top of page

/ fotografia

styczeń /luty'25 / 1 (23)

Często pada pytanie - co Artysta miał na myśli?
Podpowiadam – Wcale się tym nie przejmujcie.
Sztuka to zwierciadło. Doświadczenia życiowe dyktują nasze odczucia. Setki przetrawionych emocji
wywołają reakcję na akcję zawartą w oglądanym wizerunku.
Sztuce człowiek się nie przygląda. W Sztuce człowiek się przegląda.
Zbyszek Sokołowski serwuje nam Nową Rzeczywistość złożoną ze zwyczajnych obiektów, które stają się 
stają się Nadzwyczajne. Szepcą bajkę, która jest prawdziwa do bólu.
Jak zwykle, siła tkwi w prostocie. Trudno nie pokochać jego sposobu myślenia. Przewrotny, sarkastyczny,
dowcipny. Twardym wersem poezji opowiada prawdy, których wielu z nas unika.
Zbyszek nas często spowiada...
Kiedy po raz pierwszy obejrzałem jego prace, nie mogłem odczepić się od wizerunków Rene Magritte.
To znakomita relacja. Magritte to jeden z niewielu, który przetrzymał próbę czasu.
Zbyszek NIE KOPIUJE mistrza Rene. On myśli podobnie. Podobnie pięknie.
W pracach Zbyszka nie ma zbędnego szumu. Nie ma zbędnych słów, przedmiotów i konfiguracji. To są esencje myśli.
Trafnym porównaniem będzie historia Ernesta Hemingway'a. Kiedyś w czasie spotkania

z przyjaciółmi na Key West, Hemingway założył się, że napisze pełne, złożone i ważne opowiadanie, używając 
jedynie sześciu słów. Wszyscy przyjęli zakład. Hemingway napisał;
Sprzedam dziecięce buty... Nigdy nie użyte...

 

Screenshot_20250109-103709~2.png
Screenshot_20250109-103904~2.png
Screenshot_20250109-103959~2.png
Screenshot_20250109-103837~2.png

Zwierciadło 

VOYTEK GLINKOWSKI

Zbigniew Sokolowski 2.jpg

ZBIGNIEW SOKOŁOWSKI 

ARTYSTA FOTOGRAFIK

nie używa Photoshopa w tworzeniu swoich obrazów, tworzy w Lake Zurich, Illinois (USA)

Nie jestem tu po to, by zadziwiać, ale by komunikować...

Moja praca zaczyna się jako abstrakcyjny pomysł, wizja,

a następnie przekształca się w dynamiczną trójwymiarową siłę..... ewoluuje w dialog między artystą a widzem.
Komunikacja umysł-umysł.
To jest cud SZTUKI.

malarstwo

listopad/grudzień / 6'24 (22)

Marc Rothko
wyznawca kolorów ? 

Nie interesuje mnie kolor.   

To światło jest tym, za czym podążam...

SYLWIA ZIENTEK

Red; malarstwo abstrakcyjne; Solomon R. Guggenheim Museum, New York City, Nowy Jork / wikiart - domena publiczna

Kiedy w zimny poranek 25 lutego 1970 roku asystent Marka Rothki pojawia się w nowojorskiej pracowni malarza, jego oczom ukazuje się teatralna scena. Przestronne, pełne ogromnych obrazów pomieszczenie pogrążone jest w niczym niezmąconej ciszy. Ciało sześćdziesięciosześcioletniego malarza leży na podłodze w ogromnej kałuży krwi przypominającej pole koloru na jednym z kilkuset emblematycznych płócien. Jak się okaże, w jego organizmie znajduje się śmiertelna dawka leków psychotropowych, po zażyciu których przeciął  sobie tętnicę na prawym nadgarstku. Nieopodal zwłok znajduje się niedokończony obraz pokryty skąpanymi

w czerwieni prostokątami.

Czerwień obecna jest na wielu obrazach Rothki. Ta pierwsza, pierwotna barwa, świadcząca o istnieniu życia, pierwszy pigment, którego użyto na rysunkach w jaskini Lascaux, stanowiła podstawowy nośnik znaczeń w malarskich wypowiedziach artysty. Nabywcy płócien Rothki często nie rozumieli jej wagi. Wedle anegdoty w latach 60. pracownię malarza odwiedziła zamożna kolekcjonerka. Proponowane płótna w ciemnych barwach nie wzbudziły jej entuzjazmu. Stwierdziła, że chce czegoś czerwonego, różowego, bardziej optymistycznego. „Proszę wybaczyć, ale czerwień, żółty, pomarańczowy? Czy to nie są kolory piekła?” – zapytał Rothko.

W dniu śmierci artysty do Tate Gallery w Londynie dotarły obrazy namalowane przez niego w 1958 roku, pierwotnie przeznaczone do sali restauracyjnej w nowo powstałym wieżowcu Seagram Building w Nowym Jorku. Zdegustowany miejscem ich ekspozycji Rothko zażądał zwrotu obrazów i podarował je angielskiemu muzeum.

petunia-1925.jpg!PinterestSmall.jpg

CZYTAJ TAKŻE...

BOGINI GEORGIA O'KEEFFE

Była nazywana matką sztuki amerykańskiej. Potrafiła dostrzec piękno zarówno w kwiatach, jak i w kościach zwierząt. Udało się jej wypracować nowy język malarski, jednocześnie zmysłowy i precyzyjny, realistyczny (...)

Nędza, zwątpienie i depresja

Zanim został Markiem Rothką, był Marcusem Rothkowitzem. Urodził się 25 września 1903 roku w Dwińsku (Daugavpils, obecnie Dyneburg) w ówczesnym Cesarstwie Rosyjskim, dziś na Łotwie. Był ostatnim z czworga dzieci żydowskiego aptekarza Jakowa Rothkowitza i jego żony Anne (Kate) Goldin, jako jedyny z rodzeństwa uczył się w chederze.

W obawie przed pogromami rodzina postanowiła wyemigrować do Stanów Zjednoczonych, gdzie brat Jakowa Rothkowitza mieszkał już od pewnego czasu, rozwinął nawet dobrze prosperujący interes tekstylny. Kiedy jako dziesięciolatek Markus przypłynął z matką

i siostrą statkiem do wybrzeża Ameryki, doświadczył pierwszego upokorzenia: zmuszony był nosić zawieszoną na szyi tabliczkę

z napisem I don’t speak English. Nierozumiejący otaczającej go rzeczywistości chłopiec przez kilkanaście dni podróżował pociągiem do Portland, gdzie czekał na niego nowy, bardzo odmienny od europejskiego Dwińska świat. (Zdarzenie to tak mocno zapadnie

w pamięć przyszłego artysty, że już jako dojrzały mężczyzna będzie często opowiadał o nim swoim dzieciom.

W Stanach Zjednoczonych nigdy do końca nie poczuje się u siebie. Europa pozostanie w jego ocenie kolebką kultury, światem należącym do intelektualistów, opartym na zasadach moralnych, podczas gdy Ameryka będzie miejscem, którym rządzi pieniądz). Zasadniczy problem na drodze do asymilacji stanowił antysemityzm. 

Zanim nowa ojczyzna uzna go za jednego z najważniejszych amerykańskich artystów, Rothko doświadczy rozlicznych przejawów wrogości i niesprawiedliwości wobec Żydów, a także upokorzeń, nędzy, głodu, zwątpienia i depresji.

Kilka miesięcy po połączeniu się rodziny Rothkowitzów ojciec przyszłego malarza umiera na raka. Jego śmierć stanowi dla Markusa wielki wstrząs. Jak później wspominał w wywiadach, nie umie uporać się ze stratą, zaczyna obsesyjnie myśleć o śmierci. Mimo złego stanu emocjonalnego dobrze się uczy i uzyskuje stypendium na Uniwersytecie Yale. Studiuje nauki społeczne i filozofię, jednak po pierwszym roku jego stypendium nie zostaje przedłużone. Jak zauważa James E.B. Breslin, autor biografii malarza, na początku lat 20. na amerykańskich uczelniach znacznie wzrosła liczba studentów pochodzenia żydowskiego. Jednocześnie to w Ameryce okres intensyfikacji antysemityzmu. Początkowo Yale uznawano za jedną z ostatnich uczelni przyjaznych Żydom, jednak kiedy w ławach zaczęło zasiadać coraz więcej emigrantów z Europy Wschodniej, władze uniwersyteckie zmieniły politykę stypendialną.

Po utracie wsparcia finansowego Mark jeszcze przez rok pracuje dorywczo, aby utrzy­mać się na studiach, w końcu je porzuca. Chce zostać aktorem i przyłącza się do trupy teatralnej. Jako dwudziestolatek wyjeżdża do Nowego Jorku.

Sztukami plastycznymi zaczyna się interesować stosunkowo późno, niejako przypadkiem. Pewnego razu kolega zabiera go na lekcje rysunku, gdzie dwudziestojednoletni Rothko widzi sesję portretowania nagiej modelki. Postanawia, że właśnie to chce robić w życiu. Później będzie mówił: „Zostałem malarzem, ponieważ chciałem podnieść malarstwo do poziomu muzyki i poezji” (Mark Rothko, Writings on Art 1934–1969, Yale University Press 2006). Zawsze podkreślał, że jest samoukiem. Oprócz kilkumiesięcznych kursów rysunku nie miał do czynienia z żadną formą edukacji artystycznej.

Postanawia poświęcić się sztuce, głoduje i śpi byle gdzie. Maluje w tym czasie portrety, akty

i melancholijne figuratywne sceny wielkomiejskie. Podejmuje różne prace, ale pewną stabilizację do jego życia wprowadza dopiero małżeństwo zawarte w listopadzie 1932 roku z Edith Sachar, dziewięć lat od niego młodszą początkującą artystką, pracującą jako sprzedawczyni w sklepie z odzieżą. Młoda, atrakcyjna kobieta zakochuje się w łaknącym opieki i zrozumienia artyście, niedbającym

o wygląd neurotyku o zwalistej posturze. Oprócz pejzaży okolic Portland i Nowego Jorku Rothko tworzy akty, do których pozuje mu żona. Wyczekiwany sukces jednak nie nadchodzi. Malarstwo nie przynosi żadnych dochodów, Rothko zatrudnia się więc jako nauczyciel rysunku w żydowskiej szkółce na Brooklynie. Pracuje tam przez kolejne dwadzieścia lat.

W czasach wielkiego kryzysu lat 30. maluje głównie przesycone smutkiem sceny

z nowojorskiego metra. Postacie widniejące na płótnach z tego okresu ewokują częste dla mieszkańców wielkiej metropolii poczucie beznadziei i osamotnienia. W 1938 roku otrzymuje amerykańskie obywatelstwo  

i zmienia imię i nazwisko na Mark Rothko.

Slow Swirl at the Edge of the Sea; surrealizm abstrakcyjny, 1944 / Museum of Modern Art,  Nowy Jork / wikiart - domena publiczna

Wybuch drugiej wojny światowej to dla niego moment przejścia od przedstawień stricte figuratywnych i realistycznych ku malarstwu nawiązującemu do mitologii greckiej, które krytyka uznaje za surrealistyczne. Z uwagi na problemy ze wzrokiem Rothko nie zostaje powołany do wojska. Nosi okulary o bardzo grubych szkłach, jednak zaprzecza, jakoby wada wzroku miała wpływ na jego sztukę. Studiuje pisma Friedricha Nietzschego, Platona, Sørena Kierkegaarda. W 1940 roku przestaje malować

i przez co najmniej kilkanaście miesięcy (dokładnie nie wiadomo jak długo) pisze teoretyczną książkę poświęconą sztuce, The Artist’s Reality, która zostanie wydana wiele lat po jego śmierci. W publikacji nie poświęca niemal wcale uwagi własnej twórczości, lecz koncentruje się na filozoficznych analizach celów i sensu sztuki, procesu jej formowania w Europie, począwszy od starożytności po czasy nowożytne.

Jego sztuka nie znajduje uznania, tymczasem Edith rozwija dobrze prosperujący biznes w branży biżuteryjnej i naciska, aby mąż pomagał jej w wytwarzaniu pierścionków i naszyjników. Ale Rothko nie chce porzucić malarstwa. Małżeństwo rozpada się w 1944 roku. Kilka miesięcy później na przyjęciu u znajomych nowojorczyków malarz poznaje o dziewiętnaście lat od siebie młodszą, pochodzącą z Ohio Mary Alice (Mell) Beistle. Piękna dziewczyna jest absolwentką college’u dla kobiet, interesuje się sztuką i teatrem. Od dziecka wykazywała zdolności artystyczne, które rozwijała dzięki matce, Aldarilli S. Beistle, autorce książek dla dzieci. W trakcie nauki w szkole wyższej postanowiła, że przeniesie się do Nowego Jorku i wyjdzie za mąż za artystę. Zanim jej plany w pełni się ziszczą, zilustruje kilkanaście opowieści dla dzieci autorstwa swojej matki, między innymi opublikowaną w 1944 roku serię o zabawnym jamniku Mr. Heine czy książeczkę dla dziewczynek I spy.

Sacrifice of iphigenia; surrealizm figuratywny, 1942 / National Gallery of Art, Washington, DC / wikiart - domena publiczna

Po niespełna 3,5 miesiąca znajomości z Mell, 31 marca 1945 roku, Rothko ponownie zawiera małżeństwo. Jest zakochany, ale jego decyzja ma racjonalne podstawy: szuka partnerki, która zapewni mu stabilne, bezpieczne życie i stworzy dogodne warunki do pracy artystycznej. Jak zwierza się siostrze, druga żona daje mu ciepło, którego szukał, i zapewnia psychiczne i materialne wsparcie, jakiego oczekiwał. Przez pierwsze lata związku Mell zasila domowy budżet wpływami za swoje ilustracje do książek dla dzieci.

Od scen opartych na mitach Rothko przechodzi do obrazów surrealistycznych. Pobyt nad morzem w grudniu 1944 roku

w okresie euforycznego zakochania w Mell staje się inspiracją do powstania dużych rozmiarów płótna zatytułowanego Slow Swirl at the Edge of the Sea (obecnie w kolekcji nowojorskiego Museum of Modern Art). Pozbawione cech figuratywnych stworzenia, przypominające nieco surrealistyczne twory Joana Miró, wirują

w przestrzeni pomiędzy niebem a morzem. Malarz urozmaicił wizję arabeskami, spiralami i innymi dynamicznymi formami. Wszystkie elementy obrazu zdają się być w nieustającym ruchu. Obraz zaprezentowano na indywidualnej wystawie Rothki, która miała miejsce na początku 1945 roku w galerii Art of This Century, należącej do kolekcjonerki i propagatorki sztuki nowoczesnej Peggy Guggenheim. Wystawa nie odniosła sukcesu komercyjnego. Tylko trzy obrazy z piętnastu znalazły nabywców, z czego jeden

Slow Swirl – kupiła sama Peggy.

W 1947 roku następuje radykalny zwrot ku abstrakcji. Powstają płótna określane przez krytyków sztuki jako Multiforms
– barwne, przenikające się plamy. W tym czasie malarz rezygnuje

z wszelkich elementów dodatkowych, takich jak podpis na płótnie czy rama – uważa je za zbędne ozdobniki.

Rok 1949 okazuje się przełomowy w jego artystycznej drodze. W wieku czterdziestu sześciu lat Rothko odnajduje swój unikalny język malarski, którym będzie się posługiwał do końca życia. Tworzy pierwsze obrazy z barwnymi, poziomymi prostokątami, które na trwałe wpisały się nie tylko do historii sztuki, ale i do kultury masowej. Badacze do dziś przedstawiają różne okoliczności, które mogły prowadzić do tej przemiany. Wiadomo, że malarz wielokrotnie odwiedza nowojorskie muzeum i kilka razy w tygodniu wpatruje się

w Czerwoną pracownię Henriego Matisse’a. Kontemplacja obrazu prowadzi go do przekonania, że sposobem wyrażenia własnej wizji może być sam kolor. Kolejną inspiracją jest podróż do Europy, którą odbywa wraz z żoną w 1950 roku. We Włoszech zachwycają go czerwono-czarne freski w Willi z Mistrelami i Willi Bosco­reale­.

Według biografa malarza, Jamesa E.B. Breslina, momentem przełomowym, który doprowadził do ukształtowania nowej wizji, była dla Rothki śmierć matki w 1948 roku. Utrata przywołała wcześniejsze uczucia wywołane utratą ojca. Konfrontacja z lękiem przed nicością doprowadziła do uwolnienia silnych emocji, wyzwoliła w artyście potrzebę skupienia się na najgłębszych ludzkich dramatach. Jak pisze Breslin: „To puste płótno jest pełne. Śmierć Kate Rothkowitz, w sensie psychologicznym cofając jej syna do przeszłości, pomogła mu zrobić ostatni krok w kierunku nowego życia”.

Przewrót, który około 1950 roku dokonał się w jego sztuce, jest radykalny: Rothko maksymalnie upraszcza przedstawienia, figurację zastępują barwne pola w formie prostokątów. Już nigdy nie namaluje żadnego innego kształtu. Powierzchnia obrazu staje się polem interakcji i przenikania dwóch sił: tła i rozedrganych barwnych płaszczyzn. Dramatyzm ścierających się emocji wyraża się wizualnie poprzez oddzielenie głębi od prostokątnych powierzchni, które wydają się być w ciągłym, ledwie dostrzegalnym ruchu.

Kluczem do odnalezienia własnego języka okazuje się rozmiar płócien – wielkie obrazy, niekiedy dochodzące nawet do rozmiarów 2 na 2,5 metra, pokrywane są barwnymi polami w rozmaitych wariantach.

Pozornie kompozycje wydają się łatwe do namalowania, wręcz trywialne, jednak osiągnięcie tego stopnia świetlistości

i intensywności Rothko poprzedził wieloma eksperymentami. Za życia nawet swoim asystentom nie chciał zdradzić receptury używanych pigmentów. Badania składu użytych farb wykazały, że mieszał kurze jaja, klej, formaldehyd (aldehyd mrówkowy, toksyczny związek chemiczny o właściwościach konserwujących) i żywice akrylowe.

W latach 50. powstają wielkie płótna w stylu określanym jako color field painting. Z tej drogi artysta już nie zboczy. Nie działa jednak

w próżni. Wkrótce zostaje zaliczony do grona najważniejszych współczesnych amerykańskich artystów, obok Jacksona Pollocka, Clyfforda Stilla, Barnetta Newmana, Adolpha Gottlieba i Willema de Kooniga. Krytyka określiła ich jako abstrakcyjnych ekspresjonistów. Był to pierwszy kierunek w sztuce, który nie został przeszczepiony na grunt amerykański z Europy, ale narodził się

i rozwinął w Stanach Zjednoczonych. Artyści ci doskonale się znali, reprezentowali pokolenie urodzone na początku wieku,

w większości przypadków byli emigrantami. Niektórzy przyjaźnili się, wzajemnie inspirowali, inni spierali się o wizję sztuki.

Chociaż krytyka wrzuciła ich do jednego worka z napisem „nowa sztuka amerykańska”, nie tworzyli grupy związanej wspólną wizją

i założeniami. Każdy z nich szedł własną drogą i w ramach szeroko pojętego abstrakcjonizmu kreował indywidualny styl. Niekiedy zwierali szyki i wypowiadali się jednym głosem, jak w przypadku manifestu z 1943 roku (po latach określanego jako Artist’s manifesto lub Brief Manifesto), kiedy to, odpowiadając na wyrażoną przez dziennikarza „New York Timesa” krytykę „nowej sztuki”, Rothko, Gottlieb i Newman przedstawili tekst, w którym zawarli swoje credo, podkreślając wagę obrazu jako nośnika prawd podstawowych. Malarze pozostali jednak odrębnymi indywidualnościami i tworzyli w różnych stylach. Największą sławę i uznanie zyskał Jackson Pollock i jego technika drippingu (wylewanie, rozchlapywanie farby na płótno, malowanie całym ciałem).

Sukces finansowy i uznanie, które przyszły w latach 50., zmieniają życie państwa Rothków. W 1950 roku rodzi się ich pierwsze dziecko, córka Kate (syn Christopher przyjdzie na świat trzynaście lat później). Artysta nie chce, aby jego żona pracowała zawodowo, Mell rezygnuje więc ze swoich aspiracji i aktywności artystycznej, co w przyszłości przyniesie katastrofalne skutki. Nuda i monotonia stylu życia nowojorskiej wyższej klasy średniej wpędzą ją w alkoholizm.

Potwierdzeniem rosnącej pozycji Rothki na rynku artystycznym jest zlecenie mu przygotowania wielkich murali, które mają zawisnąć w restauracji Four Seasons w nowo powstałym wieżowcu Seagram Building w sercu Manhattanu. Malarz przyjmuje dużą zaliczkę.

Wykonując te prace, inspiruje się architekturą zaprojektowanego przez Michała Anioła westybulu biblioteki Laurenziana we Florencji, wykorzystuje motyw atrap okien. Podobnie jak w przypadku westybulu jego nawiązujące do zamurowanych okien prostokąty budzą

w odwiedzającym poczucie osaczenia. Mający przekonania lewicowe artysta poprzez swoje murale z premedytacją (o czym opowie

w wywiadach) chce wywołać w zamożnych gościach drogiej restauracji niepokój, klaustrofobiczne wrażenie bycia schwytanym

w pułapkę.

W 1959 roku Rothko wybiera się z żoną

w kolejną podróż do Europy. Znowu największe wrażenie robią na nim Włochy: Florencja, Neapol i Pompeje. Po powrocie udaje się do restauracji w Seagram Building, aby zobaczyć, jak prezentują się tam jego obrazy. Jest wstrząśnięty i zdegustowany nowobogacką klientelą restauracji, horrendalnymi cenami potraw. Przysłuchuje się rozmowom gości i jest 

Underground Fantasy; ekspresjonizm, 1940 / National Gallery of Art, Washington, DC / wikiart - domena publiczna

zniesmaczony trywialnością ich uwag i brakiem poszanowania dla sztuki. Skłania go to do gwałtownej zmiany decyzji. Oświadcza zleceniodawcom, że chce zwrócić wynagrodzenie i odzyskać obrazy. (...)

Przekleństwo bycia bogatym

W 1961 roku Rothko jako pierwszy żyjący artysta prezentuje swoje obrazy na indywidualnej wystawie w nowojorskim Museum of Modern Art. Ekspozycja pokazywana jest też w różnych miastach w Europie. Rothko staje się najsłynniejszym żyjącym amerykańskim abstrakcyjnym ekspresjonistą. Koniunktura na sztukę tego nurtu sprawia, że w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat jest też bogaty. Pod naciskiem księgowego kupuje szacowny, czteropoziomowy townhouse w centrum Manhattanu, na Upper East Side. Nie umie jednak odnaleźć się w nowej rzeczywistości bogatej dzielnicy, źle się czuje w nowym sąsiedztwie w okolicy Park Avenue. Stan konta budzi

w nim wyrzuty sumienia. Przez większość życia walczył o przetrwanie, nigdy nie miał pieniędzy, teraz stać go na bardziej niż dostatnie życie, jednak nadal czuje się źle, gdy płaci za posiłek więcej niż 5 dolarów. Bycie bogatym mu nie służy.

Wciąż ubiera się niechlujnie, nosi dziurawy kapelusz i zbyt długi prochowiec. Miejsce na swoją pracownię znajduje w dużo gorszej okolicy, w owianym dziś legendą budynku przy Bowery 222, gdzie mieszczą się studia licznych artystów. Tam czuje się swobodniej. Odwiedza lokalne bary i zapija rozgoryczenie. Jego więzi z rodziną rozluźniają się. Córka Kate (która od lat występuje publicznie

i opowiada o ojcu) twierdzi, że miała z nim niewielki kontakt, czego dziś, jako dorosła osoba, żałuje. Wspomina, że bywał w domu jedynie w niedzielne poranki, czasami zabierał ją do muzeum. Przywiązywał ogromną wagę do jej edukacji i naciskał, by wybrała określony college, co stało się przyczyną konfliktów. Priorytetem była dla niego sztuka, wszystko podporządkował kolejnym projektom malarskim.

Pani Rothko coraz ostrzej pije. Oboje z Mar­kiem już na początku małżeństwa nadużywali alkoholu. Teraz Mell jest znudzoną, osamotnioną panią domu, drażni ją środowisko artystyczne i znajomi męża. Artysta już nie potrzebuje jej wsparcia, wyrozumiałości, uwagi i pocieszenia. Kłótnie między małżonkami przybierają coraz brutalniejszy obrót. Dochodzi do rękoczynów i wymiany wulgarnych wyzwisk.

Lata walki o uznanie dla swojej twórczości wykształciły w artyście negatywne podejście do krytyków i historyków sztuki. Wielokrotnie mówił znajomym i przyjaciołom, że nienawidzi wszelkich specjalistów, że nie tylko przeszkadzają, ale wręcz szkodzą. Nie miał szczęścia do prasy. Nawet w czasach, kiedy jego obrazy pokazywane były na całym świecie, a on sam został uznany za artystę emblematycznego dla amerykańskiej kultury drugiej połowy XX wieku, Rothko czuł się nierozumiany, co w połączeniu

z komercjalizacją i zmianami zachodzącymi na amerykańskim rynku sztuki z roku na rok pogłębiało jego frustrację. Krytycy nie interpretowali jego dzieł tak, jak by sobie tego życzył. Jego wizja była emocjonalna, ale mocno podbudowana intelektualnie. Ani wielbiciele jego twórczości, ani piszący o niej znawcy nie dostrzegali związków prac Rothki ze sztuką europejską, nawiązań do dzieł

z Pompejów czy klasyków włoskiego renesansu.

Dodatkowym czynnikiem, który pogłębiał przygnębienie

i pesymizm artysty, była sytuacja na amerykańskim rynku sztuki przełomu lat 60. i 70. Przez ostatnie dwadzieścia lat wysokie i wciąż rosnące ceny prac malarzy tworzących

w nurcie ekspresjonizmu abstrakcyjnego sprawiły, że galerie sztuki powstawały w Nowym Jorku jak grzyby po deszczu. Popularność dzieł wśród kolekcjonerów na całym świecie, koniunktura na rynku lokalnym, wreszcie rozwój pop-artu

– wszystko to podsycało pogoń za zyskiem. Rothko chciał, aby marszandzi kierowali się nie chęcią zysku, ale ideą rozwoju

i popularyzacji sztuki. Brak poczucia misji i często niemoralne działania galerzystów (nadmierna sprzedaż prac, brak strategii wystawienniczych, koncentracja na pomnażaniu kapitału) budziły jego pogardę.

Rothko negował pop-art i uznawał ten kierunek za zaprzeczenie wszystkiego, co ważne w sztuce. Na znak protestu zerwał umowę z reprezentującą go Sidney Janis Gallery, gdy w jej portfolio znaleźli się twórcy związani z pop

-artem. Ta nowojorska galeria została założona w 1948 roku przez kolekcjonera i przedsiębiorcę Sidneya Janisa i jego żonę Harriet Grossman. Szybko stała się kolebką awangardy

i abstrakcyjnego ekspresjonizmu. Pokazywano tam prace Fernanda Légera i Pieta Mondriana. To tutaj odbyły się pierwsze indywidulne wystawy Jacksona Pollocka

i promowano nowoczesną sztukę amerykańską.

Rothko nie dbał o zysk. Starał się kontrolować obieg własnych płócien. Testował potencjalnych kupców w swojej pracowni, zadawał skomplikowane pytania o to, co gość jest w stanie wyczytać z obrazów, obserwował reakcje i jeśli były rozbieżne z jego wizją, odmawiał sprzedaży.

Zależało mu na tym, aby jego płótna były eksponowane w miejscach dostępnych publicznie, w grupach po kilka sztuk, zawieszane nisko nad podłogą, na ścianach w kolorze białym z niewielką domieszką czerwieni, aby tło nie było zbyt jasne, oświetlone najlepiej światłem dziennym albo do takiego zbliżonym. Skrupulatnie rozsyłał muzeom i galeriom zalecenia dotyczące ekspozycji obrazów. Niektóre placówki realizowały te wytyczne, inne nie miały odpowiednich warunków albo ignorowały pisma Rothki, co budziło w artyście frustrację i prowadziło do konfliktów.

W połowie lat 60. Rothko porzuca intensywne, jasne barwy. Jego paleta zdecydowanie ciemnieje. Wartość jego obrazów intensywnie rośnie, osiągają niekiedy ceny 30–40 tysięcy dolarów. Dla porównania nowy, luksusowy cadillac DeVille II w 1964 roku wart był około

5 i pół tysiąca dolarów. Ale dla Rothki wzrost cen nie świadczy o właściwej wartości dzieł. Według niego sztuka w Ameryce w latach 60. nie jest nośnikiem idei, ale przedmiotem ordynarnego handlu i spekulacji. A on nie chce ulec komercjalizacji. Wciąż pragnie wierzyć w wartości, którym był wierny przez całe życie.

W 1964 roku okazją do zamanifestowania duchowego wymiaru jego sztuki staje się propozycja namalowania osiemnastu gigantycznych płócien do bezwyznaniowej kaplicy powstającej właśnie przy katolickim Uniwersytecie Świętego Tomasza w Houston. Pomysłodawcy projektu to para kolekcjonerów – Dominique i John Menil. Chcą stworzyć miejsce medytacji i modlitwy dla wszystkich wyznań.

To zlecenie pozwala wreszcie Rothce wprowadzić w życie bliską mu ideę jedności – sztuka i architektura tworzą tu nową jakość

i nierozerwalną całość, zgodnie z założeniami site specific, czyli zintegrowania obiektu architektonicznego i dzieł sztuki z konkretnym miejscem, jego uwarunkowaniami geograficznymi i estetycznymi.

Artysta przez trzy lata maluje monochromatyczne płótna. Pokrywa setki metrów materii czernią i gamą fioletów z domieszką brązów. Ci, którzy odwiedzili kaplicę, mówią o niezwykłej sile oddziaływania tych obrazów i doświadczeniu transcendencji. Na początku 2021 roku w Houston obchodzono pięćdziesiątą rocznicę otwarcia obiektu dla zwiedzających. Z tej okazji kaplica została poddana rewitalizacji, obecnie do pomieszczenia wpada więcej światła dziennego, nie niszcząc przy tym obrazów. Dzięki temu zwiedzający mogą dostrzec więcej niuansów, a także ślady pędzla na płaszczyznach obrazów. Ostre teksańskie światło sprawia, iż po wejściu do środka trzeba poczekać 10–15 minut, zanim oczy przyzwyczają się do półmroku i zarejestrują dzieła Rothki. Jak opowiada dyrektor placówki David Leslie, reakcje zwiedzających są różne, od płaczu z przytłoczenia emocjami wywołanymi widokiem monochromatycznych płaszczyzn po pytanie „Gdzie są obrazy?”.

Sam artysta nie zdąży zobaczyć udostępnionej publiczności kaplicy. Kaplica Rothki zostanie otwarta w rok po jego śmierci i przez niektórych krytyków sztuki będzie uznawana za szczytowe osiągnięcie w twórczości artysty.

Pod koniec lat 60. w wyniku wyczerpującej pracy pogarsza się stan zdrowia malarza, który od dawna pociesza się papierosami, alkoholem i jedzeniem. Malowanie obrazów dla kaplicy w Houston sprawia, że Rothko czuje się wypalony. Zwierza się przyjaciołom, że po zrealizowaniu tak ambitnego projektu czuje, że niczego większego już nie dokona. Coraz gorzej reaguje na działania galerii

i kolekcjonerów. Pomimo tego podpisuje niekorzystny dla siebie, a także – jak się ma wkrótce okazać – dla rodziny, kontrakt na wyłączność z nowojorską Marl­borough Gallery. Czuje się zrezygnowany, nie widzi, w jakim kierunku mógłby się rozwijać. Do błędnej decyzji przyczyniła się też zapewne głęboka depresja, z którą walczył.

Maluje serię obrazów określanych jako black on grey, w których koncentruje się na czerni (nigdy nie jednolitej) i zderzonej z nią szarości w odcieniach brązu. Powierzchnia płótna podzielona jest na pół, a monochromatyczne płaszczyzny bezpośrednio się ze sobą stykają, wywołując dramatyczne napięcie. Płótna te interpretowane są często jako próba wyrażenia tragicznej kondycji ludzkiej.

Twórcy często nie mogą pogodzić się z faktem, że ich dzieło w momencie wypuszczenia go w świat staje się osobnym bytem, podlega interpretacji często sprzecznej z zamysłem autora. Sztuka, jak uważają, nie powinna potrzebować wyjaśnienia. Rothko zgodziłby się

z tym stwierdzeniem, o ile oglądający (podobnie jak krytycy sztuki) rozumieliby jego wizję we właściwy sposób, dostrzegając

w barwnych płaszczyznach więcej niż kolorystyczną ekspresję i abstrakcyjne emocje. Jak mówił w trakcie odczytu w Pratt Insitute

w 1958 roku, chciał, aby na jego płótnach widziano ludzki dramat. Tak jednak nie było. Malarz reagował emocjonalnie, gdy jego obrazy opisywano, koncentrując się na kolorach czy walorach dekoracyjnych. Czuł się wręcz zdruzgotany, gdy kolorowe magazyny zaczęły polecać jego dzieła jako uzupełnienie wystroju nowoczesnych wnętrz.

Obraz według Rothki nie jest przedstawieniem doświadczenia, ale doświadczeniem samym w sobie. To emocjonalna praca do wykonania. Chciał, aby obcowanie z jego płótnem było intensywnym przeżyciem duchowym.

Stanowczo oponował, gdy w jego obrazach widziano pejzaże. „Absolutnie nie. Nie ma pejzażu w mojej pracy” stwierdził. Nie zgadzał się jednak z opinią, że tworzy sztukę abstrakcyjną. Nie podobały mu się również stwierdzenia, jakoby jego sztuka sprzyjała kontemplacji, była idealnym medium dla medytacji, wyciszenia czy szukania równowagi wewnętrznej. Nie rozumiał, jak w jego płótnach można odnajdywać spokój i harmonię. Dziwiło go, gdy ktoś dostrzegał w nich pierwiastek zen. Według Jamesa E.B. Breslina Rothko nigdy nie zamierzał nawiązywać do buddyzmu czy filozofii Wschodu. Podkreślał, że źródłem jego obrazów jest przemoc.

W 1959 roku w rozmowie z Brianem Corneyem powiedział: „Popatrzcie jeszcze raz. Jestem najokrutniejszym artystą spośród nowych Amerykanów. Za kolorem znajduje się kataklizm”. Wielokrotnie podkreślał, że kolor nie jest dla niego ważny. Traktował go jedynie jako nośnik podstawowych ludzkich emocji, dzięki któremu kreował doświadczenie „nieznanego”.

Obraz według Rothki nie jest przedstawieniem doświadczenia, ale doświadczeniem samym

w sobie. To emocjonalna praca do wykonania. Chciał, aby obcowanie z jego płótnem było intensywnym przeżyciem duchowym.

Sam nie był osobą religijną czy w jakikolwiek sposób praktykującą, ale jak powiedział Ethel Schwabacher w 1954 roku, marzył

o wystawieniu kapliczek na poboczu drogi. W każdej z nich umieszczone byłoby tylko jedno jego dzieło, a podróżny mógłby przed nim „nakarmić swoją duszę”. Zgodnie z intencją artysty osoba oglądająca wyrusza wraz z nim w podróż, prowadzona przez niego, poddana jego wizji. Staje się współuczestnikiem doznania.

Obrazów Rothki trzeba doświadczyć osobiście. Oglądane nawet w najlepszej jakości publikacjach książkowych nie są tym, czym według artysty powinny być. Patrząc pobieżnie na zdjęcia płócien, nie obcujemy z ich wielką powierzchnią, widzimy zaledwie kompozycje kolorystyczne, niekiedy zaskakujące zestawienia wyłaniających się z przygaszonego tła prostokątów o intensywnych kolorach.

Kiedy staje się przed obrazem Rothki, w pierwszym momencie mózg reaguje na barwę. Jak dzisiaj wiadomo, kolor w określony sposób pobudza neurony. Rozwijająca się od kilkudziesięciu lat gałąź neuronauki – neuroestetyka – zajmuje się badaniem tych reakcji. Rothko niczym alchemik miesza składniki, aby pokryć płótno nasyconymi światłem płaszczyznami, które wydają się być

w ciągłym ruchu.

Rothkę interesowało światło. Jest ono obecnością wyczuwaną w jego obrazach. Kiedy czyta się powieść Drugie imię z cyklu Septologia zeszłorocznego noblisty Jona Fossego, można odnieść wrażenie, że jej bohater, malarz, jest postacią wzorowaną na Marku Rothce. „[Ż]eby obrazy jaśniały, muszą być jak najciemniejsze” – stwierdza narrator powieści (przeł. Iwona Zimnicka). Niektóre płótna Rothki – te ciemne – emitują świetlistość, która jest najlepiej widoczna w pogrążonych w półmroku pomieszczeniach. I dalej: „[J]eśli chcę, żeby w obrazie było światło, żeby biło z obrazu, to właśnie tak muszę robić, muszę wchodzić w siebie tak głęboko, jak tylko się da, po to, żeby wyjść i wejść w obraz”.

Ale tę światłość trzeba zobaczyć.

Sztuka, która zdradziła

W 1968 roku sześćdziesięciopięcioletni Rothko niespodziewanie trafia do szpitala. Diagnoza jest bardzo poważna – tętniak. Cudem udaje mu się przeżyć. Choroba wpływa na jego życie osobiste i artystyczne. Lekarze zakazują mu malowania wielkoformatowych płócien, bo wymaga to zbyt wielkiego wysiłku fizycznego. Musi trzymać dietę, obniżyć cholesterol, rzucić nikotynę, alkohol. Konsekwencją problemów ze zdrowiem jest impotencja. W każdej chwili tętniak może doprowadzić do śmierci. Malarz zmaga się

z głęboką depresją, zaczyna zażywać rozmaite leki psychotropowe.

Praktycznie zrywa kontakt z rodziną, radykalnie odsuwa się od żony, którą oskarża o alkoholizm i zaniedbywanie pięcioletniego Christophera. Sam po kilku miesiącach wstrzemięźliwości wraca do ostrego picia. Gwałtowne kłótnie z Mell sprawiają, że ich niemal dorosła córka chce przedwcześnie rozpocząć studia, aby wyprowadzić się od rodziców.

Pierwszego stycznia 1969 roku Rothko opuszcza dom. Nie zabiera żadnych swoich rzeczy, zamieszkuje w pracowni. Jak pisze Breslin, swoim przyjaciołom artysta opowiada, że został „wykopany” przez żonę albo że musiał ratować życie przed agresywnymi atakami Mell.

Próbuje malować. Sięga po papier i na nim tworzy kompozycje farbami akrylowymi. Marlborough Gallery chce zorganizować aukcję jego prac, chociaż on nie jest zainteresowany sprzedażą. Z odrazą śledzi zachłanne działania galerii, która bogaci się jego kosztem.

Czuje, że sztuka go zdradziła. Była sensem jego życia, teraz wydaje się prowadzić donikąd. Jedną z niewielu rzeczy, nad którymi malarz ma kontrolę, jest śmierć. Zmienia testament, aby zabezpieczyć finansowo dzieci. W swojej ostatniej woli przekazuje im część obrazów w ramach darowizny, reszta – kilkaset płócien – ma trafić do nowo utworzonej z jego inicjatywy Mark Rothko Foundation.

Przez kolejne miesiące nie decyduje się na powrót do domu. Spotyka się z dużo od siebie młodszą wdową Ritą Reinhardt, chodzą razem na koncerty i kolacje. Wieczór 24 lutego 1970 roku spędza z nią w restauracji, nazajutrz ma wraz z pracownikiem galerii jechać do magazynu i wytypować płótna na sprzedaż.

Nad ranem 25 lutego popełnia samobójstwo. (...)

fotografia

luty'24 / 2 (18)

Liryka w obiektywie...

ANETA ZALEWSKA

Od ponad dwudziestu lat artystka fotografii Iwona Biedermann stara się utrwalać w swoich pracach ulotne chwile z życia. Poszukiwania te zwykle wywołane są impulsami zarówno osobistymi, jak

i estetycznymi. Kierując się wyborami, ale i pod wpływem najróżniejszych emocji, tworzy nową rzeczywistość, którą można porównać do „malowania” obiektywem… Piękno jest z natury kruche i przemijające, ale zawsze istnieje.

Urodziła się w Polsce. Do Stanów Zjednoczonych przyjechała w 1981 roku. Studiowała fotografię

w Columbia College. Potem pracowała jako niezależna fotografka, uczyła fotografii podczas prywatnych sesji i w organizacjach młodzieżowych non-profit. Zajmuje się fotografią dokumentalną, dziennikarską, portretową i sztuką piękną. Jej prace, wielokrotnie nagradzane, wystawiano na licznych ekspozycjach (Individual Artist Support Initiative, Illinois Art Council 2012, Artist Fellowship, Illinois Art Council 2007, Commission from Public Art Program 2002, Illinois Humanities Council Grant 2001, City of Cultural Affairs Grant 1997, Eddie Adams Workshop 1995, Weisman Scholarship 1985/1986), zamieszczano też w prasie codziennej i magazynach prasowych, między innymi w: Australii, Brazylii, Chile, Japonii, Polsce, Portugalii, Hiszpanii, Szwecji, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych.

We wrześniu 2003 roku artystka otworzyła DreamBox Foto STUDIO i Galerię DreamBox. To fantastyczne miejsce wystawiennicze dla wschodzących

i uznanych artystów, których prace prezentują też różnorodność nakładających się kultur.

The Latitude of Quiet to cykl fotografii krajobrazowych skłaniających do refleksji nad językiem piękna, poszukiwań lirycznego języka

w fotografii.  Jestem obecna, otwarta i gotowa na rozpoznanie sugestywnych form, kolorów światła, faktury i cienia. Interesuje mnie percepcja, obserwacja i interpretacja. Nieprzewidywalność wyników.  Praca z obiektywem czy bez niego, stosowanie cyfrowej fotografii otworkowej (pinhole) czy techniki długiego naświetlania, pozwala fotografowanej czy fotografującej osobie poprzez ruch uczestniczyć w procesie tworzenia obrazu. Do pewnego stopnia rezygnuję z kontroli procesu twórczego i znajduję bardziej poetycki sposób wyrażenia chwili.

„Cokolwiek widzisz, cokolwiek wiesz, cokolwiek zobaczysz, wszystko, co poznasz, pozostanie tylko na chwilę!”
Mehmet Murat Ildan

Iwona Biedermann 11.jpg

Iwona Biedermann w grodzie DreamBox / kolekcja prywatna, podobnie jak pozostałe zdjęcia  cyklu "The Latitude of Quiet"

Iwona Biedermann 1.jpg
Iwona Biedermann 3.jpg

grafika

marzec/kwiecień '24

Wrota wyobraźni 

Piotra Kirkiłło

W swoim twórczym surrealizmie wprawdzie nie unika zdefiniowania przekazu, burzy jednak logiczny porządek, porywa do świata fantazji, prowokuje do podjęcia gry skojarzeń.

Piotr Kirkiłło, tworząc swoje minigrafiki, kwestionuje narzucone wartości i normy, poszukuje wolności

w wyrażaniu swoich odczuć, zagłębia się w świat odwróconego ludzkiego doświadczenia rzeczywistości.

Emil Zola, wytykając swojemu ilustratorowi książek ucieczki od realizmu, pisał: „(…) kiedy bierze ołówek do ręki, muza nie każe się prosić; jest zawsze gotowa u boku poety, z rękoma pełnymi świateł i cieni, hojnie szafująca łagodnymi i straszliwymi wizjami, które jego ręka notuje szybko i gorączkowo (…) rysuje senne marzenia tak, jak inni rzeźbią rzeczy konkretne. [...] Żaden artysta nie troszczył się mniej od niego o rzeczywistość (…)”. Czy bardzo odbiega dzisiejszy surrealizm od XIX-wiecznego? Nie sadzę, wszak wrota wyobraźni artysty tworzą granice lub wolne przestrzenie…

sm_Picture_38.jpg.jpg

„Inspiracje czerpię z otaczającego mnie świata, z moich snów i pełnego wydarzeń życia. Każdy dzień obfituje w nowe wrażenia

i zachęty.

Główną techniką mojej twórczości jest akwaforta, czasami posługuję się suchą igłą. Nigdy nie robię szkiców do moich grafik. Kiedy nałożę pierwszą kropkę na płytę, wiem, jaki będzie efekt końcowy. Zwykle wykonuję jedną akwafortę do jednej pracy, ale czasami robię ich więcej, aby uzyskać specjalny efekt. Do druku używam papieru o dużej gęstości lub papieru czerpanego

i najczęściej tuszu drukarskiego w jednym kolorze.”

 Urodził się w Lubartowie, niedaleko Lublina (rok 1965).  Jest artystą autodydaktą, czyli samoukiem. Tworzy rysunki tuszem, ołówkiem, węglem, techniką akwaforty czy suchej igły. Specjalizuje się w małych formach graficznych i ekslibrisach. Jego prace znajdują się w kolekcjach muzealnych, bibliotecznych i prywatnych na całym świecie. W 2004 roku wyjechał z rodziną do Londynu na stałe. Został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków w Wielkiej Brytanii (APA). Od 2006 jest członkiem szacownego Królewskiego Towarzystwa Malarzy i Grafików z siedzibą w Bankside Gallery. Od 2021 mieszka w Bathgate,

w Szkocji. (ac)

exlibris_10685_edited.jpg
Picture_50_edited.jpg
Picture_26_edited.jpg
gorset+0041.jpg
29.Eve+Kirkillo+ex+libris,etching,(150+x+127),2008.jpg
NeSpoon

mural

luty'24

Nowe dzieło NeSpoon...

KAMIL BIAŁAS

NeSpoon.Blagnac.FR_.2023.05.06.jpg

Mural projektu NeSpoon powstał w mieście Blagnac we Francji (w maju 2023 roku - przyp. red.). Jego autorka wykorzystała charakterystyczny dla siebie motyw reinterpretując symbol regionu – Krzyża Oksytanii.

NeSpoon słynie z realizacji projektów w nietypowych miejscach. Wystarczy jej skrawek chodnika, skrzynka techniczna czy stara budka, które ozdabia motywami koronek. Najnowsze dzieło to mural, który powstał we Francji.

Blagnac to idylliczne miasteczko na południu Francji, w regionie Oksytania. To spokojne, willowe przedmieście Tuluzy, ale właśnie tutaj swoją siedzibę ma największy koncern lotniczy świata, Airbus. Huk odrzutowców startujących co chwila z miejscowego lotniska to właściwie stały element tutejszego tła dźwiękowego.

…przez pierwsze dni cały czas odruchowo patrzyłam w niebo, czy nie idzie burza – spomina NeSpoon.

Artystka została zaproszona do Blagnac przez kuratorkę Maud Denjean. Przy okazji solowej wystawy jej obrazów w centrum kultury Odyssud, poproszono ją także o wykonanie dwóch murali na budynku urzędu miasta. Władze sugerowały stworzenie projektu, który będzie nawiązywać do pradawnego symbolu tego regionu – Krzyża Oksytanii, zwanego też Krzyżem Tuluzy lub (mylnie) Krzyżem Katarów. To symbol używany na tych terenach od ponad tysiąca lat, w średniowieczu był herbem rodziny St-Gilles, hrabiów Tuluzy. Dziś odnaleźć go można wszędzie – w oficjalnych symbolach organów samorządowych, na flagach, jest wyryty na murach domów, wykuty na balustradach mostów, wydrukowany na pocztówkach. Jest nim oznaczone tutejsze metro, jest noszony jako biżuteria, sprzedawany jako pamiątki dla turystów, znaleźć go można na ścianach jako graffiti. Niektórzy uważają, że pochodzenie krzyża z Tuluzy jest przedchrześcijańskie, początkowo mogło być to koło słoneczne z dwunastoma promieniami. Liczby 3, 4 i 12 są tradycyjnie wpisane w ten symbol.

W swoim projekcie artystka przełamała ten rytm, dekonstruując symbol, dodając do niego nowe elementy, tworząc nowy podział i nowe symetrie.

Liczby, które opisują mój projekt to 4, 5, 8 i 20. Wzór muralu został zainspirowany techniką koronczarską zwaną frywolitką –  tłumaczy artystka.

Prace trwały 10 dni, pogoda jak na maj i ten region, była zaskakująco chłodna i deszczowa, ale realizacja dzieła zakończyła się sukcesem

i z mieszkańcami pozostanie przez długie lata.

(whitemad.pl; nespoon.art)

IMG_0293.jpeg
CLAY 3.jpg
NeSpoon.Delhi_.IN_.02.2019.00.web_.jpg

Z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet 2019 zostałam zaproszona do Delhi, aby namalować mural inspirowany tradycyjnym rzemiosłem kobiet, łączący europejskie wzory koronek z indyjskimi wzorami rangoli. Finalna praca była również efektem warsztatów z udziałem 25 kobiet z obszaru Nizamuddin, średniowiecznej dzielnicy islamskiej w Delhi. […] Inspiracją powstania muralu są kobiety z Dzielnicy Sztuki Lodhi / Lodhi Art Festival, Indie | 2019. / fot.: kolekcja prywatna

dentelle.jpg

"Art Breath": Co spowodowało Twoje zainteresowanie sztuką? I jak trafiłaś do sztuki ulicznej?

NeSpoon: Maluję odkąd pamiętam, od przedszkola, a „prawdziwą artystką” chciałam być już w wieku pięciu lat. Jednak sztukę na ulicach zaczęłam robić dopiero w 2009 roku, co było swego rodzaju odrodzeniem. Wcześniej malowałam smutne, abstrakcyjne obrazy olejne, co w pewnym momencie wydawało mi się ślepym zaułkiem. Zrobiłam sobie dwuletnią przerwę, po czym zaczęłam uczyć się ceramiki. To właśnie ceramiczne przedmioty z motywami koronkowymi były pierwszymi pracami, które umieściłam na ulicy.

Twoje prace ceramiczne znajdują się w otwartych przestrzeniach, jak i są przyklejane do ścian. Kiedy zaczęłaś postrzegać glinę jako materiał, z którym chciałaś pracować i z czym kojarzy Ci się ceramika?

Glina była moim naturalnym materiałem od dziecka. To element ziemi. Lubię pracować w ziemi, lubię ogrodnictwo, lubię brudzić sobie ręce. Na Akademii uczęszczałam na zajęcia z rzeźby w glinie, jednak ceramiką poważnie zainteresowałam się, gdy zaczęłam pracować z porcelaną, materiałem bardzo wymagającym. Lubię powtarzać, że glina to przedszkole, porcelana to uniwersytet. Pomimo twórczego przejścia blisko piętnastu lat pracy z ceramiką, wciąż się jej uczę i poznaję. To podróż, która nigdy się nie kończy.

Jak doszło do malowania wzorów koronkowych na budynkach i czym dla Ciebie jest koronka?

Nigdy nie lubiłam koronek. Zawsze wolałam minimalizm i nowoczesny design. Zanim zaczęłam pracować z koronką, myślałam, że to coś przestarzałego. Kiedy już poważnie zajęłam się ceramiką, okazało się, że na całym świecie jednym z najpopularniejszych sposobów ozdabiania naczyń jest wypychanie koronki na świeżą glinę; w ten sposób powstaje wzór. Któregoś dnia pomyślałam, że te motywy same w sobie są interesujące. Nie potrzebują wymówki w postaci talerza czy kubka, aby istnieć. Zaczęłam robić takie bezużyteczne koronkowe przedmioty i przyklejać je gdzieś na ulicach. Potem te wzory zaczęły pojawiać się w mojej głowie jako wielkoformatowe obrazy na budynkach, więc zacząłem malować je realnie na ścianach. Dzięki podróżom poznawałam coraz więcej fascynujących historii tego rzemiosła. Nie mogę powiedzieć, że zakochałam się w koronce; koronki właściwie mnie wybrały, przyszły do mnie i teraz z nimi pracuję.

Tworzysz sztukę na całym świecie. Czy możesz nam opowiedzieć o swoim procesie twórczym, koronkach, którymi się inspirujesz i swojej pracy z lokalnymi społecznościami?

Moje prace powstają na miejscu, osadzają się w lokalnym kontekście i zawsze wykorzystuję lokalne wzory koronek, jeśli takie istnieją. Badam i przeglądam lokalne muzea. Szanuję i upamiętniam więź emocjonalną pomiędzy poszczególnymi wzorami a konkretnymi miastami. Jeśli w okolicy, w której pracuję, nie ma tradycji koronkarstwa, proszę o koronki z domów osób mieszkających w pobliżu. Zawsze coś znajduję. Lubię też, gdy ludzie uśmiechają się, widząc moją pracę. Koronkowe motywy są im znane na całym świecie, a reakcje na to, co robię, są zazwyczaj bardzo pozytywne. Motywy koronkowe łączą starsze i młodsze pokolenia, kojarzą się ze wspomnieniami z domu babci, bezpieczeństwa, „starych dobrych czasów”. Lubię też, gdy starsi mieszkańcy okolicy zbierają się przy moim muralu i przyglądają się, jak pracuję. To jest bardzo częste w różnych krajach. Kiedy wysiadam z podnośnika, podchodzą do mnie uśmiechnięci, rozmawiają, czasem przynoszą słodycze i pamiątki. Często kupuję stare koronki. I zwykle  zostawiam im coś miłego, co im się podoba, co lubią... 

nespoon abd friend.jpg

Le Locle to piękne małe miasteczko w Szwajcarii, które dziś jest siedzibą światowych marek zegarków, takich jak Tissot, Zenith, Ulisse Nardin czy Mont Blanc. Jednak w XIX wieku miasto słynęło z pięknych koronek – w mieście pracowało około  sześciuset koronkarek.

Z ostatnią z nich spotkałam się, by upamiętnić ich dziedzictwo / Le Locke, Szwajcaria, 2019 / fot.: kolekcja prywatna

Calais w północnej Francji słynie z tradycji koronkarstwa.

W przeszłości lokalne koronkarskie fabryki zatrudniały około  40 000 osób. Dziś w mieście istnieje wyjątkowe muzeum koronek. Mieści się ono w niedawno odrestaurowanej XIX-wiecznej fabryce. Oprócz wspaniałej kolekcji koronek mieści 200-letnie, wciąż działające maszyny koronkarskie. Nauka obsługi tej maszyny na poziomie mistrzowskim trwała aż 12 lat. Mistrz tkactwa kontrolował w fabryce

11 000 nitek w tym samym czasie. Namalowałam mural oparty na wzorze koronki maszynowej zaprojektowanej w 1894 roku, który wybrałam z jednego z katalogów znajdujących się w archiwum muzeum.. Stworzyłam także inne prace inspirowane tamtejszą koronką / Calais, Francja ,2020 /  Muzeum Wzornictwa i Koronki / fot,: kolekcja prywatna

Założyłaś organizację pozarządową, której celem było zaproponowanie ustawy ograniczającej reklamy w przestrzeni publicznej,

i stworzyłaś dzieła sztuki, takie jak projekt „Jeden z 1580”, które wyrażają ta ideę. Jakie są Twoje przemyślenia na temat roli sztuki w przestrzeni publicznej i jej mocy?

Pochodzę z kraju, w którym sztuka uliczna była wykorzystywana przez młodych opozycjonistów, często wywodzących się ze środowisk punkowo-anarchistycznych, do walki z komunistyczną dyktaturą. Na przełomie lat 80. i 90. mury polskich miast dosłownie pokryły się politycznymi szablonowymi graffiti z przesłaniem wolnościowym. Tutaj dorastałam; ten wczesny okres polskiej sztuki miejskiej określił, jak widzę swoją rolę jako artysty. Koronkowa sztuka miejska to projekt, w którym poszukuję podstawowych kodów piękna; to próba szerzenia dobrej energii poprzez sztukę dekoracyjną, cokolwiek to znaczy. Ale dla mnie, jako artysty, ważne jest też niesienie przesłania, zwracanie uwagi na realne problemy, zmuszanie do myślenia.

Twoja sztuka porusza też tematy społeczno-polityczne. Odpowiedź o tych projektach, na przykład: „Świat bez wody” czy „Epitafium dla lasu”?

Uważam, że kurczące się zasoby wody pitnej to jeden z najważniejszych problemów świata. W przeszłości z tego powodu upadły wielkie cywilizacje. Wraz z postępującą zmianą klimatu brak wody powoduje masowe migracje i wojny. Możemy temu zapobiec, możemy zapewnić wodę milionom potrzebujących, technologie istnieją, ale na wojnach wodnych można zarobić więcej pieniędzy. Pieniądze są także powodem wycinania ostatnich lasów naturalnych. Wszyscy wiedzą o Amazonii, ale także w moim kraju rząd podjął decyzję o zwiększeniu wycinki chronionych starodrzewów pod pretekstem walki z kornikami. Na takie problemy staram się zwracać uwagę w swoich pracach.

Brałaś udział w wydarzeniu „Art Embraces Politics” w Parlamencie Europejskim. Swoim dziełem  wystąpiłaś w obronie praw człowieka?

W lipcu 2010 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję uznającą, że prawo do bezpiecznej, czystej wody pitnej jest prawem podstawowym ze wszystkich pozostałych praw człowieka. Woda, podobnie jak powietrze, jest podstawą życia. Prawda jest taka, że ten, kto kontroluje wodę, kontroluje wolność. Zrobiłam z lodu napis „Prawa Człowieka” i sfilmowałem jego topnienie. Ten krótki film ostrzega przed erozją praw człowieka w miarę wyczerpywania się zasobów wody pitnej.

"Myśli" to Twoje chyba największe dzieło w trakcie tworzenia. Na czym ono polega i jak się rozwija?

„Myśli” to mój najważniejszy projekt. Zaczęłam przez przypadek dziesięć lat temu i będę to kontynuować do 2042 roku. Chciałam wykorzystać resztki gliny pozostałej po zrobieniu koronek chińskich, a miałam tego naprawdę sporo. Któregoś dnia zaczęłam robić

z tej gliny cienkie płatki porcelany. Kiedy pracowałam, stawałam się spokojniejsza i bardziej skupiona. To było jak medytacja. Zauważyłam, że im więcej czasu poświęcałam na ich wykonanie, tym płatki stawały się delikatniejsze i bardziej regularne. To było jak zapisanie moich uspokajających myśli na glinie. Proces ten w jakiś sposób przypomina mi stary sposób nagrywania płyt, kiedy wibrująca igła rzeźbiła rowki w matrycy woskowej, rejestrując dźwięk. Projekt łączy w sobie sztukę miejską, ceramikę i sztukę konceptualną. Jest to próba zapisania stanu medytacji w materiale stałym. Tworzę płatki siedząc bezpośrednio na ulicach odwiedzanych przeze mnie miast, obserwując życie i pozwalając swoim myślom płynąć. Postanowiłem, że każdego roku znajdę dwa, trzy miesiące na uspokojenie się i skupienie wyłącznie na tym, co robię. Co roku produkuję około 50 kg „Myśli”; gotowych jest ponad 450 kg, a docelowo na wystawie finałowej w 2042 roku będzie ich 1500 kg. (artbreath.org; opracowanie: redakcja pakamery.polonia))

07 copy thoughts in berlin.jpg

NeSpoon o sobie:

Urodziłam się w 2009 roku (jako artystka pod pseudonimem, w Wartszawie, Polska - przyp. redakcji). Od tego czasu moje prace pojawiły się w ponad 100 miastach, w 40 krajach na 5 kontynentach, zarówno w galeriach, jak i w przestrzeni publicznej. Moje prace prezentowane były m.in. na Expo w Dubaju oraz w zbiorach Luwru w Lens we Francji. Tworzę na pograniczu sztuki miejskiej, malarstwa i tradycyjnej ceramiki. Koronkowe wzory stały się moim charakterystycznym stylem.

Dlaczego sztuka uliczna? Bo daje wolność.

Najłatwiej potraktować to, co robię, jako sztukę dekoracyjną. Wszystkie moje prace inspirowane sztuką koronkarstwa są poszukiwaniem najprostszych kodów piękna i harmonii. Symetryczne wzory koronek mają hipnotyzujący charakter, pochodzą ze świata natury, są wszędzie wokół nas, w kielichach kwiatów, szkieletach stworzeń morskich, płatkach śniegu, we wzorach malowanych szronem na oknach. Są uniwersalne i rozpoznawalne na całym świecie, we wszystkich kulturach. Często kojarzą się z domem rodzinnym, dzieciństwem, bezpieczeństwem, starymi dobrymi czasami. Wierzę, że moje prace oparte na motywach koronek emanują dobrą energią, ludzie po prostu je lubią i uśmiechają się, gdy je widzą.

Z drugiej strony moją twórczość można postrzegać jako symbol połączenia ludzi i kultur. Przeplatanie się nici z ceramicznymi przedmiotami czy prawdziwymi koronkami to doskonała metafora relacji społecznych. Moja sztuka ma także wyraźnie kobiecy aspekt. Koronkarstwo było (i nadal jest) uprawiane niemal wyłącznie przez kobiety i utożsamiane z kobiecością. Jeszcze do niedawna koronkowe koła damskie były ważnym elementem codziennego życia. Pracujące razem kobiety rozmawiały o codziennych problemach, dzieliły się radościami i zmartwieniami, wspierały się nawzajem. Do dziś związek koronki z kobiecością jest widoczny w moich mediach społecznościowych – prawie 80% moich obserwujących identyfikuje się jako kobiety.

Witold-K Kaczanowski

malarstwo

styczeń '24 / 1 (17)

„Dopiero kiedy zrozumiesz swoją samotność, zareagujesz na moją sztukę” 

Witold-K
Kaczanowski

...malarz, rzeźbiarz, grafik, fotograf, scenograf, ale przede wszystkim nietuzinkowa osobowość

w panteonie współczesnych artystów. Twórca  największego plafonu w Polsce, znajdującego się w Oświęcimskim Centrum Kultury.

Jedyny Polak, któremu zorganizowano indywidualną wystawę w najstarszym domu aukcyjnym Sotheby's

w Amsterdamie. 

ANNA ŁAPPO-MALOSSE

Zdjęcia: prywatna kolekcja Witolda-K

61x46_2.jpg

Bezgrzeszne lata
Jest warszawiakiem (urodził się w roku 1932). Jego ojciec - dyrektor szpitala psychiatrycznego w Tworkach pełnił też funkcję wiceprezesa Polskiego Czerwonego Krzyża. Mamy w zasadzie nie pamięta, stracił ją bardzo wcześnie, dlatego duży wpływ na jego wychowanie mieli dziadkowie. Jak sam przyznaje, był dzieckiem rozpieszczanym nie tylko przez służącą Milcię obdarowującą go słodkościami, ale i przez dziadka Kazimierza Kaczanowskiego (poseł na sejm podczas międzywojnia), od którego niemal codziennie otrzymywał - w tajemnicy przed babcią - jakiś drobiazg w prezencie. 

Kiedy wybuchła II wojna światowa miał niewiele ponad 7 lat, jednak pamięta ten czas doskonale - wchodzący do Tworek niemieccy żołnierze zastrzelili jego ukochanego psa, pacjenci szpitalni powoli umierali z niedożywienia, braku leków i odpowiedniej opieki...  Dotychczasowy świat małego dziecka pogrążył się w chaosie, co zresztą znalazło odzwierciedlenie w późniejszym malarstwie.  Czas umieścił go w pokoleniu doznającym zła, niesprawiedliwości i samotności. A on tak kochał zwierzęta i marzyła mu się kariera dyrektora ogrodu zoologicznego. Uwielbiał wzruszający zbiór opowiadań „Serce” Edmunda de Amicisa... Jednak życie toczyło się innym torem... 

Jako nastolatek uczęszczał do prywatnego gimnazjum, gdzie wykładali profesorowie wyrzuceni z uniwersytetów przez partię. Po zdaniu matury nie wiedział co dalej zrobić ze swoim życiem. Dostał się na architekturę, jednak stamtąd przeniesiono go, wbrew jego woli, na Politechnikę. Niechciany kierunek studiów nazywał się bardzo wdzięcznie - „Elektryfikacja rolnictwa”, jednak nie miało to nic wspólnego ze światem zainteresowań przyszłego artysty.  Zamiast wysłuchiwać nieciekawych wykładów, uciekał z zajęć najczęściej na zaplecze Muzeum Narodowego i tam malował, pisał wiersze... W końcu za namową przyjaciela swojego ojca postanowił zdawać na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Na początku lat 50. studiował już na Wydziale Grafiki, a jego profesorami byli między innymi: Wojciech Fangor, Henryk Tomaszewski, Eugeniusz Arct.

Pierwsze sukcesy i wyjazd do Paryża
Po studiach krótko pracował jako ilustrator magazynu „Świat”, „Wydawnictwa Literackiego”, projektował plakaty, malował freski...
Wcześnie zaczął wystawiać swoje prace na ekspozycjach krajowych i zagranicznych (rok 1960 - pierwsza indywidualna wystawa

w warszawskim Klubie Aktora SPATiF).

Tworzył scenografie na targi: w Poznaniu, Krakowie, Ankarze, Budapeszcie, Lipsku, Moskwie czy Brukseli. We wczesnych latach twórczości Witold-K czerpał inspiracje z obrazów Pabla Picassa, Tadeusza Makowskiego czy rzeźb Henry’ego Moore’a.
W 1959 roku wygrał konkurs na stworzenie monumentalnej kompozycji malarskiej na sklepieniu sali widowiskowej Oświęcimskiego Centrum Kultury. Witold Kaczanowski podczas już tworzenia plafonu zmienił zatwierdzony - również politycznie - projekt. Namalował ludzkie postacie, tak charakterystyczne dla swojej twórczości, odchodzące w kierunku nieba, a może niewiadomej przestrzeni bez horyzontu. Gotowy już plafon wywołał skandal wśród władz, ponieważ nie zgadzał się z pierwotnym projektem. Przed zamalowaniem uratował go ówczesny premier Józef Cyrankiewicz, który sam był więźniem obozu w Oświęcimiu, a oryginalna koncepcja artystyczna bardzo mu się spodobała. Do tej pory polichromia mierząca aż 408 m2 pozostaje największym tego typu obiektem artystycznym

w Polsce.

Obiecujący artysta otrzymał stypendium (rok 1964) na wyjazd do stolicy Francji. Zabrał ze sobą - nielegalnie - manuskrypt zakazanej

w PRL książki Stanisława Cata-Mackiewicza, który miał dostarczyć Jerzemu Giedroyciowi, redaktorowi naczelnemu paryskiej „Kultury”. Jak się szybko okazało został zdradzony, ktoś zawiadomił Urząd Bezpieczeństwa o tym przedsięwzięciu. "Nie wracaj. Oni wiedzą". Taką ukrytą (w paczce papierosów) informację otrzymał od żony.  Co dalej? Kiedy będzie mógł ponownie zobaczyć rodzinę

i kraj? Kto? Dlaczego? 

Dopiero przed kilku laty dowiedział się, że donos do UB pochodził od samego Cata-Mackiewicza!     

 

Paryż – drzwi do kariery
O dłuższym pobycie w tym mieście marzył niemal każdy artysta. Piękny Paryż lat 60., mekka sztuki, niezliczone możliwości i sen

o sławie. Faktycznie, artysta zawarł tam wiele znajomości, bardzo szybko wszedł w kręgi artystyczne tego miasta, był także częstym gościem paryskiej „Kultury” w Maisson Lafitte. Dzięki Konstantemu Kotowi Jeleńskiemu, nieocenionemu ambasadorowi polskich artystów na emigracji, Witold Kaczanowski otrzymał Stypendium Kongresu Wolności Kultury, które pozwoliło mu przetrwać przez pierwsze najtrudniejsze miesiące życia na emigracji.
Zaraz po przylocie do Paryża znalazł się w pracowni malarza Alberta Diato dzięki jego nowym znajomym przypadkowo poznanym na lotnisku. Artyści błyskawicznie przypadli sobie do gustu i Witold został tam przez kilka tygodni. Przyznaje, że ma łatwość nawiązywania kontaktów, co pomaga mu zjednywać sobie ludzi. Najprawdopodobniej dzięki takiemu walorowi szybko zyskał grono nowych przyjaciół; szczególnie zaprzyjaźnił się z Jacques’em Prévertem, który był także nabywcą jego obrazów i admiratorem twórczości. Wśród innych osobistości, kupujących jego obrazy znalazły się między innymi takie nazwiska jak: Françoise Sagan, Simone de Beauvoir, Jean Cassou czy André Malraux. Otoczony osobistościami życia kulturalnego Paryża i Riwiery Francuskiej spełniał się artystycznie, ale... miał w sobie niepokój i smutek, dopóki nie dołączyła do niego żona z córką.
Prace Witolda Kaczanowskiego cieszyły się coraz większym uznaniem, były wystawiane w Paryżu, Lyonie, Nicei, Marsylii, Brukseli, Oslo, Rzymie, Kolonii, Essen, Londynie. Artysta odkrywał też nowe dla siebie techniki, między innymi rzeźbienie w aluminium anodyzowanym czy litografie.

Kontynuował rozwój własnego charakterystycznego stylu z pogranicza abstrakcji i magii nieznanego świata. To właśnie przeżycia

z dzieciństwa, uświadomienie sobie ulotnej pozycji człowieka w świecie wojny i wszechobecna bezsilność zaczęły pojawiać się na jego obrazach. Na płótnach powtarzają się zagubione postacie, skulone, bez wyraźnych rysów twarzy, zmierzające w nieznanym kierunku, próbujące się wydostać z przestrzeni, która jest otwarta, jednak nie ma z niej wyjścia. Małe sylwetki ponownie stają się metaforą, wyrażają samotność i wyobcowanie człowieka w otaczającym go świecie, a ich mały rozmiar podkreśla nicość jednostki wobec wszechświata.

 

Côte d’Azur i Picasso

Lazurowe Wybrzeże od dawna przyciągało artystów. Urokliwe, małe miasteczka, słońce i cudowny kolor morza stwarzały wspaniałe warunki do wypoczynku, pracy twórczej, a także udanego życia towarzyskiego - przecież crème de la crème Paryża tam bywał podczas wakacji czy przedłużonych weekendów.

Wspomniany wcześniej, niezwykle towarzyski Jacques Prévert, często zapraszał przyjaciół do swojego wakacyjnego domu w Antibes. Wśród jego najbliższych kompanów znalazł się także Witold-K wystawiający swoje prace (1966-67) w galeriach w Antibes, Cannes czy Saint-Tropez.  Francuscy krytycy sztuki bardzo przychylnie przyjmowali jego „penetrujące i przejmujące” prace. Popularność „małych ludzików” była coraz większa.

Podczas jednych z wakacji Witold Kaczanowski poznał Pabla Picassa, który wówczas mieszkał nieopodal Antibes, w swojej pięknej willi Le mas Notre-Dame-de-Vie w Mougins. Jak wspominał artysta podczas jednego z wywiadów, został zaproszony przez Jacques’a Préverta na kolację do jego przyjaciela. Do ostatniej chwili nie wiedział, że jadą odwiedzić Pabla Picassa…

Kiedy już dojechali na miejsce Picasso w swoim zwyczaju otworzył drzwi ubrany tylko w krótkie spodnie, serdecznie zaprosił do siebie, zabawiał gości przez cały wieczór rożnymi anegdotami, opowieściami i… namalował tuszem na papierze portret Witolda. Szkic ten towarzyszy artyście zawsze i wszędzie, we wszystkich licznych miejscach zamieszkania.

 

USA i rozkwit artystyczny

Wyjazd do Stanów Zjednoczonych (koniec lat 60.) był okresem przełomowym dla jego rozwoju artystycznego – prawdziwa wolność tworzenia, monumentalne, eksperymentalne kompozycje, wielkoformatowe obrazy…

 

Niedługo po przyjeździe do Stanów Witold-K, 36-letni wówczas artysta, miał szansę zaprezentować swoje dzieła na międzynarodowej wystawie grafiki w prestiżowej „La Boetie Gallery” w Nowym Jorku obok takich sław jak: Marc Chagall, Pablo Picasso, Henri Matisse, Alexander Calder, Alberto Giacometti oraz Joan Miró. W zawrotnym tempie zyskiwał popularność, realizował nowe, odważne projekty. Zaczął też tworzyć rzeźby i murale. Kolorystyka jego obrazów rozjaśniła się, prezentowana przestrzeń nabrała złotych, rozświetlonych odcieni. Pojawiła się na nich także czerwień, której artysta wcześniej unikał, ponieważ za bardzo kojarzyła mu się ze Związkiem Radzieckim.

Po krótkim czasie pomieszkiwania na Broadwayu przeprowadził się do Los Angeles. Często bywał u Romana Polańskiego. Poznał też jego żonę Sharon Tate i przyjaciela Wojtka Frykowskiego. Niestety, oboje zginęli z rąk członków sekty przewodzonej przez Charlesa Mansona.

Witold-K był jednym z pierwszych świadków zabójstw dokonanych w domu na Cielo Drive i przez pewien czas znajdował się pod stałą opieką policji. Po tej tragedii postanowił opuścić Miasto Aniołów.

Wyjechał do Santa Fe i zamieszkał nieopodal domu swojego przyjaciela i dawnego profesora z Akademii Sztuk Pięknych Wojciecha Fangora. Nieco dłużej przebywał w Houston i Denver, najprawdopodobniej dzięki nowym zainteresowaniom i inspiracjom. Kosmos

i Czarna Dziura z tajemniczą drugą stroną stały się motywami przewodnimi jego malarstwa. Inspiracją były też dzieła Marca Rothko. „Rodzina  De Menil” – opowiada Witold-K – „ w Houston zbudowała kaplicę Rothko, w której pomieściła siedem jego mrocznych dzieł. Jest to dla mnie największy pomnik wystawiony sztuce w drugiej połowie XX wieku. Myśląc o tej nadzwyczajnej kaplicy uświadomiłem sobie, że aby pójść dalej niż Rothko, aby pchnąć sztukę o kolejny krok do przodu, musiałbym wyrwać dziurę w samych środku jego obrazu, tym samym stawiając pytanie: co jest po drugiej stronie...wszystkiego?”.

Jak sam podkreśla „Artysta nie powinien dawać odpowiedzi, a stawiać pytania, przede wszystkim zadawać je sam sobie, stworzyć historię niedopowiedzianą, w której można nieustannie coś dodawać”. Dlatego Witold-K nie maluje obiektów, tylko idee. „Jako dziecko dzieliłem pokój z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, który był u nas na leczeniu z choroby alkoholowej. Pokazałem mu szkic Kościoła Mariackiego, na co Gałczyński powiedział: Po co malujesz coś, co już jest? Wtedy zrozumiałem, że sztuka to emocje, że najwięcej emocji można przekazać używając najmniej środków wyrazu”. W swoich dziełach zwykle zadaje pytania o pozycję człowieka we wszechświecie, co znajduje się po drugiej stronie czasu, przestrzeni, kosmosu, grawitacji i wreszcie naszego życia…

Przez siedemdziesiąt lat działalności artystycznej Witolda-K zorganizowano niezliczoną ilość jego wystaw indywidualnych

i zbiorowych, często był również zapraszany na wykłady amerykańskich uczelni.

Pośród wystaw indywidualnych warto wspomnieć retrospektywę w Otis Art Institute w Los Angeles w 1973 roku oraz tę w Muzeum Sztuk Pięknych w 1975 roku w Houston.

Powrót do Polski

Polska zawsze pozostała w sercu artysty. Od lat 90. Witold-K miał swoją pracownię w Warszawie; przez kilka lat mieszkał też i tworzył w Krakowie. Krążył pomiędzy Stanami i Polską, nieustannie organizując wystawy na całym świecie (najważniejszą z nich pozostaje ekspozycja zorganizowana w 2007 roku w Amsterdamie w domu aukcyjnym Sotheby’s).

Od kilku lat Witold Kaczanowski mieszka w Polsce - w Stanach bywa wyłącznie gościem. Mimo zaawansowanego wieku (91 lat) nadal tworzy w swojej warszawskiej pracowni bądź pracowni zorganizowanej również w Konstancinie-Jeziornej. „Malarstwo jest dla mnie jak insulina dla cukrzyka - nieodzowne” – mówi – „…w malarstwie odnajduję obronę i ukojenie. Jeśli jestem szczęśliwy czy smutny albo zrozpaczony, chwytam za pędzel i frustracja mija albo szczęście ubarwia. Malarstwo jest lekarstwem. Inspiracją może być wszystko – rzeczywistość, która nas otacza”.

"Dużo w Twojej sztuce smutku i samotności, jak również sprzeciwu przeciwko temu. Twój mały człowiek jest jednocześnie smutny i śmieszny.... kochasz go i wykpiwasz. Mam absurdalne wrażenie, że w Twoich obrazach przeciwstawiasz się temu, co malujesz – to bardzo odważne, a może podświadome. Dostrzegam dziecięcą wrażliwość i jednocześnie niszczenie jej".

Krzysztof Kieślowski

 

 

Najważniejsze wystawy w Polsce:

1991 – ekspozycja zbiorowa; „Zachęta”, Warszawa

2003 – ekspozycja zbiorowa w Muzeum Wychodźstwa Polskiego w warszawskich Łazienkach Królewskich

2013 – ekspozycja indywidualna w Galerii Sztuki Polskiej XX wieku w Muzeum Narodowym w Krakowie, gdzie prezentowane były prace w większości przekazane w darze przez rodzinę artysty – Laurie i Wita Thomasa Kaczanowskiego do zbiorów muzeum. Podczas tego wydarzenia artysta został uhonorowany Srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” przyznawanym przez

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wcześniej, w 1997 roku otrzymał odznakę „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

 

 

Bibliografia:

1. Witold-K Kaczanowski „Felietony”

2. „Historia jednego portretu - Picasso", Konstancin 2020 (Wywiad z artystą)

https://www.youtube.com/watch?v=WuROnUGg8OU

3. „Od człowieka do czarnej otchłani”, wystawa w Konstancińskim domu kultury 29.09.2020-

31.03.2021, https://sb360.online/99hkna

4. Oficjalna strona internetowa artysty http://www.witoldk.com/

5. „Witold-K at Sotheby's” (album wystawy), Wydawnictwo MOST, Warszawa 2016

6. „Witold-K at Sotheby's”, Amsterdam 2007 (Wywiad z artystą)

https://www.youtube.com/watch?v=5oX3ti2kLyA

Artykuł ukazał się na blogu o południu Francji i artystach https://jeszczedalejnizpoludnie.blogspot.com

Mozaiki Jana

sztuka liturgiczna

styczeń '24 / 1 (17)

Mozaiki Jana Henryka Rosena
w katedrze
ś
w. Ludwika
w Saint Louis

ELŻBIETA PACHALA-CZECHOWSKA

POLONIKA

8_-3476724670_0ce4fab638_o_auto_1400x800_edited.jpg

Widok wnętrza kopuły głównej katedry w St. Louis i mozaika zaprojektowana przez

J.H. Rosena / fot. Adam Smith, Flickr (za zgodą autora)

1_portret-nac_auto_1400x800_edited_edited.jpg

Jan Henryk Rosen na fotografii Jana Alojzego Neumana z lat 30. XX wieku / Wikipedia, domena publiczna

Rosen – słynny twórca sztuki sakralnej w USA

Jan Henryk Rosen przyszedł na świat w Warszawie 25 lutego 1891 roku, jak sam opowiadał: „pomiędzy sztalugami a armatą. Kiedy mówię o armacie, to mówię oczywiście o modelu armaty, ponieważ w pracowni mojego ojca [malarza-batalisty, Jana Bogumiła Rosena (1854‒1936)] były różne zbiory wojskowe: szable, karabiny, mundury, czapki ułańskie – i ja między tym rosłem”. Życiorys Jana Henryka jest równie bogaty jak lista jego uzdolnień, nagród i odznaczeń.

Przez 45 lat stworzył około pięćdziesiąt zespołów dekoracji w świątyniach różnych wyznań i budynkach publicznych. Między innymi uchodzącą za największą na świecie mozaikę, pokrywającą główną kopułę bazyliki katedralnej w Saint Louis w stanie Missouri w Stanach Zjednoczonych. Znany w USA jako John de Rosen uchodził za jednego z najsłynniejszych twórców sztuki sakralnej za oceanem.

Jan Henryk Rosen i jego „sztuka liturgiczna”

Po pierwszej indywidualnej wystawie w Zachęcie, która okazała się ogromnym sukcesem, arcybiskup Józef Teodorowicz, zwierzchnik kościoła ormiańsko-katolickiego, zaproponował początkującemu artyście wykonanie malowideł w katedrze ormiańskiej we Lwowie.

Do dziś ściany w nawie i prezbiterium katedry niemal w całości pokrywają jego malowidła pozostające najsłynniejszą realizacją malarza w Europie. Artysta jest też autorem malowideł, witraży i mozaik do wielu obiektów

w Polsce i za granicą, między innymi w kościele św. Józefa na Kahlenbergu w Wiedniu czy w letniej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo we Włoszech.

2_church_tonemapped-by-robin-schuil-own-work-cc-by-sa-3_0-httpscommons_wikimedia_orgwindex

Wnętrze katedry ormiańskiej we Lwowie / fot. Robin Schuil / Wikimedia, domena publiczna

4_-1936-malarz-podcxas-prqcy-nac_auto_1400x800_edited.jpg

Jan Henryk Rosen przy pracy, 1936, NAC, domena publiczna

6_-cathedral_basilica_of_saint_louis_-st__louis-_mo-_-_exterior-_quarter_view_2-1-_auto_14

Bazylika katedralna pw. Chrystusa Zwycięskiego i św. Ludwika króla Francji,  4431 Lindell Blvd, Saint Louis, Missouri, USA

/ Wikipedia, domena publiczna

5_810px-jan_henryk_rosen-_grablegung_christi-_washington-_dc_auto_1400x800.jpg

Złożenie Chrystusa do grobu, Katedra Narodowa, Waszyngton / Wikipedia, domena publiczna

3_jan_henryk_rosen-_papst_innozenz_xi_auto_1400x800_edited.jpg

Papież Innocenty XI modlący się przed bitwą pod Wiedniem, kościół św. Józefa na Kahlenbergu, Wiedeń / Wikipedia, domena publiczna

W 1934 roku na Politechnice Lwowskiej zlikwidowano Katedrę Rysunku Figuralnego, gdzie Rosen był profesorem. Skorzystał więc z zaproszenia od ambasadora RP w USA, hr. Jerzego Potockiego i pod koniec roku 1937 wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Miał ozdobić freskami reprezentacyjną salę przyjęć w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie. Dwa lata później  zajął się dekoracją polskiego pawilonu na Wystawie Światowej w Nowym Jorku (rok 1939). Wybuch drugiej wojny światowej,
a potem komunistyczna rzeczywistość w powojennej Polsce zatrzymały malarza w Ameryce. W ten sposób rozpoczął się nowy, ostatni rozdział
w biografii artystycznej Rosena, zarazem najpłodniejszy, najbardziej różnorodny i najdłuższy.

Duchowość i głęboka religijność spajają biografię i twórczość Rosena. Realizował projekty dla świątyń rzymskokatolickich, protestanckich, greckokatolickich oraz w budynkach użyteczności publicznej. Są wśród nich realizacje we wnętrzach świątyń w Waszyngtonie: protestanckiej Narodowej Katedry i katolickiej katedry św. Mateusza, w Narodowym Sanktuarium Niepokalanego Poczęcia, w luterańskim kościele St. James . Inne prace malarza znajdują się również w Anaheim, San Francisco, Buffalo, Filadelfii i Memphis. Ostatnią pracą był projekt dla kościoła

w Pittsburghu.

Przez kilka lat (1939–1949) Jan Henryk Rosen wykładał „sztukę liturgiczną” na Katolickim Uniwersytecie Ameryki (CUA) w Waszyngtonie. Uczelnia ta w 1957 roku uhonorowała go doktoratem honoris causa. W latach pięćdziesiątych XX wieku był konsultantem Episkopatu USA do spraw sztuki sakralnej. W miesięczniku „Triumph” publikował artykuły na temat ikonografii.

Chociaż Rosen uprawiał malarstwo monumentalne, używając najczęściej techniki enkaustycznej (mieszanie pigmentu z woskiem pszczelim), w USA zasłynął jako twórca wielkoformatowych mozaik. Znalazł się wśród artystów, którzy stworzyli dekorację mozaikową w bazylice katedralnej

w Saint Louis, poświęconej Chrystusowi Zwycięskiemu i św. Ludwikowi IX, królowi Francji, patronowi miasta.

Mozaiki w bazylice katedralnej w St. Louis

Architektura katedry, ukończonej w roku 1914, jest połączeniem średniowiecznej bryły na planie krzyża łacińskiego z dwuwieżową fasadą

i detalami architektonicznymi z bizantyjskim wystrojem mozaikowym wnętrza przykrytego kopułami. Ściany, łuki, filary i kopuły monumentalnej budowli niemal w całości pokrywa dekoracja mozaikowa. Jest to prawdopodobnie największy zbiór mozaik na świecie, o powierzchni około 7710 metrów kwadratowych. Instalacja odbywała się w latach 1912‒1988. Użyto około 41,5 miliona szklanych tesser (małych kawałków barwionego szkła, 0,7‒1,5 cm, obrobionych, kwadratowych bądź prostokątnych). Miały ponad 7000 różnych kolorów i odcieni. Powstałe dzięki temu bogate, wibrujące kolorami wnętrze nawiązuje do klasycznych budowli bizantyjskich.

Mozaika Rosena w kopule katedry w St. Louis

Jan Henryk Rosen jest autorem dekoracji centralnej kopuły, która wznosi się na wysokość 43 metrów, na skrzyżowaniu naw oraz dekoracji Łuku Sądu w katedrze w St. Louis. Projekt pokrywa około 1300 metrów kwadratowych powierzchni i jest największą istniejącą mozaiką.

Czaszę kopuły wypełniają sceny biblijne. Pośrodku, najbliżej prezbiterium, widzimy proroka Eliasza wznoszącego się do nieba w płonącym rydwanie – jako starotestamentowa figura Chrystusa zwiastującego Jego wniebowstąpienie. Podpis brzmi: A fiery chariot and fiery horses parted them bouth asunder and Elias went up to Heaven. (Druga Księga Królewska, 2, 11-12: oto [zjawił się] wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios). Na lewo od Eliasza jest wizerunek brzemiennej „niewiasty obleczonej w słońce”, ze smokiem czekającym na narodziny dziecka – jak zapisano w Apokalipsie św. Jana (12, 1), z podpisem: And a great sign appeared in Heaven, a woman clothed in the sun (Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce). Dalej widnieje przedstawienie wizji proroka Ezechiela z czterema skrzydlatymi istotami, które w Nowym Testamencie zostaną odczytane jako symbole czterech ewangelistów: The World of the Lord came to Ezekiel and the hand of the Lord was upon him (Księga Ezechiela,

1, 3: Pan skierował słowo do [...] Ezechiela [...]; była tam nad nim ręka Pańska).

Czwarta scena przedstawia Trójcę Świętą w ujęciu „Tronu Łaski”, konwencji popularnej w średniowieczu, ukazującej Boga Ojca podtrzymującego ukrzyżowanego Chrystusa w towarzystwie Ducha Świętego w postaci gołębicy. Jako model twarzy Boga Ojca Jan Henryk Rosen wykorzystał podobiznę patriarchy Atenagorasa I

z Konstantynopola. Podpis głosi: Glory to be the Father to the Son and to the Holy Ghost (Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu).

Pomiędzy scenami ujętymi w geometryczne ramy stoją Cherubini

z niebieskimi skrzydłami, wychwalający Świętą Trójcę w czterech językach: angielskim, słowiańskim, greckim i łacińskim. Wokół centrum kopuły, przedstawieni są Serafini między złotymi płomieniami. Dominująca czerwień tła kontrastuje ze złotem i błękitem, intensyfikując ich barwy i jeszcze bardziej odrealniając profetyczne przedstawienia biblijne.

Kopuła została ukończona w 1965 roku. Natomiast Łuk Sądu Ostatecznego, jeden czterech podtrzymujących kopułę, ukazujący Chrystusa przyjmującego pokutujących w roku 1962. Interesująco zobrazowani są ci, którzy odrzucają Zbawiciela, nie idą w ogień piekielny, ale w śnieg i zimno, jako wieczny chłód bez miłości Bożej.

Mozaiki zainstalowała firma Ravenna Mosaic Company, założona przez niemieckich emigrantów, Paula Heuducka i jego syna Arno, głównie w celu tworzenia bizantyjskich mozaik dla katedry. W podziemiach kościoła znajduje się muzeum poświęcone dekoracji mozaikowej.

Rosen i jego działania dla Polonii

Jan Henryk Rosen aktywnie angażował się w życie polskich organizacji

w Stanach Zjednoczonych. Był członkiem-założycielem Pittsburgh Polish Arts League, a kiedy przeprowadził się do Waszyngtonu, został honorowym członkiem Polish American Arts Association i Stowarzyszenia Kombatantów Polskich. Był odznaczony między innymi Orderem Virtuti Militari, otrzymał również francuski Order Legii Honorowej oraz Croix de Guerre i brytyjski Military Medal for Bravery in the Field. Był dobrze wykształconym intelektualistą i niezwykle utalentowanym artystą.

Mimo dużego powodzenia i dorobku artystycznego zmarł 22 sierpnia roku 1982 w Arlington (stan Wirginia) opodal Waszyngtonu w ubóstwie, nieco zapomniany i został pochowany na tamtejszym Columbia Gardens Cemetery. W nekrologu, zamieszczonym w „The Washington Post”, napisano: „Jan Henryk de Rosen, lat 91, malarz religijnych malowideł ściennych, żołnierz trzech armii podczas I wojny światowej i były dyplomata w służbie ojczystej Polski”.

Polskie tłumaczenie cytatów z Pisma Świętego  za Biblią Tysiąclecia.

Mela Muter

malarstwo

grudzień '23 / 12 (16)

MELA MUTER – wielka postać  współczesnego malarstwa

listopad'23 / 11 (15)
Mela_Mutermilch.jpg

Mela Muter (Maria Melania Mutermilch)  1876-1967 /  Wikipedia / domena publiczna

Miała 24 lata, kiedy namalowała swój pierwszy duży wizerunek zatytułowany „Autoportret w świetle księżyca”. Drobna, smukła, ciemnooka, z  zaróżowionymi policzkami, w białej sukni. W tym delikatnym dziewczęciu krył się jednak mocny charakter

i  determinacja. Już za kilka lat znany francuski poeta i krytyk sztuki André Salmon napisze, że „wspaniale przysłużyła się malarstwu polskiemu poprzez najbardziej świadome, jak tylko można sobie wyobrazić, potwierdzenie swojej własnej osobowości”. Na potwierdzenie jej osiągnięć jest długa lista wystaw, nagród i  nazwisk sławnych ludzi, którzy przychodzili jej pozować. W  dwudziestoleciu międzywojennym należała do towarzyskiej i  intelektualnej elity Paryża, a  przez jej pracownię przewinęły się znakomitości epoki. Sławę przyniosły jej również wzruszające sceny macierzyństwa, martwe natury, pejzaże Hiszpanii, małe portowe wioski rybackie Bretanii, gaje oliwne. A jednak po wojnie, na wpół ślepa z powodu katarakty, żyła w zapomnieniu, a dziesiątki jej płócien walało się w składzie węgla na przedmieściu Paryża.

Szkicownik

W okazałym mieszkaniu Zuzanny i  Fabiana Klingslandów w  kamienicy na warszawskim Lesznie spotykali się młodzi pisarze, poeci, artyści, krąg liberalnych, dobrze wykształconych Żydów. Fabian Klingsland, znany przemysłowiec i  kupiec, właściciel domu handlowego przy Marszałkowskiej 129, miał słabość do literatury i sztuk pięknych. Chętnie mecenasował licznym pięknoduchom – wspierał Reymonta, Staffa, Kasprowicza. Na portrecie z 1907 roku pędzla jego córki Meli Muter siedzi spokojny, poważny 70-letni pan o siwej brodzie i  jasnych, błękitnych oczach. Ten portret musiał być zwieńczeniem jego artystycznych aspiracji. Kupiec Fabian był dumny z dzieci, które spełniły jego marzenia o świecie sztuki dalekim od dusznego światka ksiąg handlowych. Syn Zygmunt został cenionym krytykiem sztuki

i  dyplomatą – radcą ambasady polskiej w Paryżu. Córka była utalentowaną malarką.

Maria Melania urodziła się 26 kwietnia 1876 roku. Uchodziła za małą intelektualistkę – maturę w gimnazjum rosyjskim zdała z odznaczeniem, prywatnie uczyła się rysunku i  gry na fortepianie. Długo nie mogła się zdecydować, czy wybrać muzykę, czy sztukę, bo wybitni profesorowie przepowiadali jej karierę pianistki. Ale kiedy odkładała nuty, zaraz sięgała po szkicownik. Godzinami przesiadywała w  kuchni, gdzie malowała dwie ubogie dziewczynki, które schodami dla służby przychodziły do eleganckiego domu po miskę ciepłej zupy

i  kilka kopiejek. Ostatecznie Mela postanowiła poświęcić się malarstwu. A ponieważ wstęp do Akademii Sztuk Pięknych mieli wówczas tylko mężczyźni, studiowała przez kilka miesięcy w prywatnej Szkole Rysunku i  Malarstwa dla Kobiet profesora Miłosza Kotarbińskiego. Potem po wyjeździe do Paryża w 1901 roku na  krótko trafi na  zajęcia do Académie Colarossi i  Académie de la Grande Chaumière. Ale i  tak do końca życia będzie podkreślać, że jest samoukiem. I chyba rzeczywiście tak było.

Paryż, moja miłość

"Rozkoszna wydawała mi się zawsze opowiastka o umizgach niewiernego Michała Mutermilcha, narzeczonego Meli Klingsland, przyszłej malarki Meli Muter "– pisze Joanna Olczak-Ronikier w książce „W ogrodzie pamięci”. "– Michał ogromnie ją kochał, zresztą

z  wzajemnością. A jednak podczas któregoś z  wieczorków towarzyskich u  rodziców Meli po kryjomu wsunął w  rękę mojej przyszłej babki bilecik. Ach, słodkie, niewinne czasy. Poczuła się znieważona. Była przecież najbliższą przyjaciółką jego narzeczonej. Za kogo ją uważał, łamiąc tak brutalnie zasady przyzwoitości?

Ponoć Mela podarła ostentacyjnie karteczkę na drobne kawałki. A jednak się jej nie pozbyła. Skrawki włożyła ukradkiem do torebki, a po powrocie do domu złożyła puzzle w jedną całość. Ujawnił się miłosny wiersz, który musiał zrobić na niej wrażenie, bo zapamiętała słowa na zawsze".

Olczak-Ronikier dodaje, że Mela „czasem dawała się uprosić i troszkę zawstydzona, troszkę dumna, powtarzała głośno poetyckie wyznanie sprzed lat. Wiarołomca niedługo potem ożenił się z  Melą, zamieszkali

w  Paryżu i  parę lat później się rozwiedli. Ona zasłynęła jako bardzo dobra malarka. On zmienił nazwisko na Merle i  został komunistą”.

17 maja 1899 roku w warszawskiej synagodze na Tłomackiem stanęli pod ślubnym baldachimem Melania Klingsland i Michał Mutermilch, krytyk sztuki. Niedługo potem urodził się ich jedyny syn Andrzej.

Ale Mela ma też inną miłość: „To Paryż dał mi wszystkie elementy, które składają się na moją sztukę" – mówiła po latach w jednym z wywiadów. "– Tu odnalazłam nawet mój słowiański charakter, którego w Polsce nawet bym zapewne nie zauważyła, a  który tu wszyscy chętnie zauważają w  moich płótnach. I w tym jest, jak sądzę, wielka siła Paryża; wszystkie przeróżne surowce, jakie przywozimy tu ze sobą, ulegają tu wzmocnieniu i  przetapiają się w  jednolity stop, rodzaj solidnego i jednorodnego metalu”. Była zauroczona miastem, które jest „tak wielorakie, tak bogate, że każdy jego mieszkaniec ma swój Paryż, Paryż dla siebie”. Odkrywała Francję krok po kroku. Podczas pierwszych wakacji w Bretanii poznała malarzy z  École de Pont-Aven, zaprzyjaźnia się z  Władysławem Ślewińskim. Już w  1902 roku zaczęła wystawiać

w  Polsce i  we Francji. Była najstarsza z polskich twórców École de Paris i  jako pierwsza z nich zamieszkała nad Sekwaną, przyjmując obywatelstwo francuskie. Inspirowało ją malarstwo Cézanne’a, van Gogha, artystów z Pont-Aven skupionych wokół Paula Gauguina, ale wypracowała własny mocny styl – jej obrazy chwalił między innymi Henri Matisse.

„Wraz z  Luizą Hervieu i Marie Laurencin Mela Muter jest jedną

z  wielkich postaci kobiecych współczesnego malarstwa. Twórczość Luizy jest wyrazem namiętności, Marii – wdzięku i delikatności, zaś Meli – niezmąconej i olśniewającej siły” – pisali krytycy.

Siły i  odwagi, także w  opowiadaniu o  sobie. W  tle malowanego w 1903 roku portretu Leopolda Staffa umieściła gipsową twarz muzy i  nadała jej własne rysy. Taka maska to był wówczas czytelny symbol zmysłowej i  niespełnionej miłości. Kilka miesięcy później przedstawiła męża i  ukochanego pochylonych nad partią szachów. Leopolda  Staffa znała z  czasów kulturalnych wieczorków w  rodzinnym domu. Ale romans nawiązali dopiero w  Paryżu. Sądząc choćby po tych malarskich motywach, Mela raczej nie starała się utrzymać ich związku w  tajemnicy. Chciała odejść od męża, marzyła o  życiu ze Staffem. Symboliczna, pełna napięcia „Gra w szachy” miała pewnie rozstrzygnąć o losach trójkąta. Do mediacji rodzice Meli nakłonili zaprzyjaźnionego z  rodziną Jana Kasprowicza, który rozsądnie zalecał bohaterom dramatu „sześć miesięcy zastanowienia w samotności”. Na pamiątkę po mężu i  kochanku zostały jej obrazy, bo i małżeństwo nie przetrwało kryzysu, i  romans ze Staffem się skończył.

Żałoba

Jest 40-letnią rozwódką, kiedy poznaje Raymonda Lefebvre’a. Wkrótce ze sobą zamieszkają. Spotkali się wiosną 1917 roku na jednym ze spotkań socjalistów. On – młodszy od niej o 15 lat pisarz i dziennikarz – ma głowę pełną lewicowych idei. Lefebvre pochodził ze starego arystokratycznego rodu, ale przeżycia pierwszej wojny światowej zmieniły go w pacyfistę, a następnie komunistę. Przy okazji mocno podupadł na zdrowiu. Mela pielęgnowała chorego na gruźlicę przyjaciela, jeździła z nim na kuracje do sanatoriów. Zaangażowała się w  działalność polityczną i  społeczną, robiła  pacyfistyczne  ilustracje dla  lewicowej  prasy, weszła w  krąg  pisarzy i  socjalistów sympatyzujących ze „związkiem intelektualistów całego świata”, powszechnie nazywanym Międzynarodówką Myśli. 7 sierpnia 1920 roku Lefebvre wyjeżdża do Moskwy na kongres III Międzynarodówki. Mela w tym czasie maluje piękne leśne pejzaże w Aumont na Lazurowym Wybrzeżu i  czeka na  wieści. Dopiero po kilku miesiącach do Paryża dociera wiadomość, że Lefebvre wraz z  towarzyszami zginął w niewyjaśnionych okolicznościach  na  Morzu  Białym koło Murmańska. Dzisiaj wiadomo, że statek, którym płynął, został zatopiony na rozkaz Stalina.

Dla Meli to tragiczny okres żałoby: w tym samym czasie umiera  jej ojciec, niedługo potem syn Andrzej, który zmarł nagle w  kąpieli. Już wcześniej dużo czytała na temat religii, a teraz załamana utratą najbliższych szuka pocieszenia i postanawia przejść na katolicyzm. Na rodziców chrzestnych poprosiła Lili i Władysława Reymontów.

Bardzo dotknie ją też śmierć Rilkego. Widzieli się zaledwie kilka razy, ale po tej przyjaźni pozostał plik listów i dedykowane Meli wiersze. Od dawna znała i  podziwiała jego poezje, ale spotkali się dopiero wiosną 1925 roku na podwieczorku muzycznym u  znajomej pani Dubost, której salon skupiał znakomitości epoki. Już następnego dnia Rilke wysłał do niej pierwszy „z tych listów tak drogocennych, tak pięknych we wszystkich swych aspektach”. Poeta był już wtedy chory na białaczkę i  większość czasu spędzał na kuracjach w  sanatoriach lub

w  swojej samotnej baszcie w Château de Muzot w pięknej dolinie w Alpach Walijskich, ale korespondowali ze sobą regularnie. „Zdradzę panu – pisała Mela – ja także tęsknię za kultem przyjaźni, zupełnie sponiewieranym od czasu wojny, a  tak cennym…”. Rilke umiera 29 grudnia 1926 roku w  sanatorium w  Szwajcarii. Tego samego dnia Mela przesyła mu z  Paryża kwiaty. Zasuszony bukiet trafi do berneńskiego muzeum poety. Do końca życia będzie żałować, że nie namalowała jego portretu. Zdążyła mu tylko napisać: „Och, jakże żałuję, że nie poprosiłam pana o  kilka  seansów   pozowania w czasie, kiedy Pan tu był! Nie śmiałam zabierać panu tak cennego czasu. Ale potem zobaczyłam reprodukcje kiepskiego Pana portretu i to wzbudziło we mnie chęć zrobienia lepszego – namalowania Pana, Pańskiej twarzy, całej rasy, którą widać w pańskiej sylwetce. W czasie następnej wizyty w  Paryżu niech się Pan strzeże mojej   palety!”.

Lata mijają, Mela Muter jest coraz starsza. Drugą wojnę światową przetrwała w  Awinionie, ucząc rysunku. Po wojnie w  Polsce przez wiele dziesięcioleci  będzie traktowana po macoszemu, pozostając

w  cieniu innych polskich malarzy związanych z  École de Paris.

W  Paryżu w  1953 roku zorganizowano jej pierwszą retrospektywę

w  Cercle  Volney.  Ale trudno mówić tu o blasku sławy, w  jej  życiu dominowała  samotność.

Mela Muter; Uliczka, 2.jpg

Mela Muter; Uliczka , olej na tekturze /  Wikiart / domena publiczna

Mela Muter; Uliczka , olej na tekturze /  domena publiczna

Mela Muter; Stary człowiek z fajką , olej na płótnie /  wikidata / domena publiczna

Mela Muter - autoportret, 1930.jpg

Mela Muter; Autoportret, olej na płótnie, rok 1930 /  wikidata / domena publiczna

75ec7b13-add3-37b2-b05a-ed80d999b7db_900x.jpg

Mela Muter; Dwa wieki; olej na płótnie /  wikidata / domena publiczna

Mela muter w paryskiej pracowni, 1966

Mela Muter w swojej paryskiej pracowni, rok 1966 /  wikidata / domena publiczna

Kobieta z portretu. Ostatni akt tej historii

„Jak tylko sięgam wspomnieniami – pisał artysta i  kolekcjoner sztuki Bolesław Nawrocki – w moim rodzinnym domu znajdował się przyciągający szczególnie moją uwagę portret pięknej kobiety w kapeluszu ozdobionym piórami, wykonany przez mojego ojca

w  Paryżu w  1903 roku. Już jako dziecko byłem zafascynowany tym właśnie obrazem. Mój ojciec wyjaśnił mi, że była to jego sąsiadka 

z  paryskiego osiedla artystów 65 Boulevard Arago, gdzie znajdowała się jego paryska pracownia […]. Obraz ten cudownie ocalał ze zniszczeń ostatniej wojny światowej, nie został skradziony przez nazistów jak wiele innych wspaniałych płócien należących do moich rodziców. […] Grałem na fortepianie i wpatrywałem się w tę piękną nieznajomą, w której byłem prawie zakochany […]. Zadawałem sobie często pytanie, czy piękność przedstawiona na moim ulubionym płótnie przeżyła okropności ostatniej wojny? Nie marzyłem wtedy, że uda mi się ją spotkać”.

Nawrocki spotkał kobietę z  portretu w  1956 roku, gdy jako stypendysta przyjechał do Paryża. Mieszkała teraz w  odległej XIII dzielnicy, w  ciasnej wilgotnej pracowni. Swoją modernistyczną willę przy rue Vaugirard, zaprojektowaną przez Perreta, wynajęła w czasie wojny Jeanowi Dubuffetowi – wówczas handlarzowi winem i  zbożem, który później zasłynął  jako twórca art brut. Potem latami starała się o eksmisję Dubuffeta, sama wegetując w  nędznych warunkach. Pomoc i  opieka Nawrockiego okazały się nieocenione – odnalazł

i  uporządkował  jej  prace niszczejące w  magazynie  z  opałem, namówił do pisania pamiętników, do podpisania starych obrazów

i  z  zapałem zaczął gromadzić kolekcję jej prac. Starsza pani przejdzie operację katarakty, odzyska wzrok i  sporo ze swojej dawnej siły.

„Pomimo swych wówczas 82 lat życia, jej twarz zachowała ślady urzekającej piękności – wspominał na 11 lat przed śmiercią Meli Muter Nawrocki. – Mieszkając w tym okresie w Paryżu, stosunkowo blisko atelier artystki, mogłem ją często odwiedzać, robić dla niej zakupy żywności na targu usytuowanym przy słynnej ulicy Mouffetard […]. Muter wprowadzała mnie w  zaczarowany świat paryskiej cyganerii. Opowiadała mi niezwykle barwnie po polsku o  swych kolegach z  École de Paris, zwłaszcza polskiego pochodzenia, ciesząc się, że ma okazję odświeżyć znajomość ojczystego języka, którego nie zapomniała pomimo ponad 60-letniego pobytu za granicą”.

Pewnie miło jej było powrócić do minionych czasów, przypomnieć sobie, jak na koniec występu w słynnej szopce Towarzystwa Artystów Polskich w Paryżu w 1912 roku mówiła o sobie:

Ja jestem piękna Mela

Z  bulwaru Montparnasse Muza,

co rozaniela Najzłośliwszego z  was…

Korzystałam m.in. z: „W ogrodzie pamięci” Joanny Olczak-Ronikier, wyd. Znak, Kraków 2001; „Mela Muter. Kolekcja Bolesława i Liny Nawrockich” – katalogu wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie (1993); „Mela Muter. Malarstwo/Peinture” pod red. Mirosława A. Supruniuka, Muzeum Uniwersyteckie w Toruniu (2010). (Archiwum - Zwierciadło) 

Byc soba = byc kims

malarstwo

listopad '23 / 11 (15)

Grota w Lascaux. Jakiś człowiek maluje bizony, a drugi przyglądając się temu procesowi ciężko wzdycha: – Ech, artyści, wszędzie artyści, a nam przecież inżynierów trzeba! To ulubiony rysunek Voytka Glinkowskiego. Artysty malarza. On także oddaje rys jego charakteru – wrażliwego, ale zaprawionego kpiną.

Być sobą = być kimś

EWA USZPOLEWICZ

– Są w życiu rzeczy stokrotnie ważniejsze niż sztuka. Możemy bez niej żyć. Świat bez artystów spokojnie może się obyć. Jeśli mamy już wszystko inne, wtedy przydałaby się sztuka. I – żeby jasność była – sztuką nie jest to, co się komu podoba! Piękne nie
jest to, co się komu podoba! Stanowczo protestuję przeciwko takiemu podejściu!
Można przez chwilę nabrać wszystkich, można zawsze nabierać niektórych, ale zawsze i wszystkich nigdy się nie nabierze!
Swego czasu kilkoro fachowców rozjechało się w różne części świata i co za tym idzie różne kultury, w poszukiwaniu i chęci określenia synonimu piękna. I cóż się okazało? W każdym badanym rejonie świata kanon piękna był i jest ten sam, i zawiera się

w jednym – s y m e t r i a. W sztuce oznacza to balans, równowagę. A w malarstwie – żeby jeszcze bardziej ukonkretnić – na przykład poszukiwanie ilości i jakości czerwieni, która w prawym rogu musi zrównoważyć występującą w lewym rogu plamę fioletu.
A wszystko to musi być zawarte w czterech narożnikach płótna, czyli nowego wszechświata tworzonego przez artystę.
Poza narożnikami płótna nie ma już nic.

Kiedy był uczniem sportowej szkoły podstawowej postanowił zostać mistrzem świata w kolarstwie. Kiedy to marzenie odeszło w siną dal wraz z pobytem w szpitalu i założeniem ponad trzydziestu szwów, odszedł też w siną dal pomysł na siebie. Poszedł więc do wybranej przez mamę szkoły średniej – łódzkiego Technikum Łączności, kierunek elektronika.

Jestem przekonany – śmieje się Voytek – że byłem najgorszym uczniem w historii tej szkoły. Interesował mnie język polski

i historia, natomiast reszta była koszmarem. Nie wiedzieć czemu w III klasie wziąłem się za historię sztuki, której w tej szkole przecież nie było. Czytałem co się tylko dało.

A31Masks.jpg

Schowany za cudzą twarz. 
Mogę być nawet 
piękny, 
okrutny,
uniesiony.
Bez skrupułów. 
I z żadnej niezwykłości 
nie muszę się tłumaczyć.

VOYTEK GLINKOWSKI

"Maski - schowany za Czas"; 48" x 48"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna

Skutecznie czytał – wygrał wojewódzką olimpiadę historii sztuki, na ogólnopolskim finale dostał wyróżnienie. Nikomu się ani z tych
zainteresowań ani z wygranych nie zwierzył, a żeby pojechać na finały do Warszawy zwiał ze szkoły. Na wieńczącym zakończenie roku szkolnego apelu, dyrektor przeczytał list z Ministerstwa Edukacji Narodowej, gratulujący rodzicom syna, a dyrekcji technikum tak wybitnego i zdolnego ucznia.

– Moi szkolni koledzy w przekonaniu, że to żart, gruchnęli śmiechem, mama szturchnęła mnie i przerażonym szeptem zapytała, co znowu wymyśliłem. A dyrektorowi nie pozostało nic innego jak uznanie, że minister ma zawsze rację. I zostałem tak zwaną „świętą krową”, co było bardzo wygodne.

Pełen niewiary w siebie złożył wymagane dokumenty do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (dzisiaj ASP). I dostał się. Pierwsze dwa i pół roku miał ciągłe  poczucie niepewności, następne lata to stąpanie po coraz twardszym gruncie. Zawdzięcza to kilku swoim profesorom: Stanisławowi Łabęckiemu, Jackowi Bigoszewskiemu, Stanisławowi Łobodzińskiemu i Norbertowi Zawiszy.
Jest jedynym z czternastoosobowego roku, bo tyle osób wyszło wówczas z Wydziału Malarstwa i Grafiki łódzkiej szkoły, który

z malarstwa żyje.

Nieśmiało obnażam 
fragmenty jestestwa. 
Niegłodny aprobaty 
pochlebstwa brzydliwy 
wstrząśnięty pospolitością
ucieszony życiem. 
...Mimo wszystko...

VOYTEK GLINKOWSKI

Podglądam życie 
Kimś innym 
Czasami odważę się 
nawet zaklaskać... 
I tak będę nieobecny 
jak Odys we łbie Cyklopa. 
Nietykalny sztuką...

VOYTEK GLINKOWSKI

A17TimeKeepers.jpg

"Strażnicy Czasu"; 38" x 52"; olej/grafit na płótnie / fot.: kolekcja prywatna

– W tamtych czasach mieliśmy w Polsce wielkie szczęście, że naszymi profesorami byli prawdziwi artyści. I nieważne, że niektórzy z nich mieli legitymacje partyjne i zostawali rektorami, bo za tą dość wstydliwą legitymacją ciągle stał artysta. W Ameryce etatowym nauczycielem zostaje człowiek, który nie radzi sobie na rynku, bo ten, który sobie radzi nie ma czasu na szkolną codzienność.
Ja sam – kiedy już złapałem mojego Pana Boga za nogawkę i zacząłem tutaj z malarstwa żyć – malowałem po osiemnaście godzin dziennie. Siedem dużych galerii wołało o obrazy. Zacząłem szukać pretekstu, 
który pozwoli mi choć na trochę odejść od tego szaleństwa. I pojawiła się szkoła. Na jeden dzień w tygodniu musiałem opuścić pracownię. Moi studenci czasami wyskakują z zajęć płacząc, bo nie rozumieją co mówię i co pokazuję. A ja nie mówię nic innego niż to, czego sam się nauczyłem i co dostałem od moich profesorów. Pamiętam zajęcia z profesorem Łobodzińskim od kompozycji, cudowny człowiek, lata temu mówił rzeczy proste, a my siedzieliśmy z wytrzeszczem oczu, bo nie rozumieliśmy, o czym on do nas...
Historia zatacza koło.
Nie można nauczyć człowieka malować. Można tylko nauczyć go patrzeć i widzieć, bo sztuka to umiejętność obserwacji. Jest

w głowie a nie w rękach! Ludzie myślą, że mają przed sobą białą ścianę, a przecież tam jest tyle kolorów! Pokazuję paluchem, a oni ciągle odpychają od siebie informację, która tam jest! Patrzeć, to skierować wzrok w poszukiwaniu tego co jest.
A widzieć, to to coś zobaczyć. I przyjąć.

Przed laty wziął udział w Operacji Żagiel. Przypłynął do Nowego Jorku, zszedł z jachtu, żeby przyjrzeć się miastu. I został.
Postanowił żyć z malarstwa. Albo wracać.

– Trzeba być upartym. Kiedy człowiek młody, obok albo zamiast uporu pojawia się arogancja – teraz ja! Może to i dobrze.

Nie było łatwo, manna nie spadała z nieba, a drzwi galerii nie stały otworem przed artystą z Polski. Ale artysta z Polski postawił wszystko na jedną kartę.

Czasem 
Schowany za czas 
Przeszły
       Mi przez głowę 
Myśli otulone mgłą... 


Niepokojony przez czas 
Przyszły
       Pod mój próg 
Zagmatwane marzenia...

 
Zatrzymany przez czas 
Teraźniejszy 
       Wizerunek w lustrze 
To wszystko co mam...

VOYTEK GLINKOWSKI

5a.jpg

"Zaklinacz Czasu"; 36" x 48"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna

– Malowałem, malowałem i malowałem. Chodziłem od galerii do galerii. Miesiącami. Dzień w dzień. Bez skutku. Wreszcie zabrakło mi środków do życia. Ponad pół roku byłem bezdomny z wszystkimi tego stanu konsekwencjami. I przecież nie było tak, że nie mogłem znaleźć pracy. Mogłem. Ale bałem się, jakże ja się bałem, że jeżeli odejdę od zawodu, znajdę sobie jakąkolwiek pracę, która da mi dach nad głową i codzienne jedzenie, to utonę w tym drobnym poczuciu bezpieczeństwa i będę się jeszcze bardziej bał stracić je, więc do malarstwa już nigdy nie wrócę.

Aż któregoś dnia jedna z galerii – po kolejnej w niej bytności – przyjęła dwie prace. Kilka tygodni później odbywały się Międzynarodowe Targi Sztuki Art Expo w Javits Center w Nowym Jorku, na których ta sama galeria wystawiła już pięć jego prac, a w trakcie trwania targów przyjęła zamówienia na... trzydzieści obrazów autorstwa Voytka Glinkowskiego. Zamówienia popłynęły z kilku miejsc

w Kalifornii, z Waszyngtonu, Bostonu.
Nagle pojawiły się pieniądze i mnóstwo pracy.

– Zaakceptowano moje malarstwo takie, jakie było, bez żądań. Sztuka, galerie, to nie tylko duchowe i estetyczne przeżycia, to twardy interes. Galerie muszą płacić rachunki, często bardzo wysokie, więc wymagają tego, czego wymagają ich klienci. Jestem

w tej szczęśliwej sytuacji, że nie muszę naginać się, podporządkowywać, że biorą to, co ja wymyślę. Wiele razy brałem od życia

w skórę, ale też mogę spokojnie powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Dzisiaj mam dokładnie tyle, ile mieć potrzebuję, wystarczająco. Nie mam na co narzekać. Modlę się do Najwyższego, żeby to się nie zmieniło.

A48Farewell.jpg

"Pożegnanie - Franz Josef Haydn"; 68" x 38"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna

Powodem powstawania obrazów Voytka (tak pisanym imieniem podpisuje swoje prace) jest światło, czyli kolor. Do przedstawienia koloru używa różnych form – pejzaże, kwiaty, drzewa, figury, martwa natura.

– Gdyby chcieć wesprzeć się teatralną nomenklaturą – scena to płótno zawarte w ramach, forma to scenografia, aktorzy zaś to światło, kolor. Lwia część obrazów, które namalowałem wzięła się z chęci sprawdzenia i pokazania pewnych układów kolorystycznych. W naszej historii są sprawy, które mną wstrząsają. Ludzie żyją tak długo, jak długo zachowujemy o nich pamięć. Chcę pamiętać o ofiarach rzezi katyńskiej. To jeden z niewielu obrazów, których pierwotnym podłożem jest temat a nie kolor

i kompozycja. Zastanawiałem się jak zachować na płótnie pamięć o tamtych ludziach, żeby nie stawiać pomnika, nie przesadzić, nie „przegadać” tak ważnej i bolesnej sprawy. Wiedziałem jedno – im mniej tym więcej.

W poczuciu obowiązku zachowania prawdy historycznej przejrzał kilkadziesiąt zdjęć okolic Katynia. Namalował dorzecze Dniepru – pół kilometra od jednego z tamtejszych dawnych obozów i około kilometr od katyńskich grobów.

– Zastanawiałem się, jak zagospodarować, jak zakomponować ponad dwa i pół metra kwadratowego płótna, żeby kompozycja miała swoją dynamikę i dramaturgię. Żeby nie stworzyć kompozycji statycznej uciekamy od geometrycznego środka powierzchni, na której pracujemy. Ale w tym przypadku postanowiłem jednak wyjść od centrum krzyżem, balansując jego agresywność żółtą plamą, która ściąga nasze widzenie na lewą stronę obrazu.

6a.jpg

"Zatańczymy..."; 30" x 24"; grafika, aquaforta / aquatinta z miedzianej płyty / fot.: kolekcja prywatna

Obraz Voytka Glinkowskiego zatytułowany „Ofiarom Katynia” został zaprezentowany, wśród innych jego prac malarskich i rysunków, na wystawie „Figury i Kwiaty” w Glencoe.
Przed laty, na aukcji prac ofiarowanych przez chicagowskich artystów na rzecz Joanny Dajnowiec (dzisiaj już ś.p.), która odbywała się w Sali Głównej Muzeum Polskiego w Ameryce, zwróciło moją uwagę duże płótno obleczone w kolory jak ze snu. Zapytałam, czyja to praca. Odpowiedziano, że Voytka. Niedługo później zobaczyłam człowieka z włosami niczym przemieszana sól z pieprzem i wielkimi błękitnymi oczami, w długim czarnym płaszczu, przyglądającego się pracom innych. Kiedy chciałam zagadać, jego już nie było. Minął jakiś czas. Art Gallery Kafe, nie pamiętam już czyja wystawa, pod ścianą obrazów czy zdjęć czarny płaszcz, na którego szczycie... sól

z pieprzem.

– Marzy mi się Salon Sztuki Polskiej. Jestem gotów walczyć wszystkimi dostępnymi środkami z bylejakością. Publiczność trzeba kształcić a nie mamić.

W sprawach sztuki jest bezwzględny. Potrafi zwrócić studentowi pieniądze i podziękować za udział w następnych zajęciach, jeżeli czuje, że „z tej mąki chleba nie będzie”.
Zbliżała się aukcja na rzecz Anny Wuszter. Zadzwoniłam z pytaniem, czy włączy się. – Przyjedź – powiedział, bo nie mogę odejść od sztalugi – światło jeszcze dobre (maluje tylko przy dziennym świetle).
Przyjechałam po jeden obraz. Wyszłam z... trzema. – Co ci po jednym, skoro dziewczyna musi mnóstwo pieniędzy na operację zebrać?
Sól z pieprzem.

Po ponad dwudziestu latach wrócił do marzeń związanych z kolarstwem. Także z nartami, tenisem. Trenuje jak zawodowiec. Nagrywa działania mistrzów, by później odtwarzać je wielokrotnie w zwolnionym tempie i podpatrywać, jak działają najlepsi.

I został wicemistrzem stanu Illinois (cat.4), zajął II miejsce w Mistrzostwach Ameryki w kryterium Downers Grove (cat.30+), brązowy medal w Drużynowych Mistrzostwach Świata ABR w kolarstwie (cat.open).
Voytek też pisze – opowiadania, fraszki, ma także na swoim koncie scenariusz.

– Moja babcia mawiała, że w życiu najlepiej jest być sobą. I dodawała –ale, kochaniutki,  jeśli chcesz być sobą, to lepiej bądź kimś.

WYST119.jpg

O wilku

Powiadają o wilku,

że niósł razy kilka

i teraz jest pora,

by inny niósł wilka.

Wilk na to ze śmiechem

tę poprawkę wnosi,

że wszystkich już zaniósł

nie ma kto go nosić.

VOYTEK GLINKOWSKI

"Zdobywca"; 48" x 48"; olej na płótnie / fot.: kolekcja prywatna

Pablo Picasso

malarstwo

październik'23 / 10 (14)
iuyqtex0.jpeg!Portrait.jpeg

Pablo Picasso / fot.: Wikiart / domena publiczna

Pablo Picasso
geniusz, wizjoner,
twórca kubizmu

DOROTA PAZIOWSKA

Pablo Picasso należał do grona najwybitniejszych i najlepiej rozpoznawalnych malarzy XX wieku. Był także twórcą niezwykle płodnym: na przestrzeni lat ukończył kilka tysięcy obrazów. 

Pierworodny syn Jose i Marii Picasso urodził się 25 października 1881 roku w Maladze. Od najmłodszych lat przejawiał talent plastyczny, z radością odkryty i rozwijany przez ojca, który sam także trochę malował. Legenda głosi, że mały Pablo osiągnął biegłość w sztuce rysunku, zanim jeszcze nauczył się rozróżniać litery.

W dzieciństwie chłopca rodzina kilkakrotnie się przeprowadzała: najpierw zamieszkali w północno-zachodniej części kraju, w mieście La Coruña, potem przenieśli się do Barcelony. W 1895 roku przeżyli ogromną tragedię, związaną ze śmiercią siostrzyczki Pabla.

W stolicy Katalonii młody Picasso podjął naukę w Szkole Sztuk Pięknych, zaś pod koniec roku 1897 rozpoczął studia na Akademii Malarstwa w Madrycie. Szybko okazało się jednak, że pomimo swoich wybitnych zdolności nie potrafi się dostosować ani do uczelnianego rygoru, ani do sposobu prowadzenia zajęć. Niewybredne uwagi pod adresem wykładowców przyczyniły się ostatecznie do skreślenia Pabla z listy studentów. Powrócił zatem do Barcelony.

Picasso: pierwsze obrazy

W tym okresie młody Hiszpan był już świadom swojego życiowego powołania. Tworzył dużo i szybko, wsiąkając w intelektualną atmosferę popularnego wśród artystów lokalu Els Quatre Gals. To właśnie tutaj, w roku 1900, udało mu się zorganizować swoją pierwszą wystawę obrazów. Jeszcze w tym samym roku podjął decyzję o przeprowadzce do Paryża.

Początkowo zamieszkał przy ulicy Gabrielle w dzielnicy Montmartre. W tym okresie prowadził życie lekkoducha, rezydując głównie w knajpach oraz domach publicznych. Nie zaniedbywał jednocześnie swojego rozwoju artystycznego – wiele godzin spędzał pod dachem Luwru na studiowaniu starych mistrzów.

 

Picasso: dojrzała twórczość

Dokonania artystyczne Picassa można podzielić na kilka okresów. Pierwszy z nich, zwany okresem błękitnym, przypadał na lata 1901-1904. Jak nietrudno się domyślić, powstałe wówczas dzieła łączyła przewaga koloru niebieskiego, ewokującego melancholijną zadumę. Tematyka obrazów krążyła wokół cierpienia, ubóstwa, ale także piękna kobiecego ciała. Do najbardziej reprezentatywnych płócien z tego okresu zaliczyć można “Dwie siostry” (1902) oraz “Starego Żyda z chłopcem” (1903).

Po okresie błękitnym nastąpił różowy (1904-1906). Zmiana tonacji pociągała za sobą także pojawienie się nowych, nieco weselszych postaci, przede wszystkim kuglarzy i cyrkowych akrobatów. Uwagę zwraca zwłaszcza 'Rodzina akrobatów" (1905) czy "Akrobatka i młody arlekin" (1905), chociaż rozmaite odcienie różu i pomarańczu goszczą w tym czasie u Hiszpana na każdym płótnie. 

Pierwsze lata XX wieku to także moment, w którym twórczość Picassa zaczyna docierać do szerszej publiczności. Dzieje się tak za sprawą szanowanego paryskiego marszanda, Ambroise’a Vollarda, regularnie eksponującego obrazy młodego artysty w swojej galerii. Później na pewien czas Vollard straci zainteresowanie działalnością Hiszpana, by ostatecznie odkupić od niego wszystkie płótna z okresu różowego. 

Rzeczywistym przełomem artystycznym okazały się jednak dla Picassa "Panny

z Avignonu" (1907), obraz uznawany za pierwsze dzieło kubistyczne. Kosztował on swojego twórcę mnóstwo pracy i przemyśleń. Dość powiedzieć, że pierwotna koncepcja zakładała obecność siedmiu osób: pięciu kobiet i dwóch mężczyzn,

z których jeden trzymałby w ręku czaszkę. W ten sposób obraz można by postrzegać jako interpretację średniowiecznego motywu memento mori

Kubizm – kierunek w sztukach plastycznych, głównie malarstwie i rzeźbiarstwie, który rozwinął się we Francji około 1907 roku, poszukujący nowych zasad budowy przestrzennej dzieła przez odrzucenie reguł perspektywy i geometryczne uproszczenie elementów kompozycji.

Prekursorem kubizmu był Georges Braque. Po raz pierwszy określenia kubizm użył krytyk sztuki Louis Vauxcelles. W języku francuskim brzmi ono cubisme

i pochodzi od francuskiego słowa cube (od łacińskiego: cubus, z greckiego: κύβος), które oznacza kostkę lub sześcian. Ten termin przyjął się i szybko wszedł do powszechnego użytku, jednak twórcy tego kierunku długo unikali jego stosowania.

Później Picasso i Braque zaczęli pracować razem, tworząc podstawy kubizmu analitycznego, a następnie kubizmu syntetycznego (od roku 1912). W kubizmie syntetycznym w obrazach pojawiały się wklejane kawałki gazet, tapet czy kolorowych kawałków papieru, a także trójwymiarowe formy wbudowywane w płaszczyznę obrazu.

W całej historii malarstwa nie było innego tak intensywnego zerwania z osiągnięciami sztuki, jak to dokonane przez kubistów. Przede wszystkim, do tej pory malarstwo miało iluzorycznie odzwierciedlać rzeczywistość – wywoływać na płótnie wrażenie “jak żywej” natury. Kubistom zaś zależało na zdefiniowaniu rzeczywistości, wydobyciu “stereometrycznej struktury przedmiotów”. Aby to osiągnąć, stosowali geometryzację, syntezę i odrzucenie perspektywy.

W dużym skrócie, można powiedzieć, że dana, widziana forma zostawała najpierw zgeometryzowana (czyli wpisana w kształt sześcianu), a następnie rozbita na mniejsze elementy walców, stożków, kul itp.

U podstaw kubizmu leży zasada, że obiekt malarski zostaje rozbity na szereg osobnych płaszczyzn, oglądanych w różnym oświetleniu, które następnie są przedstawiane obok siebie na płótnie. Dawało to pełniejszy obraz analizowanego obiektu. Choć najsłynniejsze obrazy kubistyczne (jak „Panny

z Awinionu”) pokazują postacie ludzkie, generalnie głównym tematem były tu martwe natury.

pablo-picasso-panny-z-awinionu-fragment.jpg

Pablo Picasso, "Panny z Awinionu" (fragment); 1907 / Museum of Modern Art, Nowy Jork / wikiart / domena publiczna

Pablo Picasso, "Daniel-Henry Kahnweiler"; 1910 / Art Institute of Chicago, / wikiart / domena publiczna

Bohaterem tego portretu jest Daniel-Henry Kahnweiler (1884–1979), urodzony w Niemczech handlarz dziełami sztuki, pisarz i wydawca. Kahnweiler otworzył galerię sztuki w Paryżu w 1907 roku, a rok później. zaczął reprezentować Pabla Picassa, którego przedstawił Georgesowi Braque'owi. Kahnweiler był wielkim orędownikiem rewolucyjnego eksperymentu artystów

z kubizmem i kupił większość ich obrazów w latach 1908–1915. W 1920 roku napisał także ważną książkę pod tytułem The Rise of Cubism, która przedstawiła teoretyczne ramy dla tego ruchu.

Kahnweiler siedział przy tym portrecie aż trzydzieści razy. Nie próbując już tworzyć iluzji prawdziwych pozorów, Picasso załamał się i ponownie połączył formy, które widział. Opisał Kahnweilera siecią połyskujących, półprzezroczystych powierzchni, które łączą się z otaczającą go atmosferą. Formy są podzielone na różne płaszczyzny i fasetowane kształty i prezentowane

z kilku punktów widzenia. Jednak pomimo wysoce abstrakcyjnego charakteru portretu Picasso dodał atrybuty kierujące okiem i skupiające umysł: falę włosów, węzeł krawata, łańcuszek do zegarka. Z migoczących pasaży brązu, szarości, czerni i bieli wyłania się raczej tradycyjna pozycja portretowa siedzącego mężczyzny z rękami złożonymi na kolanach.

W grudniu 1931 roku Pablo Picasso rozpoczął serię obrazów przedstawiających Marie-Thérèse Walter, francuską modelkę, z którą był związany romantycznie, gdy był żonaty ze swoją pierwszą żoną Olgą Khokhlovą. Być może uznając ich podwójne życie, Picasso wymyślił nowy motyw – twarz obejmującą zarówno widok

z przodu, jak i z profilu. Będąc nieustannym innowatorem, Picasso eksperymentował z materiałami, formą i stylem. "Czerwony fotel" ukazuje pomysłowe wykorzystanie przez artystę Ripolin, przemysłowej farby domowej. Mieszając go

z farbą olejną, uzyskiwał różnorodne powierzchnie, od szorstkiego, żółtego tła po niemal bezszczotkowe wykończenie czarnych linii.

The Red Armchair.jpg

Pablo Picasso, "Czerony fotel"; 1931 / Art Institute of Chicago / wikiart / domena publiczna

Jak wiadomo, w ostatecznej wersji pozostało tylko pięć postaci, czyli tytułowe panny. Ich zniekształcone twarze przywodzą na myśl afrykańskie rzeźby, stanowiące zresztą obiekt zainteresowania malarza. Sam Avignon to zaś ulica w Barcelonie, znajdująca się w dzielnicy czerwonych latarń. Podkreślał to pierwotny tytuł obrazu – Le bordel philosophique – z którego malarz jednak w końcu zrezygnował.

Za sprawą 'Panien z Avignonu" Picasso zyskał sobie miano ojca kubizmu. Drugim jego prekursorem był Francuz Georges Braque, pozostający zresztą z Pablem

w przyjacielskich stosunkach. Ów awangardowy kierunek w sztuce odwoływał się do estetycznych przemyśleń Paula Cézanne’a, postulującego wierność naturze widzianej ludzkim okiem. Artysta powinien nauczyć się głębszego pojmowania percepcji zmysłowej, ma także sięgać do wewnętrznych struktur obserwowanych przedmiotów.

Wszystkie te wskazówki zastosował Picasso w pierwszej fazie kubizmu, nazywanej fazą analityczną. Trwała ona mniej więcej do 1912 roku. Po niej nastąpiła faza postanalityczna, charakteryzująca się eksperymentami z pogranicza tradycyjnego malarstwa i kolażu. 

Na przełomie lat 20. i 30. dało się zauważyć fascynację Picassa dokonaniami surrealistów. Prawdziwym wstrząsem dla środowisk twórczych stała się natomiast "Guernica", obraz namalowany w 1937 roku na zlecenie hiszpańskiego rządu. W bardzo sugestywny sposób przedstawiał okrucieństwo wojny, a także ogrom ludzkiego cierpienia.

Po roku 1945 malarstwo Picassa straciło nieco na sile wyrazu i nie wzbudzało już aż tak wielkiego zainteresowania. Z racji swych wcześniejszych dokonań uchodzi on jednak za giganta sztuki XX wieku.

Życie prywatne Picassa

Hiszpański malarz był dwukrotnie żonaty, posiadał czworo dzieci z trzema różnymi kobietami. Do historii przeszły jego niezliczone romanse, kończące się zawsze burzliwym rozstaniem. Jedna z dwóch córek artysty, Paloma Picasso, zrobiła karierę jako projektantka mody.  

Na przestrzeni swojego długiego życia Pablo Picasso zawarł wiele cennych przyjaźni. Do grona jego dobrych znajomych zaliczali się między innymi poeci Max Jacob i Guillaume Apollinaire, wspomniany już malarz Georges Braque, a także pisarka Gertruda Stein. Zamożna Amerykanka stała się z biegiem czasu bliską przyjaciółką malarza, jak również autorką jego biografii.    

 

Ciekawostki z życia Picassa

- Pełne nazwisko malarza brzmiało: Pablo Diego José Francisco de Paula Juan Nepomuceno Maria de los Remedios Cipriano de la Santisima Trinidad Martyr Patricio Clito Ruiz y Picasso.

- Najdroższy obraz Picassa to "Kobiety

z Algieru" (1955), który w 2015 roku sprzedano go za 179,4 mln dolarów.

- W 2010 roku odnaleziono 271 nieznanych dzieł malarza z lat 1900-1932. Leżały w garażu pewnego francuskiego elektryka, który twierdził, że otrzymał je w prezencie od samego mistrza. Sąd nie dał wiary tym zapewnieniom, a starszy mężczyzna usłyszał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu. 

- W 1948 roku Pablo Picasso spędził kilkanaście dni w Polsce. Zaproszono go na pierwszy Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Artysta zatrzymał się

w hotelu Monopol we Wrocławiu, gdzie prawdopodobnie naszkicował swojego słynnego gołąbka pokoju.

- Picasso pojawił się na obrazach kilku innych wybitnych malarzy. Już w 1912 roku utalentowany Hiszpan, Juan Gris, stworzył swój "Hołd dla Picassa", zaś w 1947 roku Salvador Dali namalował żartobliwy "Portret Picassa".      

The Art Institute of Chicago

poniedziałki                           11-5

wtorki, środy                           nieczynny

czwartki                                     11-8

piątki, soboty, niedziele     11-5

bottom of page