top of page

/ Ziemia

/ Ziemia

maj/czerwiec'25 / 3 (25)
Wyspy Diomedesa. Na granicy dwóch światów i dwóch dni tygodnia
wyspa Diomedesa.jpg

Wyspy Diomedesa to jedno

z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie

w jednej chwili można spojrzeć na przeszłość i przyszłość. Oddalone od siebie o zaledwie 3,8 kilometra dwie niewielkie wyspy dzieli przynależność państwowa, mieszkańcy i międzynarodowa linia zmiany daty.

ŁUKASZ ZAŁUSKI 

foto.: Mała Diomeda / domena publiczna

Wyspy Diomedesa leżą na Morzu Beringa, dokładnie między Alaską a Półwyspem Czukockim. Większa w wysp – Duża Diomeda (Wyspa Ratmanowa), należy do Rosji, a mniejsza – Mała Diomeda (Little Diomede Island) stanowi terytorium Stanów Zjednoczonych. Obie Wyspy Diomedesa są oddzielone cieśniną, a jednocześnie międzynarodową linią zmiany daty. Ta granica czasowa sprawia, że gdy na Małej Diomedzie jest poniedziałek, na Dużej jest już wtorek. To z tego powodu wyspy są nieformalnie nazywane odpowiednio: „Wyspą Jutra” i „Wyspą Wczoraj”.

Krótka historia Wysp Diomedesa

Wyspy Diomedesa zawdzięczają swoją nazwę Vitusowi Beringowi, duńskiemu żeglarzowi w służbie rosyjskiej. Ten badacz dalekich północnych mórz dotarł tu w 1728 roku, dokładnie 16 sierpnia – w dzień świętego Diomedesa, męczennika chrześcijańskiego.

W 1867 roku wyspy stały się częścią granicy między Rosją a USA, kiedy to Stany Zjednoczone zakupiły Alaskę. Granica nie miała większego znaczenia aż do czasów zimnej wojny. Wtedy Wyspy Diomedesa zyskały miano „Lodowego Muru” – symbolicznej bariery między Związkiem Radzieckim a USA. Wojskowi obserwatorzy z obu krajów regularnie patrolowali ten obszar, a życie mieszkańców Małej Diomedy zostało znacznie ograniczone przez wprowadzone wówczas regulacje, które dotyczyły ruchu granicznego.

Dziś pomimo niewielkiej odległości (cieśnina między wyspami wynosi zaledwie 3,8 km) wyspy wciąż dzieli przepaść kulturowa, polityczna i technologiczna. Na Dużej Diomedzie nie mieszka nikt poza personelem rosyjskiej bazy wojskowej. Mała Diomeda jest

z kolei zamieszkiwana przez Inuitów z grupy Iñupiat, którzy prowadzą tam życie zbliżone do tradycyjnego. W wiosce Iŋaliq (znanej także po prostu jako Diomede) mieszka około 80 osób, którzy radzą sobie w ekstremalnych warunkach przy minimalnym dostępie do zdobyczy cywilizacji.

Co warto wiedzieć o Wyspach Diomedesa

Z powodu znacznej odległości od dużych ośrodków miejskich, a także ekstremalnie trudnych warunków klimatycznych, Wyspy Diomedesa budzą duże zainteresowanie. Oto kilka ciekawostek, które warto znać na temat tego miejsca.

  • Zimą, kiedy cieśnina między wyspami zamarza, teoretycznie możliwe jest przejście z jednej wyspy na drugą. W praktyce taka wyprawa jest nielegalna. Podczas wojny koreańskiej i zimnej wojny zdarzały się jednak przypadki ucieczek na amerykańską stronę.

  • Wyspy Diomedesa wyznaczają jedyną lądową granicę między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Granica jest nietypowa, bo została wyznaczona na lodzie.

  • Podczas ostatniej epoki lodowcowej Wyspy Diomedesa stanowiły część pomostu lądowego między Azją a Ameryką Północną. To przez te tereny pierwsi ludzie dotarli na kontynent amerykański.

  • Na Małej Diomedzie życie toczy się z dala od nowoczesnych technologii. Internet jest dostępny tylko w szkole, a zasięg telefoniczny nie istnieje. Większość komunikacji odbywa się drogą radiową lub satelitarną.

  • Obszar wokół Wysp Diomedesa jest kluczowym szlakiem migracyjnym wielorybów z gatunku pływacz szary (Eschrichtius robustus). Zimą można tu zobaczyć ogromne stada morsów, a latem foki i różne gatunki ptaków.

  • Zimą temperatury spadają poniżej minus 30°C, a latem rzadko przekraczają 10°C. Wyspy są także narażone na silne wiatry i mgły, co czyni je jednym z najbardziej niedostępnych miejsc na Ziemi.

 

Jak wygląda życie codzienne na Małej Diomedzie

Mieszkańcy Małej Diomedy skupiają się w wiosce Iŋaliq (Diomede). Życie codzienne w tym miejscu wymaga niezwykłej wytrwałości

i odporności na ekstremalnie trudne warunki. Energia elektryczna jest tu tworzona za pomocą generatorów, a woda pitna pochodzi

z deszczówki i stopniałego lodu.

Wszystkie dni dla mieszkańców wyspy wyglądają podobnie. Ludzie skupiają się przede wszystkim na polowaniach na foki, wieloryby

i morsy, które stanowią główne źródło pożywienia. Dzieci uczęszczają do jedynej szkoły na wyspie, a wyłącznym połączeniem ze światem zewnętrznym są sporadyczne wizyty helikoptera z miasta Nome w zachodniej Alasce. W lecie towary dostarczają statki, ale zapasy są ograniczone i drogie.

Klimatyczne wyzwania dla Małej Diomedy

Temperatury w Arktyce rosną w bardzo szybkim tempie. Na Małej Diomedzie zmiany klimatyczne nie tylko zagrażają środowisku naturalnemu, ale też fundamentalnie zmieniają sposób życia mieszkańców wyspy. Brak stałego dostępu do lodu oznacza krótsze sezony polowań na foki i morsy, które są kluczowym źródłem pożywienia i materiałów dla Inuitów.

Ponadto zanikający lód utrudnia tradycyjne metody nawigacji i transportu, które od wieków były dostosowywane przez mieszkańców tych ziem do arktycznych warunków. – Bez lodu jesteśmy mniej pewni, gdzie tak naprawdę możemy się poruszać, a to zmienia wszystko – mówi mieszkanka wyspy Orville Ahkinga w rozmowie z Tikiem Rootem, dziennikarzem National Geographic. W dodatku cofające się wybrzeże i częstsze burze zagrażają domom oraz infrastrukturze w wiosce.

Każda rodzina na Małej Diomede musi dostosowywać się do tych nagłych zmian, szukając nowych sposobów na przetrwanie

w miejscu, które zawsze było surowe, ale teraz staje się jeszcze bardziej nieprzewidywalne.

Czy można odwiedzić Wyspy Diomedesa?

Wyspy Diomedesa nie są typowym celem turystycznym, a dotarcie tam wymaga sporo zachodu i determinacji. Duża Diomeda jest całkowicie zamknięta z powodu obecności rosyjskiego wojska. Mała Diomeda jest co prawda otwarta dla posiadaczy wizy turystycznej do USA, ale podróż tam to nie lada wyzwanie logistyczne i finansowe.

Jak dotrzeć na Wyspy Diomedesa? Najpierw trzeba się dostać na Alaskę. Lot z Warszawy do Anchorage odbywa się z przesiadką

w jednym z dużych amerykańskich miast. Aby ograniczyć liczbę przesiadek, warto szukać połączenia LOT-em do Nowego Jorku, Los Angeles lub Chicago, a stamtąd lokalnymi liniami amerykańskimi (Alaska Airlines, Delta, United, American lub Sun Country) na Alaskę.

Z Anchorage (największe miasto na Alasce) do miasta Nome można się dostać liniami Alaska Airlines. Stąd helikopterem zimą lub łodzią latem – oba środki transportu są drogie i zależne od warunków pogodowych – jest możliwa podróż na Małą Diomedę. Przed podróżą konieczne jest uzyskanie specjalnego zezwolenia od władz amerykańskich oraz skoordynowanie wizyty (transportu na wyspę) z jedną z prywatnych firm w Nome.

Podróż do tak odległego miejsca warto planować latem. Koszt wyprawy wyniesie przynajmniej kilka tysięcy dolarów. Należy pamiętać, aby zabrać ze sobą ciepłą odzież, prowiant na kilka dni i sprzęt survivalowy.     (National Geographic)

/ Ziemia

maj/czerwiec'25 / 3 (25)
Grzyby, które kontrolują mózg

MATEUSZ ŁYSIAK, JAKUB RYBSKI

maczuznik.jpg

Maczużnik / domena publiczna

Czy istnieją grzyby, które pasożytują na organizmach żywych i zmieniają je

w zombie? Tak i podobny rodzaj grzybów rośnie również w Polsce. To właśnie maczużnik pojawia się

w popularnym serialu „The Last of Us”.

maczuznik 2.jpg

Maczużnik / domena publiczna

14 kwietnia 2025 roku odbyła się światowa premiera drugiego sezonu serialu „The Last of Us”. Produkcja, która powstała na podstawie gry o tym samym tytule, przenosi nas do postapokaliptycznego świata.

20 lat wcześniej wybucha epidemia wywołana przez grzyby z rodziny maczużnikowatych (Cordycipitaceae). Pasożyty zarażają mózg człowieka, a następnie zmieniają ludzi w krwiożercze bestie przypominające zombie. Zabijają wszystkich, którzy staną im na drodze. Dwie dekady później ci, którzy ocaleli, próbują przetrwać.

Grzyby, które kontrolują mózg

Do zakażenia zazwyczaj dochodzi poprzez ugryzienie. Ponadto grzybnia przenika zaatakowane tkanki i na ciele wytwarzają się struktury grzybobodobne. Brzmi przerażająco, tym bardziej że Cordyceps, czyli maczużnik istnieje naprawdę. Problem w tym, że w rzeczywistości nie jest w stanie zainfekować człowieka.

Dr hab. Marta Wrzosek, mykolożka z Uniwersytetu Warszawskiego wyjaśniła na antenie radia TOK FM, dlaczego taka sytuacja byłaby niemożliwa. – Cordycipitaceae to duża grupa grzybów, która wyewoluowała, przystosowując się do konkretnych gatunków owadów. Ophiocordyceps unilateralis, czyli ten najbardziej znany, atakuje tylko dwa gatunki mrówek z rodzaju Camponotus i „zamienia je w zombie”. Są też inne linie filogenetyczne, które pasożytują na innych mrówkach – tłumaczy dr Wrzosek.

– Wszystkie są wyspecjalizowane do danego żywiciela. Wobec tego trudno sobie wyobrazić, by któryś z nich mógł zaatakować człowieka. Musiałby się cofnąć w ewolucji, żeby dojść do stanu, kiedy nie był specjalistą, lecz był bardziej omnipotentny, po czym skierowałby się na drogę ku zwierzętom kręgowym – wyjaśnia polska uczona.

Co ciekawe, grzyby z rodziny maczużnikowatych spotkamy również w Polsce. Chodzi o gatunek Cordyceps militaris, czyli maczużnik bojowy. Ten rzadki pasożyt spotykany jest w całej Europie. Pasożytuje głównie na gąsienicach i poczwarkach owadów, takich jak ćmy. Badania wykazały, że ekstrakt z grzyba hamował różnicowanie adipocytów (głównego rodzaju komórek, z których zbudowana jest tkanka tłuszczowa) poprzez aktywację receptorów AhR. Oznacza to, że mógłby się sprawdzić jako środek leczniczy w walce z otyłością.

Na świecie istnieje ponad 20 gatunków grzybów pasożytniczych

Dotychczas naukowcy zidentyfikowali na całym świecie ponad 20 gatunków pasożytniczych grzybów z rodzaju OphiocordycepsIch działanie sprawia, że insekty tracą kontrolę nad ciałem i zachowują się jak zombie. Oczywiście cały proces jest o wiele bardziej skomplikowany.

To kolejne odkrycie przybliżające do poznania prawdy o insektach uchodzących za najbardziej pracowite w królestwie zwierząt. Nie wszystkie mrówki to robotnice i nie wszystkie gatunki są do siebie podobne. Czy to w wyglądzie, czy w zachowaniu. Przykładowo roślinożerne mrówki mają „zęby” jak noże. To zasługa atomów cynku.

Jak grzyby zmieniają mrówki w zombie?

Badacze zakładali, że konkretnym gatunkom mrówek odpowiadają unikatowe szczepy grzybów. Mechanizm interakcji pasożytniczych jako podstawę manipulacji behawioralnej miały wyjaśnić badania z 2020 roku. Najnowsze odkrycia wskazują jednak, że grzyb atakujący mrówki również jest zakażony innymi grzybami. Uwagę biologów zwrócił puszysty biały nalot pojawiający się na zakażonych mrówkach.

Naukowcy od dziesięcioleci byli świadomi istnienia tajemniczego grzyba. Dopiero zespół prowadzony przez dr. João Araújo, specjalistę od mikologii w nowojorskim ogrodzie botanicznym, jako pierwszy systematycznie zbadał jego działanie. Grupą badawczą był szczep mrówek zombie z Florydy. Naukowcy opisali fizyczną strukturę grzybów rosnących na insektach i zsekwencjonowali ich DNA. W ten sposób odkryli dwa nowe rodzaje grzybów. Badania zostały opisane na łamach czasopisma naukowego „Persoonia”.

Oba nowo odkryte grzyby – Niveomyces coronatus i Torubiellomyces zombiae – należą do osobnych rodzajów. Pierwszy z nich odpowiada za puszysty biały nalot na mrówkach zombie. Słowo „niveo” oznacza po łacinie „śnieżny”. Drugi grzyb jest tak mały, że dr João Araújo porównał go do pchły.

Pasożyty toczą walki w mrówkach

Autorzy badań podkreślają, że grzyby atakujące grzyby zamieniające mrówki w zombie nie szkodzą insektom. W rzeczywistości zjadają tkanki pasożyta i wydają się go osłabiać. Po utracie zdolności do uwalniania zarodników grzyb jest w całości pochłaniany.

Na razie nie wiadomo, jak Niveomyces i Torrubiellomyces wpływają całościowo na populację tzw. mrówek zombie. To dlatego, że naukowcy dysponują zbyt małą wiedzą na ich temat. Pierwsze badania nie wystarczają do przełożenia wniosków na skalę makro. Autorzy badań nie wykluczają, że grzyb zakażony przed dwa inne może mieć w sobie jeszcze dodatkowe pasożyty.

Gdyby podsumować nawyki wszystkich organizmów żywych na Ziemi, mogłoby się okazać, że pasożytnictwo to najbardziej rozpowszechniony styl życia na świecie. Dr Charissa de Bekker, adiunkt na Uniwersytecie w Utrechcie, podkreśla, że grzyby pasożytnicze są słabo zbadane przez naukowców.

Anomalie i dziwactwa w świecie owadów

– Pogłębiając naszą wiedzę na temat grzyba mrówek zombie, nowe badania mogą mieć zastosowania wykraczające poza badanie grzybów […] Możemy uzyskać wgląd w nasz bardziej ogólny cel, jakim jest próba zrozumienia, w jaki sposób działa mózg – podsumowuje dr Carolyn Elya cytowana przez CNN.

Nie tylko mrówki są narażone na tzw. grzyby zombie. Entomophthora muscae zaraża muchy śmiercionośnymi zarodnikami. Na tym jednak nie kończy się jego walka o przetrwanie. Grzyb wabi samce i skłania je do nekrofilii z zakażonymi zwłokami samic.

Podobnych dziwactw w świecie owadów jest więcej. Przykładowo, robotnice niektórych mrówek zmniejszają mózgi, aby zwiększyć swoje szanse na zostanie królowymi.     (Persoonia/National Geograpdhic)

/ Ziemia

Pingwin równikowy z gorących wysp Galapagos

Pingwin równikowy żyjący na gorących wyspach Galapagos jest jednym z najrzadszych gatunków na świecie. Przez miliony lat radził sobie znakomicie w ciepłym klimacie. Dziś jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Jak naukowcy próbują uratować te ptaki?

marzec/kwiecień '25 / 2 (24)
pingwin rownikowy

Nikt dokładnie nie wie, w jaki sposób pingwiny, znane z życia w południowych, często lodowatych środowiskach, znalazły się na równiku. Pingwin równikowy jest najbliżej spokrewniony z pingwinem Humboldta z wybrzeża Peru i Chile. Możliwe, że miliony lat temu niektóre pingwiny Humboldta popłynęły z prądem oceanicznym, zatrzymały się na Galapagos i tam zostały. W drodze ewolucji do trzech razy w roku nauczyły się wychowywać pisklęta na skalistych wyspach wystarczająco gorących, aby usmażyć jajko.

Pingwiny z Galapagos potrzebują cienia w pobliżu wody, aby zakładać gniazda, ale drzewa są na wyspach rzadkością. Dlatego te monogamiczne czarno-białe ptaki korzystają z tuneli lawowych. To jamy, które zwykle mają około metra głębokości. Pingwiny składają w nich jedno lub dwa jaja bezpośrednio na skale. Pisklęta opuszczają gniazdo w wieku od ośmiu do dziewięciu miesięcy, chociaż czasami wracają jeszcze do rodziców po jedzenie.

Kiedy ludzie przybyli na wyspy, sprowadzili nieznane wcześniej gatunki, takie jak koty i szczury, które polują na jaja, pisklęta, a nawet dorosłe osobniki. Komercyjne połowy w okolicznych wodach doprowadziły do ​​przełowienia wielu ryb preferowanych przez ptaki. Ale największy wpływ na pingwiny równikowe ma pogoda.

W 1982 roku wyjątkowo silne zjawisko El Niño przetoczyło się przez kulę ziemską. Woda oceanu ociepliła się, uniemożliwiając wydostawanie się na powierzchnię kluczowych składników odżywczych. Brak składników odżywczych oznaczał brak ryb, czyli brak pożywienia dla pingwinów. Pisklęta najpierw głodowały, idąc do rodziców po posiłek i go nie znajdując. Następnie ginęły dorosłe osobniki. Prof. Boersma z University of Washington w Seattle szacuje, że populacja pingwinów z Galapagos spadła wówczas o połowę, z 10 tysięcy do mniej niż 5000 osobników. Nigdy już się z tego nie podniosła.

Ponad dekadę temu biolożka P. Dee Boersma wydrążyła niewielki otwór w lawie na Wyspach Galapagos. Miała nadzieję na zwabienie jednego z najrzadszych nielotów na świecie. Pięć miesięcy później para pingwinów równikowych (Spheniscus mendiculus) wprowadziła się do tak przygotowanego gniazda i odchowała młode. W następnym roku wprowadziła się tam kolejna para.

Obecnie co najmniej 84 z 120 gniazd, które wydrążyli prof. Boersma z University of Washington w Seattle i jej współpracownicy, nadal nadają się do użytku. A ostatni spis liczebności pingwinów na Galapagos wykazał, że ​​jedna czwarta z nich to osobniki młodociane. To niemało zważywszy na to, że liczebność gatunku szacowana jest między 1500 a 4700 osobników.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu prof. Boersma, badaczka National Geographic mówi, że jest nadzieja dla tych ptaków. Pingwiny równikowe i tak muszą zmagać się ze zmiennym klimatem Galapagos. Woda tam jest raz ciepła, raz zimna. Zależy to od cyklicznych zjawisk pogodowych El Niño i La Niña. To drugie schładza wodę, co sprawia, że wzdłuż zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej pojawia się większa ilość ryb. A to z kolei przyczynia się do obecnego wzrostu populacji pingwinów równikowych, gdyż zapewnia im więcej pożywienia.

Ciekawostki:

  • Pingwin równikowy to jedyny gatunek pingwina gnieżdżący się na półkuli północnej.

  • Dorosłe pingwiny równikowe mają wierzch ciała czarny, a spód biały. Na spodzie ciała biegnie szeroki czarny pas. Z kolei boki głowy otacza cienki biały pas.

  • Ptaki te osiągają 45 cm wysokości i 2,5 kg masy ciała. Dożywają 20 lat.

  • Pingwiny równikowe potrafią schładzać swoje ciało, m.in. poprzez dyszenie i osłanianie stóp przed słońcem. Mają też zmniejszoną ilość tkanki tłuszczowej.

  • Pokarm tego gatunku to głównie drobne ryby. Pingwin równikowy poluje stadami, często wraz z kormoranami nielotnymi.

  • Na pingwiny polująrekiny i walenie.

  • Pingwin z Galapagos uznawany jest za gatunek zagrożony wyginięciem. Podlega ochronie prawnej.

(National Geographic; redakcja: az)

/ Ziemia

listopad/grudzień '24 / 6 (22)
Szop pracz
Szop pracz

Zawojował Amerykę, gdzie stał się nieodłącznym towarzyszem ludzkich siedzib, czasem zwierzęciem domowym i bohaterem filmów. Jego urok zjednał mu wielbicieli na całym świecie. A jednak w Unii Europejskiej szop pracz jest gatunkiem inwazyjnym i uznanym prawnie za niepożądany.

Na terenie Ameryki Północnej żyje ponad 20 odrębnych podgatunków szopa pracza, między innymi w Teksasie, Luizjanie, na Florydzie i na Barbadosie.

Nazwa „pracz” pochodzi od charakterystycznego zachowania szopów, które często zanurzają jedzenie w wodzie, sprawiając wrażenie, jakby je myły. W rzeczywistości to zachowanie nie zawsze związane jest

z higieną. W środowisku naturalnym szopy pracze często żyją w pobliżu wody i wykorzystują swoje niezwykle wrażliwe łapy do „badania” pokarmu. Zmysł dotyku jest u nich tak rozwinięty, że szop jest w stanie rozpoznać obiekty nie patrząc na nie, tylko manipulując łapami.

Szopy są wszystkożerne i niezwykle elastyczne w swojej diecie. Żywią się zarówno owocami i innymi częściami roślin, jak i drobnymi zwierzętami – od owadów po ryby czy małe ssaki. Są gatunkiem synantropijnym, czyli przystosowały się do życia w sąsiedztwie człowieka. W pobliżu ludzkich siedzib czują się świetnie i wykorzystują wszelkie żywieniowe okazje, na przykład chętnie buszują

w śmietnikach. Są w stanie przeżyć właściwie w każdym klimacie i w zależności od potrzeb zapaść w sen zimowy.

 

Szopy w kulturze

Rdzenne ludy Ameryki Północnej znały i szanowały szopa pracza. Był źródłem futra i mięsa. Pojawiał się także w lokalnych mitach jako symbol sprytu i zręczności. Kiedy europejscy osadnicy zaczęli kolonizować Ameryki, szop stał się celem polowań ze względu na swoje gęste futro.

Pierwsze europejskie wzmianki o szopach można znaleźć już w dziennikach Krzysztofa Kolumba. W XVIII i XIX wieku, w czasie „futrzarskiego boomu”, futra szopów były cennym towarem handlowym. Wykorzystywano je na ten przykład do produkcji coonskin caps, czyli czapek, które stały się charakterystycznym elementem strojów myśliwych i traperów, a potem trwającą przez kilka dekad amerykańską modą.

Calvin Cooligge, prezydent USA w latach 1923–1929 posiadał szopa pracza jako zwierzę domowe. Szop Rocket to jeden z głównych bohaterów komiksów Marvela i serii filmów na ich podstawie – „Strażnicy Galaktyki”.

/ Ziemia

luty / 2'24 (18)
Niagara Falls

To właśnie tam w 1885 roku Nikola Tesla i George Westinghouse stworzyli pierwszą na świecie elektrownię wodną. Nic dziwnego, bo wodospad Niagara jest w stanie wyprodukować ponad 4 miliony kilowatów energii elektrycznej, która jest dzielona między Stany Zjednoczone i Kanadę.

Chociaż wodospad Niagara jest ogromny, to nie jest ani najwyższym, ani najszerszym na Ziemi. Jednak jest tak popularny, że w naszym odczuciu słowa Niagara i wodospad to niemal synonimy. 

Wodospad Niagara to tak naprawdę nie jeden wodospad, ale trzy. Dwie kaskady: Wodospad Amerykański oraz Wodospad Welon Panny Młodej znajdują się w USA, na północy stanu Nowy Jork. Trzecia kaskada – Wodospad Podkowy – na terenie Kanady. Wszystkie trzy znajdują się na rzece Niagara, która wypływa z jeziora Erie, jednego

z pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej, i wpada do jeziora Ontario w Kanadzie. 

Sama rzeka jest krótka, liczy zaledwie 55 km. Ale na swej drodze musi pokonać niemal 100-metrową różnicę poziomów. Dwie kaskady po stronie amerykańskiej mają wysokość 20–30 metrów, za to kanadyjska aż 53 metrów. Jednak tym, co czyni Niagara Falls tak zachwycającym miejscem, jest szerokość wodospadów. Kanadyjska część kompleksu ma niemal 800 metrów szerokości! Jest to jednocześnie miejsce graniczne pomiędzy Kanadą a USA.

Co ciekawe, Wodospad Niagara (ang. Niagara Falls) otaczają dwa miasta nazwane właśnie Niagara Falls. Jedno leży po stronie amerykańskiej, drugie – kanadyjskiej. Tereny wokół wodospadu mają status parków. Wodospady przyciągają tłumy turystów. Ocenia się, że rocznie ogląda je nawet 8 milionów turystów.

Ile ton wody przepływa przez wodospad Niagara?

Niagara

W każdej sekundzie przez wodospad Niagara przepływa 3 160 ton wody. Woda spada z prędkością 10 metrów na sekundę nad wodospadem, uderzając w podstawę wodospadu z siłą 280 ton w American Falls i Bridal Veil Falls. Ta liczba zwielokrotnia się do 2,509 ton u podstawy Horseshoe Falls. Wodospad Niagara jest w stanie wyprodukować ponad 4 miliony kilowatów energii elektrycznej, która jest dzielona między Stany Zjednoczone i Kanadę.

Jako pierwszy moc Niagara Falls ujarzmił nie kto inny, tylko sam Nikola Tesla. Ten serbski wynalazca, nazywany przez samego Alberta Einsteina najmądrzejszym człowiekiem świata, zainicjował projekt wykorzystania wodospadu Niagara do produkcji prądu, gdy po raz pierwszy zobaczył zdjęcie kaskad. Swoje marzenie zaczął spełniać w 1893 roku, gdy wspierany fortuną potentata George’a Westinghause’a, rozpoczął budowę pierwszej elektrowni wodnej na świecie.

Pomimo wielu wyzwań potężna elektrownia powstała w przeciągu zaledwie trzech lat, w pobliżu górnego biegu rzeki Niagara. Był to pierwszy na świecie kompleks na dużą skalę, w którym wykorzystywano prąd przemienny.

W 1895 roku energia elektryczna przesyłana z wodospadu Niagara dotarła do pobliskiej fabryki w mieście. W 1896 roku przestawienie przełącznika spowodowało pierwszy skok mocy z wodospadu Niagara do Buffalo. Genialny system Tesli zadziałał.

W 1927 roku cały kompleks został przemianowany na Elektrownię Edwarda Deana Adamsa na cześć prezesa firmy, która nadzorowała jego budowę. Dziś z kompleksu pozostał tylko The Adams Power Plant Transformer House. Znajduje się przy Buffalo Avenue i jest wpisany do Narodowego Rejestru Miejsc Historycznych. A między kaskadami, na tzw. Koziej Wyspie, znajduje się pomnik z brązu upamiętniający Teslę. Człowieka, który postawił się Thomasowi Edisonowi i zelektryfikował świat.

Kiedy powstał wodospad Niagara?

Pod względem geologicznym, obszar Niagara Falls jest bardzo młody. Rzeka Niagara pojawiła się około 12 tysięcy lat temu, po ustąpieniu ostatniego zlodowacenia. Wówczas wodospad Niagara rozciągał się na około 11 km w dół rzeki do dzisiejszego Lewiston

w stanie Nowy Jork i Queenston w Ontario. Z biegiem lat krawędź ulegała erozji do obecnego miejsca.

Pierwszym Europejczykiem, który zobaczył i dokładnie opisał wodospad Niagara, był ojciec Louis Hennepin, francuski ksiądz, który towarzyszył francuskiemu generałowi LaSalle'owi w jego wyprawie w rejon Niagary w 1678 roku.

W tej chwili Niagara Falls jest m.in. gigantycznym kompleksem turystycznym, odwiedzanym rocznie przez miliony turystów. Ale pomysł uczynienia z tego terenu miejsca rozrywki sięga początków XX wieku. Wówczas, nim Wyspa Kóz stała się częścią Parku Stanowego Niagara Falls, pojawiły się sugestie, wykorzystać wyspę jako miejsce rozrywki dla ludzi przybywającymi pociągami do wodospadu. P.T. Barnum chciał zamienić Kozią Wyspę w teren cyrkowy.

Wodospad Niagara jest często wybierany jako miejsce podróży poślubnych. Mieścił się tam nawet tzw. Honeymoon Bridge. Niestety most zawalił się w 1938 roku pod naciskiem nagromadzonego lodu w wąwozie poniżej wodospadu.

Rzeka Niagara jest domem dla tysięcy gatunków zimujących mew i ptactwa wodnego. Ekosystemy Niagary tworzy wiele chronionych gatunków zwierząt, takich jak jesiotr jeziorny, sokół wędrowny i bielik amerykański. Wąwóz rzeki Niagara jest domem dla 14 gatunków rzadkich roślin.
Całkowita liczba gatunków flory udokumentowanych na Koziej Wyspie w ciągu ostatnich dwóch stuleci wynosi nieco ponad 600.

Co ciekawe, według okolicznych mieszkańców, to wybudowanie mostów na Niagarze doprowadziło do zasiedlenia północy USA przez kanadyjskie czarne wiewiórki. Ponoć na początku XIX wieku na terenie wokół wodospadu nie było czarnych wiewiórek, ale były w Kanadzie, po drugiej stronie rzeki. Kiedy zbudowano pierwszy most wiszący na rzece Niagara, czarne wiewiórki mogły przeprawić się przez rzekę do Stanów Zjednoczonych.  (National Geographic)        

EWELINA ZAMBRZYCKA-KOŚCIELNICKA 

/ Ziemia

listopad / 11'23 (15)
Dolina śmierci

Uważa się, że latem Dolina Śmierci jest najgorętszym miejscem na Ziemi.

Występuje tam klimat subtropikalny, gorący klimat pustynny z długimi, bardzo gorącymi latami, krótkimi, ciepłymi zimami

i niewielkimi opadami.

Najwyższa temperatura powietrza, jaką kiedykolwiek zarejestrowano w Dolinie Śmierci wynosiła 56,7 °C i miała miejsce 10 lipca 1913 roku na ranczu Greenland (obecnie Furnace Creek), co od 2022 roku jest najwyższą temperaturą atmosferyczną zarejestrowaną na powierzchni Ziemi (choć niektórzy współcześni meteorolodzy kwestionują dokładność pomiaru z 1913 roku). 

Najwyższa temperatura powierzchni jaką kiedykolwiek zarejestrowano w Dolinie Śmierci wynosiła 93,9 °C i miała miejsce 15 lipca 1972 roku w Furnace Creek. Jest to najwyższa temperatura powierzchni gruntu kiedykolwiek zarejestrowana na Ziemi.

Najniższa temperatura zarejestrowana 2 stycznia 1913 roku na ranczu Furnace Creek w Dolinie Śmierci wynosiła  -9°C.

Na klimat Doliny Śmierci silnie wpływa głębokość i kształt doliny.

Dolina jest długim, wąskim basenem schodzącym poniżej poziomu morza, który otoczony jest wysokimi, stromymi pasmami górskimi. Najwyższym pasmem górskim jest pasmo Panamint, tworzące zachodnią ścianę Doliny Śmierci, którego najwyższym szczytem jest Telescope Peak o wysokości 3368 m n.p.m. Pasmo Panamint oddziela od zachodu Dolinę Śmierci od Doliny Palamint,

od wschodu Dolina Śmierci graniczy z pasmem Amargosa.

/ Ziemia

listopad / 11'23 (15)
Kongo
Brązowa rzeka Konga

MAGDALENA

SALIK

Wody jednej z rzek w Kotlinie Konga są brązowe jak herbata. Zdaniem naukowców to efekt znajdującej się w nich bardzo dużej ilości rozpuszczonej materii organicznej. Powoduje ona, że Ruki została właśnie uznana za jedną z najciemniejszych rzek świata.

– Byliśmy zaskoczeni kolorem tej rzeki – mówi Travis Drake, badacz z Politechniki Federalnej w Zurychu. Tak wspomina Ruki, dopływ Konga, jedną z największych rzek w Kotlinie Konga. Wody Ruki są tak ciemne, że gdy zanurzy się w niej dłoń, przestaje się ją widzieć.  

Zdaniem badaczy Ruki to jedna z najczarniejszych – a być może nawet najciemniejsza rzeka świata. Jej wody są ciemniejsze nawet od Rio Negro, największego lewego dopływu Amazonki. Czemu zawdzięczają swoje wyjątkowe zabarwienie? Według badaczy ogromnym ilościom rozpuszczonej materii organicznej, które trafiają do rzeki z tropikalnej puszczy, przez którą płynie.  

Niezbadany dopływ Kongo

Ruki pozostaje słabo poznaną rzeką. Nigdy wcześniej nie była badana przez naukowców. Od lat 30. poprzedniego wieku rejestrowano jedynie zmiany poziomu jej wód. Natomiast nigdy wcześniej nie analizowano jej składu chemicznego.  

Tego zdania podjął się międzynarodowy zespół naukowców dopiero w roku 2019. Badacze założyli stację pomiarową w pobliżu miasta Mbandaka. Przez następny rok mierzyli poziom rzeki oraz pobierali próbki jej wody. Analiza tych ostatnich miała wyjaśnić, ile rozpuszczonej materii organicznej znajduje się w Ruki.

Tropikalna herbata

Ruki okazała się bardzo szczególną rzeką. W pobliżu miejsca, gdzie wpływa do Kongo, ma kilometr szerokości. Jej zlewnię porastają pierwotne lasy deszczowe, natomiast wzdłuż jej brzegów ciągną się rozległe torfowiska. Rzeka ma niski stopień nachylenia i mało osadów. Zawiera natomiast ogromne ilości rozpuszczonego węgla organicznego, który zabarwia ją na ciemno.  

Skąd ten węgiel bierze się w rzece? Z otaczającej ją puszczy. Jej powierzchnię pokrywa dedrytus, czyli martwe szczątki roślin

i zwierząt, a także ich odchody. Ulewne deszcze wymywają tę bogatą w węgiel, martwą materię organiczną do rzeki. Ale to nie wszystko. W porze deszczowej rzeka wylewa, a jej warstwa stojąca w lasach może mieć nawet ponad metr głębokości. Powódź utrzymuje się tygodniami, po czym woda bardzo powoli wraca do koryta rzeki, zabierając ze sobą rozdrobnione martwe rośliny

i rozkładające się szczątki zwierząt. – Ruki to zasadniczo dżunglowa herbata – mówi Travis Drake.

Rzeka ciemna jak noc

Analizy składu chemicznego wody z Ruki potwierdziły to, co naukowcy spostrzegli na pierwszy rzut oka. – Ten system rzeczny jest jednym z najbogatszych w rozpuszczony węgiel organiczny na świecie – mówi Matti Barthel, współautor pracy o Ruki opublikowanej

w czasopiśmie „Limnology and Oceanography”. W wodzie z Ruki znajduje się cztery razy więcej związków węgla organicznego niż

w Kongo i półtora raza więcej niż w Rio Negro.

I chociaż zlewnia Ruki stanowi tylko jedną dwudziestą Kotliny Konga, aż jedna piąta rozpuszczonego węgla organicznego w rzece Kongo pochodzi właśnie z tego dopływu.

Naukowcy badali też obieg węgla w całej zlewni Ruki. Szczególnie interesowały ich ciągnące się wzdłuż rzeki torfowiska. Są one wielkimi rezerwuarami nierozłożonej materii organicznej, a przez to – węgla. – Torfowiska w Kotlinie Konga zawierają aż 29 mld ton węgla – mówi Barthel.  

Kluczowe jest, by nie doszło do ich wysuszenia. Mokre torfowiska są niegroźne: nie emitują dwutlenku węgla. Jednak gdy zaczynają schnąć i się degradują – na przykład w rezultacie poszukiwań zasobów naturalnych i zmiany gospodarki wodnej w okolicy – torf zasiedlają bakterie i grzyby, które bardzo szybko rozkładają składającą się na niego materię organiczną. W rezultacie dochodzi do uwolnienia do atmosfery ogromnych ilości CO2. Na szczęście w zlewni Ruki na razie nic takiego nam nie grozi – badacze ustalili, że tamtejsze torfowiska ciągle mają się dobrze. (opracowanie na podstawie: ETH Zurich, Limnology and Oceanography; National Geographic)

/ Ziemia

październik / 10'23 (14)
Arktyka

Lód Arktyki jest kluczowy dla utrzymania równowagi klimatycznej na Ziemi. Ten ogromny magazyn zamarzniętej wody odbija światło słoneczne i dzięki temu chłodzi planetę, a także reguluje temperaturę oceanów.

Jako Arktykę określa się terytorium otaczające biegun północny. Jest ono ponad dwa razy większe od powierzchni Stanów Zjednoczonych i wynosi 20 milionów km kw. O ten obszar zahacza w sumie osiem państw: Dania (Grenlandia), Islandia, Norwegia, Szwecja, Finlandia, Rosja, Kanada i USA (Alaska). Te kraje wchodzą w skład powołanej w 1996 roku Rady Arktycznej, która sprawuje opiekę nad tymi terenami; z Radą współpracują też organizacje rdzennych mieszkańców.

Arktyka – ciekawostki

  1. Nazwa Arktyka pochodzi od greckiego słowa Arktos, które odnosi się do dwóch konstelacji gwiazd, które można zobaczyć na północnym niebie: Ursa Major (Wielka Niedźwiedzica) oraz Ursa Minor (Mała Niedźwiedzica).

  2. Arktyka – w przeciwieństwie do Antarktydy – nie jest kontynentem. 

  3. Jest ona zamieszkana przez około 4 mln osób, w tym ponad 400 tysięcy jej rdzennych mieszkańców. 

  4. Rdzenna ludność Arktyki to między innymi Inuici, Nieńcy, Czukcze czy Lapończycy.

  5. Arktyka od dawna jest pod lupą światowych mocarstw – głównie ze względu na duże zasoby ważnych surowców, w tym ropy naftowej i gazu ziemnego. Szacuje, że pod dnem morskim regionu jest co najmniej 90 miliardów baryłek ropy i około 1,67 biliona metrów sześciennych gazu ziemnego! Występują tu również bogate złoża klatratu metanu. 

Jak wyglądają dzień i noc na Arktyce?

  1. Biegun północny jest najbardziej na północ wysuniętym punktem Ziemi. 

  2. W przeciwieństwie do bieguna południowego, który znajduje się na lądzie, biegun północny zlokalizowany jest na lodzie morskim Oceanu Arktycznego.

  3. Najniższa temperatura zanotowana w Arktyce to minus 68 stopni.

  4. Średnia temperatura najcieplejszego miesiąca w roku w Arktyce nie przekracza 10oC. 

  5. Arktyka słynie z nocy polarnych. Jest to zjawisko polegające na tym, że podczas zimowych miesięcy słońce przez 24 godziny na dobę „nie wschodzi” i trwa permanentna noc. Zjawisko to występuje tylko na obszarach o szerokości geograficznej wyższej niż 67°23' na obu półkulach. Analogicznie – w miesiącach letnich słońce nie zachodzi.

 

Jak Arktyka strzeże klimatu Ziemi?

  1. Dużą część terytorium Arktyki stanowi Ocean Arktyczny. W większej części jest on pokryty lodem. 

  2. Lody Arktyki to ogromny rezerwuar słodkiej wody. Uważa się, że stanowią one około 10 procent ogólnych zasobów świata. Dlatego tak ważne jest, by nie stopniały i nie zmieszały się z wodą słoną. Klimatolodzy od dawna wyjątkowo uważnie obserwują Arktykę. To tutaj rozpoczyna się wiele procesów, które mają ogromne znaczenie dla całej planety.

  3. Gdyby cały lód Arktyki nagle stopniał, globalny poziom mórz wzrósłby o 24 metry.

  4. Lód Arktyki jest kluczowy dla utrzymania równowagi klimatycznej na Ziemi. Ten ogromny magazyn zamarzniętej wody odbija światło słoneczne i dzięki temu chłodzi planetę, a także reguluje temperaturę oceanów. 

Jakie rośliny można zobaczyć w Arktyce?

  1. Arktyka znana jest z ekstremalnie niskich temperatur, porywistych wiatrów oraz wszechobecnego śniegu i lodu. 

  2. Obszar, który nie jest zajęty przez wieczny lód, pokrywa arktyczna tundra, ale gleba przez większość z dwunastu miesięcy roku jest zamarznięta. 

  3. Cienka, ale aktywna warstwa gleby rozmraża się na krótki czas, co pozwala na wyrosnąć płytko ukorzenionym roślinom, takim jak to trawy, turzyce, krzewinki, porosty i mchy.

  4. W Arktyce rośnie bardzo niewiele gatunków drzew (jak karłowate brzozy czy wierzby). Za to doliczono się tu aż 1700 gatunków roślin, glonów i grzybów. 

Jakie zwierzęta żyją w Arktyce?

  1. Mimo bardzo surowego klimatu, jaki tu panuje, Arktyka chwali się bardzo ciekawą fauną. Żyją tu oczywiście niedźwiedzie polarne. Ale też foki, lemingi, maskonury, woły piżmowe, karibu, renifery, walenie, pieśce, puchacze śnieżne, rybitwy, nurzyki, alki czy zające bielaki. 

  2. Arktyczne zwierzęta charakteryzują się zwykle grubym futrem i pokaźną warstwa tłuszczu pod skórą. To rzecz jasna skutek dostosowania się gatunków do panujących warunków.

  3. Arktycznym fenomenem są narwale. To rzadko spotykane ssaki morskie charakteryzujące się długimi kłami przed nosem. Z tego powodu czasem nazywane są one morskimi jednorożcami. 

  4. Co roku z Arktyki do Meksyku i z powrotem migrują wieloryby szare. 

  5. Arktyka uwielbiana jest przez ptaki, które migrują tu przeważnie z Alaski (i z powrotem). 

  6. Król Arktyki – niedźwiedź polarny (Ursus maritimus) potrafi ważyć 700 kg i mierzyć 2,5 m. Od pewnego czasu jest pod ochroną.

  7. Wieloryb grenlandzki potrafi dożyć nawet 211 lat. 

/ Ziemia

sierpień/wrzesień'23 / 8-9 (12/13)
Wyspy Ellice - Ocean Spokojny
Tuvalu 10.jpg

EWAKUACJA
Z  RAJU

Tuvalu, wyspiarski kraj na Oceanie Spokojnym, należy do państw najbardziej zagrożonych przez zmiany klimatu. Jego władze starają się uratować i odzyskać jak najwięcej lądu, ale postanowiły też stworzyć cyfrową kopię archipelagu – na wypadek, gdyby oryginał zniknął pod wodą.

KALOLAINE FAINU

ZDJĘCIA: kolekcja prywatna, domena publiczna

Tuvalu to państwo położone na Oceanie Spokojnym w zachodniej Polinezji (na północ od Fidżi, miedzy Hawajami i Australia) i tworzy archipelag po angielsku zwany Wyspami Lagunowymi (Ellice Islands). Wyspy Ellice zostały zasiedlone w V wieku n.e. Po raz pierwszy odkryte przez Europejczyków w XVI wieku (Hiszpanie), a od drugiej połowy XIX wieku - pod zarządem Brytyjskiej Wysokiej Komisji Zachodniego Pacyfiku. W latach 1942–1943 okupowane przez Japonię, potem zajęte przez wojska USA. W 1975 Wyspy Ellice wydzieliły się jako samodzielna kolonia (po referendum w 1974), a 3 lata później (1 października 1978) ogłosiły swą niezależność od Wielkiej Brytanii i zmieniły nazwę na Tuvalu. Od 2000 członek ONZ, w 2008 po raz pierwszy uczestniczyło w igrzyskach olimpijskich.

Gdy Lily Teafa dorastała na Tuvalu, jej wujowie codziennie wypływali na połów. Zwykle przywozili pokaźną zdobycz, którą dzielili się

z sąsiadami. Dziś na ogół wracają tylko ze słowami skargi: „sei poa” (kiepski połów). Dwudziestoośmiolatka pracująca w organizacji zajmującej się przeciwdziałaniem skutkom zmian klimatycznych (np. przywracaniem raf koralowych na atolach), mówi, że znaki pogarszającej się sytuacji widać w jej ojczyźnie na każdym kroku. – Ilekroć wybieramy się na piknik, zwłaszcza na północnym lub południowym krańcu naszej pięknej wyspy, zauważamy, że morze zabrało kolejny kawałek lądu – opowiada.

Tuvalu może być jednym z pierwszych krajów świata, które znikną całkowicie w wyniku zmian klimatu. Składające się na archipelag trzy koralowe wyspy

i sześć atoli mają łącznie powierzchnię niespełna 26 kilometrów kwadratowych. Jeśli obecne tempo podnoszenia się poziomu oceanów utrzyma się, wedle niektórych prognoz połowa dzisiejszego obszaru stołecznego Funafuti znajdzie się pod wodą w ciągu zaledwie 30 lat. Do 2100 roku aż 95 procent lądu będzie okresowo zalewane przez najpotężniejsze przypływy, co uczyni je niezdatnymi do zamieszkania.

Wszystko to może zdarzyć się za życia Teafy. Przetrwanie jest więc naprawdę palącą kwestią. Kobieta przyznaje, że strach jest powszechny, zwłaszcza wśród młodych.

– To najgorsze uczucie na świecie, gorsze niż lęk wysokości albo strach przed ciemnością – porównuje. – My boimy się własnej przyszłości.

W obliczu takich zagrożeń podejmowane są próby odzyskania suchego lądu, a także zachowania kultury

i dziejów kraju w formie wirtualnej. To bezprecedensowe przedsięwzięcie może uczynić

z archipelagu pierwsze w pełni zdigitalizowane państwo, istniejące w przestrzeni internetowej.

Życie w zagrożeniu

Zabudowania Funafuti pokrywają każdy skrawek atolu. Jedna jedyna droga prowadzi przez całą jego długość,

a ląd w pewnym miejscu zwęża się do zaledwie 20 metrów. Większość zabudowań jest skupiona jak najbliżej środka wyspy: domy, sklepy, kościoły

i świetlice stoją tuż przy szosie. Jadąc nią, można zajrzeć do prywatnych domów i zobaczyć, jak ich mieszkańcy gotują obiad albo naprawiają samochód,

a dzieci bawią się na podwórzach.

Poziom morza podnosi się tak szybko, że niemal każdemu z mieszkańców Tuvalu zdarzyło się wpaść niespodziewanie po kolana w słoną wodę, która przesącza się przez porowaty grunt w sercu wyspy. Na zewnętrznych brzegach atolu wszędzie widać zaś ślady erozji i sterty wyrzuconych przez ocean odpadów, a tu

i tam straszą zniszczone, opustoszałe domy. Pacyfik zaczął nawet podmywać cmentarze, więc mieszkańcy wrócili do grzebania zmarłych we własnych obejściach.

Powodowane przez kryzys klimatyczny podnoszenie się poziomu morza stanowi też ogromne zagrożenie dla zapasów wody pitnej, bezpieczeństwa żywnościowego

i dostaw energii. Kluczowe w diecie wyspiarzy rośliny, jak palma kokosowa i pulaka (jams, który daje bulwy przypominające ziemniaka), źle znoszą wysokie zasolenie gleby; uprawom zagrażają też cyklony, rekordowe upały i coraz częstsze susze. Na archipelagu nie da się już prawie zdobyć świeżej żywności, więc mieszkańcy są w dużej mierze zdani na produkty

z importu – droższe i o mniejszej wartości odżywczej.

Brygadzista Uilla Poliata wspomina, jak w dzieciństwie pływał z ojcem na ryby i samodzielnie zdobywali pożywienie. – Tylko tak jesteśmy w stanie przetrwać, bazując na lokalnej żywności – twierdzi. – Ale teraz bardzo trudno jest cokolwiek uprawiać. Roślinom szkodzi słona woda, a czasem morze po prostu zabiera nasze poletka.

Zdradziłem swój naród?

Około jednej piątej spośród 12 tysięcy obywateli Tuvalu już wyjechało z archipelagu – w większości do Nowej Zelandii, z wizami typu Pacific Access Category, przyznawanymi w drodze losowania. Dzięki nim co roku do 150 mieszkańców kraju otrzymuje tam prawo stałego pobytu.

Wielu emigrantów z trudem wiąże jednak koniec

z końcem i martwi się o utratę swojej tożsamości oraz kultury. Kelesoma Saloa mieszka w Nowej Zelandii od ponad 10 lat i czuje się tu bardzo wyobcowany. 

Tuvalu 9.jpg

Jest trzecim najmniej zaludnionym krajem na świecie. Tuvalu składa się z dziewięciu mas lądowych, 3 wysp i 6 atoli, które są przeważnie okrągłe i znajdują się w centralnej części Oceanu Spokojnego. Wyspy zajmują powierzchnię 1.3 mln m2 z klimatem tropikalnym. Jednak regularne opady i odpowiednie nasłonecznienie pozwalają na bujne uprawy rolne. Jako jeden z najmniejszych i najbardziej oddalonych narodów na świecie, ten dziewiczy zakątek Oceanu Spokojnego oferuje spokojne i niekomercyjne środowisko idealne do odpoczynku i relaksu. Spektakularne środowisko morskie, składające się

z rozległego morza porozrzucanego atolami, wspaniałymi lagunami, rafami koralowymi

i małymi wyspami, daje niepowtarzalną atmosferę.

Tuvalu 8.jpg

Zawartość Oceanu, wyrzucana często na brzeg...

Tuvalu 7.jpg

Samolot przylatuje tylko dwa razy w tygodniu, więc lądowisko, największe miejsce  towarzyskich spotkań  staje się tez placem dziecięcych zabaw i boiskiem piłkarskim.

- Przeniesienie się ze społeczności w znacznej mierze samowystarczalnej do skomercjalizowanego społeczeństwa jest bardzo, ale to bardzo trudne – twierdzi. – Tutaj bez pieniędzy po prostu nie przeżyjesz. Na wyspach jest zupełnie inaczej. Nawet jeśli nie masz pieniędzy, zostaje ci twoja rodzina, twoje poletko i ryby.

Saloa, który na Tuvalu pracował w urzędzie do spraw rybołówstwa, obecnie jest przewodnikiem i edukatorem w Auckland War Memorial Museum (muzeum poświęconym dziejom i przyrodzie archipelagów Oceanu Spokojnego – przyp. FORUM). – Czasem czuję się, jakbym zdradził swój naród, jakbym porzucił własnych ziomków. Ale tu mam szansę opowiadać innym o ich tragicznym położeniu – ciągnie. Choć wyjechał, by zapewnić rodzinie pewniejszą przyszłość, nie uważa, by przesiedlenie całego narodu było rozwiązaniem. – Moje trzecie dziecko urodziło się w Nowej Zelandii. Córka nie ma pojęcia o życiu na Tuvalu, omija ją coś niezmiernie ważnego. Bardzo mnie to smuci – wyznaje. – Utraciła nasze wyspiarskie cnoty, z którymi dorastałaby w kraju: szacunek, wzajemną pomoc, wspólną pracę. Tutaj tego nie ma. Niby naucza się o tym w szkołach, ale to coś zupełnie innego.

Australia także zaoferowała Tuvalu ziemię dla przesiedleńców, ale w zamian za prawa do wód terytorialnych i łowisk – władze archipelagu odrzuciły tę propozycję. Imigrantów zaprosiło również sąsiednie Fidżi, które samo jednak zmaga się z efektami zmian klimatu. Jako że obowiązująca obecnie Konwencja ONZ dotycząca statusu uchodźców z 1951 roku nie przewiduje wsparcia ani ochrony dla uchodźców klimatycznych, mieszkańcy tego kraju muszą radzić sobie sami.

Odzyskajmy ląd!

Na archipelagu nie ma już wyżej położonych terenów, na które można by się bezpiecznie przenieść. Mimo to wielu wyspiarzy nie zamierza opuszczać ziemi swych przodków. Podjęto więc działania na rzecz odzyskania lądu – w ramach Programu Dostosowania Wybrzeża Tuvalu. Przedsięwzięcie to rozpoczęło się w 2017 roku, ze wsparciem finansowym Globalnego Funduszu Klimatycznego

i w porozumieniu z Programem Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). Celem jest zmniejszenie zagrożenia ze strony oceanu

i stworzenie długoterminowej strategii dostosowawczej dla całego kraju, nazywanej projektem L-TAP albo Te Lafiga o Tuvalu (Schronienie dla Tuvalu).

Z analizy szczegółowych danych o wysokości gruntów oraz głębokości dna morskiego wynika, że 46 procent centralnej, zabudowanej części Fongafale – największej z wysepek, na których leży Funafuti – w praktyce już znajduje się poniżej poziomu morza. Te dane są kluczowe dla opracowania L-TAP. Jego celem jest stworzenie bezpiecznego, położonego wystarczająco wysoko lądu o powierzchni 3,6 kilometra kwadratowego, na który można by przesiedlać ludzi i przenosić infrastrukturę; zabezpieczenie dostępu do wody pitnej; zwiększenie bezpieczeństwa żywnościowego i energetycznego; zapewnienie przestrzeni dla obiektów publicznych i komercyjnych,

w tym urzędów, szkół i szpitali. Pełniący funkcje ministra finansów i rozwoju gospodarczego oraz ministra ds. zmian klimatycznych Seve Paeniu mówi, że władze chcą w ten sposób udowodnić obecnym i potencjalnym donatorom, iż inwestowanie w taki długoterminowy projekt ma sens.

Poliata, który pracował jako marynarz, a potem studiował teologię, dziś jest jednym z koordynatorów prac. – To duże wyzwanie, ale zdobywam nowe doświadczenia – mówi. – Nie wiedziałem na przykład, że można zasysać piasek z laguny i stworzyć z niego nowy ląd

– wyjaśnia. Wierzy, że wydarte morzu grunty zapewnią mieszkańcom źródło utrzymania i zachęcą ich do pozostania na archipelagu.

– Jako obywatele musimy tu zostać i bronić naszego kraju.

Bo jeśli uratujemy kraj, to uratujemy cały świat.

Cyfrowy bliźniak

W 2021 roku minister sprawiedliwości, łączności i spraw zagranicznych Tuvalu, Simon Kofe, trafił na pierwsze strony gazet, gdy wygłosił swoje przemówienie na Cop26, konferencji ONZ poświęconej zmianom klimatu, stojąc po kolana w morzu. „Toniemy”

– oznajmił światu.

Wobec wiszącego nad archipelagiem widma zagłady państwa powołało do życia projekt Future Now (Przyszłość teraz): pakiet trzech inicjatyw zmierzających do zachowania państwowości, instytucji i kultury kraju w razie spełnienia się najczarniejszego scenariusza. Pierwsza z nich adresowana jest do społeczności międzynarodowej, wzywanej do wspólnego wdrażania rozwiązań zapobiegających zmianom klimatu – w duchu kluczowych dla Tuvalu wartości „olaga fakafenua” (życia we wspólnocie), „kaitasi” (współodpowiedzialności) i „fale-pili” (dobrego sąsiedztwa). Druga zakłada zabezpieczenie w prawie międzynarodowym państwowości i granic morskich w wypadku zniknięcia lądowego terytorium kraju. Trzecia zaś ma na celu stworzenie cyfrowego narodu.

Jednym z elementów digitalizacji Tuvalu jest umieszczenie usług administracji publicznej i konsularnych w chmurze. Umożliwiłoby to organizowanie wyborów i zachowanie przez instytucje rządowe dotychczasowych funkcji. – Gdyby rząd musiał udać się na uchodźstwo, a ludność rozproszyła po całym świecie, mielibyśmy gotowe ramy do koordynowania naszych działań, świadczenia usług publicznych, zarządzania zasobami oceanu – wyjaśnia Kofe. Jego przemówienie na ubiegłorocznym Cop27 zostało nagrane na tle wirtualnej kopii Te Afualiku – pierwszej z wysp Tuvalu w całości przeniesionej do rzeczywistości wirtualnej. Na podstawie zdjęć satelitarnych oraz fotografii i ujęć z dronów odtworzono ją z dokładnością do ziarnka piasku, dbając nawet o zachowanie układu prądów morskich w omywających ją wodach. Te Afualiku to wstęp do zdigitalizowania całego archipelagu: wysp, atoli i raf koralowych, lagun, słonawej gleby, palm oraz nielicznych już upraw pandanów, chlebowców i jamsu – pejzażu, który wkrótce może przestać istnieć.

Singapur, także zagrożony podnoszeniem się poziomu oceanów, stworzył już swą cyfrową wersję, wykorzystywaną do planowania przestrzennego i zapobiegania katastrofom naturalnym. Tuvalu zamierza pójść o krok dalej. Wobec ryzyka utraty tożsamości kulturowej, władze sprawdzają, jak wykorzystać technologie wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości, by umożliwić przyszłym pokoleniom na uchodźstwie przetrwanie jako naród podzielający wspólną kulturę, wiedzę przodków i system wartości. Jeśli ów projekt zostanie wcielony w życie, obywatele będą mogli komunikować się w przestrzeni cyfrowej, w warunkach odwzorowujących prawdziwe życie, i w ten sposób zachować język i zwyczaje. – Mamy niezwykle silne więzi z naszymi lądami i z oceanem. To tu spoczywają nasi przodkowie, więc owe relacje mają również wymiar duchowy – wyjaśnia Kofe. – Chcemy spróbować zachować naszą kulturę w postaci, w jakiej istnieje obecnie.

Jak dotąd nie ma jeszcze przykładów na to, by państwo narodowe można było z powodzeniem przenieść do świata wirtualnego. Wyzwania techniczne, społeczne i polityczne są ogromne, a Kofe zastrzega, że przedsięwzięcie jest na wstępnym etapie. Twierdzi jednak, że po jego wystąpieniu na Cop27 do władz Tuvalu zgłosiło się kilka firm z branży metaverse, a wkrótce wybiera się w podróż do Korei Południowej, gdzie ma rozmawiać o rozwoju projektu.

Kultura wirtualna

Tuvalu to kraj zdecydowanie chrześcijański, tak jak większość wyspiarskich państw Pacyfiku. Codziennie o 18.45 ruch na ulicach zamiera na kwadrans, a czas ten jest przeznaczany na uwielbienie Boga. Śpiewa się pieśni pochwalne, a parafianie gromadzą się

w świetlicach, by świętować i tańczyć tradycyjny taniec „faitele”. Niegdyś wykonywano go do rytmu wybijanego na puszce po okrętowych sucharach; dziś muzycy uderzają w wielki bęben z drewna, coraz szybciej i szybciej, aż tancerze nie są w stanie nadążyć

i wszyscy wybuchają śmiechem. W „fale kaupule”, tradycyjnych domach wspólnoty, starsze kobiety uczą młodych, jak okazywać szacunek seniorom.

Władze Tuvalu chcą ochronić i zachować wszystkie te opowieści i praktyki, wraz z ich kulturalnym i społeczno-historycznym kontekstem, a także zmianami następującymi z upływem czasu.

Taka cyfrowa wspólnota narodowa mogłaby być bezcenna zwłaszcza dla diaspory – znalazłoby się w niej wszystko, co żyjące z dala od ojczyzny pokolenia zaczynają tracić: od tradycyjnych ceremonii ślubnych po język.

Saloa bardzo chwali pomysł stworzenia cyfrowego bliźniaka Tuvalu; w jego słowach słychać, jak bardzo tęskni za domem. – Wiem, brzmi to dziwacznie, ale pomysł jest genialny – przekonuje. – Tuvalu leży na styku Polinezji, Mikronezji i Melanezji, czerpiemy z kultur tych trzech obszarów. Jesteśmy braćmi i siostrami: łączy nas to, jak osiedliliśmy się na wysepkach i przetrwaliśmy na nich dwa tysiące lat, jak nasza kultura zmieniła się po przybyciu Palangi (czyli białych), jak samoańscy pastorzy odmienili nasz język. Łączy nas też ocean. To od niego od zawsze zależało nasze przetrwanie, ale teraz stał się zagrożeniem… Co więc nam pozostało? Stwórzmy ten wirtualny świat!

Teafa zgadza się, że Tuvalu powinno eksperymentować z cyfrową przyszłością. Uważa jednak, że pewnych rzeczy trzeba doświadczać w sposób bezpośredni. – Osobiście nie chciałabym uczyć się własnej kultury za pośrednictwem technologii, w wersji wirtualnej. Chciałabym doświadczać jej namacalnie: na ziemi, gdzie dorastałam, z ludźmi, z którymi dorastałam, w języku, którym mówię na co dzień – wylicza. Inni obawiają się o bezpieczeństwo danych i o to, kto będzie miał do nich dostęp.

W obliczu nieznanego

Kofe przypomina jednak, że Future Now to plan B. Podkreśla, że podstawowym celem władz jest uczynienie wszystkiego, co w ich mocy, by archipelag przetrwał jak najdłużej.

– To nas najbardziej dotykają zmiany klimatu, a przecież przyczyniamy się do nich w minimalnym stopniu. Kraje o najwyższych emisjach powinny wziąć na swe barki proporcjonalnie dużą odpowiedzialność, przedsięwziąć zdecydowane, ambitne działania

– dodaje minister Paeniu.   (The Guardian News & Media / Forum)

piekno zbyt piekne.jpg

newsletter
- polecimy teksty, które warto przeczytać w weekend;
zostań z nami! 

paKamera.polonia - niezależny, prywatny miesięcznik, wydawany w Chicago

Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych, zastrzega też sobie prawo skracania i redagowania tekstów. Ponadto redakcja nie odpowiada za treść i język reklam.  

©2022 by pakamera

All Rights Reserved

bottom of page