prywatne, niezależne pismo społeczno-kulturalne
pakamera.polonia
czasopismo pakamera.chicago, numery 1-13 pod adresem internetowym: www.pakamerachicago.com
VI Kongres Teatru Polskiego
w Chicago
...teatralna pasja i emocje
Tekst i zdjęcia: DARIUSZ LACHOWSKI
19 września w Chicago rozpoczęły się uroczyste obchody VI Kongresu Teatru Polskiego. W Dwell Studio na Irving Park Road, miejscu coraz mocniej zakorzeniającym się w krajobrazie artystycznym miasta, otwarto wydarzenie w atmosferze pełnej radości i twórczego uniesienia. Gości powitali artyści, których śpiew i taniec wprowadziły zgromadzonych w niepowtarzalny nastrój wieczoru – nastrój teatru, który otwiera drzwi do świata wyobraźni i sztuki.
Przybliżono bogaty program nadchodzących dni, a także przedstawiono honorowych gości Kongresu – tych, którzy już przybyli, oraz tych, którzy jeszcze w drodze, przemierzają niebo nad Atlantykiem. Wśród nich znaleźli się wybitni twórcy teatru z Polski, Litwy i Niemiec, reprezentujący różne nurty i estetyki, a jednocześnie wspólnie dążący do odkrywania nowych przestrzeni teatralnych.
Szczególnym momentem wieczoru było otwarcie wystawy „Za kurtyną” stworzonej z okazji XX-lecia istnienia teatru Warsztaty Teatralne Little Stars. Agata Paleczny, kuratorka wystawy, zaprosiła fotografów współpracujących z nią na przestrzeni lat do stworzenia ekspozycji bez narzuconego tematu. W ten sposób powstała niekonwencjonalna i różnorodna prezentacja, oddająca esencję tej wyjątkowej inicjatywy teatralnej. Zwiedzający mieli okazję podziwiać nie tylko fotografie ze spektakli i zza kulis, ale także kostiumy zaprojektowane przez niezastąpioną Marylkę Pawlinę oraz fragmenty scenografii z przedstawień, które stały się trwałą częścią historii polonijnego teatru w Chicago. To niezwykłe otwarcie skłania do refleksji nad drogą, jaką przebył teatr polonijny, zachowując przy tym swoją tożsamość, autentyczność i niezależność twórczą.
Kongres Teatru Polskiego w Chicago to coś więcej niż tylko spotkanie artystów sceny. To przede wszystkim przestrzeń dialogu, wymiany myśli i inspiracji, w której twórcy mogą wspólnie zastanowić się nad swoją rolą i miejscem w społeczeństwie. To głos środowiska, które pragnie zwrócić uwagę na swoje dokonania, a jest czym się chwalić – odważne projekty artystyczne, kreowanie nowych form i języków scenicznych, a także podtrzymywanie tradycji, których korzenie sięgają legendarnych występów Heleny Modrzejewskiej w Ameryce.
To wyjątkowe spotkanie było okazją do radości z przebywania z ludźmi, którzy tworzą coś więcej niż tylko teatr. Twórcy ci, na scenie oferując prawdziwe emocje i wzruszenia, w codziennym życiu inspirują do działania i poszukiwania piękna. Ich twórczość to misja – dar dla widzów, który ma siłę, by jak za dotknięciem magicznej różdżki, przenieść ich w świat wyobraźni, refleksji i wartościowych przeżyć. VI Kongres Teatru Polskiego staje się świętem nie tylko samej sztuki, ale przede wszystkim wspólnoty ludzi, których łączy miłość do teatru i głęboka potrzeba dzielenia się nią z innymi.
Otwarcie wystawy "Za kurtyna" z okazji XX-lecia chicagowskiego teatru Warsztaty Teatralne Little Stars; Dwell Studio Chicago / kolekcja prywatna autora
Agata Paleczny, kuratorka wystawy "Za kurtyną", dyrektorka Warsztatów Teatralnych Little Stars; Dwell Studio, Chicago / kolekcja prywatna autora
Wystawa "Za kurtyną", Dwell Studio, Chicago / kolekcja prywatna autora
Agata Paleczny, kuratorka wystawy "Za kurtyną", dyrektorka Warsztatów Teatralnych Little Stars oraz Andrzej Krukowski, dyrektor artystyczny Teatru Nasz; Dwell Studio, Chicago / kolekcja prywatna autora
Wystawa "Za kurtyną", Dwell Studio, Chicago / kolekcja prywatna autora
Między światami: dialog
z własną tożsamością
Tekst i zdjęcia: DARIUSZ LACHOWSKI
Jeśli nie urodziłeś się w kraju, w którym teraz żyjesz, to prawdopodobnie masz za sobą doświadczenie emigracji. Jeśli potrafisz dostrzec różnicę między manipulacją a wiarą i oddzielić je od faktów, to zapewne wiesz, czym jest nostalgia i jak silne mogą być wspomnienia z dzieciństwa.
Chciałbym zwrócić uwagę na autorski monodram Zofii Delest pt. „Między światami”, którą artystka z Braunschweig zaprezentowała
21 września na scenie PaSO w Chicago. Przedstawienie, wystawione gościnnie przez samą autorkę, przyciągnęło uwagę swoją oryginalną formą i głębokim przesłaniem, tworząc niezwykły dialog z publicznością.
Do pełnego zrozumienia tej opowieści potrzebne jest pewne wprowadzenie, które sam niestety na początku spektaklu zignorowałem, nie przeczytałem wręczonej mi informacji. Zacząłem więc sam odkrywać historię. Najpierw zaskoczenie i wzruszenie związane z rozpoznawaniem twarzy i miejsc, potem skupiałem się już tylko na emocjach, które z każdą minutą nieomal
80-minutowego spektaklu, narastały. Ale przejdźmy do sedna. Monodram Zofii Delest opowiada historię dwóch kobiet. Pierwsza
z nich to Irene Binz, a druga to Natalia, zbudowana na bazie przeżyć współczesnych migrantów w dzisiejszych Niemczech. Irene,
w 1989 roku, po 23 latach zdecydowała się powrócić do NRD, podczas gdy w tym samym czasie, tysiące obywateli uciekało do Niemiec Zachodnich przez Czechy i Węgry. Chciała odzyskać swoje obywatelstwo, co udało jej się na pięć tygodni przed upadkiem kraju. Dlaczego wróciła do miejsca, które inni masowo opuszczali? Monodram stara się odpowiedzieć nie tylko na to pytanie, lecz sięga o wiele dalej, zestawiając jej losy z historią Natalii, polskiej emigrantki, która, podobnie jak Irene, wyjechała na Zachód, szukając miłości. Losy tych dwóch kobiet, ukazane na dwóch płaszczyznach czasowych, splatają się, tworząc poruszającą opowieść o tęsknocie, wyborach i konsekwencjach emigracji.
Gdybym miał najprościej streścić i zarazem uprościć temat tego spektaklu to bym napisał, że „Między światami” koncentruje się na problematyce konfrontacji Wschodu z Zachodem, ale tak do końca nie jest, bo pomiędzy tymi dwoma światami muszą się jeszcze pomieścić: miłość, tęsknota, zapachy dzieciństwa, strach, przerażenie i nadzieja. Można to wszystko opisać tylko przez osobiste doświadczenie, a tego w spektaklu nie zabrakło. Nie zabrakło go także na widowni, większość z nas jest tu tylko mieszkańcami z kraju wypaczonej demokracji, z Polski.
Jednak odpowiedź jest bardziej skomplikowana, świat dookoła nas nie stoi w miejscu, zmieniają się warunki polityczne
i ekonomiczne, które kiedyś przesądzały o wyjeździe, zmieniają się schematy myślowe emigrantów. Co zatem dzieje sie gdy dochodzi do konfrontacji osób z tych dwóch wyraźnie innych biegunów tego skomplikowanego świata?
Po spektaklu odbyła się długa i inspirująca rozmowa z artystką, która podzieliła się kulisami powstania tej poruszającej produkcji. Jak się okazało, idea monodramu dojrzewała w jej głowie przez kilkanaście lat, zanim została zrealizowana na scenie. Wielu widzów przyznało, że przedstawione historie były im niezwykle bliskie i odnajdywali w nich odbicie własnych doświadczeń i dylematów,
z jakimi zmagali w przeszłości, jak i obecnie podróżując do Polski. Tematy poruszone w spektaklu wciąż rezonują, nie tylko
w Niemczech, ale i w Ameryce, pokazując, że pomimo upływu czasu, problemy związane z tożsamością i migracją pozostają aktualne.
Spektakl ukazuje, jak złożone i trudne są wybory związane z opuszczeniem domu i poszukiwaniem swego nowego miejsca
w dynamicznym świecie. Widzowie zgodzili się, że do dziś, niezmiennie stają przed pytaniem, jak zdefiniować pojęcie „domu” i co tak naprawdę ono dla nich oznacza. Monodram, pełen osobistych refleksji i uniwersalnych prawd, przypomina, że odpowiedzi na te pytania ukryte są w nas samych.
Można próbować uciekać od trudnych tematów, zanurzać się w weekendowych rozrywkach czy szumie mediów społecznościowych, by zapomnieć o doświadczeniach związanych z emigracją, w ten sposób wydawać świadectwo o sobie. Jednak żadna z tych ucieczek nie zmieni faktu, że spektakl ten powinien być ważnym punktem odniesienia dla każdego, kto zmierzył się z życiem na obczyźnie, zarówno tutaj, w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie. Opowiedziane historie dotykają uniwersalnych przeżyć, które nie znikają mimo zmieniających się czasów. To głos dla tych, którzy na nowo budują swoje życie, tęskniąc za domem, i dla tych, którzy mimo zmiany miejsca, wciąż poszukują swojego miejsca na ziemi – domu.
Monodram Zofii Delest, Scena teatralna Akademii Muzycznej PaSO w Chicago / fot.: Dariusz Lachowski; kolekcja prywatna autora
Rzeź w języku esperanto
Tekst i zdjęcia: DARIUSZ LACHOWSKI
Przyjmuje się, że obecnie około dwa miliony osób na świecie używa języka esperanto i choć nie jest on językiem narodowym żadnego kraju, to ma swoją społeczność użytkowników rozsianą na wszystkich kontynentach.
Język esperanto powstał pod koniec XIX wieku. Bezsprzecznym ojcem języka jest Ludwik Zamenhof, który urodził się w Białymstoku i tam spędził swoją młodość w barwnym, wielokulturowym mieście gdzie obok siebie żyli Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Język esperanto miał być językiem uniwersalnym ułatwiającym komunikację pomiędzy ludźmi z różnych narodów i kultur, a to w prosty sposób miało przyczynić się do pokoju i zrozumienia na świecie.
Największe koncentracje esperantystów znajdują się dziś w krajach takich jak Brazylia, Chiny, Japonia, Iran oraz niektórych krajach europejskich, takich jak Francja, Niemcy i Litwa.
„Rzeź w języku esperanto” to teatralna opowieść autorstwa Zofi Delest, która podejmuje tematykę pamięci i tożsamości
w kontekście europejskich doświadczeń historycznych. Jej szkielet narracyjny opiera się na modułach, które niczym klocki, można przestawiać i dopasowywać narracyjnie do bieżącej sytuacji.
45-minutowy spektakl, który obejrzałem 20 września w Dwell Studio podczas trwania kolejnego dnia Kongresu Teatru Polskiego
w Chicago, ofiarował wyjątkowe spojrzenie na polską historię, prezentując ją przez pryzmat wydarzeń w różnych regionach geopolitycznych. Przez ukazanie traumy i bólu zarówno jednostki jak i narodu, doskonale nakreślił nierozerwalne więzi łączące nas
z każdym innym człowiekiem. Dzięki tej zewnętrznej perspektywie mogłem dostrzec jak globalne układy sił i walka innych narodów
o niepodległość wpływa na to, co dzieje się wewnątrz Polski.
Warto podkreślić wyjątkową rolę tańca w spektaklu, który tu staje się nową formą teatralnej ekspresji. Taniec balansuje na granicy między performansem a tańcem nowoczesnym, wyrażając emocje i uczucia, których często nie sposób oddać za pomocą słów. Młode tancerki w ramach wersji spektaklu prezentowanego w Chicago, miały za zadanie opracować sceny taneczno ruchowe na podstawie materiałów takich jak zdjęcia czy urywki filmów, w sposób taki, jak uczymy się z książek, pośrednio. Cztery artystki, autentycznie wcielając się w swoje role, stworzyły poruszający obraz symbolicznych kart historii, grając nimi i je rozdając, a karty te reprezentują nie tylko śmierć i cierpienie, lecz także długoletnie pakty i porozumienia między dawnymi wrogami, gdzie nie ma miejsca na żadną próbę porozumienie.
Spektakl, ukazujący Polskę wciśniętą pomiędzy potężne siły historyczne, zmusza do refleksji nad tym, czym jest dla nas wolność.
W obliczu braku możliwości manewru i narzucenia zewnętrznych wpływów, spektakl stawia nas przed pytaniem: jaką wartość ma wolność i w jaki sposób możemy ją zdefiniować w kontekście naszej historii i tożsamości?
Uniwersalność języka esperanto miała przynieść pokój i porozumienie. Zabierając wolność jednostki, społeczności i kraju, w zamian otrzymujemy cierpienie i rzeź, tą dosłowną jak i symboliczną. Esperanto miało być mostem łączącym różne kultury, drogą do wolności, a na tle tej sztuki staje się umownym symbolem wykluczenia. Czym jest wolność, która opisana wykluczeniem, staje się jedynie słowem?
W ten sposób język przestaje być medium porozumienia, a staje się narzędziem opresji. Odbiera wolność jednostkom, które nie mogą swobodnie wyrażać swojej tożsamości i przynależności kulturowej, a także społecznościom i narodom, które zostają podporządkowane jednolitej narracji. Wolność, która ma być osiągnięta przez równość językową, w rzeczywistości staje się iluzją – zredukowaną do pustego słowa, które nie niesie za sobą żadnego prawdziwego znaczenia ani wartości.
Przedstawienie zadaje pytania skierowane szczególnie do młodego pokolenia – o ich świadomość historyczną i odpowiedzialność za kontynuację tego dziedzictwa. Jest wezwaniem do zastanowienia się, z jaką świadomością wchodzimy w nurt historii, jak możemy budować przyszłość, będąc świadomymi ciężaru przeszłości. Jak możemy odnaleźć wolność we własnym życiu, czym jest ona dla tych, którzy mieszkając o siedem godzin lotu od kraju, w którym się urodzili, dokonują takich czy innych wyborów kierowanych racjami politycznymi.
Koncept stworzenia i opracowania sztuki w zakresie merytorycznym: Zofia Delest
Koncept opracowania sztuki w zakresie tanecznym: Zofia Delest i Beata Cholewa-Mazurowska
Choreografia: tancerze występujący w spektaklu w konsultacji z Zofią Delest
Obsada: Julia Głowadzka, Julia Jagodzińska, Kaja Peska, Nikola Gremplica
A to teatr właśnie...
ANNA CZERWIŃSKA, ANDRZEJ KRUKOWSKI
Anna Czerwińska: Spotykamy się jednak po Kongresie, a nie przed tym wydarzeniem, jak obiecywaliśmy Czytelnikom... Jak oceniasz VI Kongres Teatru Polskiego w Chicago?
Andrzej Krukowski: Z mojego punktu widzenia był to sukces, chociaż w innym wymiarze... Przygotowałem zasadzkę...
Powiało grozą. Zasadzka na kogo? Co to znaczy?
To znaczy, że zrobiłem wszystko, co można było zrobić w ramach tak zwanego „niebudżetu”.
Chodziło mi o to, by dać – w języku komercyjnym – produkt i zobaczyć, jak na to zareaguje publiczność. I ta obserwacja warta była każde pieniądze i czas...
Kongres został przygotowany przez dwie osoby. Pracowaliśmy nad tym przez rok. W efekcie końcowym nie zwracałem uwagi na to, czy bilety zostały sprzedane na przedstawienia i tak dalej... Przygotowałem eksperyment, bo mnie na to stać...
Stać cię na to psychicznie czy finansowo?
(śmiech) Dobre pytanie! Przede wszystkim psychicznie, ponieważ wiem, że nikt by się nie podjął takiego wyzwania! Finansowo też nie najgorzej. Grobu sobie nie wykopaliśmy. Idziemy dalej...
Całość rozwijała się w dwóch nurtach.
Pierwszy – dla przyjeżdzających teatrów i dla nich był ten Kongres, a potem drugi – ten finalny akt, kiedy teatry prezentują swoje przedstawienia. I tu już wszystko było w rękach chicagowskiej Polonii, publiczności, która zawiodła.
Media zachowały się fantastycznie. Nagłaśnialiśmy długo, przyjmowali nas ochoczo i za to jesteśmy im wdzięczni.
Ale... to jest też porażka mediów polonijnych...
Czyli Kongres był porażką w Twojej ocenie? Zaczynam się gubić...
Poczekaj... To są dwie strony medalu – porażka i sukces. Zaraz to wyjaśnię.
Wracając do mediów - jeżeli przez długi czas media nagłaśniają imprezę, w tym przypadku Kongres, a nie ma to przełożenia na odzew publiczności, to znaczy, że media jakiekolwiek nie mają żadnej siły oddziaływania. Nikt mi też nie powie, że na Facebooku założono filtry i nikt nie wiedział o Kongresie...
Ułożyłem wszystko tak, by uciąć wszelkie komentarze. Rozumiesz... Ludzie dali się złapać w nieprawdziwe argumentacje, że to skandal, bo imprezy odbywają się konkurencyjnie, festiwalowo.
Cóż, tak odbywają się każde festiwale teatralne, filmowe, kulturalne. Publiczność wybiera to, co chce zobaczyć. A jeśli chce zobaczyć wszystko i naprawdę wierzy w to, co mówi, że interesuje ich teatr, mieli możliwość obejrzenia wszystkich propozycji.
Kongres nie jest imprezą nową. To był już VI Kongres Teatru Polskiego w Chicago i można było zarezerwować czas, by być z nami...
Jak widzisz, wszystko było zaplanowane, argumenty odparte, dlatego jest cisza.
Przecież macie dobrą prasę, pochwały i podziękowania...
Z twojej strony też?
Nie, dlatego rozmawiamy.
Nikt nie podszedł do mnie i nie powiedział, że coś było nie tak. Nikt, poza tobą, nie zainteresował się zapleczem Kongresu, który był zorganizowany bardzo dobrze i był zasadzką na publiczność.
Znowu użyłeś określenia „zasadzka”. To Twoje tłumaczenie się, nie założenie. Twoja „zasadzka” ujawniła się po Kongresie, a nie przed nim. Czy mam rację?
Chcesz powiedzieć, że jestem rozczarowany?
Dokładnie tak...
Bzdura, chociaż masz odrobinę racji... bo jeśli ktoś mówi, że jest intelektualistą, czyta książki i wypisuje komentarze, również polityczne, na Facebooku powinien obejrzeć „Rzeź w języku esperanto” w wykonaniu teatru polonijnego z Niemiec.
Niefortunny tytuł – wiele osób uznało, że nie zna języka esperanto, a treść przedstawienia nie była zrozumiała bez wstępnego opisu na ulotkach.
Idąc dalej... Jeżeli ktoś interesuje się historią, wychował się na literaturze podziemnej – jak ja – lat 80., to powinien zobaczyć „Zapiski oficera Armii Czerwonej” Teatru Studio z Wilna, bo była to książka zakazana.
Zbieżność tytułu z sytuacją polityczną w Europie bez zastanawiania się nad książką, która mogła być najciekawszą na świecie.
Widzę, że na wszystko masz odpowiedz... Teatr nie jest upolityczniony...
Chciałabym w to wierzyć, ale to dosyć trudne... I gdybyśmy tak poszperali głębiej, musiałbyś się ze mną zgodzić. Ale nie jest to temat naszej rozmowy... Wróćmy do Kongresu.
Jeżeli ktoś mówi, że jest aktorem w tym mieście, w środowisku polonijnym, a nie stać go na warsztaty teatralne, mógł przyjść i przyjrzeć się z boku, jak pracuje krakowska szkoła, krakowski nurt... Bo Błażej Peszek i Katarzyna są z krakowskiego Teatru Starego. Nikogo to nie zainteresowało. Jak widzisz, sprawdziłem wszystkich...
Andrzej Krukowski / fot.: Krzysztof Babiracki
Andrzej Krukowski / fot.: Krzysztof Babiracki
No i co z tego wynika? To nie pierwszy Kongres, kiedy wszystkich – jak mówisz - sprawdziłeś... Inni sprawdzają Ciebie, jak ja teraz...
Przy poprzednich Kongresach chciałam wziąć udział w warsztatach jako obserwator. Pytałam o to dwukrotnie i dwukrotnie nie wyraziłeś zgody. Może podobnie było z aktorami, których nie stać na spory wydatek, wszak sam wiesz doskonale, że aktorstwo na emigracji i teatr to kosztowne hobby, na które trzeba zarobić, jeśli nie ma bogatego mecenatu. Naga prawda...
Czyli dla Ciebie był to sukces, a dla widzów?
Tak, dla mnie wewnętrznie to był wielki sukces. A dla widzów? Dla których?
Tych co brali czynny udział w Kongresie...
Chyba nie byli na to przygotowani... Myślę, że mamy bardzo duży problem edukacyjny... Inaczej mówiąc „Lud krzyknął – król jest nagi”. A może to trzeba odwrócić: „Król krzyknął – lud jest nagi”. Bo król przyodział szaty... ja włożyłem „piękne szaty”, a lud nie miał nic...
Nie zrzucaj winy na lud... Może Twoje królewskie szaty nie odpowiadają ludowi, może król nie ma odpowiedniego podejścia do ludu i działa w sposób mało akceptowalny.
A ja wierzę w to, co robię. Jestem w zgodzie ze sobą. Tworzę teatr – nie występy, które mnie nie interesują – według mojej koncepcji
i do takiego teatru zapraszam. Tak jak powiedziałaś – to luksusowe hobby. Jedni grają w golfa, inni pływają na jachtach, a ja tworzę teatr. Tak samo jest z Kongresem.
Czyli nie zależy Ci na widowni? Robisz to dla siebie? Jeśli tak, królu, nie obrażaj ludu, wszak ten lud ma równie piękne szaty, tylko
w innych barwach...
Dlaczego Kongres organizują tylko dwie osoby, jak wspomniałeś...
Działamy według amerykańskich wzorców, nie polskich czy umownych. Rada Dyrektorów spotyka się raz, dwa razy w roku. Wybieramy z dyrektorskich propozycji osobę do nagrody Kongresu. Ustalamy pewne rzeczy, a reszta należy do osób prowadzących.
Dwuosobowo?
Tak, dyrektor wykonawczy i osoba odpowiedzialna, czyli ja. Sukces powinien mieć jednego twórcę, tak jak porażka. A Teatr Nasz nie ma nic wspólnego z Kongresem. Po prostu jest najbardziej aktywny i z inicjatywą pomocy podstawowej. I chwała im za to.
Obserwuję Kongres od początku. Pierwszy z nich był najciekawszy i o coś w nim chodziło. Kolejne były nieprzemyślane, niedopracowane, słabo zorganizowane albo megalomańskie nieadekwatnie do poprzednich. Pełna dowolność w tworzeniu czegoś o ambicjach światowych? Nie dajesz sobie pomóc...
Organizujemy tak, jak potrafimy najlepiej. Nie szukam pomocy, bo nikt nie ma takiego doświadczenia i prawa. Na współpracę przy Kongresie trzeba zasłużyć.
W jaki sposób?
Ciężką pracą i czytaniem w moich myślach. A argumentując cokolwiek nie można myśleć o swojej prywacie. Kongres poszedł dużo dalej. Są pomysły już na X Kongres... Bo pomysły i idee trzeba wypracować, a na to potrzebny jest czas. Niemal za chwilę zaczynamy pracę nad VII... Dzieje się!
Każdego roku zadaję sobie pytanie o cel kongresowych spotkań. Trudno nastawić się na rozmowy z aktorami Polonii chicagowskiej, bo oni nie przychodzą na spotkania kongresowe. Nie ma chicagowskich przedstawień, przygotowanych na czas pewnego rodzaju świętowania teatru polonijnego na świecie, nie ma otwartych dyskusji ani z twórcami chicagowskimi ani z twórcami z innych krajów. Każdy z teatrów ma swoje doświadczenia, spostrzeżenia, oceny, anegdoty...
Oni chcą grać na scenie małej czy dużej, a nie prowadzić dyskusje. Nie są też specjalnie zainteresowani wymianą doświadczeń między sobą...
Przeglądu przedstawień z danego roku nie będzie. To nie konkurs, kto lepiej wypadł albo wybrał ciekawszą sztukę...
Bronisz czy usprawiedliwiasz?
Ani jedno, ani drugie. Widzisz, mimo wielu pytań przychodzisz i do teatru, i na Kongresy, a teraz siedzimy i rozmawiamy... Myślisz, że mnie to nie rusza, o czym mówisz? Wszystko się we mnie gotuje, bo masz wiele racji i muszę to przemyśleć. Czy wiesz, jak ja muszę lawirować między najróżniejszymi charakterami ludzkimi i łagodzić ambicyjne konflikty. Nie jest to łatwe i mam wielu wrogów, nawet tworzy się koalicja przeciw Kongresowi, z którego nie zrezygnuję. A jeśli się rozpadnie z przyczyn różnych, zacznę od początku, pod inna nazwą. W teatrze chcę siedzieć z osobami, które chcą teatru, czują teatr i jest jakaś nitka porozumienia między nami. Reszcie polecam Facebooka i klikanie laików...
Teatr pozostał jedynym miejscem, gdzie jeszcze można spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć coś o sobie. Miejscem, gdzie można wciągnąć w grę widza, który automatycznie staje się aktorem. Moja wizja teatru może się nie podobać, ale jest moją, szczerą, choć czasem zwariowaną, jak ja sam...
Andrzeju, dziękuję za rozmowę... Ważna, choć niedokończona... Jak każda.
To ja tobie dziękuję... Do następnej...