co pomaga mu zjednywać sobie ludzi. Najprawdopodobniej dzięki takiemu walorowi szybko zyskał grono nowych przyjaciół; szczególnie zaprzyjaźnił się z Jacques’em Prévertem, który był także nabywcą jego obrazów i admiratorem twórczości. Wśród innych osobistości, kupujących jego obrazy znalazły się między innymi takie nazwiska jak: Françoise Sagan, Simone de Beauvoir, Jean Cassou czy André Malraux. Otoczony osobistościami życia kulturalnego Paryża i Riwiery Francuskiej spełniał się artystycznie, ale... miał w sobie niepokój i smutek, dopóki nie dołączyła do niego żona z córką.
Prace Witolda Kaczanowskiego cieszyły się coraz większym uznaniem, były wystawiane w Paryżu, Lyonie, Nicei, Marsylii, Brukseli, Oslo, Rzymie, Kolonii, Essen, Londynie. Artysta odkrywał też nowe dla siebie techniki, między innymi rzeźbienie w aluminium anodyzowanym czy litografie.
Kontynuował rozwój własnego charakterystycznego stylu z pogranicza abstrakcji i magii nieznanego świata. To właśnie przeżycia z dzieciństwa, uświadomienie sobie ulotnej pozycji człowieka w świecie wojny i wszechobecna bezsilność zaczęły pojawiać się na jego obrazach. Na płótnach powtarzają się zagubione postacie, skulone, bez wyraźnych rysów twarzy, zmierzające w nieznanym kierunku, próbujące się wydostać z przestrzeni, która jest otwarta, jednak nie ma z niej wyjścia. Małe sylwetki ponownie stają się metaforą, wyrażają samotność i wyobcowanie człowieka w otaczającym go świecie, a ich mały rozmiar podkreśla nicość jednostki wobec wszechświata.
Côte d’Azur i Picasso
Lazurowe Wybrzeże od dawna przyciągało artystów. Urokliwe, małe miasteczka, słońce i cudowny kolor morza stwarzały wspaniałe warunki do wypoczynku, pracy twórczej, a także udanego życia towarzyskiego - przecież crème de la crème Paryża tam bywał podczas wakacji czy przedłużonych weekendów.
Wspomniany wcześniej, niezwykle towarzyski Jacques Prévert, często zapraszał przyjaciół do swojego wakacyjnego domu w Antibes. Wśród jego najbliższych kompanów znalazł się także Witold-K wystawiający swoje prace (1966-67) w galeriach w Antibes, Cannes czy Saint-Tropez. Francuscy krytycy sztuki bardzo przychylnie przyjmowali jego „penetrujące i przejmujące” prace. Popularność „małych ludzików” była coraz większa.
Fot.: kolekcja prywatna artysty
Fot.: kolekcja prywatna artysty
Podczas jednych z wakacji Witold Kaczanowski poznał Pabla Picassa, który wówczas mieszkał nieopodal Antibes, w swojej pięknej willi Le mas Notre-Dame-de-Vie w Mougins. Jak wspominał artysta podczas jednego z wywiadów, został zaproszony przez Jacques’a Préverta na kolację do jego przyjaciela. Do ostatniej chwili nie wiedział, że jadą odwiedzić Pabla Picassa…
Kiedy już dojechali na miejsce Picasso w swoim zwyczaju otworzył drzwi ubrany tylko w krótkie spodnie, serdecznie zaprosił do siebie, zabawiał gości przez cały wieczór rożnymi anegdotami, opowieściami i… namalował tuszem na papierze portret Witolda. Szkic ten towarzyszy artyście zawsze i wszędzie, we wszystkich licznych miejscach zamieszkania.
USA i rozkwit artystyczny
Wyjazd do Stanów Zjednoczonych (koniec lat 60.) był okresem przełomowym dla jego rozwoju artystycznego – prawdziwa wolność tworzenia, monumentalne, eksperymentalne kompozycje, wielkoformatowe obrazy…
Niedługo po przyjeździe do Stanów Witold-K, 36-letni wówczas artysta, miał szansę zaprezentować swoje dzieła na międzynarodowej wystawie grafiki w prestiżowej „La Boetie Gallery” w Nowym Jorku obok takich sław jak: Marc Chagall, Pablo Picasso, Henri Matisse, Alexander Calder, Alberto Giacometti oraz Joan Miró. W zawrotnym tempie zyskiwał popularność, realizował nowe, odważne projekty. Zaczął też tworzyć rzeźby i murale. Kolorystyka jego obrazów rozjaśniła się, prezentowana przestrzeń nabrała złotych, rozświetlonych odcieni. Pojawiła się na nich także czerwień, której artysta wcześniej unikał, ponieważ za bardzo kojarzyła mu się ze Związkiem Radzieckim.
Po krótkim czasie pomieszkiwania na Broadwayu przeprowadził się do Los Angeles. Często bywał u Romana Polańskiego. Poznał też jego żonę Sharon Tate i przyjaciela Wojtka Frykowskiego. Niestety, oboje zginęli z rąk członków sekty przewodzonej przez Charlesa Mansona.
Witold-K był jednym z pierwszych świadków zabójstw dokonanych w domu na Cielo Drive i przez pewien czas znajdował się pod stałą opieką policji. Po tej tragedii postanowił opuścić Miasto Aniołów.
Wyjechał do Santa Fe i zamieszkał nieopodal domu swojego przyjaciela i dawnego profesora z Akademii Sztuk Pięknych Wojciecha Fangora. Nieco dłużej przebywał w Houston i Denver, najprawdopodobniej dzięki nowym zainteresowaniom i inspiracjom. Kosmos i Czarna Dziura z tajemniczą drugą stroną stały się motywami przewodnimi jego malarstwa. Inspiracją były też dzieła Marca Rothko. „Rodzina De Menil” – opowiada Witold-K – „ w Houston zbudowała kaplicę Rothko, w której pomieściła siedem jego mrocznych dzieł. Jest to dla mnie największy pomnik wystawiony sztuce w drugiej połowie XX wieku. Myśląc o tej nadzwyczajnej kaplicy uświadomiłem sobie, że aby pójść dalej niż Rothko, aby pchnąć sztukę o kolejny krok do przodu, musiałbym wyrwać dziurę w samych środku jego obrazu, tym samym stawiając pytanie: co jest po drugiej stronie...wszystkiego?”.
Jak sam podkreśla „Artysta nie powinien dawać odpowiedzi, a stawiać pytania, przede wszystkim zadawać je sam sobie, stworzyć historię niedopowiedzianą, w której można nieustannie coś dodawać”. Dlatego Witold-K nie maluje obiektów, tylko idee. „Jako dziecko dzieliłem pokój z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, który był u nas na leczeniu z choroby alkoholowej. Pokazałem mu szkic Kościoła Mariackiego, na co Gałczyński powiedział: Po co malujesz coś, co już jest? Wtedy zrozumiałem, że sztuka to emocje, że najwięcej emocji można przekazać używając najmniej środków wyrazu”. W swoich dziełach zwykle zadaje pytania o pozycję człowieka we wszechświecie, co znajduje się po drugiej stronie czasu, przestrzeni, kosmosu, grawitacji i wreszcie naszego życia…
Przez siedemdziesiąt lat działalności artystycznej Witolda-K zorganizowano niezliczoną ilość jego wystaw indywidualnych i zbiorowych, często był również zapraszany na wykłady amerykańskich uczelni.
Pośród wystaw indywidualnych warto wspomnieć retrospektywę w Otis Art Institute w Los Angeles w 1973 roku oraz tę w Muzeum Sztuk Pięknych w 1975 roku w Houston.
kolekcja prywatna Witolda-K
kolekcja prywatna Witolda-K
kolekcja prywatna Witolda-K
kolekcja prywatna Witolda-K
Powrót do Polski
Polska zawsze pozostała w sercu artysty. Od lat 90. Witold-K miał swoją pracownię w Warszawie; przez kilka lat mieszkał też i tworzył w Krakowie. Krążył pomiędzy Stanami i Polską, nieustannie organizując wystawy na całym świecie (najważniejszą z nich pozostaje ekspozycja zorganizowana w 2007 roku w Amsterdamie w domu aukcyjnym Sotheby’s).
Od kilku lat Witold Kaczanowski mieszka w Polsce - w Stanach bywa wyłącznie gościem. Mimo zaawansowanego wieku (91 lat) nadal tworzy w swojej warszawskiej pracowni bądź pracowni zorganizowanej również w Konstancinie-Jeziornej. „Malarstwo jest dla mnie jak insulina dla cukrzyka - nieodzowne” – mówi – „…w malarstwie odnajduję obronę i ukojenie. Jeśli jestem szczęśliwy czy smutny albo zrozpaczony, chwytam za pędzel i frustracja mija albo szczęście ubarwia. Malarstwo jest lekarstwem. Inspiracją może być wszystko – rzeczywistość, która nas otacza”.
"Dużo w Twojej sztuce smutku i samotności, jak również sprzeciwu przeciwko temu. Twój mały człowiek jest jednocześnie smutny i śmieszny.... kochasz go i wykpiwasz. Mam absurdalne wrażenie, że w Twoich obrazach przeciwstawiasz się temu, co malujesz – to bardzo odważne, a może podświadome. Dostrzegam dziecięcą wrażliwość i jednocześnie niszczenie jej".
Krzysztof Kieślowski
Najważniejsze wystawy w Polsce:
1991 – ekspozycja zbiorowa; „Zachęta”, Warszawa
2003 – ekspozycja zbiorowa w Muzeum Wychodźstwa Polskiego w warszawskich Łazienkach Królewskich
2013 – ekspozycja indywidualna w Galerii Sztuki Polskiej XX wieku w Muzeum Narodowym w Krakowie, gdzie prezentowane były prace w większości przekazane w darze przez rodzinę artysty – Laurie i Wita Thomasa Kaczanowskiego do zbiorów muzeum. Podczas tego wydarzenia artysta został uhonorowany Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” przyznawanym przez
Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wcześniej, w 1997 roku otrzymał odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.
Bibliografia:
1. Witold-K Kaczanowski „Felietony”
2. „Historia jednego portretu - Picasso", Konstancin 2020 (Wywiad z artystą)
https://www.youtube.com/watch?v=WuROnUGg8OU
3. „Od człowieka do czarnej otchłani”, wystawa w Konstancińskim domu kultury 29.09.2020-
31.03.2021, https://sb360.online/99hkna
4. Oficjalna strona internetowa artysty http://www.witoldk.com/
5. „Witold-K at Sotheby's” (album wystawy), Wydawnictwo MOST, Warszawa 2016
6. „Witold-K at Sotheby's”, Amsterdam 2007 (Wywiad z artystą)
https://www.youtube.com/watch?v=5oX3ti2kLyA
Artykuł ukazał się na blogu o południu Francji i artystach https://jeszczedalejnizpoludnie.blogspot.com
kultura / sztuka
Mozaiki Jana Henryka Rosena
w katedrze
św. Ludwika
w Saint Louis
ELŻBIETA PACHALA-CZECHOWSKA
POLONIKA
Widok wnętrza kopuły głównej katedry w St. Louis i mozaika zaprojektowana przez
J.H. Rosena / fot. Adam Smith, Flickr (za zgodą autora)
Jan Henryk Rosen na fotografii Jana Alojzego Neumana z lat 30. XX wieku / Wikipedia, domena publiczna
Rosen – słynny twórca sztuki sakralnej w USA
Jan Henryk Rosen przyszedł na świat w Warszawie 25 lutego 1891 roku, jak sam opowiadał: „pomiędzy sztalugami a armatą. Kiedy mówię o armacie, to mówię oczywiście o modelu armaty, ponieważ w pracowni mojego ojca [malarza-batalisty, Jana Bogumiła Rosena (1854‒1936)] były różne zbiory wojskowe: szable, karabiny, mundury, czapki ułańskie – i ja między tym rosłem”. Życiorys Jana Henryka jest równie bogaty jak lista jego uzdolnień, nagród i odznaczeń.
Przez 45 lat stworzył około pięćdziesiąt zespołów dekoracji w świątyniach różnych wyznań i budynkach publicznych. Między innymi uchodzącą za największą na świecie mozaikę, pokrywającą główną kopułę bazyliki katedralnej w Saint Louis w stanie Missouri w Stanach Zjednoczonych. Znany w USA jako John de Rosen uchodził za jednego z najsłynniejszych twórców sztuki sakralnej za oceanem.
Jan Henryk Rosen i jego „sztuka liturgiczna”
Po pierwszej indywidualnej wystawie w Zachęcie, która okazała się ogromnym sukcesem, arcybiskup Józef Teodorowicz, zwierzchnik kościoła ormiańsko-katolickiego, zaproponował początkującemu artyście wykonanie malowideł w katedrze ormiańskiej we Lwowie.
Do dziś ściany w nawie i prezbiterium katedry niemal w całości pokrywają jego malowidła pozostające najsłynniejszą realizacją malarza w Europie. Artysta jest też autorem malowideł, witraży i mozaik do wielu obiektów
w Polsce i za granicą, między innymi w kościele św. Józefa na Kahlenbergu w Wiedniu czy w letniej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo we Włoszech.
Wnętrze katedry ormiańskiej we Lwowie / fot. Robin Schuil / Wikimedia, domena publiczna
Jan Henryk Rosen przy pracy, 1936, NAC, domena publiczna
Bazylika katedralna pw. Chrystusa Zwycięskiego i św. Ludwika króla Francji, 4431 Lindell Blvd, Saint Louis, Missouri, USA
/ Wikipedia, domena publiczna
Złożenie Chrystusa do grobu, Katedra Narodowa, Waszyngton / Wikipedia, domena publiczna
Papież Innocenty XI modlący się przed bitwą pod Wiedniem, kościół św. Józefa na Kahlenbergu, Wiedeń / Wikipedia, domena publiczna
W 1934 roku na Politechnice Lwowskiej zlikwidowano Katedrę Rysunku Figuralnego, gdzie Rosen był profesorem. Skorzystał więc z zaproszenia od ambasadora RP w USA, hr. Jerzego Potockiego i pod koniec roku 1937 wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Miał ozdobić freskami reprezentacyjną salę przyjęć w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie. Dwa lata później zajął się dekoracją polskiego pawilonu na Wystawie Światowej w Nowym Jorku (rok 1939). Wybuch drugiej wojny światowej,
a potem komunistyczna rzeczywistość w powojennej Polsce zatrzymały malarza w Ameryce. W ten sposób rozpoczął się nowy, ostatni rozdział
w biografii artystycznej Rosena, zarazem najpłodniejszy, najbardziej różnorodny i najdłuższy.
Duchowość i głęboka religijność spajają biografię i twórczość Rosena. Realizował projekty dla świątyń rzymskokatolickich, protestanckich, greckokatolickich oraz w budynkach użyteczności publicznej. Są wśród nich realizacje we wnętrzach świątyń w Waszyngtonie: protestanckiej Narodowej Katedry i katolickiej katedry św. Mateusza, w Narodowym Sanktuarium Niepokalanego Poczęcia, w luterańskim kościele St. James . Inne prace malarza znajdują się również w Anaheim, San Francisco, Buffalo, Filadelfii i Memphis. Ostatnią pracą był projekt dla kościoła w Pittsburghu.
Przez kilka lat (1939–1949) Jan Henryk Rosen wykładał „sztukę liturgiczną” na Katolickim Uniwersytecie Ameryki (CUA) w Waszyngtonie. Uczelnia ta w 1957 roku uhonorowała go doktoratem honoris causa. W latach pięćdziesiątych XX wieku był konsultantem Episkopatu USA do spraw sztuki sakralnej. W miesięczniku „Triumph” publikował artykuły na temat ikonografii.
Chociaż Rosen uprawiał malarstwo monumentalne, używając najczęściej techniki enkaustycznej (mieszanie pigmentu z woskiem pszczelim), w USA zasłynął jako twórca wielkoformatowych mozaik. Znalazł się wśród artystów, którzy stworzyli dekorację mozaikową w bazylice katedralnej
w Saint Louis, poświęconej Chrystusowi Zwycięskiemu i św. Ludwikowi IX, królowi Francji, patronowi miasta.
Mozaiki w bazylice katedralnej w St. Louis
Architektura katedry, ukończonej w roku 1914, jest połączeniem średniowiecznej bryły na planie krzyża łacińskiego z dwuwieżową fasadą
i detalami architektonicznymi z bizantyjskim wystrojem mozaikowym wnętrza przykrytego kopułami. Ściany, łuki, filary i kopuły monumentalnej budowli niemal w całości pokrywa dekoracja mozaikowa. Jest to prawdopodobnie największy zbiór mozaik na świecie, o powierzchni około 7710 metrów kwadratowych. Instalacja odbywała się w latach 1912‒1988. Użyto około 41,5 miliona szklanych tesser (małych kawałków barwionego szkła, 0,7‒1,5 cm, obrobionych, kwadratowych bądź prostokątnych). Miały ponad 7000 różnych kolorów i odcieni. Powstałe dzięki temu bogate, wibrujące kolorami wnętrze nawiązuje do klasycznych budowli bizantyjskich.
Mozaika Rosena w kopule katedry w St. Louis
Jan Henryk Rosen jest autorem dekoracji centralnej kopuły, która wznosi się na wysokość 43 metrów, na skrzyżowaniu naw oraz dekoracji Łuku Sądu w katedrze w St. Louis. Projekt pokrywa około 1300 metrów kwadratowych powierzchni i jest największą istniejącą mozaiką.
Czaszę kopuły wypełniają sceny biblijne. Pośrodku, najbliżej prezbiterium, widzimy proroka Eliasza wznoszącego się do nieba w płonącym rydwanie – jako starotestamentowa figura Chrystusa zwiastującego Jego wniebowstąpienie. Podpis brzmi: A fiery chariot and fiery horses parted them bouth asunder and Elias went up to Heaven. (Druga Księga Królewska, 2, 11-12: oto [zjawił się] wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios). Na lewo od Eliasza jest wizerunek brzemiennej „niewiasty obleczonej w słońce”, ze smokiem czekającym na narodziny dziecka – jak zapisano w Apokalipsie św. Jana (12, 1), z podpisem: And a great sign appeared in Heaven, a woman clothed in the sun (Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce). Dalej widnieje przedstawienie wizji proroka Ezechiela z czterema skrzydlatymi istotami, które w Nowym Testamencie zostaną odczytane jako symbole czterech ewangelistów: The World of the Lord came to Ezekiel and the hand of the Lord was upon him (Księga Ezechiela,
1, 3: Pan skierował słowo do [...] Ezechiela [...]; była tam nad nim ręka Pańska).
Czwarta scena przedstawia Trójcę Świętą w ujęciu „Tronu Łaski”, konwencji popularnej w średniowieczu, ukazującej Boga Ojca podtrzymującego ukrzyżowanego Chrystusa w towarzystwie Ducha Świętego w postaci gołębicy. Jako model twarzy Boga Ojca Jan Henryk Rosen wykorzystał podobiznę patriarchy Atenagorasa I
z Konstantynopola. Podpis głosi: Glory to be the Father to the Son and to the Holy Ghost (Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu).
Pomiędzy scenami ujętymi w geometryczne ramy stoją Cherubini
z niebieskimi skrzydłami, wychwalający Świętą Trójcę w czterech językach: angielskim, słowiańskim, greckim i łacińskim. Wokół centrum kopuły, przedstawieni są Serafini między złotymi płomieniami. Dominująca czerwień tła kontrastuje ze złotem i błękitem, intensyfikując ich barwy i jeszcze bardziej odrealniając profetyczne przedstawienia biblijne.
Kopuła została ukończona w 1965 roku. Natomiast Łuk Sądu Ostatecznego, jeden czterech podtrzymujących kopułę, ukazujący Chrystusa przyjmującego pokutujących w roku 1962. Interesująco zobrazowani są ci, którzy odrzucają Zbawiciela, nie idą w ogień piekielny, ale w śnieg i zimno, jako wieczny chłód bez miłości Bożej.
Mozaiki zainstalowała firma Ravenna Mosaic Company, założona przez niemieckich emigrantów, Paula Heuducka i jego syna Arno, głównie w celu tworzenia bizantyjskich mozaik dla katedry. W podziemiach kościoła znajduje się muzeum poświęcone dekoracji mozaikowej.
Rosen i jego działania dla Polonii
Jan Henryk Rosen aktywnie angażował się w życie polskich organizacji
w Stanach Zjednoczonych. Był członkiem-założycielem Pittsburgh Polish Arts League, a kiedy przeprowadził się do Waszyngtonu, został honorowym członkiem Polish American Arts Association i Stowarzyszenia Kombatantów Polskich. Był odznaczony między innymi Orderem Virtuti Militari, otrzymał również francuski Order Legii Honorowej oraz Croix de Guerre i brytyjski Military Medal for Bravery in the Field. Był dobrze wykształconym intelektualistą i niezwykle utalentowanym artystą.
Mimo dużego powodzenia i dorobku artystycznego zmarł 22 sierpnia roku 1982 w Arlington (stan Wirginia) opodal Waszyngtonu w ubóstwie, nieco zapomniany i został pochowany na tamtejszym Columbia Gardens Cemetery. W nekrologu, zamieszczonym w „The Washington Post”, napisano: „Jan Henryk de Rosen, lat 91, malarz religijnych malowideł ściennych, żołnierz trzech armii podczas I wojny światowej i były dyplomata w służbie ojczystej Polski”.
Polskie tłumaczenie cytatów z Pisma Świętego za Biblią Tysiąclecia.
kultura / sztuka
MELA MUTER – wielka postać współczesnego malarstwa
Mela Muter (Maria Melania Mutermilch) 1876-1967 / Wikipedia / domena publiczna
Miała 24 lata, kiedy namalowała swój pierwszy duży wizerunek zatytułowany „Autoportret w świetle księżyca”. Drobna, smukła, ciemnooka, z zaróżowionymi policzkami, w białej sukni. W tym delikatnym dziewczęciu krył się jednak mocny charakter
i determinacja. Już za kilka lat znany francuski poeta i krytyk sztuki André Salmon napisze, że „wspaniale przysłużyła się malarstwu polskiemu poprzez najbardziej świadome, jak tylko można sobie wyobrazić, potwierdzenie swojej własnej osobowości”. Na potwierdzenie jej osiągnięć jest długa lista wystaw, nagród i nazwisk sławnych ludzi, którzy przychodzili jej pozować. W dwudziestoleciu międzywojennym należała do towarzyskiej i intelektualnej elity Paryża, a przez jej pracownię przewinęły się znakomitości epoki. Sławę przyniosły jej również wzruszające sceny macierzyństwa, martwe natury, pejzaże Hiszpanii, małe portowe wioski rybackie Bretanii, gaje oliwne. A jednak po wojnie, na wpół ślepa z powodu katarakty, żyła w zapomnieniu, a dziesiątki jej płócien walało się w składzie węgla na przedmieściu Paryża.
Szkicownik
W okazałym mieszkaniu Zuzanny i Fabiana Klingslandów w kamienicy na warszawskim Lesznie spotykali się młodzi pisarze, poeci, artyści, krąg liberalnych, dobrze wykształconych Żydów. Fabian Klingsland, znany przemysłowiec i kupiec, właściciel domu handlowego przy Marszałkowskiej 129, miał słabość do literatury i sztuk pięknych. Chętnie mecenasował licznym pięknoduchom – wspierał Reymonta, Staffa, Kasprowicza. Na portrecie z 1907 roku pędzla jego córki Meli Muter siedzi spokojny, poważny 70-letni pan o siwej brodzie i jasnych, błękitnych oczach. Ten portret musiał być zwieńczeniem jego artystycznych aspiracji. Kupiec Fabian był dumny z dzieci, które spełniły jego marzenia o świecie sztuki dalekim od dusznego światka ksiąg handlowych. Syn Zygmunt został cenionym krytykiem sztuki
i dyplomatą – radcą ambasady polskiej w Paryżu. Córka była utalentowaną malarką.
Maria Melania urodziła się 26 kwietnia 1876 roku. Uchodziła za małą intelektualistkę – maturę w gimnazjum rosyjskim zdała z odznaczeniem, prywatnie uczyła się rysunku i gry na fortepianie. Długo nie mogła się zdecydować, czy wybrać muzykę, czy sztukę, bo wybitni profesorowie przepowiadali jej karierę pianistki. Ale kiedy odkładała nuty, zaraz sięgała po szkicownik. Godzinami przesiadywała w kuchni, gdzie malowała dwie ubogie dziewczynki, które schodami dla służby przychodziły do eleganckiego domu po miskę ciepłej zupy
i kilka kopiejek. Ostatecznie Mela postanowiła poświęcić się malarstwu. A ponieważ wstęp do Akademii Sztuk Pięknych mieli wówczas tylko mężczyźni, studiowała przez kilka miesięcy w prywatnej Szkole Rysunku i Malarstwa dla Kobiet profesora Miłosza Kotarbińskiego. Potem po wyjeździe do Paryża w 1901 roku na krótko trafi na zajęcia do Académie Colarossi i Académie de la Grande Chaumière. Ale i tak do końca życia będzie podkreślać, że jest samoukiem. I chyba rzeczywiście tak było.
Paryż, moja miłość
"Rozkoszna wydawała mi się zawsze opowiastka o umizgach niewiernego Michała Mutermilcha, narzeczonego Meli Klingsland, przyszłej malarki Meli Muter "– pisze Joanna Olczak-Ronikier w książce „W ogrodzie pamięci”. "– Michał ogromnie ją kochał, zresztą
z wzajemnością. A jednak podczas któregoś z wieczorków towarzyskich u rodziców Meli po kryjomu wsunął w rękę mojej przyszłej babki bilecik. Ach, słodkie, niewinne czasy. Poczuła się znieważona. Była przecież najbliższą przyjaciółką jego narzeczonej. Za kogo ją uważał, łamiąc tak brutalnie zasady przyzwoitości?
Ponoć Mela podarła ostentacyjnie karteczkę na drobne kawałki. A jednak się jej nie pozbyła. Skrawki włożyła ukradkiem do torebki, a po powrocie do domu złożyła puzzle w jedną całość. Ujawnił się miłosny wiersz, który musiał zrobić na niej wrażenie, bo zapamiętała słowa na zawsze".
Olczak-Ronikier dodaje, że Mela „czasem dawała się uprosić i troszkę zawstydzona, troszkę dumna, powtarzała głośno poetyckie wyznanie sprzed lat. Wiarołomca niedługo potem ożenił się z Melą, zamieszkali
w Paryżu i parę lat później się rozwiedli. Ona zasłynęła jako bardzo dobra malarka. On zmienił nazwisko na Merle i został komunistą”.
17 maja 1899 roku w warszawskiej synagodze na Tłomackiem stanęli pod ślubnym baldachimem Melania Klingsland i Michał Mutermilch, krytyk sztuki. Niedługo potem urodził się ich jedyny syn Andrzej.
Ale Mela ma też inną miłość: „To Paryż dał mi wszystkie elementy, które składają się na moją sztukę" – mówiła po latach w jednym z wywiadów. "– Tu odnalazłam nawet mój słowiański charakter, którego w Polsce nawet bym zapewne nie zauważyła, a który tu wszyscy chętnie zauważają w moich płótnach. I w tym jest, jak sądzę, wielka siła Paryża; wszystkie przeróżne surowce, jakie przywozimy tu ze sobą, ulegają tu wzmocnieniu i przetapiają się w jednolity stop, rodzaj solidnego i jednorodnego metalu”. Była zauroczona miastem, które jest „tak wielorakie, tak bogate, że każdy jego mieszkaniec ma swój Paryż, Paryż dla siebie”. Odkrywała Francję krok po kroku. Podczas pierwszych wakacji w Bretanii poznała malarzy z École de Pont-Aven, zaprzyjaźnia się z Władysławem Ślewińskim. Już w 1902 roku zaczęła wystawiać
w Polsce i we Francji. Była najstarsza z polskich twórców École de Paris i jako pierwsza z nich zamieszkała nad Sekwaną, przyjmując obywatelstwo francuskie. Inspirowało ją malarstwo Cézanne’a, van Gogha, artystów z Pont-Aven skupionych wokół Paula Gauguina, ale wypracowała własny mocny styl – jej obrazy chwalił między innymi Henri Matisse.
„Wraz z Luizą Hervieu i Marie Laurencin Mela Muter jest jedną
z wielkich postaci kobiecych współczesnego malarstwa. Twórczość Luizy jest wyrazem namiętności, Marii – wdzięku i delikatności, zaś Meli – niezmąconej i olśniewającej siły” – pisali krytycy.
Siły i odwagi, także w opowiadaniu o sobie. W tle malowanego w 1903 roku portretu Leopolda Staffa umieściła gipsową twarz muzy i nadała jej własne rysy. Taka maska to był wówczas czytelny symbol zmysłowej i niespełnionej miłości. Kilka miesięcy później przedstawiła męża i ukochanego pochylonych nad partią szachów. Leopolda Staffa znała z czasów kulturalnych wieczorków w rodzinnym domu. Ale romans nawiązali dopiero w Paryżu. Sądząc choćby po tych malarskich motywach, Mela raczej nie starała się utrzymać ich związku w tajemnicy. Chciała odejść od męża, marzyła o życiu ze Staffem. Symboliczna, pełna napięcia „Gra w szachy” miała pewnie rozstrzygnąć o losach trójkąta. Do mediacji rodzice Meli nakłonili zaprzyjaźnionego z rodziną Jana Kasprowicza, który rozsądnie zalecał bohaterom dramatu „sześć miesięcy zastanowienia w samotności”. Na pamiątkę po mężu i kochanku zostały jej obrazy, bo i małżeństwo nie przetrwało kryzysu, i romans ze Staffem się skończył.
Żałoba
Jest 40-letnią rozwódką, kiedy poznaje Raymonda Lefebvre’a. Wkrótce ze sobą zamieszkają. Spotkali się wiosną 1917 roku na jednym ze spotkań socjalistów. On – młodszy od niej o 15 lat pisarz i dziennikarz – ma głowę pełną lewicowych idei. Lefebvre pochodził ze starego arystokratycznego rodu, ale przeżycia pierwszej wojny światowej zmieniły go w pacyfistę, a następnie komunistę. Przy okazji mocno podupadł na zdrowiu. Mela pielęgnowała chorego na gruźlicę przyjaciela, jeździła z nim na kuracje do sanatoriów. Zaangażowała się w działalność polityczną i społeczną, robiła pacyfistyczne ilustracje dla lewicowej prasy, weszła w krąg pisarzy i socjalistów sympatyzujących ze „związkiem intelektualistów całego świata”, powszechnie nazywanym Międzynarodówką Myśli. 7 sierpnia 1920 roku Lefebvre wyjeżdża do Moskwy na kongres III Międzynarodówki. Mela w tym czasie maluje piękne leśne pejzaże w Aumont na Lazurowym Wybrzeżu i czeka na wieści. Dopiero po kilku miesiącach do Paryża dociera wiadomość, że Lefebvre wraz z towarzyszami zginął w niewyjaśnionych okolicznościach na Morzu Białym koło Murmańska. Dzisiaj wiadomo, że statek, którym płynął, został zatopiony na rozkaz Stalina.
Dla Meli to tragiczny okres żałoby: w tym samym czasie umiera jej ojciec, niedługo potem syn Andrzej, który zmarł nagle w kąpieli. Już wcześniej dużo czytała na temat religii, a teraz załamana utratą najbliższych szuka pocieszenia i postanawia przejść na katolicyzm. Na rodziców chrzestnych poprosiła Lili i Władysława Reymontów.
Bardzo dotknie ją też śmierć Rilkego. Widzieli się zaledwie kilka razy, ale po tej przyjaźni pozostał plik listów i dedykowane Meli wiersze. Od dawna znała i podziwiała jego poezje, ale spotkali się dopiero wiosną 1925 roku na podwieczorku muzycznym u znajomej pani Dubost, której salon skupiał znakomitości epoki. Już następnego dnia Rilke wysłał do niej pierwszy „z tych listów tak drogocennych, tak pięknych we wszystkich swych aspektach”. Poeta był już wtedy chory na białaczkę i większość czasu spędzał na kuracjach w sanatoriach lub
w swojej samotnej baszcie w Château de Muzot w pięknej dolinie w Alpach Walijskich, ale korespondowali ze sobą regularnie. „Zdradzę panu – pisała Mela – ja także tęsknię za kultem przyjaźni, zupełnie sponiewieranym od czasu wojny, a tak cennym…”. Rilke umiera 29 grudnia 1926 roku w sanatorium w Szwajcarii. Tego samego dnia Mela przesyła mu z Paryża kwiaty. Zasuszony bukiet trafi do berneńskiego muzeum poety. Do końca życia będzie żałować, że nie namalowała jego portretu. Zdążyła mu tylko napisać: „Och, jakże żałuję, że nie poprosiłam pana o kilka seansów pozowania w czasie, kiedy Pan tu był! Nie śmiałam zabierać panu tak cennego czasu. Ale potem zobaczyłam reprodukcje kiepskiego Pana portretu i to wzbudziło we mnie chęć zrobienia lepszego – namalowania Pana, Pańskiej twarzy, całej rasy, którą widać w pańskiej sylwetce. W czasie następnej wizyty w Paryżu niech się Pan strzeże mojej palety!”.
Lata mijają, Mela Muter jest coraz starsza. Drugą wojnę światową przetrwała w Awinionie, ucząc rysunku. Po wojnie w Polsce przez wiele dziesięcioleci będzie traktowana po macoszemu, pozostając
w cieniu innych polskich malarzy związanych z École de Paris.
W Paryżu w 1953 roku zorganizowano jej pierwszą retrospektywę
w Cercle Volney. Ale trudno mówić tu o blasku sławy, w jej życiu dominowała samotność.
Mela Muter; Uliczka , olej na tekturze / Wikiart / domena publiczna
Mela Muter; Uliczka , olej na tekturze / domena publiczna
Mela Muter; Stary człowiek z fajką , olej na płótnie / wikidata / domena publiczna
Mela Muter; Autoportret, olej na płótnie, rok 1930 / wikidata / domena publiczna
Mela Muter; Dwa wieki; olej na płótnie / wikidata / domena publiczna
Mela Muter w swojej paryskiej pracowni, rok 1966 / wikidata / domena publiczna
Kobieta z portretu. Ostatni akt tej historii
„Jak tylko sięgam wspomnieniami – pisał artysta i kolekcjoner sztuki Bolesław Nawrocki – w moim rodzinnym domu znajdował się przyciągający szczególnie moją uwagę portret pięknej kobiety w kapeluszu ozdobionym piórami, wykonany przez mojego ojca
w Paryżu w 1903 roku. Już jako dziecko byłem zafascynowany tym właśnie obrazem. Mój ojciec wyjaśnił mi, że była to jego sąsiadka
z paryskiego osiedla artystów 65 Boulevard Arago, gdzie znajdowała się jego paryska pracownia […]. Obraz ten cudownie ocalał ze zniszczeń ostatniej wojny światowej, nie został skradziony przez nazistów jak wiele innych wspaniałych płócien należących do moich rodziców. […] Grałem na fortepianie i wpatrywałem się w tę piękną nieznajomą, w której byłem prawie zakochany […]. Zadawałem sobie często pytanie, czy piękność przedstawiona na moim ulubionym płótnie przeżyła okropności ostatniej wojny? Nie marzyłem wtedy, że uda mi się ją spotkać”.
Nawrocki spotkał kobietę z portretu w 1956 roku, gdy jako stypendysta przyjechał do Paryża. Mieszkała teraz w odległej XIII dzielnicy, w ciasnej wilgotnej pracowni. Swoją modernistyczną willę przy rue Vaugirard, zaprojektowaną przez Perreta, wynajęła w czasie wojny Jeanowi Dubuffetowi – wówczas handlarzowi winem i zbożem, który później zasłynął jako twórca art brut. Potem latami starała się o eksmisję Dubuffeta, sama wegetując w nędznych warunkach. Pomoc i opieka Nawrockiego okazały się nieocenione – odnalazł
i uporządkował jej prace niszczejące w magazynie z opałem, namówił do pisania pamiętników, do podpisania starych obrazów
i z zapałem zaczął gromadzić kolekcję jej prac. Starsza pani przejdzie operację katarakty, odzyska wzrok i sporo ze swojej dawnej siły.
„Pomimo swych wówczas 82 lat życia, jej twarz zachowała ślady urzekającej piękności – wspominał na 11 lat przed śmiercią Meli Muter Nawrocki. – Mieszkając w tym okresie w Paryżu, stosunkowo blisko atelier artystki, mogłem ją często odwiedzać, robić dla niej zakupy żywności na targu usytuowanym przy słynnej ulicy Mouffetard […]. Muter wprowadzała mnie w zaczarowany świat paryskiej cyganerii. Opowiadała mi niezwykle barwnie po polsku o swych kolegach z École de Paris, zwłaszcza polskiego pochodzenia, ciesząc się, że ma okazję odświeżyć znajomość ojczystego języka, którego nie zapomniała pomimo ponad 60-letniego pobytu za granicą”.
Pewnie miło jej było powrócić do minionych czasów, przypomnieć sobie, jak na koniec występu w słynnej szopce Towarzystwa Artystów Polskich w Paryżu w 1912 roku mówiła o sobie:
Ja jestem piękna Mela
Z bulwaru Montparnasse Muza,
co rozaniela Najzłośliwszego z was…
Korzystałam m.in. z: „W ogrodzie pamięci” Joanny Olczak-Ronikier, wyd. Znak, Kraków 2001; „Mela Muter. Kolekcja Bolesława i Liny Nawrockich” – katalogu wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie (1993); „Mela Muter. Malarstwo/Peinture” pod red. Mirosława A. Supruniuka, Muzeum Uniwersyteckie w Toruniu (2010). (Archiwum - Zwierciadło)
kultura / sztuka
Grota w Lascaux. Jakiś człowiek maluje bizony, a drugi przyglądając się temu procesowi ciężko wzdycha: – Ech, artyści, wszędzie artyści, a nam przecież inżynierów trzeba! To ulubiony rysunek Voytka Glinkowskiego. Artysty malarza. On także oddaje rys jego charakteru – wrażliwego, ale zaprawionego kpiną.
Być sobą = być kimś
EWA USZPOLEWICZ
– Są w życiu rzeczy stokrotnie ważniejsze niż sztuka. Możemy bez niej żyć. Świat bez artystów spokojnie może się obyć. Jeśli mamy już wszystko inne, wtedy przydałaby się sztuka. I – żeby jasność była – sztuką nie jest to, co się komu podoba! Piękne nie
jest to, co się komu podoba! Stanowczo protestuję przeciwko takiemu podejściu!
Można przez chwilę nabrać wszystkich, można zawsze nabierać niektórych, ale zawsze i wszystkich nigdy się nie nabierze!
Swego czasu kilkoro fachowców rozjechało się w różne części świata i co za tym idzie różne kultury, w poszukiwaniu i chęci określenia synonimu piękna. I cóż się okazało? W każdym badanym rejonie świata kanon piękna był i jest ten sam, i zawiera się
w jednym – s y m e t r i a. W sztuce oznacza to balans, równowagę. A w malarstwie – żeby jeszcze bardziej ukonkretnić – na przykład poszukiwanie ilości i jakości czerwieni, która w prawym rogu musi zrównoważyć występującą w lewym rogu plamę fioletu.
A wszystko to musi być zawarte w czterech narożnikach płótna, czyli nowego wszechświata tworzonego przez artystę.
Poza narożnikami płótna nie ma już nic.
Kiedy był uczniem sportowej szkoły podstawowej postanowił zostać mistrzem świata w kolarstwie. Kiedy to marzenie odeszło w siną dal wraz z pobytem w szpitalu i założeniem ponad trzydziestu szwów, odszedł też w siną dal pomysł na siebie. Poszedł więc do wybranej przez mamę szkoły średniej – łódzkiego Technikum Łączności, kierunek elektronika.
– Jestem przekonany – śmieje się Voytek – że byłem najgorszym uczniem w historii tej szkoły. Interesował mnie język polski
i historia, natomiast reszta była koszmarem. Nie wiedzieć czemu w III klasie wziąłem się za historię sztuki, której w tej szkole przecież nie było. Czytałem co się tylko dało.
Schowany za cudzą twarz.
Mogę być nawet
piękny,
okrutny,
uniesiony.
Bez skrupułów.
I z żadnej niezwykłości
nie muszę się tłumaczyć.
VOYTEK GLINKOWSKI
"Maski - schowany za Czas"; 48" x 48"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna
Skutecznie czytał – wygrał wojewódzką olimpiadę historii sztuki, na ogólnopolskim finale dostał wyróżnienie. Nikomu się ani z tych
zainteresowań ani z wygranych nie zwierzył, a żeby pojechać na finały do Warszawy zwiał ze szkoły. Na wieńczącym zakończenie roku szkolnego apelu, dyrektor przeczytał list z Ministerstwa Edukacji Narodowej, gratulujący rodzicom syna, a dyrekcji technikum tak wybitnego i zdolnego ucznia.
– Moi szkolni koledzy w przekonaniu, że to żart, gruchnęli śmiechem, mama szturchnęła mnie i przerażonym szeptem zapytała, co znowu wymyśliłem. A dyrektorowi nie pozostało nic innego jak uznanie, że minister ma zawsze rację. I zostałem tak zwaną „świętą krową”, co było bardzo wygodne.
Pełen niewiary w siebie złożył wymagane dokumenty do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (dzisiaj ASP). I dostał się. Pierwsze dwa i pół roku miał ciągłe poczucie niepewności, następne lata to stąpanie po coraz twardszym gruncie. Zawdzięcza to kilku swoim profesorom: Stanisławowi Łabęckiemu, Jackowi Bigoszewskiemu, Stanisławowi Łobodzińskiemu i Norbertowi Zawiszy.
Jest jedynym z czternastoosobowego roku, bo tyle osób wyszło wówczas z Wydziału Malarstwa i Grafiki łódzkiej szkoły, który
z malarstwa żyje.
Nieśmiało obnażam
fragmenty jestestwa.
Niegłodny aprobaty
pochlebstwa brzydliwy
wstrząśnięty pospolitością
ucieszony życiem.
...Mimo wszystko...
VOYTEK GLINKOWSKI
Podglądam życie
Kimś innym
Czasami odważę się
nawet zaklaskać...
I tak będę nieobecny
jak Odys we łbie Cyklopa.
Nietykalny sztuką...
VOYTEK GLINKOWSKI
"Strażnicy Czasu"; 38" x 52"; olej/grafit na płótnie / fot.: kolekcja prywatna
– W tamtych czasach mieliśmy w Polsce wielkie szczęście, że naszymi profesorami byli prawdziwi artyści. I nieważne, że niektórzy z nich mieli legitymacje partyjne i zostawali rektorami, bo za tą dość wstydliwą legitymacją ciągle stał artysta. W Ameryce etatowym nauczycielem zostaje człowiek, który nie radzi sobie na rynku, bo ten, który sobie radzi nie ma czasu na szkolną codzienność.
Ja sam – kiedy już złapałem mojego Pana Boga za nogawkę i zacząłem tutaj z malarstwa żyć – malowałem po osiemnaście godzin dziennie. Siedem dużych galerii wołało o obrazy. Zacząłem szukać pretekstu, który pozwoli mi choć na trochę odejść od tego szaleństwa. I pojawiła się szkoła. Na jeden dzień w tygodniu musiałem opuścić pracownię. Moi studenci czasami wyskakują z zajęć płacząc, bo nie rozumieją co mówię i co pokazuję. A ja nie mówię nic innego niż to, czego sam się nauczyłem i co dostałem od moich profesorów. Pamiętam zajęcia z profesorem Łobodzińskim od kompozycji, cudowny człowiek, lata temu mówił rzeczy proste, a my siedzieliśmy z wytrzeszczem oczu, bo nie rozumieliśmy, o czym on do nas...
Historia zatacza koło.
Nie można nauczyć człowieka malować. Można tylko nauczyć go patrzeć i widzieć, bo sztuka to umiejętność obserwacji. Jest
w głowie a nie w rękach! Ludzie myślą, że mają przed sobą białą ścianę, a przecież tam jest tyle kolorów! Pokazuję paluchem, a oni ciągle odpychają od siebie informację, która tam jest! Patrzeć, to skierować wzrok w poszukiwaniu tego co jest.
A widzieć, to to coś zobaczyć. I przyjąć.
Przed laty wziął udział w Operacji Żagiel. Przypłynął do Nowego Jorku, zszedł z jachtu, żeby przyjrzeć się miastu. I został.
Postanowił żyć z malarstwa. Albo wracać.
– Trzeba być upartym. Kiedy człowiek młody, obok albo zamiast uporu pojawia się arogancja – teraz ja! Może to i dobrze.
Nie było łatwo, manna nie spadała z nieba, a drzwi galerii nie stały otworem przed artystą z Polski. Ale artysta z Polski postawił wszystko na jedną kartę.
Czasem
Schowany za czas
Przeszły
Mi przez głowę
Myśli otulone mgłą...
Niepokojony przez czas
Przyszły
Pod mój próg
Zagmatwane marzenia...
Zatrzymany przez czas
Teraźniejszy
Wizerunek w lustrze
To wszystko co mam...
VOYTEK GLINKOWSKI
"Zaklinacz Czasu"; 36" x 48"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna
– Malowałem, malowałem i malowałem. Chodziłem od galerii do galerii. Miesiącami. Dzień w dzień. Bez skutku. Wreszcie zabrakło mi środków do życia. Ponad pół roku byłem bezdomny z wszystkimi tego stanu konsekwencjami. I przecież nie było tak, że nie mogłem znaleźć pracy. Mogłem. Ale bałem się, jakże ja się bałem, że jeżeli odejdę od zawodu, znajdę sobie jakąkolwiek pracę, która da mi dach nad głową i codzienne jedzenie, to utonę w tym drobnym poczuciu bezpieczeństwa i będę się jeszcze bardziej bał stracić je, więc do malarstwa już nigdy nie wrócę.
Aż któregoś dnia jedna z galerii – po kolejnej w niej bytności – przyjęła dwie prace. Kilka tygodni później odbywały się Międzynarodowe Targi Sztuki Art Expo w Javits Center w Nowym Jorku, na których ta sama galeria wystawiła już pięć jego prac, a w trakcie trwania targów przyjęła zamówienia na... trzydzieści obrazów autorstwa Voytka Glinkowskiego. Zamówienia popłynęły z kilku miejsc
w Kalifornii, z Waszyngtonu, Bostonu.
Nagle pojawiły się pieniądze i mnóstwo pracy.
– Zaakceptowano moje malarstwo takie, jakie było, bez żądań. Sztuka, galerie, to nie tylko duchowe i estetyczne przeżycia, to twardy interes. Galerie muszą płacić rachunki, często bardzo wysokie, więc wymagają tego, czego wymagają ich klienci. Jestem
w tej szczęśliwej sytuacji, że nie muszę naginać się, podporządkowywać, że biorą to, co ja wymyślę. Wiele razy brałem od życia
w skórę, ale też mogę spokojnie powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Dzisiaj mam dokładnie tyle, ile mieć potrzebuję, wystarczająco. Nie mam na co narzekać. Modlę się do Najwyższego, żeby to się nie zmieniło.
"Pożegnanie - Franz Josef Haydn"; 68" x 38"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna
Powodem powstawania obrazów Voytka (tak pisanym imieniem podpisuje swoje prace) jest światło, czyli kolor. Do przedstawienia koloru używa różnych form – pejzaże, kwiaty, drzewa, figury, martwa natura.
– Gdyby chcieć wesprzeć się teatralną nomenklaturą – scena to płótno zawarte w ramach, forma to scenografia, aktorzy zaś to światło, kolor. Lwia część obrazów, które namalowałem wzięła się z chęci sprawdzenia i pokazania pewnych układów kolorystycznych. W naszej historii są sprawy, które mną wstrząsają. Ludzie żyją tak długo, jak długo zachowujemy o nich pamięć. Chcę pamiętać o ofiarach rzezi katyńskiej. To jeden z niewielu obrazów, których pierwotnym podłożem jest temat a nie kolor
i kompozycja. Zastanawiałem się jak zachować na płótnie pamięć o tamtych ludziach, żeby nie stawiać pomnika, nie przesadzić, nie „przegadać” tak ważnej i bolesnej sprawy. Wiedziałem jedno – im mniej tym więcej.
W poczuciu obowiązku zachowania prawdy historycznej przejrzał kilkadziesiąt zdjęć okolic Katynia. Namalował dorzecze Dniepru – pół kilometra od jednego z tamtejszych dawnych obozów i około kilometr od katyńskich grobów.
– Zastanawiałem się, jak zagospodarować, jak zakomponować ponad dwa i pół metra kwadratowego płótna, żeby kompozycja miała swoją dynamikę i dramaturgię. Żeby nie stworzyć kompozycji statycznej uciekamy od geometrycznego środka powierzchni, na której pracujemy. Ale w tym przypadku postanowiłem jednak wyjść od centrum krzyżem, balansując jego agresywność żółtą plamą, która ściąga nasze widzenie na lewą stronę obrazu.
"Zatańczymy..."; 30" x 24"; grafika, aquaforta / aquatinta z miedzianej płyty / fot.: kolekcja prywatna
Obraz Voytka Glinkowskiego zatytułowany „Ofiarom Katynia” został zaprezentowany, wśród innych jego prac malarskich i rysunków, na wystawie „Figury i Kwiaty” w Glencoe.
Przed laty, na aukcji prac ofiarowanych przez chicagowskich artystów na rzecz Joanny Dajnowiec (dzisiaj już ś.p.), która odbywała się w Sali Głównej Muzeum Polskiego w Ameryce, zwróciło moją uwagę duże płótno obleczone w kolory jak ze snu. Zapytałam, czyja to praca. Odpowiedziano, że Voytka. Niedługo później zobaczyłam człowieka z włosami niczym przemieszana sól z pieprzem i wielkimi błękitnymi oczami, w długim czarnym płaszczu, przyglądającego się pracom innych. Kiedy chciałam zagadać, jego już nie było. Minął jakiś czas. Art Gallery Kafe, nie pamiętam już czyja wystawa, pod ścianą obrazów czy zdjęć czarny płaszcz, na którego szczycie... sól
z pieprzem.
– Marzy mi się Salon Sztuki Polskiej. Jestem gotów walczyć wszystkimi dostępnymi środkami z bylejakością. Publiczność trzeba kształcić a nie mamić.
W sprawach sztuki jest bezwzględny. Potrafi zwrócić studentowi pieniądze i podziękować za udział w następnych zajęciach, jeżeli czuje, że „z tej mąki chleba nie będzie”.
Zbliżała się aukcja na rzecz Anny Wuszter. Zadzwoniłam z pytaniem, czy włączy się. – Przyjedź – powiedział, bo nie mogę odejść od sztalugi – światło jeszcze dobre (maluje tylko przy dziennym świetle).
Przyjechałam po jeden obraz. Wyszłam z... trzema. – Co ci po jednym, skoro dziewczyna musi mnóstwo pieniędzy na operację zebrać?
Sól z pieprzem.
Po ponad dwudziestu latach wrócił do marzeń związanych z kolarstwem. Także z nartami, tenisem. Trenuje jak zawodowiec. Nagrywa działania mistrzów, by później odtwarzać je wielokrotnie w zwolnionym tempie i podpatrywać, jak działają najlepsi.
I został wicemistrzem stanu Illinois (cat.4), zajął II miejsce w Mistrzostwach Ameryki w kryterium Downers Grove (cat.30+), brązowy medal w Drużynowych Mistrzostwach Świata ABR w kolarstwie (cat.open).
Voytek też pisze – opowiadania, fraszki, ma także na swoim koncie scenariusz.
– Moja babcia mawiała, że w życiu najlepiej jest być sobą. I dodawała –ale, kochaniutki, jeśli chcesz być sobą, to lepiej bądź kimś.
O wilku
Powiadają o wilku,
że niósł razy kilka
i teraz jest pora,
by inny niósł wilka.
Wilk na to ze śmiechem
tę poprawkę wnosi,
że wszystkich już zaniósł
nie ma kto go nosić.
VOYTEK GLINKOWSKI
"Zdobywca"; 48" x 48"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna
kultura / sztuka
Pablo Picasso / fot.: Wikiart / domena publiczna
Pablo Picasso
geniusz, wizjoner,
twórca kubizmu
DOROTA PAZIOWSKA
Pablo Picasso należał do grona najwybitniejszych i najlepiej rozpoznawalnych malarzy XX wieku. Był także twórcą niezwykle płodnym: na przestrzeni lat ukończył kilka tysięcy obrazów.
Pierworodny syn Jose i Marii Picasso urodził się 25 października 1881 roku w Maladze. Od najmłodszych lat przejawiał talent plastyczny, z radością odkryty i rozwijany przez ojca, który sam także trochę malował. Legenda głosi, że mały Pablo osiągnął biegłość w sztuce rysunku, zanim jeszcze nauczył się rozróżniać litery.
W dzieciństwie chłopca rodzina kilkakrotnie się przeprowadzała: najpierw zamieszkali w północno-zachodniej części kraju, w mieście La Coruña, potem przenieśli się do Barcelony. W 1895 roku przeżyli ogromną tragedię, związaną ze śmiercią siostrzyczki Pabla.
W stolicy Katalonii młody Picasso podjął naukę w Szkole Sztuk Pięknych, zaś pod koniec roku 1897 rozpoczął studia na Akademii Malarstwa w Madrycie. Szybko okazało się jednak, że pomimo swoich wybitnych zdolności nie potrafi się dostosować ani do uczelnianego rygoru, ani do sposobu prowadzenia zajęć. Niewybredne uwagi pod adresem wykładowców przyczyniły się ostatecznie do skreślenia Pabla z listy studentów. Powrócił zatem do Barcelony.
Picasso: pierwsze obrazy
W tym okresie młody Hiszpan był już świadom swojego życiowego powołania. Tworzył dużo i szybko, wsiąkając w intelektualną atmosferę popularnego wśród artystów lokalu Els Quatre Gals. To właśnie tutaj, w roku 1900, udało mu się zorganizować swoją pierwszą wystawę obrazów. Jeszcze w tym samym roku podjął decyzję o przeprowadzce do Paryża.
Początkowo zamieszkał przy ulicy Gabrielle w dzielnicy Montmartre. W tym okresie prowadził życie lekkoducha, rezydując głównie w knajpach oraz domach publicznych. Nie zaniedbywał jednocześnie swojego rozwoju artystycznego – wiele godzin spędzał pod dachem Luwru na studiowaniu starych mistrzów.
Picasso: dojrzała twórczość
Dokonania artystyczne Picassa można podzielić na kilka okresów. Pierwszy z nich, zwany okresem błękitnym, przypadał na lata 1901-1904. Jak nietrudno się domyślić, powstałe wówczas dzieła łączyła przewaga koloru niebieskiego, ewokującego melancholijną zadumę. Tematyka obrazów krążyła wokół cierpienia, ubóstwa, ale także piękna kobiecego ciała. Do najbardziej reprezentatywnych płócien z tego okresu zaliczyć można “Dwie siostry” (1902) oraz “Starego Żyda z chłopcem” (1903).
Po okresie błękitnym nastąpił różowy (1904-1906). Zmiana tonacji pociągała za sobą także pojawienie się nowych, nieco weselszych postaci, przede wszystkim kuglarzy i cyrkowych akrobatów. Uwagę zwraca zwłaszcza 'Rodzina akrobatów" (1905) czy "Akrobatka i młody arlekin" (1905), chociaż rozmaite odcienie różu i pomarańczu goszczą w tym czasie u Hiszpana na każdym płótnie.
Pierwsze lata XX wieku to także moment, w którym twórczość Picassa zaczyna docierać do szerszej publiczności. Dzieje się tak za sprawą szanowanego paryskiego marszanda, Ambroise’a Vollarda, regularnie eksponującego obrazy młodego artysty w swojej galerii. Później na pewien czas Vollard straci zainteresowanie działalnością Hiszpana, by ostatecznie odkupić od niego wszystkie płótna z okresu różowego.
Rzeczywistym przełomem artystycznym okazały się jednak dla Picassa "Panny
z Avignonu" (1907), obraz uznawany za pierwsze dzieło kubistyczne. Kosztował on swojego twórcę mnóstwo pracy i przemyśleń. Dość powiedzieć, że pierwotna koncepcja zakładała obecność siedmiu osób: pięciu kobiet i dwóch mężczyzn,
z których jeden trzymałby w ręku czaszkę. W ten sposób obraz można by postrzegać jako interpretację średniowiecznego motywu memento mori.
Kubizm – kierunek w sztukach plastycznych, głównie malarstwie i rzeźbiarstwie, który rozwinął się we Francji około 1907 roku, poszukujący nowych zasad budowy przestrzennej dzieła przez odrzucenie reguł perspektywy i geometryczne uproszczenie elementów kompozycji.
Prekursorem kubizmu był Georges Braque. Po raz pierwszy określenia kubizm użył krytyk sztuki Louis Vauxcelles. W języku francuskim brzmi ono cubisme
i pochodzi od francuskiego słowa cube (od łacińskiego: cubus, z greckiego: κύβος), które oznacza kostkę lub sześcian. Ten termin przyjął się i szybko wszedł do powszechnego użytku, jednak twórcy tego kierunku długo unikali jego stosowania.
Później Picasso i Braque zaczęli pracować razem, tworząc podstawy kubizmu analitycznego, a następnie kubizmu syntetycznego (od roku 1912). W kubizmie syntetycznym w obrazach pojawiały się wklejane kawałki gazet, tapet czy kolorowych kawałków papieru, a także trójwymiarowe formy wbudowywane w płaszczyznę obrazu.
W całej historii malarstwa nie było innego tak intensywnego zerwania z osiągnięciami sztuki, jak to dokonane przez kubistów. Przede wszystkim, do tej pory malarstwo miało iluzorycznie odzwierciedlać rzeczywistość – wywoływać na płótnie wrażenie “jak żywej” natury. Kubistom zaś zależało na zdefiniowaniu rzeczywistości, wydobyciu “stereometrycznej struktury przedmiotów”. Aby to osiągnąć, stosowali geometryzację, syntezę i odrzucenie perspektywy.
W dużym skrócie, można powiedzieć, że dana, widziana forma zostawała najpierw zgeometryzowana (czyli wpisana w kształt sześcianu), a następnie rozbita na mniejsze elementy walców, stożków, kul itp.
U podstaw kubizmu leży zasada, że obiekt malarski zostaje rozbity na szereg osobnych płaszczyzn, oglądanych w różnym oświetleniu, które następnie są przedstawiane obok siebie na płótnie. Dawało to pełniejszy obraz analizowanego obiektu. Choć najsłynniejsze obrazy kubistyczne (jak „Panny
z Awinionu”) pokazują postacie ludzkie, generalnie głównym tematem były tu martwe natury.
Pablo Picasso, "Panny z Awinionu" (fragment); 1907 / Museum of Modern Art, Nowy Jork / wikiart / domena publiczna
Pablo Picasso, "Daniel-Henry Kahnweiler"; 1910 / Art Institute of Chicago, / wikiart / domena publiczna
Bohaterem tego portretu jest Daniel-Henry Kahnweiler (1884–1979), urodzony w Niemczech handlarz dziełami sztuki, pisarz i wydawca. Kahnweiler otworzył galerię sztuki w Paryżu w 1907 roku, a rok później. zaczął reprezentować Pabla Picassa, którego przedstawił Georgesowi Braque'owi. Kahnweiler był wielkim orędownikiem rewolucyjnego eksperymentu artystów
z kubizmem i kupił większość ich obrazów w latach 1908–1915. W 1920 roku napisał także ważną książkę pod tytułem The Rise of Cubism, która przedstawiła teoretyczne ramy dla tego ruchu.
Kahnweiler siedział przy tym portrecie aż trzydzieści razy. Nie próbując już tworzyć iluzji prawdziwych pozorów, Picasso załamał się i ponownie połączył formy, które widział. Opisał Kahnweilera siecią połyskujących, półprzezroczystych powierzchni, które łączą się z otaczającą go atmosferą. Formy są podzielone na różne płaszczyzny i fasetowane kształty i prezentowane
z kilku punktów widzenia. Jednak pomimo wysoce abstrakcyjnego charakteru portretu Picasso dodał atrybuty kierujące okiem i skupiające umysł: falę włosów, węzeł krawata, łańcuszek do zegarka. Z migoczących pasaży brązu, szarości, czerni i bieli wyłania się raczej tradycyjna pozycja portretowa siedzącego mężczyzny z rękami złożonymi na kolanach.
W grudniu 1931 roku Pablo Picasso rozpoczął serię obrazów przedstawiających Marie-Thérèse Walter, francuską modelkę, z którą był związany romantycznie, gdy był żonaty ze swoją pierwszą żoną Olgą Khokhlovą. Być może uznając ich podwójne życie, Picasso wymyślił nowy motyw – twarz obejmującą zarówno widok
z przodu, jak i z profilu. Będąc nieustannym innowatorem, Picasso eksperymentował z materiałami, formą i stylem. "Czerwony fotel" ukazuje pomysłowe wykorzystanie przez artystę Ripolin, przemysłowej farby domowej. Mieszając go
z farbą olejną, uzyskiwał różnorodne powierzchnie, od szorstkiego, żółtego tła po niemal bezszczotkowe wykończenie czarnych linii.
Pablo Picasso, "Czerony fotel"; 1931 / Art Institute of Chicago / wikiart / domena publiczna
Jak wiadomo, w ostatecznej wersji pozostało tylko pięć postaci, czyli tytułowe panny. Ich zniekształcone twarze przywodzą na myśl afrykańskie rzeźby, stanowiące zresztą obiekt zainteresowania malarza. Sam Avignon to zaś ulica w Barcelonie, znajdująca się w dzielnicy czerwonych latarń. Podkreślał to pierwotny tytuł obrazu – Le bordel philosophique – z którego malarz jednak w końcu zrezygnował.
Za sprawą 'Panien z Avignonu" Picasso zyskał sobie miano ojca kubizmu. Drugim jego prekursorem był Francuz Georges Braque, pozostający zresztą z Pablem
w przyjacielskich stosunkach. Ów awangardowy kierunek w sztuce odwoływał się do estetycznych przemyśleń Paula Cézanne’a, postulującego wierność naturze widzianej ludzkim okiem. Artysta powinien nauczyć się głębszego pojmowania percepcji zmysłowej, ma także sięgać do wewnętrznych struktur obserwowanych przedmiotów.
Wszystkie te wskazówki zastosował Picasso w pierwszej fazie kubizmu, nazywanej fazą analityczną. Trwała ona mniej więcej do 1912 roku. Po niej nastąpiła faza postanalityczna, charakteryzująca się eksperymentami z pogranicza tradycyjnego malarstwa i kolażu.
Na przełomie lat 20. i 30. dało się zauważyć fascynację Picassa dokonaniami surrealistów. Prawdziwym wstrząsem dla środowisk twórczych stała się natomiast "Guernica", obraz namalowany w 1937 roku na zlecenie hiszpańskiego rządu. W bardzo sugestywny sposób przedstawiał okrucieństwo wojny, a także ogrom ludzkiego cierpienia.
Po roku 1945 malarstwo Picassa straciło nieco na sile wyrazu i nie wzbudzało już aż tak wielkiego zainteresowania. Z racji swych wcześniejszych dokonań uchodzi on jednak za giganta sztuki XX wieku.
Życie prywatne Picassa
Hiszpański malarz był dwukrotnie żonaty, posiadał czworo dzieci z trzema różnymi kobietami. Do historii przeszły jego niezliczone romanse, kończące się zawsze burzliwym rozstaniem. Jedna z dwóch córek artysty, Paloma Picasso, zrobiła karierę jako projektantka mody.
Na przestrzeni swojego długiego życia Pablo Picasso zawarł wiele cennych przyjaźni. Do grona jego dobrych znajomych zaliczali się między innymi poeci Max Jacob i Guillaume Apollinaire, wspomniany już malarz Georges Braque, a także pisarka Gertruda Stein. Zamożna Amerykanka stała się z biegiem czasu bliską przyjaciółką malarza, jak również autorką jego biografii.
Ciekawostki z życia Picassa
- Pełne nazwisko malarza brzmiało: Pablo Diego José Francisco de Paula Juan Nepomuceno Maria de los Remedios Cipriano de la Santisima Trinidad Martyr Patricio Clito Ruiz y Picasso.
- Najdroższy obraz Picassa to "Kobiety
z Algieru" (1955), który w 2015 roku sprzedano go za 179,4 mln dolarów.
- W 2010 roku odnaleziono 271 nieznanych dzieł malarza z lat 1900-1932. Leżały w garażu pewnego francuskiego elektryka, który twierdził, że otrzymał je w prezencie od samego mistrza. Sąd nie dał wiary tym zapewnieniom, a starszy mężczyzna usłyszał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu.
- W 1948 roku Pablo Picasso spędził kilkanaście dni w Polsce. Zaproszono go na pierwszy Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Artysta zatrzymał się
w hotelu Monopol we Wrocławiu, gdzie prawdopodobnie naszkicował swojego słynnego gołąbka pokoju.
- Picasso pojawił się na obrazach kilku innych wybitnych malarzy. Już w 1912 roku utalentowany Hiszpan, Juan Gris, stworzył swój "Hołd dla Picassa", zaś w 1947 roku Salvador Dali namalował żartobliwy "Portret Picassa".
The Art Institute of Chicago
poniedziałki 11-5
wtorki, środy nieczynny
czwartki 11-8
piątki, soboty, niedziele 11-5