prywatne, niezależne pismo społeczno-kulturalne
pakamera.polonia
czasopismo pakamera.chicago, numery 1-13 pod adresem internetowym: www.pakamerachicago.com
jeden z czterech (przyroda, nauka, Ameryka,Ameryka..., starożytność) - listopad/grudzień'24
jeden z trzech (teatralnie...) - październik'24 (wydanie specjalne)
jeden z czterech (ludzie i obyczaje, nauka, kosmos, historia) - marzec/kwiecień '24
jeden z czterech (przyroda, ludzie i obyczaje, nauka, architektura) - luty '24
jeden z pięciu (społeczeństwo, natura, architektura, nauka, świat się śmieje) - styczeń '24
jeden z dwóch (Christmas Time / Boże Narodzenie, społeczeństwo) - grudzień '23
jeden z pięciu (przyroda, Nagrody Nobla 2023, ludzie, historia, geografia) - listopad '23
jeden z pięciu (kolekcje, ludzie, muzyka, nauka, przyroda) - październik '23
wydarzenia/opinie / jeden z trzech
Zawojował Amerykę, gdzie stał się nieodłącznym towarzyszem ludzkich siedzib, czasem zwierzęciem domowym i bohaterem filmów. Jego urok zjednał mu wielbicieli na całym świecie. A jednak w Unii Europejskiej szop pracz jest gatunkiem inwazyjnym i uznanym prawnie za niepożądany.
Na terenie Ameryki Północnej żyje ponad 20 odrębnych podgatunków szopa pracza, między innymi w Teksasie, Luizjanie, na Florydzie i na Barbadosie.
Nazwa „pracz” pochodzi od charakterystycznego zachowania szopów, które często zanurzają jedzenie w wodzie, sprawiając wrażenie, jakby je myły. W rzeczywistości to zachowanie nie zawsze związane jest
z higieną. W środowisku naturalnym szopy pracze często żyją w pobliżu wody i wykorzystują swoje niezwykle wrażliwe łapy do „badania” pokarmu. Zmysł dotyku jest u nich tak rozwinięty, że szop jest w stanie rozpoznać obiekty nie patrząc na nie, tylko manipulując łapami.
Szopy są wszystkożerne i niezwykle elastyczne w swojej diecie. Żywią się zarówno owocami i innymi częściami roślin, jak i drobnymi zwierzętami – od owadów po ryby czy małe ssaki. Są gatunkiem synantropijnym, czyli przystosowały się do życia w sąsiedztwie człowieka. W pobliżu ludzkich siedzib czują się świetnie i wykorzystują wszelkie żywieniowe okazje, na przykład chętnie buszują
w śmietnikach. Są w stanie przeżyć właściwie w każdym klimacie i w zależności od potrzeb zapaść w sen zimowy.
Szopy w kulturze
Rdzenne ludy Ameryki Północnej znały i szanowały szopa pracza. Był źródłem futra i mięsa. Pojawiał się także w lokalnych mitach jako symbol sprytu i zręczności. Kiedy europejscy osadnicy zaczęli kolonizować Ameryki, szop stał się celem polowań ze względu na swoje gęste futro.
Pierwsze europejskie wzmianki o szopach można znaleźć już w dziennikach Krzysztofa Kolumba. W XVIII i XIX wieku, w czasie „futrzarskiego boomu”, futra szopów były cennym towarem handlowym. Wykorzystywano je na ten przykład do produkcji coonskin caps, czyli czapek, które stały się charakterystycznym elementem strojów myśliwych i traperów, a potem trwającą przez kilka dekad amerykańską modą.
Calvin Cooligge, prezydent USA w latach 1923–1929 posiadał szopa pracza jako zwierzę domowe. Szop Rocket to jeden z głównych bohaterów komiksów Marvela i serii filmów na ich podstawie – „Strażnicy Galaktyki”.
Dodatkowe 46 minut snu dziennie zaskakująco wpływa na zdrowie i nastrój.
Dłuższy sen to nie tylko odpoczynek – to sposób na poprawę odporności, samopoczucia i nawet prospołecznych zachowań. Zaskakujące wyniki badania przeprowadzonego przez naukowców z Uniwersytetu Baylora (Texas) pokazują, jak niewielka zmiana w długości snu może wpłynąć na nasze życie.
Niejednokrotnie pewnie wspominano, że sen jest bardzo ważny nie tylko dla naszego ogólnego samopoczucia, ale też zdrowia czy odporności. To też jedna z najprzyjemniejszych form dbania o siebie. W końcu wymaga od nas leżenia i zapomnienia o bożym świecie. Zbawienną moc snu na nasz dobrostan potwierdzają kolejne badania.
Tak pomaga dłuższy sen
Lekarze zazwyczaj zalecają, aby przesypiać minimalnie 6 godzin w ciągu doby. Optymalna ilość snu wynosi 8 godzin, ale czy na pewno? Z badania przeprowadzonego przez zespół pod kierunkiem Alexandra Do z Uniwersytetu Baylora w USA wynika, że dodatkowa drzemka każdego dnia może mieć korzystny wpływ na kondycję psychiczną. Badacze zwrócili uwagę, że większość wcześniejszych badań koncentrowała się na negatywnych konsekwencjach niedoboru snu – takich jak zmęczenie, problemy z koncentracją czy obniżenie funkcji poznawczych. Tymczasem zespół Do postanowił zbadać, jak wydłużenie snu może pozytywnie wpływać na człowieka.
Badanie objęło 90 młodych dorosłych w wieku od 18 do 24 lat. Uczestnicy zostali podzieleni na trzy grupy. Pierwsza grupa chodziła spać o 2:00 w nocy i miała wstawać o 7:30. Te osoby miały skrócony sen średnio o 37 minut w porównaniu do osób, które spały normalnie. Grupa druga kładła się spać o 10:30 wieczorem, a wstawać miała również o 7:30. Osoby z tej grupy zyskały średnio 46 minut dodatkowego snu.
W ciągu tygodnia uczestnicy prowadzili dziennik swoich nawyków snu, a także byli monitorowani za pomocą smartwatchy. Na początku i końcu badania wypełniali kwestionariusze oceniające senność i wykonywali testy poznawcze. Dodatkowo uczestnicy przechodzili testy mierzące odporność, poczucie dobrostanu i wdzięczności.
Śpij na zdrowie
Wyniki badania były zaskakujące. Okazało się, że drobne zmiany w długości snu miały znaczący wpływ na samopoczucie. Osoby, które wydłużyły sen o 46 minut, czuły się bardziej odporne, wdzięczne, zadowolone z życia i miały większe poczucie sensu życia. Natomiast osoby, które skróciły sen o 37 minut, doświadczyły pogorszenia nastroju i spadku poczucia dobrostanu.
Co więcej, dłuższy sen wpłynął na zachowania prospołeczne, takie jak chęć wspierania organizacji charytatywnych czy angażowanie się w inicjatywy społeczne. A to ma szerszy wpływ na społeczeństwo.
– Dłuższy sen ma znacznie szerszy wpływ, niż tylko poprawa czujności w ciągu dnia – zauważył jeden z badaczy. A co najważniejsze, aby skorzystać z tych dobrodziejstw, wystarczy spać o około 46 minut dłużej każdej nocy.
Jak spać dłużej i lepiej?
I choć wiele osób z pewnością ucieszy się na tę wiadomość, będą i tacy, których może ona zafrasować. W końcu nie brakuje ludzi, którzy borykają się z zaburzeniami snu. W efekcie budzą się w nocy kilkukrotnie lub mają duże problemy z zaśnięciem w ogóle. I tu również z pomocą przychodzi nauka.
Badania naukowe potwierdzają, że to, co jemy, ma istotny wpływ na jakość snu. Z badań przeprowadzonych przez naukowców
z fińskich uczelni wynika, że spożywanie większej ilości owoców i warzyw może przyczynić się do lepszego snu. Ich składniki pomagają w obniżeniu poziomu stresu oksydacyjnego i wspierają równowagę hormonalną, co z kolei sprzyja bardziej regenerującym okresom snu.
Z kolei badanie opublikowane w czasopiśmie „BMJ Open Sport & Exercise Medicine” sugeruje, że w poprawie jakości snu może pomóc wprowadzenie minimalnych dawek aktywności fizycznej wieczorem. Autorki zalecają, by co pół godziny wieczorem wykonywać trzy minuty umiarkowanej aktywności fizycznej. Mogą być to na przykład krótkie spacery czy lekkie ćwiczenia. Okazało się, że ta drobna zmiana wystarczyła, by sen uczestników badania wydłużył się średnio o 29 minut. (Mateusz Łysiak; The Journal of Positive Psychology)
Góra Rushmore, nazwana tak w 1885 roku na cześć prawnika Charlesa E. Rushmore’a, znajduje się w Black Hills w hrabstwie Pennington na zachodzie Dakoty Południowej. W pierwszej połowie XX wieku postanowiono tam umieścić niezwykłe posągi: wysokie na 18 metrów głowy prezydentów USA. Patrząc od lewej, są to: George Washington, Thomas Jefferson, Theodore Roosevelt oraz Abraham Lincoln. Ich oficjalna „zbiorcza” nazwa brzmi Mount Rushmore National Memorial.
Autorem pomysłu był historyk Doane Robinson, a głównym twórcą oryginalnych monumentów – rzeźbiarz Gutzon Borglum, który
w tamtym czasie pracował nad głową generała Konfederacji Roberta E. Lee w okolicach Atlanty. Wyboru lokalizacji dokonał w 1925 roku. Ale sam swoim dłutem niewiele by tu zdziałał. W realizację tego epokowego projektu zaangażowanych było około 400 rzeźbiarzy i robotników. Konieczne było wykorzystanie ciężkiego sprzętu oraz materiałów wybuchowych.
W 1953 roku senator George H. Bender pojawił się w amerykańskim kongresie z gotową ustawą, sugerując niezwykle uprzejmie, że może warto byłoby już oficjalnie uznać istnienie jego stanu. Wzbudził tym niemałe zaskoczenie, ale wkrótce sprawa stała się jasna – mimo że uznanie Ohio zaakceptował Thomas Jefferson już w 1803 roku, to z jakiegoś powodu przeoczono dopełnienie wszystkich formalności. Tym samym „podanie Ohio” znajdowało się w dziale oczekujących – przez skromne 150 lat. W połowie XX wieku naprawiono ten błąd, pilnując przy tym, by za faktyczną datę powstania stanu uważano 1803, nie 1953 rok.
Palma pierwszeństwa wśród najszczęśliwszych stanów Ameryki wprawdzie przysługuje Hawajom, jednak równie dobrze mogłaby należeć do Kentucky. Dlaczego? A dlatego, że w tym właśnie stanie więcej niż ludzi znajduje się… beczek z bourbonem. I to o dobre dwa miliony więcej. Ojczyzna bourbona zaspokaja aż 95% światowego zapotrzebowania na ten aromatyczny, choć nielekki trunek.
Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że Biblioteka Kongresu w Waszyngtonie jest duża, ale mało kto wie, że aż tak… W 2015 roku szacowano, że w jej zbiorach znajdują się 162 miliony dokumentów, a każdego dnia pojawia się 15 tysięcy kolejnych. Biblioteka Kongresu jest dzięki temu największą biblioteką na świecie. Może pochwalić się między innymi największym na terenie USA zbiorem polskich książek, a także… łącznie 838 milami półek na książki. To niemal 1350 kilometrów ustawionych jedna za drugą książek – odległość odpowiadająca mniej więcej dystansowi pomiędzy Houston i Chicago.
Sahara kilka razy była na zmianę suchym obszarem pustynnym i wilgotnym, żyznym obszarem uprawnym. Jak doszło do tego, że stała się największą pustynią świata?
Dzieli nas 5900 lat od naszej epoki. Bond 4 przynosi jeden z najintensywniejszych okresów suszy w całym holocenie. Szczególnie dramatyczne skutki ma to dla obszaru Sahary, która obecnie jest największą pustynią świata. Trudno wręcz uwierzyć, że niegdyś kwitło tam życie i wcale nie tak dawno roiło się tam od słoni, hipopotamów, bawołów, lwów, żyraf, guźców, antylop i strusiów.
I naturalnie byli tam również czający się na tę zwierzynę łowcy z wczesnej epoki brązu.
Okres rozkwitu Sahary
Sahara kilkakrotnie była na zmianę suchym obszarem pustynnym i wilgotnym, żyznym obszarem uprawnym. W czasie epoki lodowej pozostawała w większości sucha, ale do zmiany doszło mniej więcej pod koniec młodszego dryasu około 10 000 lat temu. Wtedy nadciągają obfite deszcze i pustynia zaczyna się zielenić, zmieniając w żyzną sawannę. Są na tym obszarze także bogate w ryby jeziora i rzeki, dziś od dawna już wyschnięte. Siedem tysięcy lat temu jezioro Czad w centralnej Afryce było 10 razy większe niż dzisiaj – innymi słowy, było zdecydowanie większe niż na przykład Morze Kaspijskie, największe jezioro naszych czasów.
Z tego okresu wywodzą się też pierwsze malowidła skalne na Saharze. Przedstawiają – to żadna niespodzianka – zwierzynę, na którą polowali ówcześni ludzie. A w tamtym czasie Pokarmu wystarczalo dla wszystkich, a nawet bylo go w nadmiarze. W okresie rozkwitu Sahary ludzie pasą na niej nawet krowy. Występują tam również zwierzęta takie jak olbrzymi bawół Pelorovis (wymarły w naszych czasach). Ta bestia była jednym z największych zwierząt spokrewnionych z krową, jakie kiedykolwiek istniały. Największe samce ważyły około dwóch ton i miały poroże mierzące cztery metry.
Cywilizacje zamieszkujące Saharę mniej więcej w tamtym okresie przyczyniają się do opracowania wielu pożytecznych wynalazków, które zmieniają świat, między innymi w sztuce kulinarnej. Kultury rozwijające się nad rzekami wytwarzają naczynia gliniane, wykorzystywane nie tylko do przechowywania pokarmu, lecz także do gotowania. Pierwsze znane gulasze, zupy i owsianki przyrządzano na brzegach saharyjskich rzek około 8000 lat temu.
Co ma wspólnego żyzna Sahara z piramidami?
Wcześniejszy, sawannowy krajobraz Sahary może też w sobie kryć klucz do tajemnicy piramid egipskich. Na obecnej pustyni położonej na zachód od oazy Charga w południowym Egipcie wznoszą się naturalne formacje skalne, które w zadziwiającym stopniu przypominają piramidy i wielkiego Sfinksa w Gizie. Według jednej z teorii tamtejsi nomadzi potraktowali je jako inspirację do budowy piramid, kiedy klimat stał się bardziej suchy, a oni osiedlili się nad Nilem.
Twórcą tej koncepcji jest egipsko-amerykański były naukowiec z NASA Farouk El-Baz, obecnie profesor na Boston University. Twierdzi on, że pierwotnie chłopi znad Nilu nie mieli pojęcia, jak wygląda piramida. Tę ideę – oraz ideę Sfinksa – przynoszą ze sobą nad Nil nomadzi, którzy uciekają przed suszą zmieniającą ich rodzinne strony na południu w pustynię. Włóczyli się od niepamiętnych czasów po sawannach wśród przypominających piramidy formacji skalnych i używali ich jako oznaczeń terenu – skały służyły im za punkty odniesienia przy nawigacji. Piramidy egipskie są więc – zgodnie z tą hipotezą – echem wspomnienia o zielonej i żyznej Saharze pełnej zwierzyny, zarówno na lądzie, jak i w wodach rzek i jezior.
To wspomnienie o świecie, po którym z powodu zmiany klimatu dziś nie ma już śladu, tak jak po dawnym Doggerlandzie w Europie.
„Śmierć” Sahary i narodziny cywilizacji
Bez względu na to, skąd się wzięły piramidy (nie wszyscy badacze kupują hipotezę El-Baza), blisko 6000 lat temu czuć w powietrzu ogromną zmianę. Tak zwany 5.9 Kiloyear Event, czyli zdarzenie sprzed 5900 lat, przyczynia się do daleko idących przemian, jeśli chodzi o warunki życia naszych praprzodków.
W północnej Afryce robi się coraz bardziej sucho. Kiedy zielona i wilgotna Sahara zanika zastępowana pustynią, taką, jaką znamy dzisiaj, ludzie z tych terenów ruszają na wschód. Osiadają nad Nilem i tworzą społeczeństwo, które z czasem staje się coraz bardziej złożone i hierarchiczne. Dochodzi też do istnej rewolucji kulturalnej: wynalezienia pisma. Nie trzeba tu chyba podkreślać, jakim kwantowym skokiem w naszym kulturowym rozwoju jest to, że nagle możemy spisywać swoje historie.
Z czasem prowadzi to do powstania wielkiej cywilizacji egipskiej i dynastii. W gruncie rzeczy cywilizacje zawsze są związane
z rzekami, ponieważ umożliwiają one między innymi sztuczne nawadnianie. W południowej Mezopotamii pierwsze kompleksowe miasta-państwa również rozwijają się nad rzekami – Eufratem i Tygrysem. Podobne zjawiska zachodziły w dolinie Indusu i w Chinach.
Susze i kryzysy klimatyczne mają to do siebie, że skłaniają ludzi do przemieszczania się. Suchy i chłodniejszy klimat, jak ten spowodowany wydarzeniem sprzed 5900 lat, prowadzi do tego, że protoindoeuropejczycy ze środkowoazjatyckich stepów na północny wschód od Morza Czarnego ruszają w świat i przenoszą się na Bałkany. Tak języki indoeuropejskie trafiają do Europy.
( Fragment książki Marcusa Rosenlunda „Gdy pogoda zmienia bieg historii”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, seria Historiai, 2022).
Nagroda Nobla 2024: medycyna lub fizjologia
Laureatów tej nagrody poznaliśmy w poniedziałek, 7 października. Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny otrzymali Victor Ambros
i Gary Ruvkun. Uczonych nagrodzono za odkrycie tzw. mikroRNA i jego roli w regulacji działania genów w komórce.
Nagrodzeni Noblem naukowcy odkryli, że miRNA są aktywną grupą cząsteczek. Podstawową ich funkcją jest wiązanie się ze specyficznymi dla danych cząsteczek miRNA fragmentami mRNA kodującym białka. W ten sposób te małe cząsteczki blokują syntezę białek. Gdy więc jest dużo mikroRNA, to powstaje mniej białek.
miRNA może doprowadzić do przełomu w terapiach onkologicznych. Komórki raka rozsyłają po ciele niewielkie pęcherzyki zwane eksosomami, stanowiące formę komunikacji międzykomórkowej. Jeśli te struktury wymiesza się ze zdrowymi komórkami, mogą
z nich powstawać guzy nowotworowe. Dokładniejsza analiza wykazała, że odpowiedzialne są za to właśnie cząsteczki miRNA ukryte
w owych pęcherzykach. A jeśli je się zablokuje, zahamowuje się wzrost guza. Środki blokujące takie miRNA mogą więc stać się podstawą nowoczesnych terapii przeciwnowotworowych. Naukowcy porównują mikroRNA do „bezpiecznika”, który może wyłączyć raka. Cząsteczki mikroRNA mogą też pomóc w diagnozowaniu nowotworów, leczeniu choroby popromiennej, stwardnienia rozsianego i wirusowego zapalenia wątroby.
Nagroda Nobla 2024: fizyka
Tegoroczną nagrodę otrzymali John J. Hopfield i Geoffrey E. Hinton. Nagrodzono ich za odkrycia, będące podstawą sztucznej inteligencji (SI). A konkretnie za uczenie maszynowe z wykorzystaniem sztucznych sieci neuronowych. Wykorzystali oni narzędzia
z fizyki do skonstruowania metod, które pomogły położyć podwaliny pod algorytmy SI. Hopfield stworzył strukturę, która może przechowywać i rekonstruować informacje. Hinton wynalazł metodę, która może niezależnie odkrywać właściwości w danych i która stała się ważna dla dużych sieci neuronowych, które są obecnie w użyciu.
Nagroda Nobla 2024: chemia
Chemicznego Nobla 2024 otrzymali trzej uczeni zajmujący się analizą i projektowaniem trójwymiarowej struktury białek. Połowę nagrody dostał David Baker z University of Washington. Drugą połową podzielą się Demis Hassabis i John M. Jumper z Google DeepMind. Wszyscy byli typowani do Nobla przez firmę Clarivate w tym roku.
Jednym z pomocnych narzędzi używanych dziś w chemii jest uczenie maszynowe (patrz – Nobel z fizyki). Polega ono na programowaniu komputerów tak, aby samodzielnie rozpoznawały skomplikowane wzorce zależności i doskonaliły swoje działania opierając się na pozyskanych w trakcie pracy danych. To właśnie dzięki wykorzystaniu algorytmów uczenia maszynowego wyszukiwarka Google staje się z biegiem czasu coraz skuteczniejsza w znajdowaniu treści wyszukiwanych przez użytkowników.
Tę samą technologię, zwaną modelowaniem molekularnym, można wykorzystać w badaniach nad lekami.
Nagroda Nobla 2024: literatura
Tegoroczną nagrodę otrzymała Han Kang, pisarka i poetka z Korei Południowej. Nagrodzono ją za „jej intensywną prozę poetycką, która mierzy się z historycznymi traumami i obnaża kruchość ludzkiego życia”. Han Kang ma wyjątkową świadomość związków między ciałem i duszą, żywymi i umarłymi. W swoim poetyckim i eksperymentalnym stylu stała się innowatorką we współczesnej prozie.
Pokojowa Nagroda Nobla 2024
Pokojową Nagrodę Nobla 2024 otrzymała japońska organizacja Nihon Hidankyō. Nagrodzono ją „za wysiłki na rzecz stworzenia świata wolnego od broni jądrowej i za pokazanie poprzez zeznania świadków, że broń jądrowa nigdy nie może zostać ponownie użyta”.
Nihon Hidankyō to oddolny ruch ocalałych z Hiroszimy i Nagasaki, znanych również jako hibakusha. Ich całkowitą liczbę szacuje się na 650 tys. osób, z czego ponad 100 tys. wciąż żyje. Organizacja została założona w 1956 roku. Jej cele to zabieganie w japońskim rządzie o większe wsparcie dla ofiar oraz wywieranie nacisku na światowe rządy, by te zlikwidowały arsenał atomowy. „Hibakusha pomagają nam opisać to, co nieopisywalne, pomyśleć to, co nie do pomyślenia i jakoś pojąć niezrozumiały ból i cierpienie spowodowane bronią jądrową” – czytamy w uzasadnieniu werdyktu.
wydarzenia/opinie / jeden z trzech
La Scala, Mediolan
Budynek teatru wzniesiono w samym sercu miasta. Powstał w miejscu kościoła Santa Maria alla Scala z 1381 roku, który w XVIII wieku znajdował się już w stanie ruiny.
Świątynię ufundowała Beatrycze Regina della Scala, małżonka Bernabo Viscontiego, jednego z władców Mediolanu sprzed nastania ery Sforzów. To właśnie od jej nazwiska wywodzi się nazwa teatru.
Pomysł budowy nowego teatru, a będąc precyzyjnym nawet dwóch, pojawił się zaraz po tragicznym pożarze, który nawiedził miasto 25 lutego 1776 roku, w ostatnią sobotę karnawału. Ogień strawił wtedy mieszczący się w skrzydle Pałacu Królewskiego Książęcy Teatr Królewski (wł. Teatro Regio Ducal). Gorącą orędowniczką wzniesienia nowego gmachu była księżna austriacka, Maria Teresa. Władczyni wciąż w pamięci miała operę przygotowaną przez Wolfganga Amadeusa Mozarta, którą zaprezentowano 15 października 1771 roku z okazji ślubu jej trzeciego syna na deskach spalonego teatru.
Środki finansowe na budowę zebrano wśród miejscowej arystokracji. Bogaci Mediolańczycy chętnie dokładali się do projektu, czym zapewnili sobie prawo własności do lóż.
Pozostałości kościoła Santa Maria alla Scala rozebrano 5 sierpnia 1776 roku. Niedługo później rozpoczęła się budowa nowego gmachu opery, która trwała do 1778 roku. Za projekt budynku odpowiadał architekt Giuseppe Piermarini.
Oficjalne otwarcie nastąpiło 3 sierpnia 1778 roku, a działalność sceniczną zainaugurowano operą L'Europa riconosciuta autorstwa Antonio Salieriego. Nowy teatr nosił nazwę Nuovo Regio Ducal Teatro alla Scala - Nowy Książęcy Teatr Królewski La Scala. Współcześnie jest to po prostu Teatr La Scala (wł. Teatro alla Scala).
Mediolański teatr jest jednym z największych na świecie, mieści na widowni ponad 3000 osób.
Metropolitan Opera House, Nowy Jork
Architektem starego budynku był J. Cleaveland Cady. Budynek ukończono w roku 1883. Inwestorami było kilku czołowych nowojorskich finansistów, pragnących mieć „swój” teatr z własnymi lożami, których nie mogła im zagwarantować najsłynniejsza ówcześnie nowojorska Academy of Music. Powstała sala koncertowa, która miała nie najlepszą akustykę i funkcjonalność, ale za to wspaniałe loże odpowiadające inwestorom. Początkowo, w pierwszym sezonie, inwestycja przyniosła 600 tys. dolarów deficytu, co wobec 800 tys. dolarów wydanych na budowę, wydawało się początkiem końca nowo powstałej inwestycji. Jednak pesymistyczne scenariusze nie sprawdziły się.
Od 1966 Metropolitan Opera znajduje się w Centrum Lincolna dla Sztuk Scenicznych (The Lincoln Center for the Performing Arts), który to kompleks położony jest pomiędzy zachodnią 62. i 65. ulicą oraz alejami: Columbus i Amsterdam.
W tym kompleksie mieszczą się także: Filharmonia Nowego Jorku (New York Philharmonic), Szkoła Muzyczna Juilliarda (Juilliard School of Music) oraz Opera Miasta Nowy Jork (The New York City Opera).
Pierwszą wystawioną sztuką w Metropolitan Opera House był „Faust: opera w pięciu aktach” Charlesa Gounoda.
Royal Opera House, Londyn
Royal Opera House, znany również jako Covent Garden, to najstarszy teatr w Wielkiej Brytanii. Jego otwarcie miało miejsce 7 grudnia 1732 roku, a pierwszą wystawioną sztuką było „The way of the world” Williama Congreve’a. W latach 1734–1737 z brytyjskim teatrem związany był słynny niemiecki kompozytor Georg Friedrich Händel, który wraz z zespołem wystawiał tu swoje sztuki.
Opera Wiedeńska
Wiener Staatsoper to jedna z najważniejszych światowych oper, w której swoje sztuki wystawiali twórcy tacy jak Wolfgang Amadeusz Mozart, Richard Strauss czy Richard Wagner. Działalność opery rozpoczęła się 25 maja 1869 roku wraz z wystawieniem sztuki
„Don Giovanni” Mozarta.
Opera została otwarta jako Wiedeńska Opera Dworska (Wiener Hofoper), a w uroczystości uczestniczyli cesarz Franciszek
Józef I oraz cesarzowa Austrii Elżbieta. Obecna nazwa funkcjonuje od czasu ustanowienia I Republiki Austriackiej w 1921 roku.
Sydney Opera House
Charakterystyczny budynek opery w Sydney jest jednym z najczęściej fotografowanych obiektów na świecie. Zaprojektował go duński architekt Jørn Utzon. Jej otwarcie odbyło się 20 października 1973 roku.
Budynek zawiera kilka sal widowiskowych, w których łącznie odbywa się ponad 1500 przedstawień rocznie. Do Sydney Opera House każdego roku przybywa ponad 1,2 mln widzów.
Opéra Garnier, Paryż
Mieszcząca się w Pałacu Garnier opera paryska liczy ponad 2000 miejsc na widowni i jest uznawana za symbol Paryża tuż obok katedry Notre Dame. Ten efektowny eklektyczny gmach powstał w latach 70. XIX wieku, a jego autorem był Charles Garnier.
Działalność opery oficjalnie rozpoczął koncert orkiestrowy 5 stycznia 1875 r., a pierwszą operę wystawiono tam trzy dni później i była nią „La Juive” Fromentala Halévy’ego.
Arsenał jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych budynków w mieście Hvar. Zlokalizowany w narożniku Placu św. Szczepana (Trg sv. Stjepana), jednego z największych placów Dalmacji (4500 mkw), tuż przy zatoce, mieści teatr publiczny, który działa tu nieprzerwanie od 1612 roku i szczyci się mianem jednego z pierwszych publicznych teatrów Europy.
Pierwsza wzmianka o budynku pochodzi z 1292 roku – wówczas zapadła decyzja o jego budowie. Początkowo budynek pełnił funkcję magazynu, w którym przechowywano jedzenie oraz elementy wyposażenia statków.
Pierwszy budynek arsenału spłonął podczas najazdu osmańskiego w 1571 roku, a wybuch prochu w roku 1579 jeszcze bardziej nadwątlił konstrukcję. Konieczna była całkowita przebudowa, w ramach której powstało nowe piętro wewnętrzne a dla podparcia podłogi w holu parteru wzniesiono siedem okrągłych podpór łukowych. Łuki arsenału służyły nie tylko jako wsparcie konstrukcji, ale zostały zbudowane w celu wzmocnienia obciążeń podłogi nad nimi.
Przebudowano też dwie najbardziej widoczne elewacje, zachodnią i północną; naprawiono fundamenty na parterze a wewnątrz, na pierwszym piętrze, wszystkie ściany zostały naprawione za pomocą mieszanki nowych i starych, uszkodzonych przez ogień kamieni. Magazyny przy północnej fasadzie arsenału zostały wykupione przez gminę i przekształcone w skład komunalny – Fontik.
W 1611 roku podjęto decyzję o stworzeniu na pierwszym piętrze arsenału teatru, który zaczął działać rok później i był pierwszym teatrem publicznym w Europie, do którego mogli przychodzić wszyscy, bez względu na pochodzenie społeczne.
Teatr zajmował wschodnią stronę pierwszego piętra, a wejście do niego stanowił Belweder – monumentalny taras od strony Fontika. Taras ten został udostępniony przez nowo wybudowaną klatkę schodową na zachodniej elewacji.
Kolejne dobudówki na elewacji północnej powstały po to, żeby zaakcentować to monumentalne wejście. Nad wschodnimi drzwiami Arsenału widnieje napis: ANNO PACIS PRIMO MDCXI („Pierwszy rok pokoju 1611”), natomiast nad bogato zdobionymi drzwiami
w północnej fasadzie, nad wejściem do teatru widnieje napis: ANNO PACIS SECUNDO MDCXII („Drugi rok pokoju 1612”).
Prócz występów teatralnych, w budynku odbywają się różnego rodzaju wystawy i wernisaże.
Broadway – czym on właściwie jest?
Teatr Broadway można nazwać odpowiednikiem naszego teatru czy brytyjskiego West Endu. Koncepcja jest bardzo klarowna – wystawiane spektakle pochodzą z konkretnego obszaru, a w większości są to musicale. Nie ma wątpliwości co do tego, że na Broadwayu wystawiane są przedstawienia na najwyższym światowym poziomie. Mnóstwo spektakli nie schodzi z afiszy przez wiele lat, dzięki czemu Broadway zalicza się do bardzo skomercjalizowanych teatrów świata.
Historia Broadwayu
Historia Broadwayu rozpoczęła się w roku 1750 wraz z założeniem pierwszego teatru. W teatrze stworzonym przez Waltera Muray’ego oraz Thomasa Keana wystawiano różnorodne sztuki, skupiając się jednak szczególnie na dramatach Szekspira. Teatr w Stanach Zjednoczonych rozwijał się dość prężnie do czasu. Wojna o niepodległość wstrzymała nieco rozwój tej dziedziny sztuki, jednak szybko po jej zakończeniu ruchy teatralne ożyły. Powstał, istniejący do dziś, Park Row, nazywany wtedy Park Theatre, następnie Boery Theatre, Winter Garden Theatre i Booth’s Theatre.
Broadway kojarzony jest przede wszystkim z musicalami. Za pierwszy wystawiony na Broadwayu musical uważa się „The Black Crook” z roku 1866. Musical ten trwał niemal 6 godzin, mimo to podobał się tak bardzo, że wystawiono go aż 474 razy! Od tego czasu
w Nowym Jorku pokochano musicale, których pojawiało się coraz więcej. W XX wieku na Broadway zagościły operetki, przede wszystkim pochodzące z Europy.
Po II wojnie światowej zainteresowanie teatrem zaczęło spadać. Lata 60.–80. W XX wieku przyniosły coraz mniejszą liczbę widzów. Atrakcyjna dzielnica i nadciągające bankructwo spowodowały, że lokalami, w których znajdowały się teatry, zainteresowali się deweloperzy. Niewiele brakowało, aby teatry na Broadwayu zniknęły na dobre. Nie stało się tak jednak z inicjatywy Joego Pappa, który stworzył organizację non-profit w celu ochrony teatrów na Broadwayu. Scena teatralna znów ożyła, kiedy zaczęto adaptować znane filmy takie jak „Król Lew” czy „Rodzina Addamsów”.
Broadway – ciekawostki
-
Na Broadwayu znajduje się aż 40 teatrów.
-
W 2017 roku sprzedano bilety za 1,4 miliarda dolarów.
-
„Upiór w Operze” to widowisko grane nieprzerwanie od 27 lat. Wystawione zostało 11 500 razy.
-
Spektakle z Broadwayu można zobaczyć również poza Nowym Jorkiem, kiedy akurat odbywa się trasa wyjazdowa jednego
-
z teatrów Broadwayowskich.
-
Większość teatrów na Broadwayu jest zamkniętych w niedzielę.
-
W środy, soboty i niedziele musicale rozpoczynają się o godz. 14.00, natomiast w inne dni tygodnia w godzinach wieczornych, najczęściej o 19.00 lub 20.00.
-
Na deskach teatrów na Broadwayu występują dość często aktorzy znani z filmów komercyjnych. Są oni jednak zaangażowani tylko na początku, dla rozreklamowania spektakli. (az)
wydarzenia/opinie / jeden z czterech
Największa wyspa na Ziemi prawie cała pokryta jest lodem. Żyć tu można tylko na wąskim skrawku lądu wzdłuż wybrzeży. Ale ludzie byli tu od zawsze. Europejczycy dotarli na Grenlandię w 982 roku, kiedy to wiking Eryk Rudy zdecydował się popłynąć w stronę nieznanego, owianego legendą lądu. Dopłynął do surowego i niedostępnego wschodniego wybrzeża wyspy. Ale nie zniechęcił go lodowy krajobraz. Wytrwale podróżując na południe, dotarł do fiordów, gdzie klimat był łagodny, a ziemia żyzna i znacznie bardziej zielona niż zachodnia Islandia, skąd pochodził. Musiał trafić na sam środek grenlandzkiego lata, kiedy zieleń jest intensywna, a łąki oszałamiają kolorami i zapachem kwiatów. To właśnie południowe krańce Grenlandii dają wyspie nieco przewrotną nazwę – zielonej ziemi.
Po wyspie najłatwiej poruszać się motorówką. Spływające do fiordów lodowce uniemożliwiają poprowadzenie zwykłych dróg i to właśnie łodzie są tu najpopularniejszym i najbardziej praktycznym środkiem transportu. Przejmująco zimna woda i przepływające gdzieniegdzie niewielkie fragmenty lodu nawet latem nie pozwalają zapomnieć, że jesteśmy na Dalekiej Północy, w gościnie
u Królowej Śniegu.
By dotrzeć do Igaliku, wioski, w której zamierzamy się zatrzymać, trzeba pokonać pieszo kilkukilometrowy odcinek. W ciągu godzinnego marszu nie spotykamy nikogo. W Igaliku – niewielkiej osadzie wciśniętej w głąb fiordu – mieszka około 30 osób, zajmujących się w większości hodowlą owiec. Całą osadę stanowi kilkanaście swobodnie rozrzuconych po wybrzeżu kolorowych, drewnianych domków. Dawniej to właśnie kolory ścian budynków zdradzały profesję ich mieszkańców: w żółtych przyjmował lekarz,
w czerwonych natomiast odbywał się handel. I choć dziś istnieje już tylko wspomnienie tej tradycji, to właśnie w czerwonym budynku znajduje się jedyny w wiosce sklep. Nie ma stałych godzin otwarcia. „Gdy będzie czynny, ludzie pójdą w jego kierunku”, wyjaśnia nam napotkany po drodze mężczyzna. Do sklepu co jakiś czas przyjeżdża statek z zaopatrzeniem. Sporo produktów jest zamrożonych, ale ich różnorodność jest zaskakująco duża. W większych miastach funkcjonują duże markety, w których można dostać wszystko: od żywności po ubrania, focze skóry i strzelby. W wiosce jest też tak zwany dom spotkań oraz niewielka, typowo wiejska szkoła, ale na Grenlandii są też większe szkoły, a w stolicy nawet uniwersytet.
Nasza chatka jest ciepła i przestronna. Kiedy siadamy przy kaloryferze, za oknem dostrzegamy małego lisa, który zatrzymuje się
i z zaciekawieniem patrzy w naszą stronę.
Aby doświadczyć prawdziwego życia ludzi lodu, trzeba ruszyć dalej na północ. Wybieramy statek. „Uwaga, »Sarfaq Ittuk« gotowy do odpłynięcia” – słyszymy z pokładowych głośników, początkowo w języku Innuitów, następnie po duńsku, bo Grenlandia to wyspa należąca do Danii. Podróż do Ilulissat, położonego 1000 kilometrów na północ, zajmie nam prawie cztery dni, ale to jedyna, prócz samolotu, możliwość dotarcia za koło podbiegunowe, a zarazem niepowtarzalna okazja, by przebyć tę trasę w towarzystwie miejscowych. Nie lubią, gdy mówi się o nich „Eskimosi”. Podobno znaczy to „zjadacze surowego mięsa”. Wolą, gdy nazywa się ich Innuitami. Nietrudno jest odróżnić ich od nielicznych turystów – mają śniadą cerę, wąskie oczy i kruczoczarne włosy. Ich przodkowie przybyli tu być może nawet 4500 lat temu, z Azji przez podbiegunową część Ameryki Północnej, do której przedostali się, pokonując skutą lodem Cieśninę Beringa. Dzisiejsi Innuici nadal w większości mówią tylko po grenlandzku. Trudno nam się porozumieć, ale
życzliwe spojrzenie i uśmiech znaczą czasem więcej niż tysiąc słów.
Zatrzymujemy się w kilku większych miejscowościach, a kilka godzin spędzamy w kilkunastotysięcznym Nuuk, stolicy i największym mieście Grenlandii. Miasto zaskakuje swoistą nowoczesnością i typowym miejskim klimatem. Nie ma wielu ludzi na ulicach, ale
z wypełnionych po brzegi knajp słychać głośne rozmowy i brzęk butelek.
Kolejnym przystankom towarzyszy specyficzny nastrój – jedni ludzie ze łzami w oczach witają swoich bliskich, inni czule się żegnają,
a zgromadzony tłum macha na pożegnanie odpływającym. Kilka razy przy mniejszych osadach zatrzymujemy się pośrodku fiordu – wysokie, skaliste wybrzeże uniemożliwia dotarcie statku do samej wioski, konieczna jest przesiadka na szalupę. W ten sposób do brzegu docierają pasażerowie, a także niektóre towary, na przykład worek z listami.
Z każdym mijanym kilometrem krajobraz staje się coraz bardziej surowy. Morze i niebo ma niespotykany gdzie indziej głęboki błękitny odcień. Jest coraz zimniej i stopniowo zaczynają się pojawiać pierwsze pojedyncze góry lodowe. Ostatnie kilometry pokonujemy
w gęstym paku lodowym – pokrywie z kry, która nigdy nie topnieje. Powietrze przesiąknięte jest niezwykłą ciszą, przerywaną jedynie odgłosami kruszonego lodu i dźwięcznymi pluskami wody.
W pewnym momencie grupka ludzi zaczyna śpiewać. Głos niesie się daleko w tym polarnym amfiteatrze i odbija od lodowych ścian. Ktoś wyjaśnia, że to tradycyjne pieśni innuickie wychwalające grenlandzką przyrodę i pory roku. Grenlandczycy są z natury muzykalni, a innuicki chór zaprosiła do współpracy nawet światowa gwiazda pochodząca z Islandii, Björk.
Po czterech dniach docieramy do Ilulissat, niewielkiego miasteczka położonego na wybrzeżu zatoki Disko, około 350 kilometrów na północ od kręgu polarnego. Jego nazwa w języku Innuitów oznacza „góry lodowe” i chyba nie mogła być bardziej trafna. Dwa kilometry od miasta swoje ujście ma najbardziej aktywny lodowiec na świecie. Jego czoło wznosi się na 80 metrów, a jęzor przemieszcza się około kilkunastu metrów dziennie, gęsto wypełniając długi na kilkadziesiąt kilometrów fiord setkami gór lodowych. Gigantyczne bryły lodu są popychane dalej przez oddzielające się kolejne fragmenty w stronę otwartej wody, gdzie uwolnione dryfują przez długi czas, wypełniając wody zatoki po horyzont.
Powietrze, którym oddychamy, jest czyste i rześkie, mrużymy oczy od ostrego słońca. Po drodze z portu mijamy prowizoryczne boisko, na którym latem odbywają się lokalne rozgrywki w uwielbianą przez miejscowych piłkę nożną. Zimą przydomowe ogródki śpią pod grubą pierzyną ze śnieżnego puchu, ale w ciepłych miesiącach roku na wietrze i słońcu suszą się tu ryby. Niewiele osób zwraca na nas uwagę – turystów przybywa z roku na rok. W miasteczku funkcjonuje kilka agencji turystycznych i to właśnie turystyka, obok rybołówstwa i hodowli owiec na południu wyspy, jest najważniejszym źródłem dochodów mieszkańców.
Zimą, kiedy na kilka miesięcy ziemię skuwa lód, skutery śnieżne i sanie są jedynymi dostępnymi środkami transportu. Tuż za miastem w swoich zagrodach mieszkają setki psów husky, które wciąż wykorzystywane są jako zwierzęta pociągowe. Nie powinna dziwić ich ogromna ilość – na Grenlandii psów jest więcej niż ludzi. Jednak, mimo iż żyją w stałym kontakcie z człowiekiem, nie są traktowane jak przyjaciele. Zwykle są utrzymywane tak długo, jak długo mogą pracować.
Kiedy wygłodniali dochodzimy do pobliskiej restauracji, okazuje się, że aby zjeść obiad, musimy się zdeklarować wcześnie rano, tak by gospodyni zrobiła odpowiednią ilość zakupów. Menu może zaskakiwać: steki z renifera, potrawy z foki. Suszone mięso wieloryba czy mewie jaja to nie tylko tradycja, ale też codzienność, a wątroba czy nawet mózg foczy stanowią dla tubylców wyjątkowy rarytas. Szacuje się, że Innuici rozpoczęli polowania na wieloryby około XIII wieku, więc mają one długą tradycję. W 1986 roku komercyjne połowy zostały zabronione i od tamtego czasu są tematem zażartej debaty. Obecnie ściśle określony limit połowu na Grenlandii to niewiele ponad 200 sztuk rocznie i choć Grenlandczycy trzymają się ograniczeń ilościowych, suszone mięso wieloryba można kupić niemal w każdym sklepie.
Wydaje się, że tu, silniej niż w jakimkolwiek innym miejscu, tradycja przeplata się z nowoczesnością. Latem młode dziewczęta zakładają spódniczki i bawełniane koszulki, na sklepowych półkach leżą polary i spodnie z goreteksu, jednak kolorowe ludowe stroje wciąż służą na specjalne okazje, a ciepłe futra i sztywne białe buty z foczej skóry są niezastąpione podczas polowań. I choć nikt tak naprawdę nie mieszka w igloo, to są one używane podczas zimowych wypraw łowieckich, a samo słowo „igloo” w kanadyjskim dialekcie znaczy po prostu dom. (Luiza Stosik-Turek; Pismo.Magazyn opinii)
Linie papilarne, zwane również dermatoglifami, to unikalne ślady skórne, które znajdują się na palcach dłoni i stóp ssaków naczelnych oraz ludzi. Pełnią dwie podstawowe funkcje. Zwiększają przyczepność kończyn chwytnych oraz są aparatem percepcyjnym. Tuż pod powierzchnią naskórka znajdują się bowiem nerwy.
Dotychczas uważano, że każdy układ linii papilarnych jest wyjątkowy dla każdego człowieka. Właśnie dlatego cecha ta stosowana była w dziedzinach, które wymagały identyfikacji tożsamości. Od weryfikacji użytkownika, który chce odblokować swój telefon, po wykrywanie przestępców. Najnowsze badania naukowców z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku wykazały jednak, że nie wszystkie ślady są unikatowe. W rozwiązaniu tego problemu pomogła sztuczna inteligencja.
Zespół Columbia Engineering Undergraduate stworzył model AI, który miał za zadanie przeanalizowanie olbrzymiej bazy danych odcisków palców. W sumie sztuczna inteligencja miała do zbadania ok. 60 tys. linii papilarnych. Okazało się, że były przypadki, gdy para linii należała do tej samej osoby, ale do różnych palców, a niekiedy do dwóch zupełnie innych osób.
Jednak, gdy naukowcy chcieli opublikować artykuł w jednym z prestiżowych czasopism naukowych, spotkali się z odrzuceniem. Recenzenci uznali, że baza danych jest zbyt mała, żeby podważyć tezę o unikalności linii papilarnych. Zespół nie poddał się i zebrał więcej danych oraz usprawnił model sztucznej inteligencji, aby otrzymane wyniki były jeszcze dokładniejsze.
W końcu udało się i praca inżynierów z Columbii doczekała się publikacji w najnowszym wydaniu „Science Advances”. – To odkrycie było zbyt ważne, aby je zignorować – mówił Hod Lipson, jeden z autorów pracy. – Odkrycie może sprawić, że nawet niewinni ludzie mogą zostać uniewinnieni w wyniku błędnego porównywania linii papilarnych – powiedział Lipson.
W badaniu czytamy, że AI wykorzystała zupełnie nowe podejście do analizy linii papilarnych, a dokładność wynosi ok. 77%. – Sztuczna inteligencja skupiała się głównie na kwestiach związanych z kątami i krzywiznami wir i pętli na środku odcisku palca – napisali badacze.
Autorzy przyznają jednak, że zdają sobie sprawę, że nie jest to wynik idealny, który prowadzi do ostatecznego rozstrzygnięcia problemu. Może być jednak początkiem nowej drogi w dziedzinie kryminalistyki.
– Wyobraźmy sobie, co jednak się stanie, gdy maszyna będzie miała do dyspozycji miliony, zamiast tysięcy odcisków palców. Nasze badania to dopiero początek – powiedział Judah Goldfeder, współautor i inżynier z Uniwersytetu Columbia.
Autorzy przyznają również, że problemem mogą być potencjalne uprzedzenia modelu sztucznej inteligencji. Chodzi m.in. o płeć i rasę. Żeby uniknąć tych komplikacji, AI musi mieć do dyspozycji dużo mniej ograniczoną bazę danych. Obecna – choć duża – jest i tak niewystarczająca. Badacze przyznają jednak, że ich odkrycie jest kolejnym dowodem na to, jak dużo możemy zawdzięczać sztucznej inteligencji.
– Wiele osób uważa, że AI tak naprawdę nie może dokonywać nowych odkryć. Ale te badania są przykładem tego, w jaki sposób nawet dość prosty model sztucznej inteligencji może dostarczać wskazówek i spostrzeżeń, których eksperci nie dostrzegali od dziesięcioleci – powiedział Goldfeder. (Jakub Rybski; Uniwersytet Columbia)
Saturn ma ponad osiemdziesiąt Księżyców. Największym – i najbardziej znanym – jest Tytan. Ten księżyc jest większy nawet od najmniejszej planety Układu Słonecznego, czyli Merkurego. Ma również własną atmosferę, gęstszą od ziemskiej. Składa się ona przede wszystkim z azotu, ale również metanu, etanu i związków organicznych.
Atmosfera Tytana, w której czasami tworzą się chmury, ma grubość kilkuset kilometrów. Wyróżnia ją intensywny pomarańczowy kolor. Poniżej, na powierzchni księżyca, rozciągają się ciemne wydmy oraz jeziora ciekłego metanu. Niektóre otrzymały nawet własne nazwy – jak Ligeia Mare, średnicy 500 km.
Ten ogromny zbiornik fotografowała sonda Cassini-Huygens w 2014 r. Na zdjęciach, które zrobiła, kryła się zagadka. Na powierzchni metanowego akwenu naukowcy dostrzegli jaśniejsze plamy. Utrzymywały się od kilku godzin do kilku tygodni, po czym znikały. Badacze ochrzcili je „magicznymi wyspami”. I od dziewięciu lat spierali się, czym są te „magiczne wyspy”.
Zagadkę „magicznych wysp” spróbował ostatnio wyjaśnić Xinting Yu z Uniwersytetu Teksańskiego w San Andreas. Jego zdaniem plamy te mają związek z przemianami chemicznymi, do jakich dochodzi w atmosferze Tytana. Złożone cząsteczki organiczne sklejają się w niej ze sobą, zamarzają i opadają na powierzchnię niczym śnieg. Tam tworzą się z nich większe bryły, odpowiadające ziemskim górom lodowym.
Podobnie jak w przypadku tych ostatnich, z brył na Tytanie mogą odrywać się większe kawałki. Następnie wpadałyby one do metanowych mórz i jezior. Tam powinny natychmiast zatonąć – jednak tak się nie dzieje. Jeśli spełnione są pewne warunki, uważa Yu, możliwe jest, że te tytanowe lodowe góry nawet tygodniami unoszą się na powierzchni ciekłego metanu.
Woda ma duże napięcie powierzchniowe. Jej cząsteczki „sklejają się” ze sobą, co sprawia, że mogą się na niej unosić ciała stałe.
A nawet niektóre owady, tak lekkie, że są w stanie skakać po powierzchni wody.
Z metanem jest inaczej. W stanie ciekłym ma małe napięcie powierzchniowe. Czyli – cokolwiek do niego wpadnie, powinno natychmiast zatonąć. – Jednak „magiczne wyspy” nie mogą unosić się przez sekundę na powierzchni, a potem pójść na dno, ponieważ wówczas byśmy ich nie zobaczyli – wyjaśnia Yu. – Muszą dryfować, chociaż nie w nieskończoność – dodaje.
Co zatem dzieje się na Tytanie? Yu uważa, że wyjaśnieniem tajemnicy „magicznych wysp” jest porowatość lodu, który je tworzy. Jeśli nie jest on jednolity, tylko przypomina gąbkę albo szwajcarski ser, wówczas jego bryły mogłyby unosić się na jeziorze z metanu na tyle długo, by uchwyciła je sonda Cassini. Naukowcy policzyli, że by pływać, 25-50 proc. objętości tego szczególnego lodu powinny stanowić puste przestrzenie.
Jeśli faktycznie lodowce na Tytanie cieliłyby się podobnie jak ziemskie – czyli jeśli odpadałyby od nich większe bryły i dryfowały – wyjaśniałoby to jeszcze jeden sekret tego księżyca. Otóż jego akweny są wyjątkowo gładkie. Fale na nich mają najwyżej kilka milimetrów wysokości. Gdyby jeziora metanowe pokrywała cienka warstwa zmrożonego ciała stałego, efektem byłaby właśnie ich gładka powierzchnia.
Jednak, zaznaczają badacze, ich wyjaśnienie to tylko hipoteza. „Magiczne wyspy” mogą być porowatymi górami lodu. Ale nie tylko nimi. Inne możliwe wyjaśnienia obejmują ogromne bąble azotu, osady na dnie albo nawet prawdziwe, dryfujące wyspy. Jak widać, Tytan kryje ciągle całkiem sporo tajemnic czekających na wyjaśnienie. (Magdalena Salik; National Geographic)
Krzysztof Kolumb nigdy więcej nie będzie znany jako Włoch, ale jako polski książę – powiedział dr Manuel Rosa w konsulacie RP
w Nowym Jorku. Rosa jest autorem książek o żeglarzu, m.in. „Kolumb” – historia nieznana.
Podczas spotkania z Polonią opowiadał o swoich badaniach nad życiem Kolumba, którego uważa się za odkrywcę Ameryki w roku
w 1492. Autor pracy doktorskiej o Kolumbie na podstawie swoich 30 – letnich badań w ośmiu krajach uznał, że żeglarz nie pochodził od włoskich chłopów, jak fałszywie twierdzono, lecz był polskim księciem.
Rosa powiedział PAP, że odkrywca urodził się w Madalena do Mar na portugalskiej wyspie Madera, gdzie przebywał - pod pseudonimem Henrique Alemao - król Władysław III Warneńczyk. To polski król był ojcem Kolumba.
– Odkryłem to podczas moich badań, jak też fakt, że hiszpański sąd pomógł ukryć królewski rodowód odkrywcy przed społeczeństwem. Wszystkie te dowody znajdują się w mojej pracy doktorskiej – stwierdził historyk.
Według niego kilka błędów popełnionych pod koniec XV wieku pozwoliło wszystko wyjaśnić.
– Teraz, kiedy prawda wyszła na jaw, Kolumb nigdy więcej nie będzie znany jako Włoch, ale jako polski książę urodzony w Portugalii
z portugalskiej szlachcianki (Filipy Moniz de Perestrelo), która wyszła za mąż za polskiego króla przebywającego na samowygnaniu – powiedział dr Rosa w rozmowie z PAP.
Zaprzeczył, jakoby była to tylko hipoteza. Nazwał rezultaty swoich badań „prawdziwą historią tuszowania i oszustw”.
Rosa opisał swe ustalenia w pracy doktorskiej „Cristoforo Colombo versus Cristóbal Colón”. – Poszukuję teraz wydawcy, który będzie miał odwagę opublikowania mojej rozprawy doktorskiej i wymuszę eliminację tego 500-letniego historycznego kłamstwa. Z moich badań wynika, że żeglarz pochodzi z rodu Colonna – tego samego, co przodkowie królów polskich, którzy byli kuzynami papieża Marcina V – Otto Colonny – powiedział historyk.
Mówił o odkryciu w prywatnej kaplicy żeglarza orła umieszczonego nad jego herbem, który jest herbem królów Polski. Zwrócił też uwagę na portret Kolumba z 1542 roku, noszącego pierścień z orłem.
Po spotkaniu przygotowanym przez Polonijny Klub Podróżnika konsul Stanisław Starnawski za istotny uznał fakt, że zgromadziło ono bardzo wielu młodych Polaków z USA. – Mam nadzieję, że także dzięki temu zainteresują się historią Polski i będą chcieli rozwiązywać podobne zagadki, co dr Rosa. Jest to ciekawa hipoteza i może jego detektywistyczne podejście do historii zainspiruje młodzież do głębszego poznania historii Polski – mówił konsul.
Jednym z uczestników spotkania był Adam Pietruszewski, uczeń polskiej sobotniej szkoły przy Parafii Św. Cyryla i Metodego. Przybył do konsulatu z kolegami.
– Nie spodziewałem się, że to będzie tak interesujące. Dowiedziałem się wiele o historii i polskich korzeniach Kolumba, o tym, jak się to wszystko łączyło – powiedział PAP.
Zawodowi historycy uznają, że Władysław III zginął 10 listopada 1444 r. w bitwie z Turkami pod Warną. Ponieważ ciała władcy nie odnaleziono, szerzyły się pogłoski o jego ocaleniu. Dało to początek legendzie, według której Władysław III osiadł na portugalskiej Maderze. Znany jako Principe Polako - Książę Polak - miał tam ożenić się i spłodzić syna. (PAP)
wydarzenia/opinie / jeden z czterech
To właśnie tam w 1885 roku Nikola Tesla i George Westinghouse stworzyli pierwszą na świecie elektrownię wodną. Nic dziwnego, bo wodospad Niagara jest w stanie wyprodukować ponad 4 miliony kilowatów energii elektrycznej, która jest dzielona między Stany Zjednoczone i Kanadę.
Chociaż wodospad Niagara jest ogromny, to nie jest ani najwyższym, ani najszerszym na Ziemi. Jednak jest tak popularny, że w naszym odczuciu słowa Niagara i wodospad to niemal synonimy.
Wodospad Niagara to tak naprawdę nie jeden wodospad, ale trzy. Dwie kaskady: Wodospad Amerykański oraz Wodospad Welon Panny Młodej znajdują się w USA, na północy stanu Nowy Jork. Trzecia kaskada – Wodospad Podkowy – na terenie Kanady. Wszystkie trzy znajdują się na rzece Niagara, która wypływa z jeziora Erie, jednego
z pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej, i wpada do jeziora Ontario w Kanadzie.
Sama rzeka jest krótka, liczy zaledwie 55 km. Ale na swej drodze musi pokonać niemal 100-metrową różnicę poziomów. Dwie kaskady po stronie amerykańskiej mają wysokość 20–30 metrów, za to kanadyjska aż 53 metrów. Jednak tym, co czyni Niagara Falls tak zachwycającym miejscem, jest szerokość wodospadów. Kanadyjska część kompleksu ma niemal 800 metrów szerokości! Jest to jednocześnie miejsce graniczne pomiędzy Kanadą a USA.
Co ciekawe, Wodospad Niagara (ang. Niagara Falls) otaczają dwa miasta nazwane właśnie Niagara Falls. Jedno leży po stronie amerykańskiej, drugie – kanadyjskiej. Tereny wokół wodospadu mają status parków. Wodospady przyciągają tłumy turystów. Ocenia się, że rocznie ogląda je nawet 8 milionów turystów.
Ile ton wody przepływa przez wodospad Niagara?
W każdej sekundzie przez wodospad Niagara przepływa 3 160 ton wody. Woda spada z prędkością 10 metrów na sekundę nad wodospadem, uderzając w podstawę wodospadu z siłą 280 ton w American Falls i Bridal Veil Falls. Ta liczba zwielokrotnia się do 2,509 ton u podstawy Horseshoe Falls. Wodospad Niagara jest w stanie wyprodukować ponad 4 miliony kilowatów energii elektrycznej, która jest dzielona między Stany Zjednoczone i Kanadę.
Jako pierwszy moc Niagara Falls ujarzmił nie kto inny, tylko sam Nikola Tesla. Ten serbski wynalazca, nazywany przez samego Alberta Einsteina najmądrzejszym człowiekiem świata, zainicjował projekt wykorzystania wodospadu Niagara do produkcji prądu, gdy po raz pierwszy zobaczył zdjęcie kaskad. Swoje marzenie zaczął spełniać w 1893 roku, gdy wspierany fortuną potentata George’a Westinghause’a, rozpoczął budowę pierwszej elektrowni wodnej na świecie.
Pomimo wielu wyzwań potężna elektrownia powstała w przeciągu zaledwie trzech lat, w pobliżu górnego biegu rzeki Niagara. Był to pierwszy na świecie kompleks na dużą skalę, w którym wykorzystywano prąd przemienny.
W 1895 roku energia elektryczna przesyłana z wodospadu Niagara dotarła do pobliskiej fabryki w mieście. W 1896 roku przestawienie przełącznika spowodowało pierwszy skok mocy z wodospadu Niagara do Buffalo. Genialny system Tesli zadziałał.
W 1927 roku cały kompleks został przemianowany na Elektrownię Edwarda Deana Adamsa na cześć prezesa firmy, która nadzorowała jego budowę. Dziś z kompleksu pozostał tylko The Adams Power Plant Transformer House. Znajduje się przy Buffalo Avenue i jest wpisany do Narodowego Rejestru Miejsc Historycznych. A między kaskadami, na tzw. Koziej Wyspie, znajduje się pomnik z brązu upamiętniający Teslę. Człowieka, który postawił się Thomasowi Edisonowi i zelektryfikował świat.
Kiedy powstał wodospad Niagara?
Pod względem geologicznym, obszar Niagara Falls jest bardzo młody. Rzeka Niagara pojawiła się około 12 tysięcy lat temu, po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia. Wówczas wodospad Niagara rozciągał się na około 11 km w dół rzeki do dzisiejszego Lewiston
w stanie Nowy Jork i Queenston w Ontario. Z biegiem lat krawędź ulegała erozji do obecnego miejsca.
Pierwszym Europejczykiem, który zobaczył i dokładnie opisał wodospad Niagara, był ojciec Louis Hennepin, francuski ksiądz, który towarzyszył francuskiemu generałowi LaSalle'owi w jego wyprawie w rejon Niagary w 1678 roku.
W tej chwili Niagara Falls jest m.in. gigantycznym kompleksem turystycznym, odwiedzanym rocznie przez miliony turystów. Ale pomysł uczynienia z tego terenu miejsca rozrywki sięga początków XX wieku. Wówczas, nim Wyspa Kóz stała się częścią Parku Stanowego Niagara Falls, pojawiły się sugestie, wykorzystać wyspę jako miejsce rozrywki dla ludzi przybywającymi pociągami do wodospadu. P.T. Barnum chciał zamienić Kozią Wyspę w teren cyrkowy.
Wodospad Niagara jest często wybierany jako miejsce podróży poślubnych. Mieścił się tam nawet tzw. Honeymoon Bridge. Niestety most zawalił się w 1938 roku pod naciskiem nagromadzonego lodu w wąwozie poniżej wodospadu.
Rzeka Niagara jest domem dla tysięcy gatunków zimujących mew i ptactwa wodnego. Ekosystemy Niagary tworzy wiele chronionych gatunków zwierząt, takich jak jesiotr jeziorny, sokół wędrowny i bielik amerykański. Wąwóz rzeki Niagara jest domem dla 14 gatunków rzadkich roślin.
Całkowita liczba gatunków flory udokumentowanych na Koziej Wyspie w ciągu ostatnich dwóch stuleci wynosi nieco ponad 600.
Co ciekawe, według okolicznych mieszkańców, to wybudowanie mostów na Niagarze doprowadziło do zasiedlenia północy USA przez kanadyjskie czarne wiewiórki. Ponoć na początku XIX wieku na terenie wokół wodospadu nie było czarnych wiewiórek, ale były w Kanadzie, po drugiej stronie rzeki. Kiedy zbudowano pierwszy most wiszący na rzece Niagara, czarne wiewiórki mogły przeprawić się przez rzekę do Stanów Zjednoczonych. (Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka; National Geographic)
Wielbłądy są integralną częścią kultury Emiratów. Odgrywają kluczową rolę
w codziennych zajęciach Beduinów, którzy niegdyś przemierzali pustynie, zapewniając transport, żywność, a nawet towarzystwo w trudnych warunkach. Dziś wielbłądy nadal są źródłem dumy i honoru swoich właścicieli, nie tylko jako symbole tradycji, ale także jako uczestnicy prestiżowych konkursów
i wydarzeń, które podkreślają ich piękno, siłę i znaczenie kulturowe.
Coroczny festiwal Al Dhafra, odbywający się pośród piaszczystych wydm pustynnych krajobrazów Abu Zabi, celebruje styl życia Beduinów i chroni kulturę Emiratów poprzez edukację i utrzymanie wielowiekowych tradycji. Tegoroczny festiwal (rozpoczął się 21 października 2023 roku) potrwa do
8 lutego bieżącego roku i odbywa się w pobliżu Madinat Zayed, największego miasta w regionie Al Dhafra w Abu Zabi (rodowa siedziba plemiona Bani Yas, którego członkami jest rządząca rodzina Al Nahyan).
W ramach wspomnianego festiwalu odbywają się też mazayna, czyli konkursy piękności wielbłądów, w których biorą udział tysiące zwierząt z całego Półwyspu Arabskiego i skupiają się na rasach czystej krwi z linii Asayel (rodowód) i Majaheem (ciemnoskóry).
Trwająca edycja konkursu obejmuje zadziwiające 361 rund, a każda z nich jest poświęcona ocenie wielu kryteriów, w tym wielkości oczu i głowy wielbłąda, długości rzęs i szyi, karnacji i tekstury sierści, a wszystko po to, by znaleźć najbardziej wyróżniającego się zwycięzcę.
Wcześniej wielbłądy, które zajęły wysoko notowane miejsca w konkursach piękności w Al Dhafra, były licytowane po zawyżonych cenach. Według raportu Arabian Business, szejk Hamdan bin Mohammed bin Rashid Al Maktoum, książę koronny Dubaju, kupił wielbłąda za 10 milionów dirhamów w 2008 roku po jego sukcesie w konkursie piękności.
Jednak – jak to podczas konkursów piękności bywa – i tu nie obyło się bez skandalu! W 2021 roku konkursowi sędziowie postanowili rozprawić się z hodowcami, którzy sztucznie poprawiali walory wielbłądów. Używając „wyspecjalizowanej i zaawansowanej” technologii do wykrywania manipulacji, jak podała państwowa saudyjska agencja prasowa (SPA), udało się dopaść i ukarać wielu oszustów. Zdyskwalifikowano ponad 40 zwierząt, ponieważ podawano im… botoks i inne ulepszacze, by poprawić ich wygląd.
Zmiany kosmetyczne, jak ustalili specjaliści, obejmowały między innymi podawanie hormonów wzmacniających mięśnie wielbłądów
i wypełniacze rozluźniające ich pyski i powiększające głowy i usta. Dziesiątki z nich – nie zwracając uwagi na bôl i niewygodę zwierząt - wyciągała też ich nosy i usta, by przypodobać się jurorom wyłaniającym zwycięzcę na podstawie kształtu głów, szyi, garbu, ubioru
i samej postawy wielbłądów. Ale zastrzyki z botoksu, lifting pysków i inne sztuczne poprawki mające na celu uatrakcyjnienie wyglądu zwierząt są surowo zakazane i ówczesna sytuacja groziła nawet zerwaniem konkursu. Organizatorzy doszli jednak do wniosku, że około czterdziestu wykluczonych zwierząt w stosunku do ponad tysiąca zebranych do konkursu, to przysłowiowa „kropla w morzu”
i - poza ukaraniem właścicieli tych niecnych procederów - dalsza część konkursowo-festiwalowa odbywała się bez zakłóceń.
Tegoroczne uroczystości festiwalowe dobiegają końca. Majestat wielbłądów zachwyca, podobnie jak ich „ubiór” czy pokazy mody na ich grzbietach. Czekamy na zwycięzcę, chociaż dla nas wszystkie biorące udział w zawodach już są zwycięzcami!
(ac; na podstawie:Arabia Bazaar)
Wieloletnia zmarzlina pokrywa jedną piątą lądu na półkuli północnej. Choć kojarzy się z lodem, jest to w istocie część skorupy ziemskiej, która stale znajduje się w ujemnej temperaturze. Kiedyś nazywało się ją wieczną zmarzliną. Jednak ostatnio to określenie straciło rację bytu. Z powodu podnoszenia się średniej temperatury globu, permafrost zaczął rozmarzać.
Niektóre jego warstwy pozostawały zamrożone przez setki tysięcy lat. Tak więc mamy do czynienia z czymś podobnym do prehistorycznej lodówki, która właśnie straciła zasilanie. Wszystko, co się w niej znajdowało, roztapia się wraz z lodem i ogrzewającą się ziemią. I – czasami – wraca do życia.
– Najważniejsze cechy wieloletniej zmarzliny: jest zimna oraz pozbawiona tlenu i światła – mówi Jean-Michel Claverie z Uniwersytetu Aix-Marseille cytowany przez „Guardiana”. – To idealne warunki do przechowywania materiału biologicznego. Gdyby umieścić
w wieloletniej zmarzlinie jogurt, po 50 tys. lat nadal mógłby być jadalny.
Następna pandemia z północy?
A co z prehistorycznymi mikroorganizmami? Scenariusz opowiadający o patogenie z Arktyki, który pochodzi z wieloletniej zmarzliny
i może zaatakować ludzkość, dotychczas był wykorzystywany przede wszystkim przez popkulturę. Jednak powstawanie seriali typu „Fortitude” nie oznacza, że nie należy traktować go serio.
– Obecnie analizy zagrożeń pandemicznych skupiają się na chorobach, które mogą pojawić się na południu globu i stamtąd rozprzestrzenić na północ – zauważa Jean-Michel Clavierie. – Natomiast bardzo mało uwagi poświęca się wybuchowi pandemii, do którego może dojść w północnych rejonach Ziemi. Moim zdaniem to niedopatrzenie. Są tam wirusy, które mogą zaatakować ludzi
i spowodować nową epidemię – uważa badacz.
Wielkie wirusy z Syberii
Ostrzeżenia Claveriego należy potraktować poważnie. To właśnie jego zespół w 2014 roku jako pierwszy wyizolował żywe wirusy
w syberyjskiej wieloletniej zmarzlinie. Patogen nazwany Pithovirus sibericum pochodził sprzed 30 tys. lat. Nie przeszkodziło mu to zaatakować współczesnych ameb.
W zeszłym roku Jean-Michel Claverie opublikował kolejne badania. Tym razem naukowcy donosili w nich o odkryciu kilku różnych szczepów wirusów, znalezionych w różnych miejscach na Syberii. Jeden z patogenów miał 48 tys. lat. Mimo to wszystkie potrafiły infekować żywe kultury komórkowe.
– Wirusy, które wyizolowaliśmy, mogły infekować jedynie ameby i nie stanowiły zagrożenia dla ludzi – stwierdza Claverie. − Nie oznacza to jednak, że inne wirusy – obecnie zamrożone w wieloletniej zmarzlinie – mogą nie być w stanie wywoływać chorób u ludzi. Zidentyfikowaliśmy na przykład ślady wirusów ospy i herpeswirusów, które są dobrze znanymi patogenami ludzkimi.
Duży ruch na Syberii
Niestety Alaska, Syberia i Arktyka ocieplają się szybciej niż reszta globu. Po pierwsze, powoduje to rozmarzanie wieloletniej zmarzliny. Jednak prawdziwe zagrożenie kryje się w czymś innym.
− Niebezpieczeństwo stanowi inny skutek globalnego ocieplenia: zanik lodu morskiego w Arktyce – opowiada Claverie. – Spowoduje to wzrost żeglugi i rozwój przemysłu na Syberii. Planowane są ogromne prace wydobywcze, które będą obejmowały wybicie ogromnych dziur w głębokiej wieloletniej zmarzlinie w celu wydobycia ropy i rud. Te operacje uwolnią ogromne ilości patogenów. Co gorsza, może się to stać w sąsiedztwie pracujących tam górników. Skutki mogą być katastrofalne – ostrzega badacz.
W wieloletniej zmarzlinie mogą kryć się patogeny nawet sprzed miliona lat. Czyli starsze niż ludzki gatunek. Nasz system odpornościowy może zupełnie nie być przygotowany do ich zwalczania.
Jak sobie z tym poradzić? Dzięki uważnemu monitorowaniu chorób pojawiających się na północy. Naukowcy tworzą sieć północnych ośrodków, których zadaniem byłoby śledzenie patogenów pojawiających się w tamtych rejonach globu. A także zapewnienie opieki medycznej dla chorych i miejsc do kwarantanny.
(Magdalena Salik; National Geographic, Guardian, New Scientist
W Dubaju (Zjednoczone Emiraty Arabskie) powstanie pierwszy obrotowy wieżowiec świata. 30-piętrowy budynek będzie się obracać w podstawie - zapowiedział brytyjski inżynier projektujący mechanizm rotacji Nick Cooper. Cooper oświadczył, że projektowany apartamentowiec ma wykonywać pełny obrót wokół swojej osi w ciągu tygodnia.
To będzie sprawiedliwy budynek. Wszyscy będą mieć taki sam widok za taką samą sumę pieniędzy" - podkreślił. Ważący 80 tys. ton budynek z 200 apartamentami będzie spoczywać na gigantycznej podstawie o średnicy niecałych 30 metrów, pokrytej niemal nieścieralnym polimerem.
Dwadzieścia elektrycznych silników będzie obracać budynek o kilka stopni w ciągu godziny. Z okien wieżowca będzie znakomicie widać teren powstającego w okolicy parku tematycznego ze sztucznymi dinozaurami i jeziorami.
W budynku ma być basen, sala kinowa i obserwatorium. Wśród poprzednich projektów Coopera była maszyna wiercąca tunel pod kanałem La Manche. (PAP)
wydarzenia/opinie / jeden z pięciu
Biblioteka Gladstone w walijskiej wiosce Hawarden została założona w 1889 roku przez byłego brytyjskiego premiera Williama Gladstone’a. To nietypowe miejsce zaprojektowano tak, aby można było książki czytać, oddychać nimi, zasypiać i budzić się w ich otoczeniu. Bo tylko tak, zdaniem pomysłodawcy tego miejsca, można naprawdę czegoś się nauczyć.
Biblioteka zatem obejmuje 26 sypialń położonych kilka kroków od księgozbioru liczącego 150 tysięcy tomów i jest idealnym miejscem do spędzania wakacji na lekturze, pisaniu, skupieniu. Sypialnie znajdują się na piętrze imponującej kamiennej budowli, czytelnie zaś na parterze. Tam też jadalnia z widokiem na ogród, gabinet z kominkiem, gdzie uwielbiają przesiadywać czytelnicy. Nie zabrakło również kaplicy, ponieważ oryginalny pomysł Gladstone’a był nierozerwalnie związany z jego głęboką wiarą chrześcijańską. Przez większą cześć swojego istnienia placówka gościła głównie teologów i duchownych. Stała się nawet ośrodkiem szkoleniowym dla osób wyświęconych. Wpływ kościoła osłabł jednak w latach 90. XX wieku „i miejsce to stanęło na rozdrożu”, jak opowiada obecna naczelnik biblioteki Andrea Russell.
Instytucja dotąd ekskluzywna, z której zasobów można było korzystać wyłącznie po przedstawieniu listu referencyjnego, musiała określić się na nowo. Zachowała odrobinę tradycji, wprowadziła odrobinę nowoczesności i otworzyła podwoje dla wszystkich. Tradycyjny jest wystrój – ciemne boazerie, portrety w złoconych ramach oraz osoba dyrektora – musi nim być ksiądz anglikański. Pani Russell przyjęła święcenia podczas zdobywania doktoratu z teologii i w październiku 2022 roku objęła stanowisko. Według jej szacunków dziś tylko 30 procent gości to duchowni, w porównaniu z 80 procentami
w poprzednich latach. Większość odwiedzających stanowią naukowcy, studenci, a także ludzie spragnieni ciszy i literatury. Dzień w bibliotece-hotelu zaczyna się poranną mszą
(8 rano). Oprócz tekstów liturgicznych czyta się na niej poezje. Niektórzy goście przychodzą do kaplicy prosto z lóżka, w kapciach. Później jest śniadanie z nieodłączną walijską owsianką, dyskusje i wymiana informacji przy stole jak za czasów Williama Gladstone’a, który nie uznawał gazet, a wiadomości czerpał od ludzi.
Gdy o 9 rano otwierają się drzwi czytelni, wszyscy zatapiają się w lekturze. W południe idą na lunch do pobliskiej restauracji, po czym wracają do książek. Nie ma tu telewizji
- w Gladstone wieczorami też się czyta, głównie powieści – dla rozrywki.
(AZ - na podstawie: The Guardian; foto.: domena publiczna)
Właścicieli psów w Stanach Zjednoczonych ogarnęła panika. Ich czteronożnych przyjaciół atakuje zagadkowa choroba dróg oddechowych, bardzo trudna do wyleczenia. Weterynarze pracują niestrudzenie, by ustalić przyczyny niebezpiecznej plagi. Wprawdzie nie są prowadzone statystyki, ale zdaniem ekspertów zaraziły się już tysiące zwierząt, wiele z nich nie przeżyło.
Zaraza szaleje już w stanach Kolorado, Kalifornia, Indiana, Idaho, Georgia, Floryda, Washington, Rhode Island, Oregon, New Hampshire i Massachusetts. Specjaliści obawiają się, że wkrótce ogarnie cały kraj. Objawy to chroniczny kaszel, kichanie, krwawy śluz, zmęczenie i utrata apetytu. Niekiedy przechodzą one w zapalenie płuc. Zazwyczaj choroba dróg oddechowych trwa około trzech tygodni. Ta jednak dręczy zwierzęta sześć tygodni lub dłużej i nie wszystkie udało się wyleczyć…
Tylko klinika North Springs Veterinary Referral Center w Kolorado od 20 października do 15 listopada przyjęła 35 zainfekowanych psów, z których cztery zmarły, a żaden nie odzyskał w pełni zdrowia.
Jedną z ofiar był sześcioletni syberyjski husky, wabiący się Thunder. Państwo Heckemeyer
z Kolorado wyjechali w podróż do Włoch, by uczcić 20. rocznicę ślubu. Na czas swojej nieobecności umieścili Thundera i swoje trzy psiaki w tej renomowanej klinice. Gdy małżonkowie wrócili, wszystkie czworonogi były zarażone. Marie Heckemeyer wydala na leczenie Thundera prawie siedemnaście tysięcy dolarów. Niestety, mimo wcześniejszych objawów wyzdrowienia, Thunder nie przeżył zakażenia. „Był taki młody, silny… to jest takie trudne, stało się tak szybko…” wspominała z płaczem właścicielka psiaka. Jej trzy inne psiaki nadal chorują, a koszt leczenia opiewa na dziesiątki tysięcy dolarów.
Lekarze weterynarii próbują najróżniejszych terapii – mieszanki antybiotyków, inne leki, dodatkowy tlen – nie wiedzą bowiem,
z czym mają do czynienia. Niektórzy przypuszczają, że jest to choroba pochodzenia wirusowego, ponieważ podawane antybiotyki są nieskuteczne. Doktor Kurt Williams, dyrektor weterynaryjnego laboratorium stanu Oregon jest otwarty na hipotezę infekcji wirusowej. „Jestem także otwarty na coś innego, czego obecnie sobie nawet nie wyobrażam”.
Eksperci nie znaleźli dotąd żadnych wirusów, bakterii, grzybów i innych patogenów, które mogłyby wywoływać chorobę.
Doktor David Needle, doświadczony weterynarz-patolog z New Hampshire przypuszcza, że zarazę wywołała bakteria z flory jelitowej psów, która uległa mutacji. Ten nienazwany jeszcze mikrob ma osobliwe cechy genetyczne i jest bardzo trudny do wykrycia. Jednak ta hipoteza wymaga dalszych badań.
Weterynarze radzą właścicielom psów, by nie wpadali w panikę, lecz pilnowali swych pupili. Należy unikać miejsc, w których zwierzaki mają ze sobą kontakt czy też misek z wodą wystawionych w miejscach publicznych. Większość infekcji nastąpiła bowiem w schroniskach, parkach, hotelach dla psów. Niebezpieczna zaraza nie przerzuciła się dotąd na ludzi
(DP) na podstawie: Washington Post, CNN, The New York Times, USA Today, The Daily Mail.
Przy obecnych możliwościach budowlanych mieszkanie w jaskiniach wydaje się co najmniej abstrakcyjne. A jednak, jeden
z najbardziej popularnych domów na świecie jest wykuty w skale. Aż trudno uwierzyć, że Casa do Penedo - tak określany jest ten wyjątkowy dom z kamienia - ma niewiele ponad 50 lat, a znajduje się na północy Portugalii, między Celorico de Basto i Fafe.
Choć na pierwszy rzut oka Casa do Penedo przypomina prehistoryczny dom
z animowanych filmów o Flinstonach, w rzeczywistości został wybudowany dopiero w 1972 roku. To zasługa inżyniera z miasteczka Guimarães. Jego projekt wkomponował się w naturalny krajobraz, czyli cztery gigantyczne kamienie, które tam właśnie odnalazł.
Pierwotnie oryginalna budowla miała być wakacyjnym azylem dla miejscowej rodziny. Z czasem Casa do Penedo zaczęła jednak przyciągać coraz więcej ciekawskich turystów. To właśnie przez nich kamienna posiadłość przestała być cichym azylem, co zmusiło właścicieli do przeniesienia się w inne miejsce.
Obecnie w Casa do Penedo mieście się małe muzeum. Można tam podziwiać pamiątki i fotografie przedstawiające historię budynku oraz krajobrazy. Słynny dom z kamienia od ponad pięćdziesięciu lat stoi w wyjątkowo malowniczym miejscu. Otaczają go wzgórza i ogromne wiatraki. Mimo ich sąsiedztwa budynek jest całkowicie pozbawiony prądu. Co ciekawe, to nie oznacza, że nie nadaje się do zamieszkania. Casa do Penedo jest wyposażony we w takie udogodnienia, jak woda i gaz. Ten wyjątkowy budynek ma na celu pokazanie ludziom, że można żyć bez technologii w czasach, w których wydaje się, że nie da się bez niej żyć.
Piętrowy domek nie jest szczególnie duży i, wbrew chłodnemu wyglądowi
z zewnątrz, w środku prezentuje się bardzo przytulnie. Na parterze w stylu rustykalnym urządzono kuchnię oraz niewielki salon. Stoi w nim sofa wykonana z drewna eukaliptusowego i betonu. Oryginalny mebel waży ponad 360 kg.
Na piętro, gdzie znajduje się część sypialniana, prowadzą drewniane schody. Warto dodać, że Casa do Penedo został dopasowany do krajobrazu nie tylko od zewnątrz, ale również w środku. Każde pomieszczenie w domu ma inny kształt, dostosowany do konkretnej geometrycznej cechy skały. Nie brakuje też luksusowych udogodnień. Na zewnątrz znajduje się basen o naturalnym kształcie ogromnego głazu.
(Mateusz Łysiak; national-geographic.pl; foto.: domena publiczna)
Skany oczu mogą wykryć chorobę Parkinsona nawet do 7 lat przed wystąpieniem objawów klinicznych. Jest to pierwsza tego typu diagnoza Parkinsona postawiona tak wcześnie, a stało się to możliwe dzięki największemu jak dotąd badaniu obrazowania siatkówki. Uczeni, wykorzystując możliwości sztucznej inteligencji, byli w stanie zidentyfikować markery tej choroby na podstawie analizy obrazów zgromadzonych w dwóch potężnych bazach danych obrazów siatkówek i powiązanych z nimi danych klinicznych. Dotychczas skany te udało się wykorzystać do wykrycia innych chorób neurodegeneracyjnych, w tym alzheimera, stwardnienia rozsianego i schizofrenii, a także pozwoliły ujawnić skłonności do nadciśnienia, chorób sercowo-naczyniowych i cukrzycy. Skany siatkówki są cenne dlatego, że są jedynym nieinwazyjnym sposobem oglądania warstw komórek pod powierzchnią skóry.
(DP; na podstawie: Medical Xpress)
- Co pana do mnie sprowadza?
- Mania wyższości. To ja panu pomogę, doktorze! (Włochy)
Prawnicy liczą na to, że zostaniesz pozwany. Lekarze, że zachorujesz. Mechanicy, że zepsuje ci się samochód. Wygląda na to, że jedyni, którzy życzą ci dobrobytu, to złodzieje! (Wielka Brytania)
- Co to za placówka, w której wszystkie numerki do kolejki mają cyfrę"1"?
- Centrum leczenia narcyzmu. (Włochy)
W knajpce gość mówi do kelnera:
- Przepraszam, czy mógłbym dostać to, co je tamta pani przy stoliku pod oknem?
- Przykro mi, ale jestem pewien, że wolałaby zjeść to sama... (Wielka Brytania)
wydarzenia/opinie / jeden z dwóch
Amerykański krzyk choinkowej mody... przypominamy tylko, iż choinka do góry nogami sięga tradycji średniowiecza i nie powstała w Los Angeles, jak wspominają niektóre media.../ fot.: domena publiczna
Kto stworzył świętego Mikołaja?
Mikołaj, obrońca dzieci i żeglarzy, po raz pierwszy pojawił się
w amerykańskiej kulturze masowej pod koniec XVIII wieku
w Nowym Jorku (zwanym wówczas Nowym Amsterdamem), gdzie holenderskie rodziny emigranckie czciły rocznicę śmierci „Sint Nikolaas” (po holendersku święty Mikołaj), w skrócie „Sinter Klaas”. Od tego skrótu powstało imię sympatycznego staruszka „Santa Claus”, choć wówczas jeszcze go nie „uczłowieczono”.
W 1822 roku poeta, profesor literatury orientalnej i greckiej, Clement Clarke Moore napisał bożonarodzeniowy wiersz zatytułowany „Relacja z wizyty św. Mikołaja” (A Visit from St. Nicholas), dziś bardziej znany pod pierwszym wersem: „To była noc przed Bożym Narodzeniem” (Twas the Night Before Christmas). W wierszu przedstawił świętego Mikołaja jako wesołego mężczyznę, który „jeździ” w powietrzu od domu do domu na saniach ciągniętych przez renifery, częstuje się ciasteczkiem, wypija szklankę mleka i – rewanżując się za wspanialy poczęstunek - zostawia mnóstwo zabawek.
Ikoniczna wersja świętego Mikołaja jako wesołego mężczyzny
w czerwieni, z białą brodą i workiem zabawek została uwieczniona w 1881 roku. Wizerunek Mikołaja, znany do dzisiaj, stworzył rysownik Thomas Nast na podstawie wiersza Moore'a.
Bożonarodzeniowa poinsecja
W Meksyku poinsecje rosną dziko tworząc ogromne krzewy, które w środku zimy obsypują się jaskrawoczerwonymi liśćmi
i nazywane są „flor de nochebuena”, czyli „kwiatem wigilijnym”. Swoją dziwną angielską nazwę roślina otrzymała od Joela
R. Poinsetta, lekarza, botanika dyplomaty (pierwszy amerykański minister w Meksyku). Przywiózł on czerwono-zielone rośliny w 1828 roku, kiedy to Boże Narodzenie dopiero zaczynało być powszechnie obchodzone w Ameryce. Poinsett słusznie przewidział, że świąteczne rośliny będą sezonowym hitem. I tak się stało - od 1900 roku są powszechnym symbolem Bożego Narodzenia.
Boże Narodzenie – fenomen religijny, kulturalny i handlowy
Boże Narodzenie obchodzone 25 grudnia i jest zarówno świętem religijnym, jak i ogólnoświatowym fenomenem kulturalnym
i handlowym. Od wieków ludzie na całym świecie obserwują to poprzez tradycje i praktyki o charakterze zarówno religijnym, jak
i świeckim. Chrześcijanie obchodzą Boże Narodzenie jako rocznicę narodzin Jezusa z Nazaretu, duchowego przywódcy, którego nauki stanowią podstawę ich religii. Popularne zwyczaje, również świeckie, obejmują wymianę prezentów, dekorowanie choinek, chodzenie do kościoła, dzielenie się posiłkami z rodziną i przyjaciółmi oraz, oczywiście, oczekiwanie na przybycie Świętego Mikołaja. 25 grudnia – Boże Narodzenie – jest świętem federalnym w Stanach Zjednoczonych od 26 czerwca 1870 roku.
Rysunek Thomasa Nast'a, 1881 rok / fot.: domena publiczna
Choinka w Rockefeller Center 2022... rozświetlona 29 listopada 2023, cieszyć będzie swoim widokiem do 13 stycznia 2024. / fot.: domena publiczna
Amerykańskie tradycje świąteczne
• Każdego roku w samych Stanach Zjednoczonych sprzedaje się 25–30 milionów prawdziwych choinek ścinanych głównie na piętnastu tysiącach choinkowych plantacji. Warto nadmienić, że drzewka rosną zwykle od czterech do piętnastu lat, zanim zostaną sprzedane.
• W średniowieczu obchody Bożego Narodzenia były burzliwe
i hałaśliwe – podobnie jak dzisiejsze imprezy Mardi Gras.
• Eggnog (podobny do polskiego ajerkoniaku), produkowany
w Stanach Zjednoczonych, po raz pierwszy został podany
w osadzie Jamestown w 1607 roku.
• Od lat 90. XIX wieku Armia Zbawienia wysyła na ulice przebranych za Mikołaja zbieraczy datków.
• Rudolph, „najsłynniejszy ze wszystkich reniferów”, powstał
w 1939 roku i był wytworem wyobraźni Roberta L. Maya.
• Pierwszy wiersz o reniferze napisał - na zamówienie - autor nieznany. Jego zabawna treść miała zwabiać klientów do domu towarowego Montgomery Ward.
• Tradycję choinek w Rockefeller Center (Nowy Jork) zapoczątkowali w 1931 roku pracownicy budowlani.
Jakie inne ważne wydarzenia miały miejsce w Boże Narodzenie?
• Późnym wieczorem Bożego Narodzenia 1776 roku George Washington poprowadził armię kontynentalną przez lodowatą rzekę Delaware w niespodziewanym ataku na siły brytyjskie.
• Karol Wielki, „Ojciec Europy”, został koronowany na cesarza Rzymian przez papieża Leona III w Boże Narodzenie 800 roku n.e.
• Traktat gandawski oficjalnie kończący wojnę 1812 roku został podpisany w Boże Narodzenie dwa lata później.
• Załoga Apollo 8 po raz pierwszy okrążyła Księżyc w Wigilię Bożego Narodzenia 1968 roku, kończąc transmisję telewizyjną na żywo niezapomnianym słowami: „Wesołych Świąt i niech Bóg was wszystkich błogosławi, wszystkich na dobrej Ziemi”.
Boże Narodzenie w Białym Domu
• Obchodzenie Bożego Narodzenia w Białym Domu jest tradycją od 1800 roku.
• Prezydent John Adams i Pierwsza Dama Abigail Adams jako pierwsi zorganizowali przyjęcie bożonarodzeniowe w oficjalnej rezydencji prezydenta, ale nie było ono takie, jakie znamy dzisiaj. Były to kameralne spotkania z rodziną i bliskimi urzędnikami, a nie dekoracje zaprojektowane z myślą o centrum uwagi mediów.
• Choinki w Białym Domu pojawiały się dopiero w połowie XIX wieku, kiedy XIV prezydent Franklin Pierce udekorował wiecznie zieloną choinkę na trawniku Białego Domu (1853 rok).
• Prezydent Benjamin Harrison umocnił tradycję, wprowadzając choinkę do Białego Domu (1889 rok) i oświetlając świecami.
• W XIX wieku choinki często stawiano tylko wtedy, gdy w pobliżu znajdowały się rodziny, zwłaszcza małe dzieci lub wnuki, aby poczuć bożonarodzeniową atmosferę. Theodore Roosevelt, znany działacz na rzecz ochrony przyrody, był przeciwny pomysłowi wycinania drzewa na święta, chociaż jego 8-letni syn kupił kiedyś drzewo i „ustawił je” w dużej szafie w Białym Domu, zgodnie z listem, który Roosevelt napisał 26 grudnia 1902 roku.
• W 1923 r. Prezydent Calvin Coolidge był gospodarzem pierwszej narodowej ceremonii zapalenia światełek na choince. Tradycja ta jest kontynuowana od tego czasu co roku, choć w roku 1963 uroczystość została przesunięta o kilka dni ze względu na 30-dniowy okres żałoby po zabójstwie prezydenta Johna F. Kennedy'ego.
• Jackie Kennedy zapoczątkowała tradycję instalowania tematycznych choinek w kultowym Niebieskim Pokoju Białego Domu (rok 1961). W tym samym roku wybrała postacie z baletu „Dziadek do orzechów” do ozdobienia swojej choinki. Pięć lat później ustalono, że National Christmas Tree Association będzie dostarczać choinki prezydentom USA i ich rodzinom. (redakcja)
Turecko-holenderske linie lotnicze Corendon to pierwszy europejski przewoźnik, który utworzył na pokładach swoich samolotów tak zwaną „strefę wolną od dzieci”. Brzmi to szokująco, ale chyba nie jest pozbawione sensu.
Wspomniana strefa znajduje się w przedniej części samolotu, gdzie za specjalnymi ściankami i kotarami oddzielono 93 miejsca dla pasażerów powyżej 16. roku życia. Z tej usługi – za dodatkową opłatą 45 euro w jedna stronę - głównie korzystają pasażerowie, którym zdarzyło się lecieć w sąsiedztwie niespokojnego dziecka lub osoby potrzebujące spokoju do pracy w trakcie lotu.
„Strefę wolną od dzieci” początkowo wprowadzono w nowym samolocie Airbus A350, latającym od listopada z Amsterdamu na wyspę Curaçao (Karaiby), terytorium zależne od Holandii. Na loty trwające dziewięć godzin miejsca dla VIP-ów zostały wykupione błyskawicznie (wszelkie informacje na ten temat można znaleźć na stronie internetowej wspomnianych linii lotniczych). W samolocie są też miejsca z dodatkową przestrzenią na nogi za dopłatą jedynie 100 euro.
Podobne oferty pojawiły się wcześniej w innych międzynarodowych liniach lotniczych (Malezja - AirAsia X; Singapur – Scoot, oferujące kabiny ScootinSilence; Japan Airlines oznacza fotele uśmiechniętą buźką dla dzieci do drugiego roku życia). Zainteresowanie rozszerzeniem nowej usługi wykazało też 1500 ankietowanych (Newsweek) pasażerów – prawie 60 procent zgodziło się ze strefą dla dorosłych na pokładach samolotów, 14 procent nie miało zdania, a tylko 27 procent nie wyraziło na to zgody.
Nie zgadzają się z decyzją wykluczania określonej grupy pasażerów – w tym przypadku dzieci - również eksperci z branży turystycznej. Uważają, że jest to drenowanie kieszeni pasażerów na wyłączną korzyść poszczególnych przewoźników. (az – na podst.: telegraph.co.uk; standard.co.uk; euronews.com)
wydarzenia/opinie / jeden z pięciu
Wody jednej z rzek w Kotlinie Konga są brązowe jak herbata. Zdaniem naukowców to efekt znajdującej się w nich bardzo dużej ilości rozpuszczonej materii organicznej. Powoduje ona, że Ruki została właśnie uznana za jedną z najciemniejszych rzek świata.
– Byliśmy zaskoczeni kolorem tej rzeki – mówi Travis Drake, badacz z Politechniki Federalnej w Zurychu. Tak wspomina Ruki, dopływ Konga, jedną z największych rzek w Kotlinie Konga. Wody Ruki są tak ciemne, że gdy zanurzy się w niej dłoń, przestaje się ją widzieć.
Zdaniem badaczy Ruki to jedna z najczarniejszych – a być może nawet najciemniejsza rzeka świata. Jej wody są ciemniejsze nawet od Rio Negro, największego lewego dopływu Amazonki. Czemu zawdzięczają swoje wyjątkowe zabarwienie? Według badaczy ogromnym ilościom rozpuszczonej materii organicznej, które trafiają do rzeki z tropikalnej puszczy, przez którą płynie.
Niezbadany dopływ Kongo
Ruki pozostaje słabo poznaną rzeką. Nigdy wcześniej nie była badana przez naukowców. Od lat 30. poprzedniego wieku rejestrowano jedynie zmiany poziomu jej wód. Natomiast nigdy wcześniej nie analizowano jej składu chemicznego.
Tego zdania podjął się międzynarodowy zespół naukowców dopiero w roku 2019. Badacze założyli stację pomiarową w pobliżu miasta Mbandaka. Przez następny rok mierzyli poziom rzeki oraz pobierali próbki jej wody. Analiza tych ostatnich miała wyjaśnić, ile rozpuszczonej materii organicznej znajduje się w Ruki.
Tropikalna herbata
Ruki okazała się bardzo szczególną rzeką. W pobliżu miejsca, gdzie wpływa do Kongo, ma kilometr szerokości. Jej zlewnię porastają pierwotne lasy deszczowe, natomiast wzdłuż jej brzegów ciągną się rozległe torfowiska. Rzeka ma niski stopień nachylenia i mało osadów. Zawiera natomiast ogromne ilości rozpuszczonego węgla organicznego, który zabarwia ją na ciemno.
Skąd ten węgiel bierze się w rzece? Z otaczającej ją puszczy. Jej powierzchnię pokrywa dedrytus, czyli martwe szczątki roślin
i zwierząt, a także ich odchody. Ulewne deszcze wymywają tę bogatą w węgiel, martwą materię organiczną do rzeki. Ale to nie wszystko. W porze deszczowej rzeka wylewa, a jej warstwa stojąca w lasach może mieć nawet ponad metr głębokości. Powódź utrzymuje się tygodniami, po czym woda bardzo powoli wraca do koryta rzeki, zabierając ze sobą rozdrobnione martwe rośliny
i rozkładające się szczątki zwierząt. – Ruki to zasadniczo dżunglowa herbata – mówi Travis Drake.
Rzeka ciemna jak noc
Analizy składu chemicznego wody z Ruki potwierdziły to, co naukowcy spostrzegli na pierwszy rzut oka. – Ten system rzeczny jest jednym z najbogatszych w rozpuszczony węgiel organiczny na świecie – mówi Matti Barthel, współautor pracy o Ruki opublikowanej
w czasopiśmie „Limnology and Oceanography”. W wodzie z Ruki znajduje się cztery razy więcej związków węgla organicznego niż
w Kongo i półtora raza więcej niż w Rio Negro.
I chociaż zlewnia Ruki stanowi tylko jedną dwudziestą Kotliny Konga, aż jedna piąta rozpuszczonego węgla organicznego w rzece Kongo pochodzi właśnie z tego dopływu.
Naukowcy badali też obieg węgla w całej zlewni Ruki. Szczególnie interesowały ich ciągnące się wzdłuż rzeki torfowiska. Są one wielkimi rezerwuarami nierozłożonej materii organicznej, a przez to – węgla. – Torfowiska w Kotlinie Konga zawierają aż 29 mld ton węgla – mówi Barthel.
Kluczowe jest, by nie doszło do ich wysuszenia. Mokre torfowiska są niegroźne: nie emitują dwutlenku węgla. Jednak gdy zaczynają schnąć i się degradują – na przykład w rezultacie poszukiwań zasobów naturalnych i zmiany gospodarki wodnej w okolicy – torf zasiedlają bakterie i grzyby, które bardzo szybko rozkładają składającą się na niego materię organiczną. W rezultacie dochodzi do uwolnienia do atmosfery ogromnych ilości CO2. Na szczęście w zlewni Ruki na razie nic takiego nam nie grozi – badacze ustalili, że tamtejsze torfowiska ciągle mają się dobrze. (opracowała Magdalena Salik na podstawie: ETH Zurich, Limnology and Oceanography; National Geographic)
Nagroda Nobla jest powszechnie uznawana za najbardziej prestiżowe wyróżnienie w świecie nauki i nie tylko. Zgodnie z testamentem Alfreda Nobla, fundatora nagrody, od 1901 roku wyróżnienie przyznaje się w dziedzinie fizjologii lub medycyny, fizyki, chemii i literatury. Osobną kategorią jest też Nagroda Pokojowa. Nobel z ekonomii po raz pierwszy został wręczony w 1969 roku.
Medycyna i fizjologia
Medyczny Nobel 2023 przypadł w udziale Katalin Karikó i Drew Weissmanowi. Zgodnie z przewidywaniami, nagrodzono ich za opracowanie technologii wykorzystanych do stworzenia szczepionek mRNA. Te szczepionki pomogły w walce z pandemią COVID-19.
Węgierska biochemiczka Katalin Karikó była od lat typowana do tej nagrody. Dokonała ona przełomu w dziedzinie badań nad RNA.
W 2005 r. opublikowała – wraz z amerykańskim immunologiem Drew Weissmanem – pracę pokazującą, jak można bezpiecznie dostarczyć tę cząsteczkę do komórek. To dzięki tym badaniom prace nad szczepionkami RNA ruszyły z miejsca. I zaowocowały bezpiecznymi, skutecznymi preparatami przeciw COVID-19
Fizyka
Werdykt Komitetu Noblowskiego został ogłoszony we wtorek, 3 października. Nobla 2023 w dziedzinie fizyki otrzymali Pierre Agostini, Ferenc Krausz i Anne L’Huillier. Nagrodzono ich za badania dotyczące wytwarzania bardzo krótkich, attosekundowych impulsów świetlnych. Badania te umożliwiły m.in. dokładniejsze zrozumienie zachowania elektronów.
Attosekunda to jedna miliardowa jednej miliardowej sekundy. Czyli 10-18 sekundy. Czas trwania najkrótszych wydarzeń, które naukowcy potrafią nie tylko przewidzieć w obliczeniach, ale i dostrzec, mierzony jest właśnie w attoskeundach. Elektron potrzebuje dwudziestu czterech attosekund, by wykonać jedno okrążenie wokół jądra atomu wodoru. Wykonuje tę podróż około 40000 bilionów razy na sekundę. W jednej minucie mieści się więcej attosekund, niż od początku istnienia Wszechświata upłynęło minut.
Anne L’Huillier to zaledwie piąta kobieta uhonorowana Noblem w dziedzinie fizyki. W 2020 r. nagrodę tę otrzymała Andrea Ghez, natomiast w 2018 r. Donna Strickland.
Rok temu nagrodzono uczonych zajmujących się fizyką kwantową. Byli to Alain Aspect, John F. Clauser i Anton Zeilinger.
Chemia
Laureatami tej nagrody są: Moungi G. Bawendi, Louis E. Brus i Alexei I. Ekimov. Ich badania dotyczyły nanotechnologii, a konkretnie tzw. kropek kwantowych.
Kropka kwantowa to niewielki obszar przestrzeni ograniczony w trzech wymiarach barierami potencjału. Wewnątrz niego uwięziona jest cząstka o długości fali porównywalnej z rozmiarami kropki. Takie struktury są wykorzystywane m.in. w diagnostyce medycznej. Wchodzą też w skład wyświetlaczy QD-LED, wykorzystywanych w telewizorach.
W zeszłym roku wyróżnienie otrzymali Carolyn R. Bertozzi, Morten Meldal i K. Barry Sharpless. Zajmowali się „chemią kliknięć”
i chemią bioortogonalną.
Literatura
Literackiego Nobla 2023 otrzymał norweski pisarz Jon Fosse. Nagrodzono go za innowacyjną prozę i sztuki, które „dają głos niewypowiedzianemu”.
Jon Fosse to jeden z najwybitniejszych współczesnych dramatopisarzy norweskich. Pisze w języku nynorsk. Książki Fossego przetłumaczono na ponad 40 języków, w tym polski. Jego dramaty wystawiono na ponad 120 scenach świata. Jego największe dzieło to siedmioczęściowa „Septologia”. Polskie wydanie „Drugie imię. Septologia I–II” trafiło do czytelników w tym roku.
W 2022 roku nagrodę otrzymała francuska pisarka Annie Ernaux.
Pokojowa nagroda Nobla
Pokojową Nagrodę Nobla 2023 otrzymała Narges Mohammadi z Iranu. Wyróżniono ją za walkę o prawa irańskich kobiet. Była aresztowana 13 razy, 5 razy skazana na łącznie 31 lat więzienia i 154 baty. Wciąż jest w irańskim więzieniu.
Przed rokiem wyróżniono białoruskiego opozycjonistę Alesia Bialackigo, rosyjską organizację Memoriał i ukraińskie Centrum Wolności Obywatelskich.
Ekonomia
Nagrodę otrzymała Claudia Goldin z Harvardu. Nagrodzono ją za analizę pracy i wynagrodzeń kobiet.
W ubiegłym roku wyróżnienie otrzymali Ben S. Bernanke, Douglas W. Diamond i Philip H. Dybvig. Nagrodzono ich za badania nad bankami i kryzysami finansowymi.
Czy psychopaci preferują gorzką, czarną kawę? To bardziej skomplikowane. Psychopatia wiąże się z innymi cechami osobowości.
Psychopaci stanowią jeden procent społeczeństwa, 15 do 20 procent więźniów i 15 procent osób uzależnionych – wynika z badań. Jednak rozpoznać psychopatę wcale nie jest łatwo. Dlaczego?
Czym jest psychopatia?
Psychopatia zaliczana jest do zaburzeń osobowości. Psychopata to człowiek pozbawiony empatii. Na ogół nie pojęcia ma o tym, czym są uczucia i jak je okazywać czy rozpoznawać. Innych ludzi traktuje instrumentalnie. Jeśli ma szybko podjąć decyzję, by osiągnąć cel, to wybierze najkrótszą drogę, nie przejmując się ogólnie przyjętymi zasadami moralnymi. Nie dostrzega własnych błędów.
Oto cechy, które wskazują na osobowość psychopatyczną:
-
nieliczenie się z uczuciami innych,
-
lekceważenie norm,
-
niemożność utrzymania związków,
-
niska tolerancja frustracji i próg wyzwalania agresji,
-
niezdolność przeżywania poczucia winy i uczenia się,
-
skłonność do obwiniania innych.
Badania nad kawą i psychopatami
W 2016 r. czasopismo „Appetite” opublikowało badanie dotyczące związku preferencji smakowych z cechami osobowości. Wiele mediów uznało, że pozwala to na powiązanie kawowych z tendencjami sadystycznymi i psychopatycznymi.
Zacznijmy od tego, że określenie „czarna kawa” uznawane jest przez baristów za błędne. „Biała kawa” zresztą także. W obu przypadkach powinniśmy sprecyzować, czy chodzi nam o espresso, caffè americano, caffè latte czy może caffè au lait. Jednak
w wielu krajach, także w Polsce, przyjęło się mówić na kawę bez mleka uniwersalnie „czarna”, a z mlekiem „biała” – dlatego zostaniemy przy tym nazewnictwie.
W badaniu udział wzięło 1000 dorosłych osób, które przepytano ma temat ulubionych posiłków i preferencji smakowych. Uczestnicy następnie wzięli udział w testach osobowości, określających ich zachowania społeczne i antyspołeczne, w tym także skłonności do narcyzmu, sadyzmu i psychopatii.
Przeprowadzający badanie naukowcy z Uniwersytetu w Innsbrucku stwierdzili, że osoby z tendencjami do zachowań psychopatycznych lubią gorzki smak. Najbliższa korelacja zachodziła między gorzkimi potrawami, a „codziennym sadyzmem” – czyli odczuwaniem przyjemności z zadawania pewnego poziomu bólu innym. Wśród produktów spożywczych wybieranych chętnie przez osoby antyspołeczne są także rzodkiewki, seler i tonik.
Zastrzeżenia do badania
Jednak samo badanie budzi liczne zastrzeżenia. Przede wszystkim chodzi o dobór badanych – werbowano ich z serwisu specjalizującego się w wypełnianiu ankiet. Taka próba jest mało reprezentatywna. Także sama korelacja preferencji smakowych
z cechami osobowości nie świadczy o związku przyczynowo-skutkowym.
Poprzednie eksperymenty, przeprowadzone przez Christinę Sagioglou oraz Tobiasa Greitemeyera pokazały, że słodkie smaki łączą się z osobami altruistycznymi i spolegliwymi, podczas gdy gorzkie trzymają się ludzi wrogich, ostro oceniających innych. Jednak same preferencje smakowe to zdecydowanie za mało, by rozpoznać psychopatię.
Zdaniem psychologa Paula Rozina ludzie są jedynymi zwierzętami, które lubią gorzkie i pikantne potrawy. W przyrodzie smaki te najczęściej sygnalizują obecność toksycznych substancji. Badacz nazywa to łagodną postacią masochizmu (a nie sadyzmu, jak we wspomnianych wcześniej badaniach).
Zdrowotne właściwości kawy
Warto przypomnieć, że czarna kawa jest zdrowa. O ile zostanie zaparzona tak, by odfiltrować fusy. Dlatego należy używać ekspresów przelewowych, ciśnieniowych lub makinetek albo stosować filtry. Niezdrowa jest natomiast kawa parzona pita z fusami czy kawa po turecku.
Badania wykazały, że kawa przedłuża życie. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy jest rozpuszczalna i bezkofeinowa. Kawa obniża ryzyko chorób układu krążenia. Zawiera ona dobroczynne substancje, w tym przeciwutleniacze. Zmniejszają one oporność organizmu na insulinę oraz przeciwdziałają stanom zapalnym sprzyjającym wielu chorobom. Z badań naukowych wynika, że optymalna dawka przedłużająca życie to około trzech filiżanek kawy dziennie.
Dodatki do kawy, takie jak mleko, śmietanka czy słodziki łagodzą jej gorzki smak. Jednak zdaniem dietetyków są one niekorzystne dla zdrowia. Alternatywą dla śmietanki może być na przykład awokado.
W 1971 r. polski lekarz przyszył odciętą dłoń pacjentowi w wiejskim szpitalu. Nasi medycy wyprzedzili kliniki uniwersyteckie nie tylko
w Polsce, ale i w większości świata.
20-letni Józef M. od samego świtu pracował z piłą tarczową. W pewnej chwili, gdy schylił się, by wrzucić kawałek drewna na stertę, piła wciągnęła mu kawałek kurtki. Krzyk. Krew. Przybiegła matka i sąsiadka. Matka zemdlała, sąsiadka wezwała pogotowie. Józek nie stracił przytomności. Paskiem od spodni owinął kikut, podniósł odciętą rękę z ziemi i położył ją na pustakach.
Gdy po dwóch godzinach przyjechało pogotowie, Józek zawinął odciętą rękę w papierowy worek po cemencie. – Bez niej nie pojadę! – oznajmił. Żeby nie przedłużać, sanitariusze zgodzili się zabrać rannego i rękę. Dotarli do szpitala powiatowego w Trzebnicy. 38-letni doktor Ryszard Kocięba, od niedawna ordynator chirurgii, skończył właśnie planową operację przepukliny.
Przyjechała karetka z wypadku. Przywieziono młodzieńca, który uciął sobie piłą tarczową lewą rękę, trochę za nadgarstkiem.
– Przyszyjcie mi ją, przyszyjcie – bełkotał półprzytomny. Na izbie przyjęć w Trzebnicy nikt na początku nie potraktował tej prośby poważnie.
– Rysiaczku, przywieźli pacjenta z amputowaną ręką… – dr Kocięba usłyszał od żony, doktor Lidii Wilowskiej-Kocięby, anestezjologa.
– No i cóż z tego?
– Obciętą rękę pacjent przywiózł z sobą i chce, żeby ją przyszyć...
– Szefie, Chińczycy to robią, to może i my spróbujemy? – zasugerował, zażartował (?) jeden z chirurgów.
– Rysiu, ty dasz radę. Ty to zrobisz – stwierdziła instrumentariuszka, zakonnica Hilga, która widziała dr. Kociębę przy wielu operacjach.
– No to gdzie to jest? – zapytał doktor, mając na myśli odciętą rękę. Znaleziono ją w worku pod kaloryferem w izbie przyjęć.
Ręka została dokładnie wyszorowana, umieszczona w sterylnym naczyniu z płynem fizjologicznym i dużą ilością antybiotyku. Chirurg podjął się przełomowej operacji replantacji ręki bez użycia mikroskopów czy supercienkich chirurgicznych nici. O skali trudności niech świadczy to, że tylko na jednym naczyniu krwionośnym grubości igły trzeba było założyć sześć szwów.
– Dokonał tego w szpitalu powiatowym, bez specjalistycznego sprzętu – zauważa Paweł Kocięba-Żabski, pasierb profesora. – To był bezprecedensowy, pierwszy taki medyczny sukces w Europie i w reszcie świata (wliczając USA i ZSRR). Wyjątek stanowiły Chiny, „ojczyzna mikrochirurgii”, bo tam do 1971 r. zrobiono kilka replantacji. Byliśmy drudzy po Chińczykach. Dysponując możliwościami wiejskiego szpitala, wyprzedziliśmy kliniki uniwersyteckie, nie tylko w Polsce – dodaje.
Współpracownicy prof. Kocięby wspominali, że był doskonałym obserwatorem. Gdy zauważył pajęczynę na suficie, brak czepka
u pielęgniarki, spokojnym tonem zwracał uwagę, ale „szło w pięty”. Umiał pochwalić, gdy coś zostało dobrze zrobione. – Gdy ktoś chciał go o coś poprosić, szedł do jego gabinetu. Nigdy nie odmawiał – podkreśla Halina Mozalewska, przełożona pielęgniarek
w trzebnickim szpitalu.
Pionierska operacja się udała. Józio Traktorzysta, jak go nazwano w szpitalu, zrobił potem prawo jazdy zawodowego kierowcy ciężarówek. Później trafił do tego samego szpitala z rozbitą głową. Brał udział w bójce, w której wymachiwał krzesłem trzymanym
w... przyszytej ręce. – Niestety, kilka lat po operacji zapił się na śmierć. Pomogliśmy mu z ręką, ale na głowę nie umieliśmy – mówił asystent i uczeń prof. Kocięby, prof. Jerzy Jabłecki.
Lekarze ze stworzonego przez niego zespołu dokonali udanej transplantacji kończyny pobranej od zmarłego dawcy w 2006 roku.
Prof. Kocięba nie dożył tego sukcesu. Zmarł rok wcześniej na chorobę nowotworową.
Uważa się, że latem Dolina Śmierci jest najgorętszym miejscem na Ziemi.
Występuje tam klimat subtropikalny, gorący klimat pustynny z długimi, bardzo gorącymi latami, krótkimi, ciepłymi zimami
i niewielkimi opadami.
Najwyższa temperatura powietrza, jaką kiedykolwiek zarejestrowano w Dolinie Śmierci wynosiła 56,7 °C i miała miejsce 10 lipca 1913 roku na ranczu Greenland (obecnie Furnace Creek), co od 2022 roku jest najwyższą temperaturą atmosferyczną zarejestrowaną na powierzchni Ziemi (choć niektórzy współcześni meteorolodzy kwestionują dokładność pomiaru z 1913 roku).
Najwyższa temperatura powierzchni jaką kiedykolwiek zarejestrowano w Dolinie Śmierci wynosiła 93,9 °C i miała miejsce 15 lipca 1972 roku w Furnace Creek. Jest to najwyższa temperatura powierzchni gruntu kiedykolwiek zarejestrowana na Ziemi.
Najniższa temperatura zarejestrowana 2 stycznia 1913 roku na ranczu Furnace Creek w Dolinie Śmierci wynosiła -9°C.
Na klimat Doliny Śmierci silnie wpływa głębokość i kształt doliny.
Dolina jest długim, wąskim basenem schodzącym poniżej poziomu morza, który otoczony jest wysokimi, stromymi pasmami górskimi. Najwyższym pasmem górskim jest pasmo Panamint, tworzące zachodnią ścianę Doliny Śmierci, którego najwyższym szczytem jest Telescope Peak o wysokości 3368 m n.p.m. Pasmo Panamint oddziela od zachodu Dolinę Śmierci od Doliny Palamint,
od wschodu Dolina Śmierci graniczy z pasmem Amargosa.
wydarzenia/opinie / jeden z pięciu
Kolekcje to coś, co stanowi oczko w głowie wielu osób. To nie tylko pasja, ale i sposób na życie czy inwestowanie posiadanego kapitału. Opisane zbiory są intrygujące, jednak nie tak bardzo ekscentryczne jak: kawałki asfaltu, papierowe torby z samolotów, odkurzacze, paprochy z pępka czy obcięte paznokcie (tak, te przedmioty stanowią obiekt zainteresowania kolekcjonerów!).
Czym jest birofilistyka?
Birofilistyka to niezwykle ciekawe hobby, które polega na kolekcjonowaniu przedmiotów związanych z piciem piwa. Mogą być to: butelki, puszki, kapsle, etykiety z unikalnych napojów, ale także: podstawki pod piwo, kufle, otwieracze, papierowe rozetki czy nalewaki. Niektórzy z kolekcjonerów interesują się także akcesoriami reklamowymi oferowanymi przez producentów tego złotego trunku.
Kolekcje kości do gry
Kości do gry nazywane są także kostkami. Mają kształt wielościanu, na ich bokach umieszczone są oczka lub liczby. Wykorzystuje się głównie do gier, jednak są też kolekcjonerzy tych przedmiotów. Kości znane są już od średniowiecza, a co ciekawe – w czasach nowożytnych wykorzystywano je do wróżenia, każdej liczbie przypisywano odrębne znaczenie. Dzisiaj można skupić się na kolekcjonowaniu elementów o określonym kształcie czy wykonanych z konkretnego materiału (czasem niezwykle szlachetnego).
W zbiorach miłośników kości do gry znaleźć można także kubki do ich mieszania oraz wysokiej klasy szkatułki do przechowywania.
Czy łatwo zdobyć kolekcję autografów?
Kto z nas nie marzył o autografie ulubionego piosenkarza czy aktora? Niektórzy mogą pochwalić się nie jednym podpisem, a całą kolekcją! Są to parafki postawione przez polskich lub zagranicznych: wokalistów, członków zespołów muzycznych, aktorów, sportowców, celebrytów czy polityków. Choć zdobycie podpisu często może być trudne i wymagać zaangażowania oraz poświęcenia sporej ilości czasu i pieniędzy, miłośników takich kolekcji nie brakuje! Podpisy zazwyczaj przechowywane są z największą czcią
w przeznaczonych do tego albumach.
Wartościowa kolekcja? Postaw na minerały i kamienie szlachetne!
Minerały i kamienie szlachetne stanowią od lat obiekt zainteresowania wielu osób – naukowców, badaczy, jak i kolekcjonerów.
Ci ostatni mogą je odszukiwać, badać i rozpoznawać samodzielnie, jak i kupować w sklepach czy serwisach sprzedażowych nowe perełki do swoich zbiorów. Na początku warto zdecydować się na ogólne kolekcjonowanie, by z czasem i rozwojem pasji postawić na pewną specjalizację. Dobrze jest prowadzić klasyfikację posiadanych minerałów i kamieni, jak i przechowywać je w ekspozytorach, by były nie tylko wyeksponowane, ale i zabezpieczone przez zgubieniem czy zniszczeniem.
Kolekcja kart telefonicznych – hit czy kit?
Osoby urodzone w latach 2000. i później mogą nie pamiętać urządzeń takich jak budki telefoniczne, z których połączenia wykonywało się dzięki kartom z „impulsami”. Funkcjonowanie ich opierało się na znanych nam do dziś tzw. prepaidom. Okres ich świetności to lata 90. XX wieku. Mają one format zbliżony do karty płatniczej, jednak są od niej zdecydowanie cieńsze. Mogą mieć standardową, klasyczną kolorystykę lub posiadać na sobie wydrukowane zdjęcie czy obrazek – zwierzęta, krajobrazy czy sportowców. Często wydawane były także limitowane serie kart telefonicznych, związanych ze świętami czy bieżącymi wydarzeniami. Jak wynika ze statystyk, wydano około 2.000 wzorów, co stanowi nie lada wyzwanie dla kolekcjonerów, by zebrać je wszystkie.
Populacja koni w Mongolii jest większa niż populacja ludzi
Mongolia to rozległa kraina bez dostępu do morza, sąsiadująca z Rosją od strony północnej i Chinami od południowej. Nie jest to może największy pod względem powierzchni kraj na świecie, ale może się taki wydawać z powodu najniższego na świecie zagęszczenia ludności. W niektórych regionach można podróżować przez całe dnie, nie napotykając po drodze drugiego człowieka. Biorąc pod uwagę zróżnicowane i spektakularne krajobrazy, w tym tereny górzyste, rozległe płaskowyże, trawiaste pastwiska i wysuszone, pustynne stepy, może to być idealne miejsce na nietypowy, samotny odpoczynek.
Festiwal muzyczny Sounds of the Dolomites
Przez ponad miesiąc na scenach ukrytych pośród trydenckich szczytów, na wysokościach ponad 2000 m n. p. m., rozbrzmiewała muzyka na żywo.
Festiwale w Dolomitach mają długą tradycję i cieszą się coraz większą popularnością. Od 28 lat na przełomie lata i jesieni, pod skalistymi ścianami Dolomitów, wpisanymi na listę światowego dziedzictwa UNESCO, pośród widoków zapierających dech w piersiach, muzyka na żywo potęguje doznania turystów obcujących z dziką przyrodą i majestatem gór.
Podczas koncertów można usłyszeć jazz, folklor, rock a także interpretacje utworów z repertuaru muzyki klasycznej.
Muzyka grana przez wspinajacych się z instrumentami muzyków rozbrzmiewa w malowniczej górskiej scenerii włoskiego regionu Trentino,
w miejscach, do których publiczność również musi dotrzeć pieszo. Wysiłek wspinaczki tylko zwielokrotnia unikalność doświadczenia jakim jest słuchanie muzyki na żywo w naturalnej scenerii gór.
Fot.: Daniele Lira / materiały prasowe
Nowością w tegorocznej edycji były udogodnienia dla osób z niepełnosprawnością słuchową. Dzięki technologii „subpacs” (dotykowe systemy audio) osoby niedosłyszące, również będą mogły „wysłuchać” koncertów w niepowtarzalnej górskiej scenerii.
1 września na Col Margherita w Dolomitach Fassa na wysokości 2500 m n.p.m. wystąpiła wiolonczelista Mario Brunello w towarzystwie Polish Cello Quartet, który skupia czterech czołowych polskich wiolonczelistów młodego pokolenia.
Fot.: Daniele Lira / materiały prasowe
Niezwykłość tego koncertu polegała nie tylko na polskim akcencie, ale przede wszystkim na tym, że występ ten odbył się o wschodzie słońca i zainaugurował obecność muzyki klasycznej w repertuarze tegorocznego festiwalu.
XXVIII edycja festiwalu trwała od 23 sierpnia do 1 października 2023 roku Koncerty były bezpłatne i dostępne dla każdego, kto podjął trud dotarcia do ukrytych pośród trydenckich szczytów scen.
O syndromie paryskim czy syndromie sztokholmskim słyszało wielu. Ale kto wie, czym jest syndrom Stendhala? Jak się okazuje, zjawisko, które od dawna budzi spore kontrowersje, dotyka coraz większą liczbę turystów.
Na świecie znajdziemy wiele popularnych miejsc turystycznych, które potrafią rozczarować nawet najmniej wymagających wczasowiczów. Przykładem może być chociażby Paryż, czyli jedno z najchętniej odwiedzanych miast globu. Niestety, wyidealizowany obraz stolicy Francji z komedii romantycznych czy mediów społecznościowych rzadko ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
Skutki rozczarowania Paryżem mogą być bardzo dotkliwe. Przekonali się o tym podróżni, którzy po przybyciu nad Sekwanę, padli ofiarą powszechnie znanego syndromu paryskiego. Z powodu zawodu „miastem miłości” u turystów – szczególnie pochodzenia japońskiego – pojawia się szereg objawów psychosomatycznych, charakterystycznych dla osób zmagających się z depresją lub zaburzeniami lękowymi.
Głównymi czynnikami wpływającymi na wystąpienie tego typu objawów są:
-
zbyt duże oczekiwania,
-
bariera językowa,
-
różnice kulturowe,
-
wyczerpanie fizyczne wywołane długą podróżą czy całodniowym zwiedzaniem metropolii.
O ile o syndromie paryskim wiemy stosunkowo wiele, tak syndrom Stendhala – na który także skarżą się podróżni – wciąż trapi naukowców i wywołuje wiele teorii. Czym tak właściwie jest? Jakie są jego objawy? Kto na niego cierpi i dlaczego? Szczegóły do sprawdzenia poniżej.
Kim był Stendhal?
Zanim poznamy odpowiedź na pytanie, czym jest syndrom Stendhala, dowiedzmy się kim był ów Stendhal. Marie-Henri Beyle, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, to francuski pisarz epoki romantyzmu i prekursor realizmu w literaturze. Największą popularność przyniosły mu wydane odpowiednio w 1830 i 1839 roku powieści „Czerwone i czarne” (która decyzją Kościoła trafiła do indeksu ksiąg zakazanych) oraz „Pustelnia parmeńska”.
Oba dzieła Stendhala doczekały się polskiego przekładu. Za ich tłumaczenie odpowiedzialny był m.in. Tadeusz Boy-Żeleński.
Stendhal zasłynął jednak nie tylko z wybitnej twórczości. W 1817 r. francuski pisarz w swoim pamiętniku opisał to, czego doświadczył podczas pobytu we włoskiej Florencji. Jak sam przyznał, obcowanie z tamtejszą sztuką było dla niego ogromnym przeżyciem, które doprowadziło go do „gwałtownego kołatania serca”.
Wizyta w jednym z najstarszych muzeów w Europie, czyli galerii Uffizi, a także podziwianie grobu Dantego w kościele Świętego Krzyża oraz słynnej rzeźby Dawida autorstwa Michała Anioła wywołała u Beylego tak duże emocje, że kilka kolejnych dni musiał spędzić w łóżku z podniesioną temperaturą. Z czasem florenccy lekarze zaczęli odnotowywać coraz większą liczbę osób borykających się z podobnymi objawami, co Stendhal.
Czym jest syndrom Stendhala?
Syndrom Stendhala, znany także jako syndrom florencki, to efekt silnej reakcji organizmu na widok zapierających dech w piersi zabytków, zgromadzonych na niewielkiej powierzchni. Zjawisko opisane zostało na przełomie lat 70. i 80. minionego wieku przez włoską psychiatrkę Graziellę Magherini ze szpitala Santa Maria Nuova.
Pierwszego pacjenta, który – jak autor „Czerwonego i czarnego” – odczuwał liczne dolegliwości po obcowaniu z miejscową kulturą
i innymi przejawami artystycznej kreatywności, zdiagnozowano kilka lat później. Choć podobne przypadki były odnotowywane
w różnych częściach globu, na objawy syndromu Stendhala mieli się skarżyć przede wszystkim turyści odwiedzający Florencję. Szacuje się, każdego roku hospitalizowanych jest ok. 20 turystów spędzających urlop w stolicy Toskanii.
– Te ikoniczne dzieła są naprawdę przytłaczające. Niektórzy ludzie tracą orientację – to może być zdumiewające. Często widziałam, jak ludzie zaczynają płakać – przyznaje Simonetta Brandolini d'Adda, prezeska fundacji Friends of Florence, cytowana przez BBC.
Świat nauki do dzisiaj jest jednak podzielony, czy syndrom florencki tak naprawdę istnieje. Dotychczasowe badania nie dały jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Ponadto niektóre przypadki, powszechnie uznane za syndrom Stendhala, w rzeczywistości nie były spowodowane wspaniałością florenckiej sztuki.
W 2018 roku jeden z turystów podziwiający obraz Botticellego „Narodziny Wenus” stracił przytomność. Media natychmiast zaczęły się rozpisywać o kolejnym dowodzie na istnienie syndromu Stendhala. Właściwa diagnoza okazała się zupełnie inna – mężczyzna chorował od dłuższego czasu i doznał ataku serca, ale wszystko skończyło się dobrze.
Objawy syndromu Stendhala
Syndrom Stendhala uznawany jest za rodzaj zaburzenia somatoformicznego. Wśród jego najbardziej charakterystycznych objawów można wymienić:
-
znaczne przyspieszenie czynności serca,
-
zawroty głowy,
-
utratę równowagi,
-
dezorientację.
Lód Arktyki jest kluczowy dla utrzymania równowagi klimatycznej na Ziemi. Ten ogromny magazyn zamarzniętej wody odbija światło słoneczne i dzięki temu chłodzi planetę, a także reguluje temperaturę oceanów.
Jako Arktykę określa się terytorium otaczające biegun północny. Jest ono ponad dwa razy większe od powierzchni Stanów Zjednoczonych i wynosi 20 milionów km kw. O ten obszar zahacza w sumie osiem państw: Dania (Grenlandia), Islandia, Norwegia, Szwecja, Finlandia, Rosja, Kanada i USA (Alaska). Te kraje wchodzą w skład powołanej w 1996 roku Rady Arktycznej, która sprawuje opiekę nad tymi terenami; z Radą współpracują też organizacje rdzennych mieszkańców.
Arktyka – ciekawostki
-
Nazwa Arktyka pochodzi od greckiego słowa Arktos, które odnosi się do dwóch konstelacji gwiazd, które można zobaczyć na północnym niebie: Ursa Major (Wielka Niedźwiedzica) oraz Ursa Minor (Mała Niedźwiedzica).
-
Arktyka – w przeciwieństwie do Antarktydy – nie jest kontynentem.
-
Jest ona zamieszkana przez około 4 mln osób, w tym ponad 400 tysięcy jej rdzennych mieszkańców.
-
Rdzenna ludność Arktyki to między innymi Inuici, Nieńcy, Czukcze czy Lapończycy.
-
Arktyka od dawna jest pod lupą światowych mocarstw – głównie ze względu na duże zasoby ważnych surowców, w tym ropy naftowej i gazu ziemnego. Szacuje, że pod dnem morskim regionu jest co najmniej 90 miliardów baryłek ropy i około 1,67 biliona metrów sześciennych gazu ziemnego! Występują tu również bogate złoża klatratu metanu.
Jak wyglądają dzień i noc na Arktyce?
-
Biegun północny jest najbardziej na północ wysuniętym punktem Ziemi.
-
W przeciwieństwie do bieguna południowego, który znajduje się na lądzie, biegun północny zlokalizowany jest na lodzie morskim Oceanu Arktycznego.
-
Najniższa temperatura zanotowana w Arktyce to minus 68 stopni.
-
Średnia temperatura najcieplejszego miesiąca w roku w Arktyce nie przekracza 10oC.
-
Arktyka słynie z nocy polarnych. Jest to zjawisko polegające na tym, że podczas zimowych miesięcy słońce przez 24 godziny na dobę „nie wschodzi” i trwa permanentna noc. Zjawisko to występuje tylko na obszarach o szerokości geograficznej wyższej niż 67°23' na obu półkulach. Analogicznie – w miesiącach letnich słońce nie zachodzi.
Jak Arktyka strzeże klimatu Ziemi?
-
Dużą część terytorium Arktyki stanowi Ocean Arktyczny. W większej części jest on pokryty lodem.
-
Lody Arktyki to ogromny rezerwuar słodkiej wody. Uważa się, że stanowią one około 10 procent ogólnych zasobów świata. Dlatego tak ważne jest, by nie stopniały i nie zmieszały się z wodą słoną. Klimatolodzy od dawna wyjątkowo uważnie obserwują Arktykę. To tutaj rozpoczyna się wiele procesów, które mają ogromne znaczenie dla całej planety.
-
Gdyby cały lód Arktyki nagle stopniał, globalny poziom mórz wzrósłby o 24 metry.
-
Lód Arktyki jest kluczowy dla utrzymania równowagi klimatycznej na Ziemi. Ten ogromny magazyn zamarzniętej wody odbija światło słoneczne i dzięki temu chłodzi planetę, a także reguluje temperaturę oceanów.
Jakie rośliny można zobaczyć w Arktyce?
-
Arktyka znana jest z ekstremalnie niskich temperatur, porywistych wiatrów oraz wszechobecnego śniegu i lodu.
-
Obszar, który nie jest zajęty przez wieczny lód, pokrywa arktyczna tundra, ale gleba przez większość z dwunastu miesięcy roku jest zamarznięta.
-
Cienka, ale aktywna warstwa gleby rozmraża się na krótki czas, co pozwala na wyrosnąć płytko ukorzenionym roślinom, takim jak to trawy, turzyce, krzewinki, porosty i mchy.
-
W Arktyce rośnie bardzo niewiele gatunków drzew (jak karłowate brzozy czy wierzby). Za to doliczono się tu aż 1700 gatunków roślin, glonów i grzybów.
Jakie zwierzęta żyją w Arktyce?
-
Mimo bardzo surowego klimatu, jaki tu panuje, Arktyka chwali się bardzo ciekawą fauną. Żyją tu oczywiście niedźwiedzie polarne. Ale też foki, lemingi, maskonury, woły piżmowe, karibu, renifery, walenie, pieśce, puchacze śnieżne, rybitwy, nurzyki, alki czy zające bielaki.
-
Arktyczne zwierzęta charakteryzują się zwykle grubym futrem i pokaźną warstwa tłuszczu pod skórą. To rzecz jasna skutek dostosowania się gatunków do panujących warunków.
-
Arktycznym fenomenem są narwale. To rzadko spotykane ssaki morskie charakteryzujące się długimi kłami przed nosem. Z tego powodu czasem nazywane są one morskimi jednorożcami.
-
Co roku z Arktyki do Meksyku i z powrotem migrują wieloryby szare.
-
Arktyka uwielbiana jest przez ptaki, które migrują tu przeważnie z Alaski (i z powrotem).
-
Król Arktyki – niedźwiedź polarny (Ursus maritimus) potrafi ważyć 700 kg i mierzyć 2,5 m. Od pewnego czasu jest pod ochroną.
-
Wieloryb grenlandzki potrafi dożyć nawet 211 lat.