top of page

pakamera.polonia

marcowo-kwietniowa

dzieciom

LATAJĄCY  KUFER

HANS CHRISTIAN ANDERSEN

Był raz kupiec tak bogaty, że mógł wybrukować talarami całą ulicę. Ale nie zrobił tego, bo używał pieniędzy

w inny sposób. Ile razy dał talara, dostawał z powrotem trzy. Był to w istocie dobry kupiec, ale mimo to musiał umrzeć.

Jego syn odziedziczył dużo pieniędzy i żył wesoło, po całych nocach tańczył na maskaradach, a puszczając po wodzie kaczki, używał talarów zamiast kamieni. Wkrótce zostało mu ledwo kilka groszy, para butów i stary kubrak. Przyjaciele go opuścili, nie mogąc się z nim pokazać na ulicy; ale jeden z nich podarował mu stary kufer z napisem: "Pakuj się!". Była to bardzo życzliwa rada, ale nie do wykonania z powodu braku rzeczy do spakowania.

Kufer ten posiadał dziwną właściwość. Gdy się nacisnęło zamek, leciał na oślep w każdym żądanym kierunku, przy czym trzeszczał tak, jakby się miał zaraz rozpaść na drobne kawałki. Chłopiec siadł w kufer i pofrunął do kraju Turków. Ukrył kufer w lesie, a sam wyruszył do pobliskiego miasta. Po pewnym czasie spotkał kobietę

z małym dzieckiem.

– Przepraszam bardzo, cóż to za wielki pałac, z oknami tak wysoko umieszczonymi?

– Tam mieszka królewna! - odrzekła kobieta - Wyprorokowano jej, że będzie nieszczęśliwa z winy narzeczonego, dlatego pod nieobecność króla i królowej nie wolno się nikomu do niej zbliżać.

– Dziękuję! - powiedział syn kupca, wsiadł do kufra, osiadł na dachu pałacu i wszedł oknem do komnaty królewny.

latający-kufer.jpg

Królewna spała na sofie, a była tak piękna, że ją pocałował. Zbudziła się bardzo przestraszona, ale chłopiec powiedział jej, że jest bogiem tureckim i to jej bardzo pochlebiło.

Usiedli obok siebie, a on wychwalał jej oczy, podobne ciemnym jeziorom, po których pływają myśli. Mówił, że jej czoło jest piękne i białe jak góra śnieżna. Opowiedział jej też bajkę o bocianie, który przynosi małe dzieci

i wiele innych bajek. Potem oświadczył się jej i został przyjęty.

– Musisz przyjść w sobotę na herbatę - powiedziała - Ojciec i matka będą bardzo radzi, że wychodzę za boga. Tylko pamiętaj, żeby opowiedzieć piękną bajkę. Matka lubi tematy podniosłe i pouczające, a ojciec wesołe,

z których można się śmiać.

– Tak, tak! Bajki to mój jedyny podarunek ślubny! - odparł. Potem rozstali się, a królewna podarowała mu szablę wysadzaną dukatami. Chłopiec odleciał, kupił sobie nowe ubranie, siadł w lesie i zaczął pisać bajkę. Miała być gotowa do soboty.

Na dworze przyjęto go na uroczystej herbacie bardzo gościnnie, a królowa rzekła:

– Opowiedz nam, proszę, bajkę o treści podniosłej

i pouczającej wielce.

– A jednocześnie śmieszną - dodał król.

– I owszem - odparł syn kupca i zaraz zaczął opowiadanie: Była sobie raz paczka zapałek, dumna wielce ze swego pochodzenia. Jej prababką była ogromna, stara jodła. Kiedy zapałki były jeszcze zielonymi gałązkami, piły brylantową rosę, kąpały się w promieniach słońca i kazały ptakom opowiadać bajki. Były bogatsze od innych drzew, gdyż stać je było nawet zimą na zieloną szatę. Pewnego dnia przyszli drwale i nastało wielkie zamieszanie. Wódz rodu został jako maszt ustawiony na wielkim okręcie, grubsze konary stały się belkami,

a drobne gałązki - zapałkami. Wszystko to opowiadały zapałki staremu, żelaznemu garnkowi i krzesiwu,

z którymi leżały razem na półce.

– Moja historia jest całkiem inna - oświadczył garnek. Od chwili urodzenia czyszczono mnie niezliczoną ilość razy i do dziś lubię, gdy po jedzeniu stanę sobie czysty na półce, by pogwarzyć rozsądnie z sąsiadami. Bardzo lubię kubeł, z którym się czasem spotykam, a kosz targowy przynosi mi z miasta nowiny.

– Gaduła z ciebie - rzekło krzesiwo i uderzyło tak stalą w krzemień, że sypnął iskrami

- Urządźmy sobie wesoły wieczór.

- Tak, pomówmy o tym, kto z nas jest najdostojniejszy!

– Nie! Musiałbym mówić o sobie - rzucił gliniany garnek - a tego nie lubię. Niech każdy z nas opowie, co przeżył w świecie. A więc zaczynam. Nad morzem, w pobliżu duńskich zatok...

– Prześliczny początek! - zabrzęczały talerze - To się na pewno wszystkim spodoba.

– Tak! Tam przeżyłem młodość u pewnej skromnej rodziny. Meble ciągle polerowano, czyszczono posadzki,

a co dwa tygodnie zawieszano świeże firanki.

– Jak przejrzyste i barwne jest to opowiadanie! - powiedziała szczotka do zamiatania - Czuć w tym kobiece zamiłowanie do porządku.

– To prawda - przyznało wiadro i podskoczyło z brzękiem.

Garnek ciągnął dalej, a koniec był całkiem podobny do początku. Talerze zaszczękały z radości, a szczotka dobyła z kąta gałązkę pietruszki i uwieńczyła garnek w nadziei na rewanż. Krzesiwo postanowiło tańczyć

i hukało, podnosząc ciągle jedną nogę, tak że ze strachu pękło obicie na starym fotelu.

– Czy także zostanę uwieńczone? - spytało po skończeniu. I tak też się stało.

– Ach, cóż za hołota! - mruknęły do siebie zapałki.

Potem poproszono maszynkę do kawy, żeby zaśpiewała. Odmówiła jednak, tłumacząc się chrypką oraz tym, że może śpiewać tylko w gorącym stanie. Były to tylko wykręty, bo wolała śpiewać przy gościach, w jadalni...

Na oknie leżało stare pióro służącej. Nie posiadało innej zalety nad to, że tkwiło zbyt głęboko w atramencie.

– Jeśli maszynka do kawy nie chce śpiewać - odezwało się pióro - to można zaprosić słowika.

– Rzecz niesłychana, mielibyśmy słuchać jakiegoś przybłędy spoza kuchni! - zawołał czajnik, krewny maszynki. – Jestem oburzony! - zawołał kosz targowy - Nudzimy się, zamiast się bawić. Dalej, nich każdy robi, co chce!

– Tak, hałasujmy! - zawołały wszystkie sprzęty.

Ale nagle weszła służąca. Całe zebranie zmartwiało. Każdy sprzęt był pewny, że gdyby jego posłuchano, wieczór wypadłby wspaniale. Służąca zaświeciła zapałkę i roznieciła ogień. Ach, jakże trzaskał i świecił!

– Każdy widzi teraz, że jesteśmy pierwsze w całej kuchni - rzekły z dumą zapałki i zgasły.

– Prześliczna to bajka - powiedziała królowa - Duchem jestem po stronie zapałek. Tak, dostaniesz naszą córkę! – Tak, dostaniesz królewnę - dodał król.

Ustalono dzień ślubu i oświetlono uroczyście całe miasto. Mieszkańcy dostali cukierki i ciasteczka, a ulicznicy gwizdali radośnie na palcach.

– Muszę i ja się przyczynić do uświetnienia tego dnia! - rzekł syn kupca, nakupił rakiet i najrozmaitszych sztucznych ogni, potem zaś wyleciał w powietrze swoim kufrem. Zrobił się niesłychany zamęt. Ognie bengalskie napełniły powietrze hukiem i światłem, jakiego dotąd nie widziano. Wszyscy byli pewni, że królewna poślubia boga. Wysiadłszy w lesie ze swego kufra, chłopak chciał zasięgnąć wieści, co o nim mówią w mieście. Każdy głosił co innego, ale wszyscy byli zachwyceni.

– Widziałem samego boga! - wołał jeden - Oczy jego błyszczały jak gwiazdy, a broda przypominała spieniony górski potok!

– Leciał okryty płaszczem z płomieni, a pośród zwojów widniały głowy aniołów!

Nazajutrz miało się odbyć wesele.

Syn kupca wrócił do lasu chcąc zabrać kufer... ale cóż się okazało? Oto mała iskierka zatliła stare, suche drzewo i cudowny kufer doszczętnie spłonął! Nie mógł już latać i udawać boga!

Nie mógł się pokazać na oczy narzeczonej!

Ona zaś stała przez cały dzień na dachu, czekając na niego. Stoi tam jeszcze pewnie do dziś. A chłopak wędruje po świecie i opowiada bajki, ale żadna nie jest już tak wesoła, jak bajka o zapałkach.

pakamera.polonia

lutowa

dzieciom

NUCENIE, MRUCZENIE I CHOPIN

ANETA ZALEWSKA

Rysunki uczniów klasy 2b (2016/17). Polska Szkoła

imienia Orła Białego w Hoffman Estates (Illinois)

rysunki dzieci_edited.jpg

To znowu ja! Pamiętasz mnie? Elka-pętelka, pętelka-Elka. Opowiadałam kiedyś o piórku, które znalazłam na babcinym strychu (tutaj) i bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. Mieszka w moim pokoju i bardzo dużo mówi – o sobie, o zaprzyjaźnionych piórkach,

o kwiatkach, drzewach, kolorach tęczy… Czasem też śpiewa! Nie wiem o czym, bo nie słyszę słów. A może piórko tylko coś mruczy jak kot, czego nie rozumiem…

     Kiedyś zapytałam moją mamę, co to jest

i zamruczałam tak, jak robiło to piórko.

- To nucenie - powiedziała mama.

- A co to jest nucenie? – dopytywałam się ciekawa. – Nie rozumiem tego.

- Nucić, to znaczy śpiewać głośno lub po cichutku, ale bez słów. – I moja mama zanuciła (bo już wiem, co to znaczy!) moją piosenkę o kotku.

Teraz zrozumiałam, że piórko nuci jakieś piosenki.

Ależ to śmieszne! Jak można śpiewać bez słów. Muszę

o tym porozmawiać z piórkiem wieczorem. Może mnie nauczy tak dziwnie śpiewać…

piorko 3.jpg
piorko 3.jpg

- Co robisz? – spytałam wieczorem piórko.

- Mruczę sobie Chopina – odpowiedziało, kołysząc się w rytm tego czegoś.

- Mruczysz? To znaczy co robisz? –

- Inaczej nucę sobie po cichutku jeden z utworów Chopina – wyjaśniło.

 

Zamarłam w bezruchu. Tyle zagadek jednego dnia: nucenie, mruczenie, Chopin… O co tu chodzi? Czy ja to kiedyś zrozumiem?

- Zaraz, zaraz – powiedziałam. – Bardzo cię proszę o opowiedzenie mi po twojemu, bo mam już 9 lat i niczego nie rozumiem.  Co to jest nucenie? Co to jest mruczenie? I co to jest Chopin?

- Naprawdę nie wiesz? Nie słyszałaś żadnej melodii bez słów? Przecież mama ci nuciła do snu. Każda mama to robi. Widziałem i słyszałem. A niektóre tylko mruczą, to znaczy nucą – znaczy to samo – tylko ciszej. A Chopin nie jest rzeczą ani sytuacją, tylko człowiekiem. Już nie żyje, jak twój dziadek. Ale kiedy jeszcze żył, wyczarowywał piękną muzykę. Jego melodie, grane na fortepianie, bardzo mi się podobają i właśnie sobie je mruczę. Czy odpowiedziałem na twoje pytanie?

     Siedziałam zamyślona, starałam się jakoś to wszystko poukładać w moich myślach, aż wreszcie krzyknęłam:

- Już wiem! Przecież mój dziadek słuchał Chopina i powiedział mi: „też będziesz słuchała jego muzyki. Jestem

o tym przekonany”. I wiesz co, dopiero dzisiaj to do mnie dotarło. Dziękuję. A widziałeś kiedyś tego Chopina? – zapytałam.

- Nie, opowiadał o nim dziadek Staś i Karol. Jak chcesz, mogę ci o nim opowiedzieć. –

- Bardzo chcę. Uwielbiam twoje opowieści. I twoich przyjaciół. Bywaliście w takich dziwnych miejscach… - powiedziałam zadumana.

- Dobrze, siadaj więc i posłuchaj o Karolu z rozwianą czupryną, a moją kryjówką.

 

     Karol był pełen energii i ciekawości. Interesowało go wszystko. Dlaczego liście są zielone? Dlaczego kot miauczy, a nie szczeka? Dlaczego pani na muzyce zapisuje na tablicy dziwne znaczki, zwane nutami, a nie ma liter, jak w słowach? Ciągle miał pytania o wszystko. Ale też wszystko go cieszyło – deszcz, śnieg, słońce, śpiewające ptaki, koleżanki i koledzy, chociaż czasem mieli niezadowolone miny. Nawet cieszyła go przesolona z pośpiechu zupa mamy albo przypalony kotlet taty.

     Rodzice chłopca czasem później wracali z pracy. Obawiali się o niego i uzgodnili z sąsiadem Zubrowskim, że Karol ten czas po szkole będzie spędzał piętro wyżej, u dziadka Stasia, jak nazywali pana Zubrowskiego.

     Tego dnia, o którym chce ci opowiedzieć, obaj panowie – starszy i młodszy – byli bardzo zadowoleni i nie mogli doczekać się spotkania. Karol już pędził po schodach do mieszkania przemiłego sąsiada, zostawiając tylko po drodze ciężki plecak w domu. A pan Stanisław… przywitał chłopca wcześniej przygotowanymi słodkimi bułeczkami i ulubioną herbatką Karola, z dodatkiem soku imbirowego. Gdy ten zaspokoił pierwszy głód, zwrócił uwagę na cichutką muzykę, która rozweselała pokój.

- Ładna ta muzyka, podoba mi się – powiedział Karol z jeszcze pełnymi ustami – co to jest?

- A to Fryderyk Chopin – powiedział pan Staś. – Wielki wirtuoz fortepianu. Jego nazwisko można pisać „Szopen” lub z francuska „Chopin”.

- A to dlaczego? – zdziwił się chłopiec. – Przecież chyba nie wolno tak zmieniać nazwisk?

piorko 3.jpg
piorko 3.jpg

- Masz rację Karolku – przyznał starszy pan. – Tak się dzieje tylko wtedy, gdy nazwisko obcojęzyczne jest tak często używane, że zapomina się o jego pierwotnej pisowni.

- Czy to znaczy, że Chopin był cudzoziemcem? – dopytywał się Kamil.

- W połowie był Francuzem, a w drugiej połowie Polakiem – wyjaśniał dziadek Staś. – Jego ojciec był Francuzem, a matka Polką. Mieszkali w Żelazowej Woli. Tam urodził się Frycek w lutym 1810 roku, a później jego dwie młodsze siostry.

- Urodził się w 1810 roku? To teraz mija ponad dwieście lat od jego urodzin – ucieszył się chłopiec, który lubił sobie w głowie od razu wszystko przeliczać.

- Zgadza się, Karolu – potwierdził dziadek – a luty jest miesiącem chopinowskim. To wielkie święto dla wielbicieli talentu genialnego muzyka.

- O, to on był geniuszem? – zdziwił się Karol. – Teraz przecież jest wielu muzyków, ale nikt nie mówi, że są geniuszami.

- Chopin to co innego – wyjaśniał pan Stanisław. – To jeden z najsławniejszych Polaków w naszej historii, znany na całym świecie. Przyznają się do niego oczywiście również Francuzi, ale my myślimy o nim jako

o Polaku. Wyobraź sobie, że na fortepianie nauczył się grać sam, bez niczyjej pomocy. Gdy miał sześć lat, potrafił ze słuchu zagrać każdą usłyszaną melodię. Te zdolności muzyczne zapewne miał po ojcu, który grał biegle na kilku instrumentach.

- Czyli w ogóle nie musiał się uczyć gry na fortepianie?

- Oczywiście, że uczył się, ale szybko prześcigał swoich nauczycieli.

- O, to zupełnie jak ja na lekcji wf-u prześcigam Romka. – wtrącił się Karolek.

- No, nie zupełnie tak samo, ale podobnie – odpowiedział ze śmiechem pan Stasio. - Z tą jego nauką to złożona sprawa, bo Fryderyk był bardzo słabego zdrowia. Może kiedyś zechcesz bliżej poznać jego muzykę i biografię, do czego namawiam.

- Biografię? Pierwszy raz słyszę to słowo… - zdziwił się Karol.

- To inaczej życiorys. Ty też masz swój życiorys, od twojego urodzenia do dzisiaj – wytłumaczył dziadek Staś. – I on będzie się wydłużał każdego kolejnego dnia. Wracając do Fryderyka… Nie skończył liceum, ale chodził do konserwatorium muzycznego. Jego rodzice mieszkali już wtedy w Warszawie, ojciec był nauczycielem, a oboje dodatkowo prowadzili stancję dla chłopców.

- Stancję? To kolejne słowo, którego nie znam – pytał chłopiec. - Co to jest stancja?

- No tak, teraz się już tak nie mówi – przytaknął pan Zubrowski. – Stancja to inaczej pensjonat lub internat dla uczniów. Szkół wtedy naprawdę było niewiele, nie tak jak teraz - w każdym mieście po kilka. Uczniowie, którzy chcieli uczyć się często musieli na wiele lat wyjeżdżać ze swoich rodzinnych domów nawet kilkaset kilometrów w poszukiwaniu dobrej szkoły. Noooo, i gdzieś musieli mieszkać. Rodzice Chopina prowadzili taki dom dla chłopców.

- To przynajmniej Fryderyk nie musiał wyjeżdżać w poszukiwaniu szkoły. Jak był taki chorowity, to chyba lepiej, że mógł mieszkać z rodzicami, w Warszawie – zamyślił się Karol.

- O tak, rodzice bardzo go kochali i dbali o niego – dodał dziadek Staszek – O, uważaj, teraz właśnie słuchamy pierwszych utworów skomponowanych przez Chopina - to polonez g-moll, a za chwilę będzie B-dur. Nasz kompozytor miał wtedy siedem lat!

- Eeee, to chyba nie jest możliwe, aby tak małe dziecko potrafiło wymyśleć taką melodię – niedowierzał Karol.

- Przecież mówiłem ci, że był geniuszem – zaśmiał się dziadek – a dla geniusza wszystko jest możliwe.

- A dalej, co działo się dalej? – dopytywał się chłopiec, słuchając muzyki Chopina. – W jaki sposób stał się taki sławny?

- O, to długa historia. W wieku dwudziestu lat wyjechał z Polski i zamieszkał w Paryżu. Rodzice rozumieli, że

w kraju rozdartym między zaborami ich syn nie zrobi kariery. O tym porozmawiamy, jak będziesz starszy… Fryderyk był świetnie wykształcony, bardzo dobrze pisał, miał nawet talent aktorski. I do tego oczywiście pięknie grał.

- Czy to wystarczyło? – dopytywał się chłopiec. – Był tylko 11 lat starszy ode mnie! To dużo?

- No wiesz, dużo i mało, ciekaw jestem, co ty będziesz robił w jego wieku. – odpowiedział pan Staś. – Fryderyk był rozchwytywany na paryskich salonach. On sam lubił też światowe życie, miał świetne maniery i książęce wręcz zachowanie. Już po roku pobytu w Paryżu, mieszkał w eleganckim apartamencie w drogiej dzielnicy i szył dla siebie ubrania

u najdroższego krawca. Zarabiał na życie dając prywatne lekcje, a brał najwyższe stawki. Godzina lekcji u niego była warta tyle, co pięć dniówek zwykłego robotnika.

- Ooo, to bardzo drogo – zdumiał się Karolek. – To kto u niego się uczył? - Nie wszystkich było stać na lekcje u naszego wirtuoza – ciągnął

piorko 3.jpg

dalej pan Stanisław. – Wśród jego uczniów znaleźli się więc bogaci arystokraci, uczył nawet książęta.

- Z tego widać, że naprawdę go cenili... A poza dawaniem lekcji miał czas jeszcze na pisanie muzyki?

- Masz na myśli komponowanie… O to się nie martw – powiedział dziadek z uśmiechem – miał dwadzieścia dwa lata i Paryż stał przed nim otworem. Do południa pracował, a wieczory spędzał w teatrach lub na koncertach, a później na przyjęciach, które uwielbiał. Pierwszy paryski koncert dał w lutym 1832 roku. Wśród oklaskującej go publiczności byli nawet Mendelssohn i Liszt.

- Pierwszy raz słyszę te nazwiska. Muszą to być ważne osoby, jeśli dziadek o nich wspomina.

- Święta racja, chłopcze – przytaknął dziadek. – To również światowej sławy kompozytorzy, rówieśnicy naszego Chopina. Ale o nich może porozmawiamy innym razem.

- Właśnie, co działo się dalej z naszym geniuszem?

- Dalej to sława i kariera – wyjaśniał starszy pan – ale i tęsknota za rodziną i krajem.

- To on już do Polski nie wrócił? – zdziwił się Karol.

- Tak jakoś wyszło, to nie był dobry czas dla Polaków… ale to jest temat zdecydowanie na później – mówił smutno pan Zubrowski. – Ale przez cały czas pisał piękne listy do swojej mamy. Z rodziną udało mu się spotkać w 1835 roku w uzdrowiskowym Karlsbadzie. Cieszyli się sobą cały miesiąc. A wiesz, Chopin nigdy się nie ożenił, mimo powodzenia u kobiet – wyjaśniał dalej dziadek Stanisław. – Miłością jego życia była pisarka francuska, George Sand; ich związek rozpadł się dopiero pod koniec życia Fryderyka.

- Och, czuję, że zbliżamy się do końca historii Chopina. Czy tak? – zapytał Karol.

- Zgadza się. Chopin umarł w roku 1849 – odpowiedział dziadek Staś – na gruźlicę, tak jak jego młodsza siostra i wielu przyjaciół.   

- Miał 39 lat, był młodszy od mojego taty, a tak dużo skom… skomponował – czy dobrze powiedziałem?

- Dobrze… dobrze… Komponował przede wszystkim utwory na fortepian, ale też stworzył dwa koncerty na fortepian i orkiestrę. I wiesz… jego muzyka ciągle żyje! – uśmiechnął się dziadek. – Grana jest na całym świecie, w wielkich salach koncertowych, na konkursach, festiwalach… Wiele osób słucha też płyt, jak ja. Możemy posłuchać mojego ulubionego utworu, jeśli tylko masz ochotę…

- Oj, tak, proszę – powiedział Karol. – To wszystko jest takie ciekawe. Nie mogę się doczekać, kiedy będę duży

i więcej mi o tym opowiesz.

Po chwili dziadek Staś i chłopiec wsłuchali się w czarodziejskie dźwięki Chopina… Czas stanął w miejscu.

...

Piórko zakręciło się wokół mnie i znowu zaczęło coś nucić…

- Nucisz Chopina? – zapytała cichutko Elka-pętelka …

- Tak, ale niewiele pamiętam.

- Pamiętasz bardzo dużo! Opowiadałeś tak pięknie i ciekawie, że teraz będę śniła o Chopinie, jego muzyce

i koncertach – podskoczyłam i zaczęłam tańczyć wokół pokoju. - Może kiedyś pójdziemy na taki koncert. Przecież możesz być w mojej kieszeni. Nikt ciebie tam nie znajdzie, a wszystko będziesz słyszał.

- Dziękuje, że o mnie pomyślałaś… - odpowiedziało piórko, poruszając swoim pięknym puchem. – Twoja kieszeń będzie musiała być bardzo głęboka, bym mógł się tam zmieścić. Ale pomysł bardzo mi się podoba…

Gradient Background

pakamera.polonia

styczniowa

dzieciom

Soft Round Shapes

KRYSZTAŁOWA  KULA

NA PODSTAWIE BAJKI BRACI GRIMM

Pewna wróżka miała trzech synów - Tomka, Piotrka i Franka. Wszyscy kochali się bardzo, ale matka nie ufała im i obawiała się, że chcą oni odebrać jej moc czarodziejską.

Zamieniła więc najstarszego z nich, Tomka, w orła. Mieszkał od tej pory na skale wysokiej i tylko czasami widać było, jak krążył po niebie. Średniego syna, Piotrka, zamieniła w wieloryba. Żył on w morzu głębokim i tylko niekiedy wypływał na powierzchnię i wyrzucał w górę ogromne słupy wody. Obaj tylko na dwie godziny dziennie odzyskiwali postać ludzką. Najmłodszy zaś z braci, Franek, w obawie, aby matka nie zamieniła go także w jakieś zwierzę, w niedźwiedzia czy wilka, uciekł potajemnie z domu. 

Podczas swojej wędrówki dowiedział się, że w zamku Złotego Słońca mieszka zaczarowana królewna, którą ten tylko może zbawić, kto zdecyduje się na pokonanie nieznanych przeszkód, narażając swoje życie. Już dwudziestu trzech śmiałków zginęło, chcąc zbawić królewnę, a jeszcze tylko jednemu wolno było podjąć takie ryzyko. Franek, dobra dusza nie znająca strachu, postanowił odszukać zamek Złotego Słońca.

 

Długo wędrował po świecie, ale nie mógł go znaleźć, aż wreszcie przybył do wielkiego boru i nie wiedział, jak się z niego wydostać. Nagle ujrzał w dali dwóch olbrzymów, którzy przywolywali go ręką, a kiedy się do nich zbliżył, powiedzieli:
- Spieramy się o ten kapelusz, do kogo ma należeć, a że jesteśmy jednakowo silni, więc żaden nie może pokonać drugiego. Mali ludzie są mądrzejsi od nas, chcemy więc zdać się na twój sąd.
- Jak możecie się spierać o stary kapelusz? – zapytał zdecydowanie niższy od nich Franek.
- O! – odparli olbrzymi – to nie jest zwykły kapelusz, ma on tę właściwość, że kto go włoży, w jednej chwili znajdzie się tam, gdzie zapragnie.
- Dajcie mi więc ten kapelusz – stwierdził – a ja stanę tam daleko. Wy zaś pobiegniecie do mnie: który będzie pierwszy, ten go dostanie.
Po czym włożył kapelusz i poszedł naprzód, ale rozmyślał ciągle o królewnie i zapomniał o olbrzymach.

W pewnej chwili westchnął:
- O, gdybym był na zamku Złotego Słońca!
Zaledwie wyrzekł te słowa, ku swojemu zdumieniu, znalazł się na wysokiej górze, przed wrotami zamku.

Przechodził przez liczne, lśniące komnaty, aż wreszcie w ostatniej znalazł królewnę. Ale jakże się przeraził, gdy ją ujrzał! Miała ona twarz ziemistą, pokrytą zmarszczkami, oczy zaropiałe, a włosy czerwone.
- Czy ty jesteś księżniczką, której piękność sławi cały świat? – zawołał.
- Ach – odparła księżniczka – nie jest to mój prawdziwy wygląd, ale oczy ludzkie mogą mnie oglądać tylko w tej postaci. Abyś jednak wiedział, jak wyglądam rzeczywiście, spójrz w to lusterko, ono nie da się oszukać i ukaże ci prawdziwe moje oblicze.
I podała mu lusterko, a Franek ujrzał w nim odbicie najpiękniejszej dziewczyny, jaka żyła kiedykolwiek na świecie. Po jej policzkach spływały łzy smutku...
Wówczas zawołał:
- Jak można cię uratować? Nie odstraszy mnie żadne niebezpieczeństwo!
Królewna zaś rzekła:
- Jestem zaklęta przez czarnoksiężnika i tylko kryształowa kula może przywrócić mój prawdziwy wygląd. To jest właśnie ta trudność, bo trzeba tą kulę zdobyć i pokazać ją czarnoksiężnikowi, a ona złamie jego moc i pozwoli mi powrócić do swej dawnej postaci. Ach – dodała – niejeden młodzieniec stracił już życie, chcąc mnie wybawić i dlatego żal mi ciebie, piękny chłopcze!
- Nic mnie nie powstrzyma – odparł najmłodszy syn wróżki – powiedz mi tylko, co powinienem zrobić.
- Powiem ci wszystko – odpowiedziała smutna królewna. – Tylko musisz bardzo uważać, bo sposób odnalezienia kryształowej kuli nie jest łatwy. Gdy zejdziesz z tej góry, ujrzysz u jej podnóża, nad źródłem, wielkiego tura, z którym musisz walczyć. A jeśli uda ci się go pokonać, wtedy wyleci z niego ognisty ptak,

a w tym ptaku jest płomienne jajko, a w tym jajku kryształowa kula. Ale ptak nie upuści jajka, póki go do tego nie zmusisz. Jest jeszcze jedna bardzo ważna przestroga - jeśli jajko upadnie na ziemię, to wznieci ogromny ogień, spali wszystko dookoła, a i jajko wraz z kryształową kulą stopi się od żaru, twój trud zaś będzie daremny.

Odważny Franek zszedł na dół do źródła i zobaczył tura. Wielkie to było zwierzę. Po długiej walce udało mu się wreszcie wbić miecz w serce potwora. W tej samej chwili z ciała jego wyfrunął ognisty ptak i wzbił się w górę, ale najstarszy brat Franka zamieniony w orła, który szybował właśnie wśród chmur, zaatakował ognistego ptaka z góry i tak nim kierował w powietrzu, że sprowadził go nad morze i zmusił do upuszczenia jajka. Lecz jajko nie spadło do wody, a na chatkę rybacką, stojącą nad brzegiem. Chatka zapaliła się natychmiast, ale wieloryb, drugi brat Franka, nadpłynął szybko i wyrzucił w górę strumień wody, który ugasił ogień. Najmłodszy syn wróżki odszukał szybko jajko. Na szczęście nie stopiło się jeszcze, tylko skorupka popękała na nim po bardzo szybkim ochłodzeniu przez wodę, mógł więc

z łatwością wydobyć z niego kryształową kulę.



Gdy Franek przyszedł do czarnoksiężnika i pokazał mu kryształową kulę, ten zaskoczony powiedział :
- Pokonałeś moją moc! Twoja odwaga mnie zachwyca! Od teraz jesteś królem zamku Złotego Słońca,

a swoim braciom możesz teraz przywrócić ludzką postać.

Pośpieszył więc dzielny Franek do królewny, która wyszła mu naprzeciw w blasku piękności i natychmiast poprosił o jej rękę, a królewna, wdzięczna i pełna podziwu, zgodziła sie bez wachania zostać jego żoną. 

- Czy mogę mieć jeszcze jedna prośbę? - zapytała nieśmiało swojego przyszłego męża.

- Twoje życzenie jest dla mnie bardzo ważne... - odpowiedział z uśmiechem Franek. - Spełnię  każde z nich! 

- Chciałabym, by twoi bracia zamieszkali z nami. Zamek Złotego Słońca jest bardzo duży i miejsca wystarczy dla nas wszystkich. Nie powinni wracać do swojego domu, by znowu nie spotkało ich coś złego. - powiedziała.

- Ależ naturalnie! Nie wiedziałem, jak ciebie o to zapytać... Kocham ich i wiem, że i ty ich pokochasz, jak swoich braci. - wykrzyknął z radością Franek. 

Zamek Złotego Słońca od tej pory rozbrzmiewa śpiewem, śmiechem i radością wszystkich jego mieszkańców, łącznie z kotem Filipem, psem Burkiem i myszami Bonią, Ronią i Sonią. Wszyscy żyją szczęśliwie, wspierając się wzajemnie i broniąc przed czarnoksiężnikami.

gry, konkursy, zabawy... 

ZRÓB TO SAMODZIELNIE !
Ptasi domek do Twojego pokoju

Do zrobienia ptasiego domku z rolek po papierze będziemy potrzebować:

– rolki po papierze toaletowym,

– kolorowe papiery,

– klej, dwustronną taśmę klejącą, nożyczki, ostrego noża (razem z dorosłą osobą),

– sznurek lub tasiemki,

– cienki drucik (niewielki kawałek),

– kilka koralików.

Jak zrobić ptasi domek z rolki po papierze?

1. Tradycyjnie rozpoczynamy od oklejenia rolki kolorowym papierem.

2. Teraz do akcji musi wkroczyć osoba dorosła, gdyż trzeba będzie ostrym narzędziem wyciąć okienko i półkę dla ptaszka.

3. Półkę od wewnętrznej części też wyklejamy kolorowym papierem. Można pokusić się też o doklejenie go wewnątrz rolki na wysokości półki tak, aby za plecami ptaszka było kolorowo.

4. Z papieru o innym kolorze wycinamy kółko o średnicy około 8-10 cm. Jeśli chcecie jakoś ozdobić dach domku, zróbcie to właśnie teraz naklejając na przykład kolorowe papierowe kółeczka.

5. Nacinamy promień (do połowy kółka) i zawijamy w kształt stożka – po jego sklejeniu powstanie dach.

6. Zanim przejdziemy do mocowania dachu, należy przebić brzegi rolki i umocować na jej górnej części drucik. Chodzi o to, że na rozciągniętym między brzegami rolki druciku zawiążemy sznurek, dzięki któremu będziemy mogli konstrukcję zawiesić.

7. Do drucika przywiązujemy sznurek, a na szczycie dachu robimy dziurkę tak, aby można było ten sznurek przewlec.

8. Obklejamy brzegi rolki taśmą dwustronną i mocujemy na niej dach.

9. Nawlekamy koraliki, wsadzamy ptaszka/kurczaczka (nie spadnie dzięki taśmie klejącej).

10. Wieszamy!

11. Wysyłamy zdjęcie do pakamery dzieciom:

      pakamera.info@gmail.com

domek-rolka-po-papierze.jpg
zbieraj-sie-bałwan.jpg

Z pewnością ulepisz bałwana tej zimy!

Przyślij nam podpisane zdjęcie/zdjęcia małego bałwanka albo całkiem dużego bałwana! Rozlosujemy nagrody!!!

Zabawy karnawałowe dla dzieci to obowiązkowy punkt każdego balu w karnawale. Możecie razem z rodzicami zorganizować bal w domu i zaprosić na niego kilkoro swoich przyjaciół.

. Aby zabawa była udana, musicie mieć dobry plan. Podpowiadamy, przede wszystkim rodzicom, jakie zabawy karnawałowe dla dzieci najbardziej ucieszą twoich gości. 

Jak zwykle - czekamy na zdjecia!

KARNAWAŁ 

Zgromadź wszelkie śmieszne akcesoria typu peruki, kolorowe okulary, szale boa, kapelusze i włóż do dużego worka lub kartonu. Następnie każde dziecko losuje z zamkniętymi oczami jedną rzecz z worka, którą ma na siebie włożyć. Gwarantujemy dużo śmiechu! Przy okazji, jak przystało na bal karnawałowy, wszyscy uczestnicy będą mieli niepowtarzalne przebrania!

Jeśli masz dużo fajnych akcesoriów, dzieciaki mogą losować więcej niż jedną rzecz. Albo każde z nich może po kolei tworzyć własne zestawy z dostępnych ubrań i gadżetów. Możecie zorganizować konkurs na najśmieszniejsze przebranie: dzieci po kolei przebierają się, a reszta ocenia efekt. Przygotuj każdemu dziecku karteczki z punktami, np. od 1 do 5. Zliczaj punkty, notuj, które dziecko ile ich dostało, a na koniec ogłoś ranking i rozdaj wszystkim symboliczne nagrody, np. domowej roboty ciasteczka dla dzieci.

KARNAWAŁ przebieranki

Daj dzieciom dostęp do szafy swojej i męża (na wszelki wypadek schowaj cenniejsze sztuki odzieży) i zorganizuj dzieciom pokaz mody albo (jeszcze lepiej) konkurs na najciekawszą stylizację. Można głosować poprzez podniesienie ręki lub zapisując imię wybranego dziecka na kartce. Kto zostanie tegorocznym królem i królową balu? 

Przy okazji możecie rozmawiać o kolorach, o ich najlepszych połączeniach, a także o tym, jak na ogół się ich nie zestawia ze sobą. To też okazja do pogadanki, że nie każdy strój nadaje się na każdą okazję. Jeśli dzieciaki będą zainteresowane, możesz im rozdać kartki papieru i kredki, i każdemu dać zadanie narysowania stroju idealnego na wybrane przez ciebie okazje: np. na bal, na urodziny babci, na wycieczkę do lasu, na przejażdżkę na rowerze itp.

KARNAWAŁ pokaz mody

KARNAWAŁ taniec z balonem

Skoro to bal, to muszą być tańce! Będzie śmieszniej, jeśli zamiast zwykłych tańców w kółku dzieci dobiorą się w dowolne pary (niekoniecznie mieszane) i będą tańczyć z balonem między czołami. Ciekawe, która para utrzyma balon najdłużej!

KARNAWAŁ 

ukryte skarby

W charakterze skarbów świetnie sprawdzą się cukierki lub mandarynki. Zwłaszcza jeśli w role poszukiwaczy skarbów wcielą się wyjątkowo ambitne maluchy. Ich zadaniem jest odszukanie jak największej liczby skarbów, ukrytych wcześniej przez dorosłych (mniej lub bardziej dokładnie). Za skarby mogą też służyć małe prezenciki - podziękowanie za udział w karnawałowym balu.

KARNAWAŁ maski

Zróbcie sami maski karnawałowe dla dzieci. Już samo to będzie wspaniałą zabawą, nie mówiąc o chwili, gdy maluchy będą mogły wystąpić w maskach. Przygotuj dzieciom brystol, kolorowe mazaki, farby, brokat, pompony, klej. Dzieci wyczarują z nich przepiękne maski. Mogą być mocowane na dwa sposoby. Albo na gumeczki, zakładane na głowy, albo w stylu klasycznym – na patyczku. Pierwsza wersja wydaje się wygodniejsza, bo maski na patyczkach trzeba będzie trzymać w ręce, a wiadomo, że dzieci na balu karnawałowym wolałyby mieć rączki wolne (na przykład, żeby podjadać pyszne karnawałowe smakołyki). 

KARNAWAŁ rysowanie bałwanka 

Przykład zabawy karnawałowej dla dzieci, która pozwoli na chwilę wytchnienia podczas przerwy w szalonych tańcach. Rozdajemy dzieciom kartki lub arkusze papieru oraz kredki lub mazaki. Maluchy mają zadanie narysować bałwanka, ale… z zawiązanymi na oczach chustkami. Kiedy dzieci zdejmą chustki z oczu, będą mogły zobaczyć, jak udały się im bałwanki i wybrać najładniejszy lub najśmieszniejszy rysunek.

mikolaj 1.JPG

dzieciom

grudniowa

pakamera.polonia

NOWOROCZNY KONKURS !!!

mikolaj 2.JPG

Co to było za
przedstawienie!

Czytając - słuchaj pięknej muzyki. 

ANETA ZALEWSKA

piorko 3.jpg

Jestem Elka. Elka-pętelka. Albo Pętelka-Elka. A jak Ty się nazywasz?

Mam dziewięć lat i mnóstwo pomysłów. Zawsze ciekawych i udanych, chociaż moja mama jest innego zdania. Tata też nie jest z nich zadowolony. Mówią oboje, że jestem psotnicą. Że bardzo mnie kochają, ale powinnam przestać wymyślać różne rzeczy, które przyprawiają ich o ból głowy. Nie wiem, co to znaczy i tak naprawdę nie wiem, dlaczego oni się tak złoszczą. Na przykład wczoraj – zrobiłam kanapki dla taty do pracy. Z masłem orzechowym i dżemem truskawkowym, tak jak lubi. Zanim wyszedł do pracy, sama je zjadłam. Bardzo mi smakowały. Tata pokręcił głową zdziwiony i powiedział z pochmurną miną:

   - Zjadłaś mój lunch. I co ja będę jadł w pracy?

   - Tatku, zaraz zrobię drugą kanapkę, tylko chwilkę poczekaj – powiedziałam i zabrałam się do pracy. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie rozcięła sobie palca, nie zakrwawiła kanapki, gdyby Smutas – mój kot – nie wylizał do końca dżemu i nie potłukł słoiczka, gdyby mama nie wpadła w panikę, a plastry do ran ciętych – tak mówiła - były w apteczce… Chciałam dobrze, wyszło … jak zawsze. Mnóstwo nieszczęść na raz. I to wcale nie z mojej winy!

Rodzice zdecydowali, że w tym roku znowu pojadę do babci na wakacje. Muszą odpocząć ode mnie i moich beznadziejnych pomysłów. Tak mówili. Nie chciałam tam jechać, bo w małym miasteczku jest nudno. Dzieci wyjeżdżają do swoich babć i wujków, dorośli są zajęci pracą, a babcia musi być każdego dnia w szpitalu. Jest pielęgniarką. Nigdy nie chciała mnie tak zabierać. I wiesz co, sama musiałam sobie wymyślać zajęcia. Moim zdaniem były świetne, ale nie wszystkim się podobały. Sąsiadka mojej babci poskarżyła się kiedyś, że przesadziłam jej kwiatki do ogródka babci. A co miałam zrobić? One były takie ładne, kolorowe, a ja nie miałam pieniędzy, żeby takie kupić. Postanowiłam część kwiatów pani Marysi przesadzić do ogródka babci. Było pięknie. U sąsiadki też, chociaż kwiatów było zdecydowanie mniej. Ale ja miałam rację, której mi nie przyznano. Miało być ładnie w obu ogródkach. Pani Marysia krzyczała, babcia płakała i obie nie słuchały mnie, co mam do powiedzenia i dlaczego to zrobiłam. Kwiatki wróciły w końcu na swoje miejsce, do Pani Marysi… Szkoda. A było tak ładnie…

Powiem ci, że w tym roku było u babci trochę inaczej. To znaczy… tak samo, ale jakby więcej się wydarzyło. Nie, nic się nie wydarzyło… Zresztą… Opowiem Ci, co się stało!

W domu babci był strych. Nie wiesz, co to jest? No strych, stryszek, taki pokój pod dachem, gdzie babcia chowała wszystkie niepotrzebne rzeczy. Ciągle mi powtarzała, żebym tam nie chodziła, bo tam jest pełno kurzu, niepotrzebnych rupieci, nic ciekawego. Jakieś stare graty. Jeszcze z czasów jej młodości. Hmm… To moja babcia była kiedyś młoda?

Aż trudno uwierzyć, ja nie pamiętam jej młodej…

Postanowiłam jednak przekonać się o tym, co naprawdę dzieje się na strychu. Kurz mi nie przeszkadza, a wśród starych gratów babci może znajdę coś ciekawego i dowiem się wreszcie, co to są te graty… Nigdy nie widziałam gratów…

Po południu weszłam na górę. Po skrzypiących schodkach. Śmiesznie skrzypiały przy każdym nadepnięciu… Kwiek! Kwiek! Kwiek! Otworzyłam powolutku drzwi i zajrzałam do środka. Nic ciekawego. Tylko cienie tańczyły po pokoju. Skąd te cienie? – pomyślałam. W moim pokoju też tak tańczą, ale rano, jak się budzę,

a tutaj? Tę zagadkę trzeba rozwiązać… Ty już wiesz, jak one znalazły się na strychu, zamiast w moim pokoju?

Ale to bylo przedstawienie.JPG

Rozejrzałam się dokładniej. Tak, to od światła. Wpadało przez tylne okno. Cienie tańczyły teraz wokół mnie, bo okno było uchylone i lekko poruszało się, a cienie biegały z jednego końca pokoju do drugiego. Zaczynało być ciekawie i trochę tajemniczo. Nagle… zobaczyłam długie pióro zwisające z jednej z belek. Podmuchy wiatru od drzwi delikatnie poruszały jego lekki puch. Było piękne! Weszłam na mały kosz odwrócony do góry dnem, potem na skrzynię z miedzianymi okuciami, stanęłam na palcach, by dosięgnąć piórka. Ktoś przywiązał je do belki cienką wstążką. Rozwiązałam ją, a pióro jeszcze bardziej się rozczochrało i przypominało teraz puszek

z mojej zimowej czapki.

   - Jak wspaniale! Bardzo ci dziękuję! Wiszenie do góry nogami nie jest zbyt przyjemne – powiedziało piórko

z pretensjami. – Teraz muszę już tylko jakoś wrócić na diadem.

Stałam i nie wierzyłam własnym uszom. Piórko mówiło ludzkim głosem!!!

   - Na jaki diadem? – zapytałam zdziwiona.

   - Na diadem cyrkowego kucyka, rzecz jasna. Byłem jego częścią, dopóki reżyser programu cyrkowego nie podarował mnie tobie. Nie pamiętasz tego? A może to nie byłaś ty? Wydaje mi się, że masz podobny głos do tej dziewczynki… - odparło pióro, zastanowiło się przez chwilę, po czym zaczęło opowiadać swoją historię.

   To były wspaniale lata! Cyrk cieszył się ogromną popularnością i przenosiliśmy się z jednej wioski do drugiej, z małych miasteczek do dużych miast,

z wiejskich pól na zatłoczone uliczki i ryneczki. Gdziekolwiek rozstawiliśmy namiot, ludzie przychodzili, żeby obejrzeć nasze niezwykłe przedstawienie.

   Pewnego dnia przyjechaliśmy do malej miejscowości. Była późna jesień i dyrektor powiedział, że ostatni raz rozbijamy namiot przed zimową przerwą.

   Kiedy przyjechaliśmy, jak zwykle zorganizowaliśmy paradę ulicami miasteczka. Na początku kroczył na szczudłach dyrektor, zapraszając ludzi na popołudniowe przedstawienie. Za nim szedł treser zwierząt, prowadząc Jeremiasza, słonia z bardzo długą trąbą, na jego grzbiecie siedział szympans Zgrywus. Za nimi biegła piękna amazonka, a po jej prawej i lewej stronie reżyser programu cyrkowego i siłacz. I ja też tam byłem – siedziałem w diademie na głowie Petunii, małego kucyka. Clowni, akrobaci i pozostali członkowie trupy robili salta wokół nas.  Było głośno i kolorowo.

   W całym tym zamieszaniu nikt nie pilnował Zgrywusa. Dopiero, kiedy wróciliśmy do obozu, zorientowaliśmy się, że zniknął.  Kiedy członkowie trupy cyrkowej biegali we wszystkie strony, desperacko próbując go znaleźć, Zgrywus postanowił przeżyć przygodę i rozejrzeć się po mieście. Właśnie przyglądał się wysokiemu gołębnikowi, kiedy zobaczył rozwścieczonego, głośno ujadającego psa, biegnącego w jego kierunku. Zgrywus widywał już takie głośne psy, ale nigdy nie był z nimi sam. Zawsze był przy nim opiekun, któremu mógł wskoczyć na ramię i czuć się bezpiecznie. Ale teraz był sam i bardzo się wystraszył. Zaczął uciekać, przeskakując z płotu na gałąź, na dach szopy, potem budynku. Bał się obejrzeć, więc biegł przed siebie tak daleko, jak tylko mogły go ponieść jego chude łapki. Nie zastanawiał się, dokąd biegnie, chciał tylko uciec przed tymi przerażającymi kłami. A minęło trochę czasu, zanim wszystkie psy spotkane po drodze, przestały wreszcie szczekać.

Zgrywus dotarł na podwórze domu znajdującego się na obrzeżach miasteczka. Był bardzo zmęczony. Zakradł się przez uchylone okno do środka niewielkiej kuchni, schował się w jej rogu i nasłuchiwał, czy psy uciszyły się. Było cicho i szympans zaczął wreszcie spokojniej oddychać. Ostrożnie rozejrzał się – kuchnia jak każda inna. Zobaczył jednak coś jeszcze… stał tam mały stolik z drewnianymi talerzykami i szklankami, zabawkowa kołyska z wikliny z kocykami i poduszkami w środku. Zgrywus nie zdążył zobaczyć nic więcej, bo właśnie otworzyły się drzwi i do kuchni weszła mała dziewczynka z lalką w ręce.

- Zimno jest na dworze, prawda Kasiu? Napijemy się pysznej, gorącej herbatki, żebyś się rozgrzała.  – powiedziała dziewczynka, siadając przy małym stole.

   I wtedy zobaczyła przerażonego szympansa.  Przestraszyła się na jego widok – nigdy nie widziała takiego zwierzęcia i nie miała pojęcia, co ono robi w jej kuchni. Asia uśmiechnęła się i ostrożnie zapytała:

- Kim jesteś? Nic złego ci się nie stanie, nie bój się.

   Miły głos Asi uspokoił Zgrywusa. Zaczął kręcić głową, by lepiej przyjrzeć się dziewczynce. Ona roześmiała się:

- Zobacz, Kasiu, jaki on słodki i już nie jest taki wystraszony. Wiesz co? Zobaczymy, czy lubi jabłka. – mówiąc to wyjęła z kieszeni fartuszka kawałek czerwonego jabłka i podała małpce. Zgrywus chciwie chwycił jabłko, zjadł natychmiast w całości - tak mu smakowało. Dziewczynka chichotała i wyczarowywała z kieszeni swojego fartuszka kolejne kawałki owocu. Przy ostatnim kawałku jabłka szympansik już siedział u dziewczynki na kolanach, jak u najlepszej przyjaciółki.

   Nagle do kuchni weszła mama Asi. Przyniosła ziemniaki z piwnicy.

- Już jestem. Czy wszystko w porządku, córeczko? – zapytała.  Zdejmując buty – usłyszała dziwny głos. Odwróciła się i zobaczyła zwierzątko na ramieniu dziewczynki, bo Zgrywus - starym zwyczajem cyrkowym – wskoczył na ramię swojego opiekuna.

- A co to jest? – zawołała przerażona … - Co to za zwierzę?

- Nie bój się, głuptasku, to tylko moja mama – uspokajała go dziewczynka. - Zobacz mamusiu,

Ale to bylo przedstawienie 2.JPG

w rogu kuchni ukrywało się takie stworzenie. Na początku wyglądał na bardzo wystraszone, ale jak zjadł moje jabłko, zaczął robić tak zabawne rzeczy, że nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.

- No coś takiego! To chyba szympans – odparła zdenerwowana mama Asi. – Musiał uciec z cyrku!

- Z jakiego cyrku? – spytała zdziwiona Asia.

- Przyjechał wczoraj i rozbił swoje namioty na polanie. Tata widział. Obiecał, że pójdziemy dzisiaj po południu, żeby zobaczyć. A przy okazji odprowadzimy małego zbiega.

   Asia skoczyła na równe nogi, zaczęła tańczyć, podskakiwać z radości, klaskać w dłonie. Po chwili szympans zaczął robić to samo, co dziewczynka. Śmiechom nie było końca…

Po południu mieszkańcy miasteczka zaczęli zbierać się na polanie przy jeziorze, czekając na występ cyrkowców. Ale oni bardzo niechętnie przygotowywali się do przedstawienia. Wszyscy tęsknili za małym urwisem, za Zgrywusem.

Niebawem zajechała bryczka. Stojący w pobliżu ludzie byli zdumieni, widząc wysiadającą z niej Asię ze zwierzątkiem, które trzymała na rękach i które wydawało z siebie różne śmieszne odgłosy. To właśnie te odgłosy usłyszały cyrkowe zwierzęta. Jeremiasz powitał szympansa głośnym trąbieniem, Petunia zarżała wesoło… Wszyscy witali z radością Zgrywusa w domu, Asię z rodzicami usadowiono na honorowych miejscach, a reżyser programu cyrkowego, chcąc okazać swoją wdzięczność, podarował dziewczynce właśnie mnie!

Słuchałam tej opowieści jak zaczarowana. Wyobrażałam sobie te wszystkie zwierzęta, kolorowe stroje cyrkowców, cyrkowy namiot… W pewnej chwili aż krzyknęłam z radości:

- To była moja babcia! Moja babcia Asia! To ona dostała ciebie w prezencie! –

- Aaaaa, to dlatego macie podobne głosy i pomyślałem, że to ty jesteś tą dziewczynką, która znalazła Zgrywusa. Z tego wynika, że bardzo długo tu wisiałem… - zasmuciło się piórko.

- Ale teraz zabieram cię do swojego pokoju – oświadczyłam stanowczo.

- Zgoda, ale nie wieszaj mnie już do góry nogami. I mam prośbę – wróćmy tu jeszcze, na strych. Może znajdziemy gdzieś, wśród tych gratów mój diadem. – dodało piórko.

- Obiecuję. Wrócimy. A właśnie, gdzie są te graty, jak wyglądają? – zapytałam.

- Gdzie? Wokół ciebie! To te stare, niepotrzebne meble, pudełka, kuferki, stołeczki… To są niepotrzebne rzeczy, które zbieramy w kątach szaf, na strychach, w piwniczkach, a po jakimś czasie wyrzucamy, jeśli nikomu się nie przydadzą.

Zdziwiło mnie to, co powiedziało piórko. Mnie się wszystko przydaje – kawałek sznurka, patyczki, kamienie, połamane krzesełko mojej ukochanej lalki Kasi, nawet szufladka ze starej szafy mojej innej lalki, Agnieszki… Czy to są graty? O to zapytam piórko później. Teraz już czas zejść na dół, żeby babcia nie domyśliła się, że byłam tam, gdzie nie wolno wchodzić. Zamknęłam okno, bo mrok zabrał już wszystkie cienie…

Najpiękniejsze wiersze świąteczne 

Gwiazda

Leopold Staff 

 

Świe­ci­ła gwiaz­da na nie­bie,

Srebr­na i sta­ro­świec­ka,

Świe­ci­ła wi­gi­lij­nie,

Każ­dy zna ją od dziec­ka.

 

Zwi­sa­ły z niej z wy­so­ka

Dłu­gie, błysz­czą­ce pro­mie­nie,

A każ­dy pro­mień to było

Jed­no świą­tecz­ne ży­cze­nie.

 

I przyszli — nie ma­go­wie,

Już tro­chę po­sta­rza­li -

Lecz wiej­scy ko­lęd­ni­cy,

Zwy­czaj­ni chłop­cy mali.

 

Chwy­ci­li za pro­mie­nie,

Jak w dzwon­ni­cy za sznu­ry,

Aże­by ślicz­na gwiaz­da

Nie ucie­kła do góry.

 

Chwy­ci­li w garść pro­mie­nie,

Trzy­ma­ją z ca­łej siły.

I te­raz w tym rzecz cała,

By się ży­cze­nia speł­ni­ły.

bombki.jpg

Płoną izby drzewka blaskiem Jeremi Przybora

 

Płoną izby drzewka blaskiem,

pachnie świerkiem, grzybkiem, plackiem,

talie mężnie walczą z paskiem

i pucharów dźwięczy brzeg.

O, jak błogo w drzewka blaskach,

z łonem pełnym dum i ciasta,

tonąć w pieśniach i powiastkach,

co w zaciszu krążą strzech.

Nim więc zgasną drzewka blaski,

posłuchajcie opowiastki

o zdarzeniach pewnej gwiazdki,

które taki miały bieg…

 Boże Narodzenie

Ernest Bryll

 

Kiedy dziecko się rodzi i na świat przychodzi

Jest jak Bóg, co powietrzem nagle się zakrztusił

I poczuł, że ma ciało, że w ciemnościach brodzi

Że boi się człowiekiem być. I że być musi

Wokół radość. Kolędy szeleszczące złotko

Najbliżsi jak pasterze wpatrują się w Niego

I śmiech matki – bo dziecko przeciąga się słodko

A ono się układa do krzyża swojego

Opłatek

Cyprian Kamil Norwid

 

Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,

Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,

Ludzie gniazda wspólnego łamią chleb biblijny

Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.

Uśmiechniętych Świąt! Radosnego Nowego Roku!

Kolęda

Wanda Chotomska

 

Nasza mama kocha muzykę

i my także muzykę kochamy,

więc na gwiazdkę myśmy kupili

płytę dla naszej mamy.

 

Potem była wigilia, choinka,

pierwsza gwiazdka błysnęła z nieba,

myśmy wszyscy siedzieli przy stole

i ta płyta zaczęła śpiewać.

 

Złotą świeczką mrugnęło drzewko,

zatańczyły na ścianie cienie,

- Dobry wieczór... - szepnęła mama

- dobry wieczór, panie Chopinie.

 

Płyta grała scherzo z kolędą,

rozśpiewały się pięknie klawisze

i tak było, jakby naprawdę

Chopin do nas, do domu, przyszedł.

Wigilia w lesie

Leopold Staff

 

I drzewa mają swą wigilię...

W najkrótszy dzień Bożego roku,

Gdy błękitnieje śnieg o zmroku:

W okiściach, jak olbrzymie lilie,

Białe smereczki, sosny, jodły,

Z zapartym tchem wsłuchane w ciszę,

Snują zadumy jakieś mnisze

Rozpamiętując święte modły.

Las niemy jest jak tajemnica,

Milczący jak oczekiwanie,

Bo coś się dzieje, coś się stanie,

Coś wyśni się, wyjawi lica.

Chat izbom posłał las choinki,

Któż jemu w darze dziw przyniesie

Śnieg jeno spadł na drzewa w lesie,

Dłoniom gałęzi w upominki.

Las drży w napięciu i nadziei,

Niekiedy srebrne sfruną puchy

I polatują jak snu duchy...

Wtem bić przestało serce kniei,

Bo z pierwszą gwiazdą niebo rozłogów,

A z gęstwiny, rozgarniając zieleń,

Wynurza głowę pyszny jeleń

Z świeczkami na rosochach rogów...

Choinka w przedszkolu 

Czeslaw Janczarski

 

Kolorowe świeczki,

kolorowy łańcuch.

Wkoło choineczki

przedszkolacy tańczą.

Serduszko z piernika,

pozłacany orzech.

Ciepło jest w przedszkolu,

chociaż mróz na dworze.

Za oknami – wieczór,

Złota gwiazdka błyska.

Bawi się w przedszkolu,

dziś rodzinka bliska.

Dziadzio siwobrody

wędruje po dworze.

Niesie do przedszkola

podarunki w worze.

Święty Mikołaj

 

Jedzie święty Mikołaj,

Białą brodą świeci,

Worek z prezentami

Ma dla grzecznych dzieci.

 

Po śniegu, po białym,

W zwinne renifery

Wspaniałym zaprzęgiem

Pędzi w dwójki cztery.

 

Jedzie święty Mikołaj

Z dalekiej północy,

Od wioski do miasta

Pędzi w środku nocy.

śpiewaj razem z nami (klik)

Któregoś dnia przed świętami pomóż Rodzicom

w sprzątaniu. Najpierw uporządkuj swój pokój - poukładaj książki, zabawki, zeszyty, kredki, pióra...

Swoje skarby, podobne do tych,

o których opowiadała Elka-pętelka, schowaj do jednego pudełka, by gdzieś się nie pogubiły... 

Teraz czas na gorącą czekoladę,

o którą poproś Mamę, i przygotuj wszystko, co potrzebujesz do zrobienia kolorowego łańcucha na choinkę, papierowych kulek do powieszenia na gałązkach, które można pomalować farbkami na ulubione przez ciebie kolory!

Nadszedł czas na zrobienie prezentów-niespodzianek dla Rodziców, babci i dziadka, siostry

i brata, koleżanki i kolegi. I pamiętaj, że największą radość sprawisz wszystkim prezentem wykonanym samodzielnie. Może coś narysuj, zrób specjalny łańcuch na choinkę dla kolegi lub koleżanki w ulubionych przez nich kolorach. 

Wyklej obrazek z kawałków kolorowego papieru, zrób bransoletkę z guzików, upiecz ciasteczka...  Spraw radość innym

i sobie...

           NOWOROCZNY KONKURS

Nowy Rok w rysunku, malarstwie, malowankach, wydzierankach...

Czekamy na rysunki/malarskie dzieła/kredkowe malowanki (technika wykonania dowolna), przedstawiające NOWY ROK 2024. Gotową pracę przyślij do naszej redakcji do 25 grudnia 2023 roku, na adres e-mailowy: pakamera.info@gmail.com. Wszystkie prace pokażemy w pakamerze, a najciekawsze z nich, najbardziej pomysłowe zostaną nagrodzone wspaniałymi książkami i niespodziankami. Do rysunku dołącz informacje

o sobie: imię i nazwisko, ile masz lat, adres, numer telefonu, swoje zdjęcie i zdjęcie wykonanej pracy. Miłej zabawy, ciekawych pomysłów, wspaniałych nagród! Zapraszamy do wspólnej zabawy!

listopadowa

pakamera.polonia

dzieciom

df43fb35-91d2-405e-b5d1-baf1885199c9.jpeg

KOT
W BUTACH

CHARLES PERRAULT

Opracowanie: Hanna Januszewska

Pan Charles Perrault pisał bajki ponad 400 lat temu. Był adiutantem i wysokim urzędnikiem na dworze króla Francji, Ludwika XIV.

Pana Perrault, chociaż pisał dzieła wielkie i ważne  wsławiła - nic nie znacząca dla autora – mała książeczka zawierająca… bajki, które zostały opublikowane po raz pierwszy w roku 1697. "Kopciuszka", "Śpiącą Królewnę" czy "Czerwonego Kapturka"" znają wszystkie dzieci, a opracowane zostały we wszystkich językach świata. Posłuchajcie, poczytajcie innych bajek Pana Perrault sprzed 400 lat w opracowaniu

Hanny Januszewskiej. 

Był sobie raz pewien młynarz, który zostawił swoim synom w spadku młyn, osła i kota, bo tylko tyle miał majątku. Syn najstarszy wziął młyn, średni – osła,

a dla najmłodszego pozostał kot.  

- To ci dopiero majątek! – westchnął młynarczyk. – Na co mi się ten kocur przyda? Najstarszy brat w młynie zarobi na kawałek chleba, średni będzie woził towar na ośle i coś będzie miał z tego, a ja? Chyba umrę z głodu!

- Nie ma mowy! – powiedział kot. – Już ja się postaram, żeby ci się dobrze działo.

- Proszę! – zdziwił się młynarczyk. – Ciekawy jestem, jaki znajdziesz na to sposób?

- Koci – powiedział kot. Musnął wąs i zamruczał:

Kot-w-butach-1.jpg

Na gry losu

koci sposób

to nie gryźć, nie fukać.

Łeb co tęższy

woli węszyć,

podejrzeć, podsłuchać.

Pomalutku,

po cichutku

ukrywszy pazury

tu – pokluczyć,

tam – pomruczeć

i piąć się do góry.

- No, no – pokręcił głową młynarczyk. - Żebym tylko nie potrzebował wstydzić się za ciebie, kocie!

   Młynarczyk wiedział dobrze, dlaczego kręci głową. Znał dobrze kocura i wiedział, że radzi sobie w życiu nie tyle otwartością i odwagą, co podstępem i sprytem, a młynarczyk był zacnym chłopcem i nie bardzo mu się to podobało.

- Co to znaczy: „No, no”? – zapytał kot.

- To znaczy, że nieraz widziałem, jak to podstępnie udajesz martwego, a gdy ośmielone myszy podejdą blisko – chwytasz je: - Łaps – caps! I już masz obiad i kolację. Ani mi w głowie tak zdobywać sobie utrzymanie.

- Słusznie. Nie jesteś przecież kotem, tylko moim panem. Ale zdaj się na kota i przestań się trapić. Spraw mi tylko worek i buty, żebym mógł bezpiecznie łazić po zaroślach. Zgoda?

- Zgoda – roześmiał się młynarczyk szeroko, pokazując zęby, a miał je zdrowe i ładne, oczy zaś niebieskie. Jednym słowem był to nie tylko zacny, ale i przystojny chłopak.

   Kot dostał od młynarczyka wszystko, o co prosił. I worek, i buty. Worek napchał otrębami i sieczką i zawiesił sobie na szyi, włożył buty i ruszył na łowy pod las, gdzie było mnóstwo zajęcy.

   Pod lasem kot wyciągnął się jak nieżywy, rozsunął worek i czyhał, czy się zbliży do niego jakiś łatwowierny zajączek. Nie czekał długo.

  Kic – kic – przykicał młody, niedoświadczony zajączek, poruszył nosem, poczuł otręby, zbliżył pyszczek do worka, posmakował, rozsmakował się i powoli wsuwał się w worek coraz głębiej, chrupiąc otręby. Na to czekał kot.

   Kaps – caps! – zaciągnął worek, schwytał zająca i ruszył z nim do królewskiego zamku, a było całkiem blisko.

- Proszę o posłuchanie – zwrócił się do królewskiej warty i podkręcił wąsa jak stary żołnierz. To się spodobało wartującym wojakom

i poprowadzili go do króla.

   Król siedział na tronie. Był tęgi i okazały, a jego nos i policzki błyszczały jak korona, którą miał na głowie. Ale kot nie tracił głowy, nawet przed królewskim majestatem. Ukłonił się po wojskowemu

i powiada:

 - Przynoszę, Królewski Majestacie, zająca z hodowli mojego pana. Niech Królewski Majestat przyjmie go łaskawie w darze.

   Król był wielkim smakoszem i właśnie miał wielki apetyt na zająca w śmietanie z buraczkami. Uśmiechnął się więc i powiedział bardzo uprzejmie:

- Dziękuję. A jak się twój pan nazywa?

- Jaśnie Wielmożny Pan Szaraban – oszukał kot na poczekaniu.  

- Pokłoń się, kocie, Jaśnie Wielmożnemu Panu Szarabanowi

i powiedz mu, że bardzo mnie swoim darem ucieszył.

   Kot stuknął obcasami, zasalutował i zawrócił do młyna, ale nic

o tym wszystkim nie powiedział panu.

   Wkrótce potem kot ukrył się ze swoim workiem w zbożu. Gdy do worka dobrały się dwie kuropatwy, schwytał je obie i zaraz zaniósł królowi.

- Mniam, mniam – mlasnął król jeżykiem na widok tłuściutkich kuropatw. – Niech mi je kucharz przyrządzi zaraz na słoninie! A ty, kocie, podziękuj za dar swojemu panu. Jak to on się nazywa?

- Jaśnie Wielmożny Pan Szaraban – powiedział kot.

- Podziękuj więc Jaśnie Wielmożnemu Panu Szarabanowi. A tu – masz na piwo.

- Dziękuję, Majestacie – szurnął kot butem po posadzce i pięknie się ukłonił.

   Wrócił do młyna, ale o swojej wprawie nie powiedział panu ani słowa.

   Przez dwa czy trzy miesiące przynosił królowi coraz to inna sztukę zwierzyny, złowionej na worek z sieczką i otrębami. Ani słówkiem jednak nie wygadał się o tym przed młodym młynarczykiem.

   Pod koniec drugiego czy trzeciego miesiąca spotkał kot w zamku córkę króla, prześliczną panienkę.

- Byłaby to w sam raz żona dla mojego pana – mruknął kot, musnął wąs i spojrzał na królewnę, stuknąwszy obcasem w obcas.

- Kot w butach! – wykrzyknęła zdumiona królewna. – Co za dziwo! Jeszcze czegoś takiego nie widziałam!

- Coś takiego można spotkać tylko koło młyna – powiedział kot. – Ale szanowna królewna nigdy nie chodzi tak daleko na spacer.

- Muszę się tam jutro wybrać! Namówię mego królewskiego tatę, żebyśmy pojechali pod młyn karetą. A ładnie tam koło młyna?

- Prześlicznie – powiedział kot z przekonaniem, bo rzeczywiście najbardziej podobał mu się młyn i jego okolice. I zamruczał:

Kot-w-butach-3.jpg

Tam – koło młyńskie

za cztery reńskie

klekoce, skrzypi.

Młyn burczy basem,

mysz piśnie czasem,

mąka się sypie.

Bajdy nadrzeczne,

mroczne, słoneczne,

pod młyn się garną.

Bajdury młyńskie

za cztery reńskie,

a także – darmo.

- Bardzo mi się to wszystko podoba – zaśmiała się królewna i klasnęła w dłonie. A więc – do jutra, kocie! Spotkamy się koło młyna!

- Do jutra! – kot ukłonił się pięknie i popędził do młynarczyka.

- Ej! Mój panie! Mój panie! – wolał już od progu. – Posłuchaj mojej rady, a wkrótce los twój się odmieni!

 - Jakiej rady? – zapytał młynarczyk.

- Idź jutro wykąpać się w rzece, w miejscu, które ci wskażę.

 - To mogę zrobić ze spokojnym sumieniem. Kąpiel zawsze każdemu się przyda – powiedział młynarczyk.

- Czasem i bardzo – mruknął kot, ale tak cicho, że jego pan nie usłyszał.

   Nazajutrz młynarczyk poszedł się wykąpać w rzece, w miejscu, które mu kot wskazał. Było to bardzo ładne miejsce: wierzba się pochylała tuż nad rzeką, a przez jej płowe listki sączyły się ruchome blaski i przebiegały po wodzie, po jasnej czuprynie młynarczyka, zaglądały mu w oczy, a wtedy te oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie. Młynarczykowi bardzo się to podobało, więc nurkował sobie i pływał, pośpiewując wesoło:

Wesoła woda szepce

w studzience, w zdroju, w pompie,

a śmiechem tryska w rzece,

gdy się młynarczyk kąpie.

  Tymczasem hultaj kot ściągnął po cichu ubranie młynarczyka, ukrył je pod wielkim kamieniem, a sam wybiegł na drogę, prowadzącą od zamku do młyna, wypatrując królewskiej karety.

   Właśnie toczyła się w te strony, a przed nią i za nią cwałowali na koniach królewscy gwardziści:

   Pa-ta-taj! Pa-ta-taj!

   Kot dal susa, stanął na drodze, wyciągnął łapy

i wrzasnął:

- Ratunku! Ratunku! Mój pan, Jaśnie Wielmożny Szaraban, tonie!

- Ach! Gdzie? Prowadź szybko! – krzyknęła królewna.

- Ej! Gwardziści! – zawołał król, wychylając się

z okna karety. – Spieszcie na pomoc Jaśnie Wielmożnemu Panu Szarabanowi! Kocie, wskaż drogę!

- Panowie gwardziści, za mną! – zakomenderował kot i pobiegł naprzód, a za nim gwardziści królewscy. Młynarczyk zdziwił się bardzo, gdy go wyciągnięto z wody i przebrano w piękny mundur, bo nikt nie mógł znaleźć jego starego ubrania. Kot wprawdzie mógłby coś niecoś o tym powiedzieć, ale nie powiedział nic, bo nic nie miał przeciwko temu, aby jego pan paradował w pięknym mundurze.  A było mu bardzo do twarzy. Więc milczał i zadowolony ruszał wąsem.

   Tymczasem król zaprosił do karety Jaśnie Wielmożnego Pana Szarabana, dziękując mu bezustannie i potoczyście za zające i kuropatwy, tak ze zdumiony młynarczyk nie mógł dojść do słowa. Tym bardziej, ze onieśmielała go obecność pięknej królewny, która patrzyla na niego bardzo życzliwie.

   Kareta toczyła się powoli polną drogą po pięknej okolicy. Jednak kot nie wsiadł do niej, choć król go zapraszał. Pognał jak wiatr przed siebie ku polom

i łąkom, które były własnością okrutnego czarodzieja. Zamek tego czarodzieja widać było

z daleka, stał bowiem na wzgórzu, otoczony obronnym murem.

   Gdy zdyszany kot dopadł łąki – zobaczył na niej kosiarzy czarodzieja.

- Dobrzy ludzie! Kosiarze! – zawołał. – Jeśli nie chcecie, by was pożarł wasz okrutny pan czarodziej, powiedzcie królowi, który tu zaraz nadjedzie, że te łąki należą do Jaśnie Wielmożnego Pana Szarabana!

- Zgoda! Możemy tak powiedzieć – zgodzili się kosiarze, a kot popędził naprzód ku polom czarodzieja.

   Wkrótce kareta królewska zbliżyła się ku łąkom.

- Ej, dobrzy ludzie! – zawołał król wychylając się

z okna karety. – A czyją to piękną łąkę kosicie?

- Jaśnie Wielmożnego Pana Szarabana! – odpowiedzieli chórem kosiarze.

   Tak samo stało się na polach pełnych żyta, a kot tymczasem dopadł zamku czarodzieja, wspiął się po obronnym murze i skoczył przez okno do wspaniałej komnaty, gdzie za suto zastawionym stołem siedział czarodziej i jadł obiad z wielu dan, popijając winem z kielicha.

- Smacznego! – wykrzyknął kot.

- A to co? - zapytał czarodziej.

- Kot w butach – odpowiedział kocur muskając zawadiacki wąs.

- Nie takie rzeczy widywałem – burknął czarodziej. – Zajmuje się przecież czarowaniem i znam się dobrze na tym.

- Właśnie – powiedział kot. Przyszedłem przekonać się, czy to prawda.

- Jak to? Czarodziej poczerwieniał ze złości. – Ja miałbym nie znać się na czarach?

- Ktoś mi powiedział, ale nie wiem, czy to prawda, czy plotka, że szanowny pan umie sam siebie zaczarować?

- Oczywiście! – zawołał czarodziej. – Mogę się przemienić, i to tu, zaraz, na twoich oczach, we wszystko, w co mi się spodoba!

- Naprawdę? – wykrzyknął kot. – Nawet we lwa?

- Wrau! – odpowiedział czarodziej i w mgnieniu oka przemienił się we lwa, i to tak wielkiego, z tak groźnym pyskiem, aż się kot skulił ze strachu.

- A czy szanowny pan potrafi przemienić się w coś maleńkiego? Na przykład – w myszkę?

- Piii! – odpowiedział czarodziej i z okazałego, złotogrzywego lwa przemienił się w małą, szaroburą myszkę.

   Właśnie na to czekał kot. Rzucił się na mysz i: Łaps – chaps! – schwycił ją i zjadł.

   W tejże chwili usłyszał turkot królewskiej karety, która wjeżdżała na zamkowe wzgórze.

- W samą porę! – mruknął kot. – Właśnie połknąłem największą przeszkodę!

   I popędził ku królewskiej karecie. Otworzył drzwiczki szeroko, ukłonił się nisko i powiada:

Kot-w-butach-5.jpg
Kot-w-butach-4.jpg
Kot-w-butach-7.jpg

- Witaj, Królewski Majestacie, w zamku Jaśnie Wielmożnego Pana Szarabana!

- Więc ten piękny zamek należy do ciebie, Jaśnie Wielmożny Panie Szarabanie! – wykrzyknął król. – Jakże mi miło, że poznałem tak majętnego młodzieńca!

   To mówiąc potrzasnął dłonią zdumionego młynarczyka, któremu wydawało się, że śni mu się wszystko:

i zamek, i kareta, i pola, i łąki, i król, i piękna królewna.

- Proszę na ucztę! Na ucztę do zamku! – wykrzyknął kot. Podał łapę królowi i poprowadził go do jadalnej komnaty, a za nim wkroczyła królewna, której oszołomiony młynarczyk podał drżącą rękę.

   Król był wprost oczarowany ucztą i wspaniałością zamku, a królewna… patrzyła z zachwytem na młynarczyka.

- Widzę, że posiadasz pan wielkie dobra, Jaśnie Wielmożny Panie Szarabanie! – powiedział król po paru kielichach wina. Podobasz mi się i nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś został moim zięciem!

   I tak się stało. Zacny młynarczyk poślubił królewnę i gospodarzył dzielnie, rzetelnie i sprawiedliwie dobrami po czarodzieju. Wszyscy byli z tego radzi, a najbardziej kot, który rozkoszował się resztkami z królewskiego stołu.   

   Niektórzy sąsiedzi wypytywali nieraz młynarczyka, jak doszedł do takich godności i dostatków.

- Zapytajcie mojego kota – odpowiadał.

- Kota? No… no… - dziwili się sąsiedzi – Więc, kocie, co o tym powiesz?

- Że kot postępuje po kociemu, a mój pan po ludzku – odpowiadał kot i muskał łapą wąs, mrużąc oko.

Zagadki logiczne dla wszystkich

1. Jesteś sama/sam w opuszczonym ZOO, ale okazało się, że zostało kilka zwierząt, o które trzeba zadbać. Są trzy krowy, dwie żyrafy, jeden goryl i jeden hipopotam.

Ile jest nóg znajduje się w ZOO?

2. Jan idzie przez gęsty las. Widzi człowieka stojącego pod drzewem. Jan wita go, ale mężczyzna nie odpowiada.

Co powinien zrobić Jan?

3. Na drugim przyjęciu urodzinowym było o jedno dziecko więcej niż na pierwszym. Na drugich przyjęciu było 17 dzieci.

Ile dzieci było na pierwszy przyjęciu urodzinowym?

4. Mam jedno uszko. ale nie mam głowy.

Czym jestem?

5. Słyszysz to codziennie, ale nie możesz tego zobaczyć ani dotknąć, chociaż kontrolujesz to.

Co to jest?

6. Spotykasz mnie raz w miesiącu - raz w Maju, raz w Marcu, ale nigdy w Styczniu.

Czy wiesz, czym jestem?

7. Ojciec Tomka ma czterech synów: Roberta, Rafała, Ryszarda i?

Jak ma na imię kolejny syn?

8. Jakie kubki nie służą do picia napojów?

9. Ile razy możesz odjąć 5 od 25?

10. Zawsze jestem przed tobą, nigdy za tobą. Patrząc na mnie zdobywasz motywacje.

Czym jestem?

Odpowiedzi: 1. 28; 2. mówić głośniej; 3. 16; 4. kubkiem; 5. głos; 6. literka M; 7. Tomek; 8. kubki smakowe; 9. jeden raz; 10. przyszłością 

październikowa

pakamera.polonia

dzieciom

PIOTR WALCZAK

smok-kolorowanka-01_edited.jpg
smok-kolorowanka-01_edited_edited.jpg
smok-kolorowanka-01_edited.jpg

Dawno, dawno temu, ziemia podzielona była na królestwa. Największym królestwem było zaś Królestwo Smoków. Zielonych gadów było niemal tak wiele jak teraz ludzi. Smoki miały swojego Smoczego Króla, który rządził niepodzielnie, rozstrzygał spory i waśnie. Tak jak zdecydował Smoczy Król, tak miało być.

I tak było, bo każdy smok miał święty obowiązek słuchać króla. Do czasu…

W czasach do których się przenieśliśmy, Smoczy Król był już bardzo stary. Miał ponad tysiąc lat,

a królem został kiedy miał osiemset. Królewskie Leże znajdowało się na wysokiej górze, w wielkiej pieczarze otoczonej zewsząd wielkimi, górskimi kryształami. To z takiego kryształu wykonany był jedyny symbol smoczej władzy królewskiej – korona. Od dwustu lat spoczywała ona na głowie starego króla. Wcześniej nosił ją poprzedni król, a jeszcze wcześniej – poprzednik poprzednika. Nikt już nie pamiętał skąd się wzięła i kto ją wykonał, ale musiało to być bardzo dawno temu. Ten kto nosił koronę, władał smokami.

Pewnego razu Smoczy Król rozstrzygał spór pomiędzy Czarnobłyskawcem a Szarookim. Nie wiadomo czego dotyczył spór, ale Smoczy Król przyznał rację Szarookiemu. Czarnobłyskawiec skłonił się królowi, ale w głębi duszy nie zgodził się z wyrokiem. Bardzo zależało mu na tym, aby król uznał jego racje. Gdy tak się nie stało, opuścił w gniewie Królewskie Leże i poprzysiągł zemstę.

* * *

Niebieski Smok drzemał w gęstwinie, przy którejś z odnóg Jeziora Głębokiego. Od czasu do czasu budziło go brzęczenie złośliwego smokomara, więc prychał na niego mroźnym oddechem i zlodowaciały owad spadał na ziemię. Nagle zbudził go trzepot smoczych skrzydeł. Podniósł głowę i dostrzegł, że niedaleko, na trawiastym brzegu jeziora usiadł wielki, zielony smok z czarnym zygzakiem przy oku. Po chwili dołączył do niego znacznie mniejszy, szczupły i długi, bardziej przypominający latającego węża niż smoka.

Niebieski Smok chciał wyjść z gęstwiny i się z nimi przywitać. Był bardzo przyjazny i choć jako jedyny

z całej smoczej braci był niebieski, większość smoków darzyła go szacunkiem po tym, jak kilka miesięcy temu uratował życie dwóm tonącym smoczątkom. Powstrzymał się jednak, gdy usłyszał syczącą rozmowę.

– Nikt nie może nas razem widzieć Wężowcu – syknął smok z czarnym zygzakiem.

– Spokojna głowa – odparł wężowaty. – To dzikie strony. Prawie nikt tu nie zagląda.

– Godzina wybiła. Jutro pełnia księżyca. Zakradniesz się do Królewskiego Leża – smok wyszczerzył zęby. – Ukradniesz koronę i przekażesz ją mnie. Poradzisz sobie?

– Zwijanie rzeczy to moja specjalność Czarnobłyskawcu – uśmiechnął się Wężowiec.

– Z koroną też sobie poradzę.

– Nagroda cię nie ominie – syknął Czarnobłyskawiec. – Kiedy już zostanę królem, ciebie mianuję na głównego doradcę.

Niebieskiego Smoka ogarnęła groza. Tych dwóch planowało ukraść królewską koronę! Ośmielali się podnieść łapę na prawowitego króla! Było to coś niewyobrażalnego, nie mieszczącego się w głowie każdego porządnego smoka! Nikt nie ośmielił się nigdy na rzecz tak haniebną w całej smoczej historii!

Gdy tylko spiskowcy odlecieli, postanowił ostrzec władcę. Wzbił się w powietrze i poleciał do Królewskiego Leża. Król przyjął Niebieskiego Smoka w asyście kilku swoich doradców i strażników. Wysłuchał go, a potem długo się namyślał.

– Gdyby korona spoczęła na głowie innego smoka, stałby się on królem, bo takie jest nasze prawo – odezwał się w końcu. – Królem jest ten, kto nosi koronę.

– Trzeba temu zapobiec panie! – krzyknął jeden ze smoczych doradców.

– Niekoniecznie… – uśmiechnął się tajemniczo król, czym wprawił w osłupienie wszystkich zebranych

w Królewskim Leżu. – Słyszałem, że jesteś wyjątkowy – zwrócił się do Niebieskiego Smoka. – Nie tylko ze względu na kolor?

– Tak królu – skłonił się Niebieski Smok. – Nie potrafię ziać ogniem jak inne smoki, potrafię za to zamrażać.

– Doskonale – ucieszył się król. – Zademonstruj nam więc swoje nietypowe umiejętności – wskazał łapą na kamienną misę wypełnioną wodą.

* * *

Pucołowaty księżyc nieśmiało zaglądał do Królewskiego Leża. Wielkie, górskie kryształy załamywały światło i wpadały do pieczary ścieląc bladą poświatę na śpiącego króla i błyszczącą koronę na jego tysiącletniej głowie.

Wtem wężowaty cień padł na kamienną posadzkę, przemknął po kryształach

i bezszelestnie zatrzymał się przy głowie Smoczego Króla. Cień pochylił się nad koroną, a potem zniknął tak szybko jak się pojawił. Wraz z nim zniknęła królewska korona.

* * *

O brzasku do Królewskiego Leża wkroczył Czarnobłyskawiec. Na głowie spoczywała mu dumnie piękna korona, a obok niego wił się poddańczo Wężowiec.

– Hej, wy tam! Wstawać! – syczał Wężowiec. – Król idzie! Nowy smoczy król: Czarnobłyskawiec!

Z załomów skał zaczęły niemrawo wychodzić smoki. Zaspane, oszołomione jeszcze chłodem nocy, poruszały się niezgrabnie i leniwie. Królewscy strażnicy, paziowie i doradcy, cały dwór zebrał się

w głównej sali Królewskiego Leża. Do królewskiej siedziby zaczęły także przylatywać inne smoki, bo wieść o nowym królu rozchodziła się po smoczym świecie lotem błyskawicy. Przysiadały na czarnych skałach, uczepiały się ostrych występów i gdy cała góra oblepiona już była smoczym mrowiem, przemówił do nich Czarnobłyskawiec.

– Zgodnie z tradycją jestem waszym nowym królem – ryknął potężnym głosem, który odbijał się od skał, załomów i górskich kryształów.

– Hołd dla nowego króla! – zaświszczał Wężowiec.

– A cóż to uprawnia cię do stwierdzenia, iż jesteś nowym królem? – zapytał stary król, bez korony.

– Świadczy o tym korona, którą mam na głowie! – warknął Czarnobłyskawiec.

Stary król skinął na jednego z przybocznych strażników, a ten sięgnął za siebie, wyciągnął koronę

i umieścił ją na królewskiej głowie. Szmer zdumienia wyrwał się ze smoczych gardeł. Korony były identyczne.

– A teraz? – spytał Smoczy Król. – Czy nadal uważasz się za króla?

Czarnobłyskawiec postąpił krok do przodu przyglądając się z niedowierzaniem koronie na królewskiej głowie. Spojrzał pytająco na Wężowca, ale ten wyglądał na zdziwionego i przestraszonego całą sytuacją. W sali zapanowała cisza. Skonsternowane smoki wpatrywały się w symbole królewskiej władzy

i zastanawiały, o co chodzi. Kto jest teraz prawdziwym królem, skoro są dwie korony? Komu oddać hołd? Kogo słuchać?

A może królów jest dwóch?

I oto wyjaśnienie przyszło samo, a właściwie przyniosły je promienie słońca, które wpadły do Królewskiego Leża i rozświetliły złotym blaskiem obie korony. Nagle wszyscy zobaczyli, że Czarnobłyskawiec… płacze. Najpierw z oka spadła mu jedna łza, potem druga i wkrótce łzy popłynęły ciurkiem, wprawiając w zdumienie zgromadzone wokół niego smoki. Sam Czarnobłyskawiec zdawał się być zaskoczony tym, że płacze! Nie zdziwiony był tylko król, jego dworzanie i Niebieski Smok, który także przebywał w tym towarzystwie. Po kilku chwilach smoki zauważyły, że korona na głowie Czarnobłyskawca staje się jakby mniejsza, traci swój ostry i wyraźny kształt, że… jest mokra i to z niej spływa woda, którą początkowo wzięto za smocze łzy. I nagle błysk zrozumienia rozświetlił smocze mózgi.

– Ta korona jest z lodu! – krzyknął jeden z zielonych gadów.

Czarnobłyskawiec szarpnął się, otrzepał łeb ze ściekającej wody i resztki lodu spadły na kamienną posadzkę, rozbryzgując się w mokrej plamie. Patrzył na nią w niemym zdumieniu i cała jego buta i duma stopniała równie szybko jak korona na jego głowie.

– Za podniesienie łapy na królewski majestat skazuję was dwóch na wieczne wygnanie – rzekł król wskazując na Czarnobłyskawca i Wężowca. – Dopilnujcie, aby nigdy nie przekroczyli granic naszego królestwa – zwrócił się do zgromadzonych smoków.

Obydwa smoki, zdezorientowane i przestraszone poderwały się w powietrze i czym prędzej opuściły zgromadzenie, bo król mógłby się jeszcze rozmyślić i zamienić wygnanie na coś znacznie gorszego.

– Niech wszyscy przyjrzą się temu, który zapobiegł największej hańbie w dziejach królestwa – rzekł król wskazując na Niebieskiego Smoka. – To on ostrzegł nas o zaplanowanej kradzieży i on zamienił wodę

w lód z którego wykonaliśmy kopię królewskiej korony.

Smoki zaczęły syczeć, charczeć, ziać ogniem i gulgotać, co oznaczało wiwaty na cześć Niebieskiego Smoka.

– Mów czego ci trzeba, a będzie spełnione – rzekł stary król.

– Ja… nie potrzebuję żadnych nagród – odparł speszony Niebieski Smok. – Zrobiłem tylko to, co zapewne każdy zrobiłby na moim miejscu. Chciałbym już wrócić nad Jezioro Głębokie i trochę odpocząć.

Król roześmiał się serdecznie, błysnął królewskim okiem i pozwolił mu odlecieć. Niebieski Smok opuścił Królewskie Leże, wpadł w zarośla nad Jeziorem Głębokim i natychmiast uciął sobie zasłużoną drzemkę. Od czasu do czasu budził się zaniepokojony nagłym trzepotem, ale okazywało się, że był to tylko szum skrzydeł smokomara. Strącał go więc mroźnym mruknięciem i znów zapadał w sen.

Zagadki 

Zacznij rysować jakieś zwierzę albo przedmiot. Rób to powoli i nie zaczynaj od najbardziej charakterystycznego elementu. Im szybciej dziecko zgadnie, co rysujesz, tym większe brawa mu się należą. Spróbujcie też odwrócić role: to dziecko rysuje zagadkę, ty zgadujesz.

Weź nieprzezroczysty woreczek i włóż do niego jakiś przedmiot. Dziecko ma włożyć rączki do środka i badając przedmiot dotykiem, zgadnąć, co jest w środku. Zamiast woreczka możecie użyć kartonowego pudełka z otworami na ręce. Jeśli przez otwory widać schowane przedmioty, można dziecku zasłonić oczy szalikiem.

Cztery gry matematyczne

pomocne w nauce liczenia

  1. Na rolki po papierze toaletowym naklej cyfry 0-9. Daj dziecku garść patyków i poproś, żeby do każdego kubeczka powstałego z rolki włożyło ich odpowiednią liczbę (zgodnie z cyfrą widniejącą na karteczce).

  2. Narysuj na kartce ludka i umieść w nim rozrzucone losowo cyfry. Zadanie matematyczne do tej zabawy jest proste. Rzucajcie kostką, a zadaniem dziecka jest odszukanie i zaznaczenie cyfry, którą pokazuje wyrzucona liczba oczek.

  3. Przygotuj koraliki, kolorowe nitki/rzemyki/sznurki i doklej do nich karteczki z cyframi. Poproś dziecko o naciągnięcie na nitkę tylu koralików, ile wskazuje cyfra na karteczce.

  4. Wytnij z kolorowych kartek koła i złóż je na pół. Wokół brzegów narysuj niewielkie kółeczka przypominające ząbki. Przygotuj koszyczek z połamaną na niewielkie kawałeczki kredą. Rzucajcie kostką, a zadaniem dziecka jest zapełnienie papierowej buzi tyloma ząbkami (kredami), ile wskazuje liczba oczek na kostce.

Cztery pory roku

JÓZEF ANTONI BIRKENMAJER

Każ­da u nas pora roku —
Lato, je­sień, zima, wio­sna —
Każ­da dużo ma uro­ku,
Każ­da pięk­na i ra­do­sna.

Weź­my lato: — peł­ne słoń­ca
Daje uciech nam do koń­ca,
Moc wy­cie­czek w góry, lasy,
Naj­pięk­niej­sze to wy­wcza­sy.

No a je­sień, — je­śliś zu­chem,
Pusz­czaj wia­trak moc­nym ru­chem —
Gdy wy­so­ko smok ten leci,
To się śmie­ją wszyst­kie dzie­ci.

Zimą — świat się w śnie­gu nu­rza —
Więc z san­ka­mi pędź na wzgó­rza,
Wnet ra­do­ści ci przy­bę­dzie
W jeź­dzie na dół w wart­kim pę­dzie.

Albo ślicz­na pol­ska wio­sna
Tak upoj­na, tak ra­do­sna —
Pierw­sze kwiat­ki za­kwi­ta­ją
I sło­wi­ki nam śpie­wa­ją...

Tak, tak, każ­da pora roku:
Lato, je­sień, zima, wio­sna —
Każ­da dużo ma uro­ku,
Każ­da pięk­na i ra­do­sna.

Bajeczka o osiołku

ALEKSANDER FREDRO

Osioł­ko­wi w żło­by dano,
W je­den owie
s, w dru­gi, sia­no.
Uchem strzy­że, gło­wą krę­ci.
I to pach­nie, i to nęci.
Od któ­re­goż te­raz za­cznie,
Aby so­bie pod­jeść smacz­nie?
Trud­ny wy­bór, trud­na zgo­da -
Chwy­ci sia­no, owsa szko­da.
Chwy­ci owies, żal mu sia­na.
I tak stoi aż do rana,
A od rana do wie­czo­ra;
Aż na­resz­cie przy­szła pora,
Ze ośli­na po­śród ja­dła -
Z gło­du pa­dła.

Wiersze

znane

i nie znane

Obiecanki-cacanki

JAN TWARDOWSKI

Będę mą­dry - obie­cu­je,
Lecz w ze­szy­cie przy­niósł dwó­je.
Nie chcę plo­tek -
obie­cu­je,
Zno­wu wuj­ka ob­ga­du­je.
Być roz­sąd­nym obie­cu­je,
Łyka lody i cho­ru­je.
Cio­cię ko­chać obie­cu­je,
Znów jej ję­zor po­ka­zu­je.
Być po­rząd­nym obie­cu­je,
A w ze­szy­cie wciąż sma­ru­je.
Jeść naj­pięk­niej obie­cu­je,
Krem z ta­le­rza wy­li­zu­je.
Być na piąt­kę obie­cu­je,
Lecz z pią­te­go pię­tra plu­je.

Być anio­łem obie­cu­je,
Wszedł na sto­łek i wa­riu­je.
Będę grzecz­ny obie­cu­je,
Lecz ma­mu­si swej py­sku­je.
Będę wdzięcz­ny obie­cu­je,
Lecz dziad­ko­wi ży­cie tru­je.
Ko­chać lu­dzi obie­cu­je,
Ko­le­żan­ce nie da­ru­je.
Pięk­ne drze­wa- de­kla­mu­je,
Lecz ga­łę­zią wy­ma­chu­je.
Re­pe­ro­wać obie­cu­je,
Cze­go do­tknie to po­psu­je.
Być den­ty­stą obie­cu­je,
Zęby lal­kom wy­ła­mu­je.

Mądry i głupi

IGNACY KRASICKI

Nie no­wi­na, że głu­pi mą­dre­go prze­ga­dał;
Kon­tent więc, iż uczo­ny nic nie od­po­wia­dał,
Tym bar­dziej jesz­cze krzy­czeć prze­raź­li­wie po­czął;
Na ko­niec, zmor­do­wa­ny, gdy so­bie od­po­czął,
Rzekł mą­dry, żeby nie był w od­po­wie­dzi dłuż­ny:
"Wiesz, dla­cze­go dzwon gło­śny? Bo we­wnątrz jest próż­ny."

Parasol

MARIA KONOPNICKA

Wuj pa­ra­sol so­bie spra­wił.
Le­d­wo w kąt­ku go po­sta­wił,
Za­raz Jul­ka, mały Ja­nek,
Cap za nie­go, smyk na ga­nek.
Z gan­ka w ogród i przez pola
Het, uży­wać pa­ra­so­la!

Idą peł­ni ani­mu­szu:
Ja­nek za­miast w ka­pe­lu­szu,
W ba­ran­ko­wej ojca czap­ce,
Jul­ka w czep­ku po pra­bab­ce,
Do wia­tra­ka pana Mola!...
A wuj szu­ka pa­ra­so­la.

Już w ogro­dzie żab­ka mała
Z pod krzacz­ka ich prze­strze­ga­ła:
— Deszcz! deszcz idzie! Deszcz, deszcz leci!
Więc do domu wra­cać, dzie­ci!
Mała żab­ka, ta, na cza­sie
Jak eko­nom sta­ry, zna się,
I jak krzyk­nie: deszcz! — to hola!
Trza tę­gie­go pa­ra­so­la!

Lecz kom­pan­ja na­sza miła
Wca­le żab­ce nie wie­rzy­ła.
— Niech tam woła! Niech tam skrze­czy!
Taka żaba!... wiel­kie rze­czy!
Co nam wra­cać za nie­wo­la!
Czy nie mamy pa­ra­so­la?

Wtem się wi­cher ze­rwie sro­gi.
Dzie­ci w krzyk, i da­lej w nogi...
Szu­mią tra­wy, gną się drze­wa,
To już nie deszcz, to ule­wa;
A naj­gor­sza te­raz dola
Nie­szczę­sne­go pa­ra­so­la.

W górę gną się jego że­bra,
Deszcz go chlu­sta, jak­by z ce­bra,
Pękł ma­ter­jał... Aż pod chmu­ry
Wzniósł pa­ra­sol pęd wi­chu­ry.
Dar­mo dzie­ci krzy­czą: Hola!
Łapaj! Trzy­maj pa­ra­so­la!

Nie wiem, jak się to skoń­czy­ło,
Lecz po­dob­no nie­zbyt miło;
Żabki o tem może wie­dzą,
Co pod grzyb­kiem so­bie sie­dzą;
— Pro­sim pań­stwa, je­śli wola,
Do na­sze­go pa­ra­so­la! —

bottom of page